niedziela, 11 października 2020

Samo życie - IX

 Drugi tydzień pobytu spędzali głównie na plaży - słońce pracowało bez zarzutu, Wojtek i Michaś pomału ciemnieli, babcia czym prędzej zakupiła dla dziadka i siebie kapelusze by nieco ochronić się od słońca. Popołudniami Wojtek chodził z synkiem na długie spacery.

Usiłował  dość  delikatnie a jednak stanowczo wytłumaczyć chłopcu, że być  może będzie musiał jeszcze przez jakiś czas mieszkać z mamą, bo wprawdzie już jest  złożona sprawa w sądzie by Michaś mógł mieszkać nie z mamą ale z tatą, to i tak wszystko zależy od decyzji sądu. Przygotowywał też dziecko do sytuacji, że zapewne będzie musiał w sądzie powiedzieć dlaczego nie chce z mamą mieszkać. No i tłumaczył, że jeśli sąd uzna, że może  mieszkać z tatą to będą dni, że będzie u dziadków, wtedy gdy Wojtek będzie musiał na kilka dni wyjechać służbowo. No a poza tym ile razy będzie miał ochotę to będzie mógł bywać u mamy. Co do bywania u mamy to Michaś nie wykazał żadnego entuzjazmu, ale to, że będzie czasem kilka dni u dziadków bardzo mu się podobało.

W jedno popołudnie poszli jeszcze na hipodrom i Michaś dał się namówić na przejażdżkę konną. Był z początku nieco przerażony, ale że koń był z tych, które służą do hipoterapii i był przyzwyczajony do zestresowanych dzieci i nie reagował na ich strach, po kilku minutach powolnego człapania na końskim grzbiecie Michasiowi się to spodobało. Przy kolacji opowiadał ze szczegółami dziadkom jak "jeździł konno".

Jak wiadomo każdy urlop się kiedyś kończy i po dwóch tygodniach, które bardzo szybko Michasiowi minęły wrócili do Warszawy. Gdy już dotarli do domu,  zjedli kolację, a Michaś wylądował w łóżku, Wojtek zatelefonował do Marzeny, żeby jej powiedzieć, że już wrócili i że chce by Michaś był u niego do końca wakacji.  Ale telefonu nikt nie odbierał. Ponowił próbę połączenia się około godziny 23,00, ale nadal nikt nie odbierał. Zatelefonował również rano- nadal cisza. Po śniadaniu zaprowadził Michasia do swoich rodziców, szeptem wyjaśnił mamie, że musi odnaleźć Marzenę by z nią porozmawiać bez obecności dziecka. Wziął klucze od jej mieszkania, które Michaś przyniósł ze sobą owego wieczoru i jeszcze przed udaniem się do pracy poszedł do  mieszkania Marzeny.  Nie znalazł tam nikogo, w zlewie walały  się brudne naczynia,widać było, że czekają od kilku dni na umycie. Wpadł na 2 godziny do pracy, pozałatwiał najpilniejsze sprawy, zatelefonował do Janka , powiedział o sytuacji i postanowił pojechać do  jej rodziców, bo podejrzewał, że u nich jest.

Teściowa nawet się ucieszyła, choć miała pretensję, że przyjechał bez dziecka. Wyjaśniła mu, że Marzenka poznała jakiego mężczyznę, ale teściowa nie wie kto to jest, nie widziała go, bo Marzena nie uznała za stosowne go przedstawić, choć siedział w samochodzie gdy Marzena była ostatni raz u matki by jej powiedzieć, że wyjeżdża  do Włoch i nie wie kiedy wróci. 

Bo widzisz Wojtku, ona chce sobie życie ułożyć- tłumaczyła teściowa. Ależ to bardzo dobrze, stwierdził Wojtek, przecież jest wolna. A ja złożyłem wniosek w sądzie by dziecko było u mnie bo widzi mama....i tu opowiedział ze szczegółami co zaszło przed ich wyjazdem nad morze. Teściowa aż łyknęła jakieś kropelki na uspokojenie, powachlowała się gazetą i powiedziała - wiem, że Michasiowi będzie u ciebie dobrze, będę w sądzie świadczyła na twoją korzyść, ale obiecaj mi, że będziesz co jakiś czas przyjeżdżał razem z Michasiem. To mój jedyny wnuczek przecież. A Marzena, choć to moja córka to.... no nie wiem w kogo to się wdała- leniwa, i nawet dzieckiem nie za bardzo umie się zająć. I dla dobra Michasia będę świadczyć w sądzie przeciwko niej. Nie jestem zaślepioną matką, umiem dostrzec jej wady. A ty Wojtusiu dalej jesteś sam? No nie sam, mam Michasia- roześmiał się Wojtek. Ale jeśli  idzie o kobiety to jestem sam. Chyba za mocno się sparzyłem na Marzenie, a poza tym to bardzo dużo pracuję. No i oczywiście będę tu przyjeżdżał z Michasiem, obiecuję. A Marzenie zapewne będzie łatwiej  ułożyć sobie życie na nowo gdy nie będzie  musiała opiekować się dzieckiem. Może przyjedziemy w najbliższą niedzielę, jeśli nic się nie wydarzy. Pożegnał się z teściową, przekazał pozdrowienia dla teścia i niemal wskoczył do swego samochodu- po prostu rozpierała go radość.

Gdy tylko odjechał nieco dalej natychmiast wysłał wiadomość do Janka. Wierzył matce Marzeny, zdążył ją nieco poznać gdy tu mieszkali. Janek napisał tylko jedno zdanie- będę u ciebie dziś około 19,00.

Michaś został na noc u dziadków - "bo przecież  jak mam tu rano przyjść, to będzie lepiej jak od razu zostanę na noc" - stwierdził.  Ani dziadkowie  ani Wojtek nie protestowali. Wojtek króciutko opowiedział czego się dowiedział u teściów i co powiedziała teściowa. Mama Wojtka zaś powiedziała - mnie to twojej teściowej żal, przecież to strasznie zarobiona kobieta, ale bardzo dobrze zorganizowana i dobrze jej z oczu patrzy. To jasne, że powinieneś ją z Michasiem odwiedzać. Od tego, żeście się  rozeszli nie przestanie być babcią Michasia ani twoją teściową. 

Zgodnie z zapowiedzią Janek był o 19,00. Załapał się na "babciną szarlotkę", której połowę przyniósł od  matki Wojtek. Janek uwielbiał ten rodzaj ciasta, o czym mama Wojtka dobrze wiedziała. Robiła  tę szarlotkę na bardzo cieniutkim cieście, a jej wierzch stanowiła beza. Wiadomość o tym, że Marzeny nie ma w Polsce oraz o tym, że jej własna matka będzie świadczyć przeciwko niej przekazał adwokatowi.  Wiesz, dobrze, że masz za sobą jej matkę, trochę marnie, że nie ma Marzeny, bo się sprawa przeciągnie w czasie. Daj mi jeszcze adres swojej teściowej w takim razie, może być potrzebny.

Janek przyniósł też album "Rodzina na plaży" wykonany już w Warszawie.  Rzeczywiście  na jednym ze zdjęć Wojtek wyglądał groźnie a jednocześnie smutno. No wiesz, jak mogłeś mnie sfotografować gdy  miałem taką minę?  To nie  fair! Kolego, ale to samo życie, nie zawsze można wyglądać jak  Adonis, śmiał się Janek. Ty popatrz na swego syna - ma cały czas uśmiechniętą buzię, dobrze mu tam było. Nie przepadam za dziećmi, ale jego to kocham. To mądry i grzeczny chłopczyk. Podziwiałem go w ZOO, bo jak na sześciolatka to sporo wie o zwierzętach i niemal wszystkie już z daleka poznawał.  Kupię mu "pod  choinkę" jakiś ładny album i to niekoniecznie u nas, gdzieś na wyjeździe. A jak on świetnie opowiadał o tukanie - no normalnie aż mnie zatkało, nawijał jak stary.  Nic dziwnego - powiedział Wojtek -Michaś  zdolny po tatusiu, a dziadek mu stale  kupował książki o zwierzakach i czytał. Przez jeden rok przebojem  sezonu była "Encyklopedia zwierząt" oraz "Encyklopedia ryb". Całe szczęście, że gustował w lwach, ale teraz w Sopocie majaczył coś o posiadaniu kota lub psa. Więc jak coś usłyszysz od niego o chęci posiadania jakiegoś kota lub psa to bądź tak miły i zgaś jego zapał.

Wiesz, mam żal do Marzeny, ale urodziła fajnego synka. No fakt, nie ma babka talentu do bycia  matką i żoną, ale zastanawiam się czy nie wplątała się w coś. Dziwię się, że nie przedstawiła kogoś z kim wyjeżdżała swojej matce, zwłaszcza, że był w samochodzie. Mnie to pokazała swej matce zaraz po pierwszej randce.  

Wojtusiu, Wojtusiu, Marzena to już duża dziewczynka i musi sama o siebie zadbać. Może poderwała jakąś " nadzianą szychę" a do matki wiózł ją tylko kierowca a nie facet, z którym jest. No może masz rację- zgodził się Wojtek. Jutro wpadnę do jej mieszkania, zabiorę resztę rzeczy  Michałka, zabawki i książki , a że nie wiadomo kiedy wróci to zakręcę w mieszkaniu wodę. Wiesz co, zadzwoń Janku do niej do pracy i zapytaj kiedy będzie. Mój głos,  ta  babka, z  którą Marzena pracuje w jednym pokoju  już zna, więc lepiej jak ty zatelefonujesz

I tak jak powiedział, Wojtek wpadł po rzeczy Michasia, umył naczynia pokutujące w zlewie i zakręcił wodę. Na koniec zostawił kartkę, że zakręcił wodę bo nie wie kiedy Marzena wróci.

Mniej więcej w trzy tygodnie później w sądzie rodzinnym odbyła się rozprawa.

Michałek był pytany o to  z kim chciałby mieszkać. Pytano go również o tę jego nocną wyprawę do Wojtka. Swoje zeznania złożyła również matka Marzeny i oświadczyła, że jej zdaniem  Michaś powinien być u swego ojca.

Świadkiem w sprawie był również Janek oraz  rodzice Wojtka.

Sąd rodzinny podjął decyzję, że z uwagi na dobro dziecka nie będzie odkładał sprawy do czasu aż jego matka  raczy kiedyś powrócić, zwłaszcza, że ojciec dziecka  nie był pozbawiony praw rodzicielskich ani nie miał ograniczonego dostępu do dziecka. Ponadto cieszył się nieposzlakowaną opinią.

Wojtek był szczęśliwy, że sąd zdecydował się nie czekać aż pojawi się matka  dziecka, która przecież dobrze wiedziała,  kiedy Wojtek wraca z dzieckiem i jej nieobecność sąd uznał za porzucenie dziecka. 

Marzena pojawiła się u swoich rodziców tuż przed Bożym Narodzeniem. Twierdziła, że przyjechała tylko po swoje dokumenty bo wychodzi za mąż.  Podobno nie powiedziała rodzicom za kogo wychodzi za mąż ani gdzie będzie mieszkać z nowym mężem. Nie chciała również zobaczyć Michasia. Złożyła tylko wizytę notariuszowi i swoje mieszkanie przepisała na Michasia  jako darowiznę.

Matka Marzeny ciężko odchorowała całą tę historię. Wojtek, tak jak obiecał, regularnie raz w miesiącu jeździł z Michasiem do swych teściów.

Przyjaciele nie zdecydowali się jednak na kupno domów na obrzeżach  miasta. Kupili dwa mieszkania w nowoczesnym, eleganckim budynku  w tej samej dzielnicy, w której mieszkali. Poza tym kupili do spółki dużą willę   nad  Morzem Śródziemnym i tam starali się w jednym czasie spędzać wakacje.

W cztery lata później odbyły się dwa śluby, obaj przyjaciele zmienili swój stan cywilny.

Dziesięcioletni Michał niemal uwielbiał swą nową mamę, która twierdziła, że właśnie przez Michała zapragnęła być żoną Wojtka.A Janek ożenił się z bardzo inteligentną panią doktor filozofii i nie przeszkadzało mu (chyba po raz pierwszy), że nie oglądali się za nią wszyscy faceci gdy z nią szedł "monciakiem.

                                                                KONIEC







sobota, 10 października 2020

Samo życie -VIII

Wiem, wiem, że jesteśmy jak bracia -zaczął Wojtek, ale w tej chwili otworzyły się drzwi sypialni i wysnuł się z niej z przymkniętymi oczami Michaś, coś mruknął i posnuł się w stronę łazienki. Gdy wrócił rzucił się Jankowi na szyję i poprosił- połóż mnie do łóżka wujku. Cóż było robić - Janek dźwignął Michasia  na ręce i zaniósł do sypialni mówiąc: ale się zrobiłeś ciężki, kolego! Po dwóch minutach wrócił i powiedział do Wojtka- widzisz, jestem wujkiem, czyli twoim bratem. Nawet dziecko to wie. Ale on naprawdę zrobił się ciężki, chyba porządnie tu je, no ale może to ja osłabłem i mi się zdaje. Oj, nie zdaje ci się, buźka mu się zaokrągliła, on tu całkiem ładnie je, a mama wciągnęła go do kuchni i jest straszliwie dumny, że jej pomaga. Służy mu ten pobyt nad morzem, zresztą pamiętasz- nam też zawsze służył. Tylko wtedy atrakcji było mniej, ale to nam w niczym nie przeszkadzało- stwierdził Wojtek. 

A tak na temat morza - czy nie interesował by cię bliźniak nad Morzem Śródziemnym? Dostałem ciekawą propozycję - jako wynagrodzenie za projekt jeden domek, a tak naprawdę to bliźniak. Od razu pomyślałem, że moglibyśmy to wziąć. Na początek mógłby nieco zarobić na siebie i byśmy połówkę wynajmowali letnikom,  a z drugiej połówki korzystali na zmianę. Tam jest długi sezon, nie wyjęte pół roku. Ale można by przystosować do całorocznego użytkowania, bo nie jest nad samym morzem ale ze 700 metrów od morza. A z czasem będzie jeszcze dalej od wody, bo na pewno zrobią tam plażę i nawiozą w związku z tym piachu, bo w tej chwili to jest tam "plaża" szerokości około 2 metrów.W końcu ludzie tam mieszkają cały rok, podobno zimą też jest sporo chętnych, bo zimy tam łagodne. I zimą mają przyjmować ludzi na rehabilitację . Teraz taka moda nad całym Morzem Śródziemnym. Mam dać odpowiedź czy wezmę tę ofertę. A jak się nam pobyty tam znudzą to będziemy go wynajmować- i co ty na to? 

A ile chcesz za połówkę bliźniaka? -spytał spokojnie  Janek. No co ty, zgłupiałeś?- oburzył się Wojtek. Jasne, że nic nie chcę! No właśnie, nic nie chcesz, a mnie każesz jakieś rachunki wystawiać. To ty  chyba zgłupiałeś Wojtusiu, nie ja. No jasne stary, pewnie że chcę. Ale wiesz co? strzeżonego  Bóg strzeże, więc muszę ten twój kontrakt przejrzeć, żebyś się nie wpakował na minę. Czasem te kontrakty mają ukryte haczyki, więc nim podpiszesz to wszystko posprawdzam, zresztą na podpisanie pojadę tam z tobą. A oni anglojęzyczni czy wydamy na tłumacza ? Nie wiem, dopiero co dostałem tę propozycję i jeszcze się we wszystkim nie rozpatrzyłem. Nie mam nawet jeszcze wszystkich danych do projektowania. 

Ale, ale - jest jeszcze jedna okazja - mój szef będzie chyba brał się  za  jakieś nowe osiedle, nowy teren, na razie  jest tam walka i przepychanka o kilka miejsc, a wiesz- on największym tuzem  w tej rozgrywce nie będzie, ale on ma więcej szczęścia niż rozumu,  może mu się trafić jakiś dobry teren, więc trzeba  mieć rękę na pulsie i jeśli to nie będzie w całkowitych  kartoflach to może zmienimy nasze  "emczwórki"  na domki. Szef szalenie o mnie ostatnio dba, doszło do niego , że dostałem kilka propozycji zmiany "barw klubowych", więc dwa domki mam szansę wyrwać od niego za cenę jednego.

Noooo, brzmi nieźle ,  tylko żeby to były dwa sąsiadujące ze sobą, to sobie zrobimy wspólną  piwnicę jako "mechanę" i wstawimy stół bilardowy- snuł projekt Janek.A obok saunę- dodał Wojtek śmiejąc się.

O której jutro wstajecie?- zapytał Janek. A tak między ósmą a dziewiątą. Chyba musimy iść spać, w takim razie- stwierdził Janek. A macie jakiś plan na jutro?

Jeśli tylko nie  będzie lało to pojedziemy do  ZOO. Mam nadzieję, że ty też z nami pojedziesz. Bo tylko śmierć może cię z tego zwolnić, Michaś by ci tego nie darował.  Czy wiesz, że on czekał aż samolot z tobą wzbije się w powietrze i niemal zniknie  za horyzontem i dopiero wtedy mogliśmy odjechać.

Następnego dnia Janek wpierw zatelefonował do Wojtka i powiedział, że do Oliwy to pojadą jego samochodem, bo choć to nie kombi to i tak się zmieszczą,  nawet z fotelikiem  Michasia- on i Wojtek z przodu, z tyłu babcia , dziadek i Michaś. Pogoda była "w sam raz", a na niebie ani jednej chmurki. Janek został wyściskany i poprzytulany przez rodziców Wojtka, Michaś  wręcz podskakiwał z radości, że jest jego ulubiony wujek i że.... pojedzie nowym  audi wujka. Do rodziców Wojtka Janek od dziecka  zwracał się  per ciocia, wujek, podobnie jak Wojtek do jego rodziców. I wcale nie miał znaczenia fakt, że żadne pokrewieństwo nie łączyło tych osób.

Podróż do Oliwy nie  zajęła wiele czasu, nawet jeszcze były miejsca na parkingu. Oliwskie ZOO jest największe w Polsce pod względem obszaru i chyba najładniej położone, bo zajmuje aż 123 hektary Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Trzeba się nieźle nachodzić po terenie by je  zwiedzić. Dobrze, że jest też sporo miejsc do odpoczynku, jest gdzie  ugasić pragnienie i ewentualnie zaspokoić głód. Dziadkowie po trzech godzinach mieli dość - stwierdzili, że podjadą tramwajem do kolejki i nią wrócą do Sopotu. Michał był zachwycony - wszystkie  zwierzęta były "najpiękniejsze na świecie", z "Małego ZOO" trudno było go wyciągnąć, bo tam dzieci mogły karmić różne  zwierzęta domowe, nawet małą lamę. Michaś zaliczył też park linowy, oglądał karmienie lwów i pingwinów, z trudem udało się go odciągnąć od tukana i od dzioborożca, zachwycał się miniaturowymi hipopotamami, nawet świnki wietnamskie wzbudziły jego entuzjazm. Zjadł w tym czasie  3 porcje lodów i wreszcie po 5 godzinach zwiedzania zgodził się, że jednak już czas wrócić do domu. Po drodze wstąpili do restauracji na obiad, w czasie którego Michaś oświadczył, że jak dorośnie to będzie pracował w ZOO i że chciałby jeszcze raz do tego ZOO przyjechać. Ojciec i wujek powiedzieli mu, że gdy oni byli dziećmi to też chcieli pracować w ZOO i że nie często to co się podoba dziecku gdy ma lat 6 podoba się i wtedy gdy  już dorośnie i ma wybrać kierunek studiów rzutujący potem na jego drogę zawodową. 

Janek cały czas w ZOO robił zdjęcia Michasia i obiektów które Michaś podziwiał, więc po drodze do domu wstąpili do zakładu fotograficznego by zamówić odbitki i to koniecznie w formie albumu.

Tego dnia Michaś już o godzinie 19,00 znalazł się w łóżku. Wojtek uprzedził synka, że wieczorem może go nie być w domu, ale będą babcia i dziadek, a on z wujkiem chcą jeszcze pójść na długi spacer, ale na pewno wróci około 23,00 by zwolnić dziadków, którzy wieczorny  film obejrzą tu a nie w swoim mieszkaniu.

Panowie wpierw zrobili rundkę bulwarem, ale gdy  po raz trzeci zostali zaczepieni przez bardzo młode dziewczyny (zapewne adeptki najstarszego zawodu świata) poszli nad brzeg  morza, zakasali spodnie i pospacerowali brzegiem plaży. Bardzo im się ten spacer podobał. Nie byli jedynymi spacerowiczami o tak późnej porze.

Niedziela powitała wszystkich bajeczną pogodą- było tak pięknie, że Janek postanowił wrócić do "cywilizacji" dopiero w poniedziałek. Planował  wstać o czwartej rano i ruszyć w drogę. Uprzedził tylko telefonicznie swoją sekretarkę, że nie będzie go na pewno do południa. Michaś promieniał - był tata, wujek, dziadkowie. Pływać co prawda  jeszcze nie umiał, ale - nauczył się nurkować. Najważniejsze, jak stwierdził Wojtek -że nie bał się wody. I oczywiście Janek  zrobił kolejną sesją fotograficzną pod tytułem "Rodzina na plaży". Babcia tylko była z lekka nieszczęśliwa "bo ten wiatr robi z moich włosów furę kłaków i wyglądam jak czarownica"- narzekała. Po obiedzie na plażę wrócili już bez dziadków, ale to w niczym nie umniejszyło radości Michasia. W pewnej chwili zawołał- "najlepiej byłoby gdybyśmy wszyscy mieszkali razem". Na zapytanie Wojtka co ma na myśli mówiąc "wszyscy razem"  Michaś wyliczył- no my razem z wujkiem i dziadkami.

Przyjaciele popatrzyli się na siebie znacząco, a Janek powiedział- no widzisz, bliźniak albo willa dwurodzinna nas czeka. A Michaś już snuł plan przyszłościowy, ale jakoś nie było w nim ani słowa o....matce. Muszę to zapamiętać by to zacytować na rozprawie - szepnął Janek do Wojtka.

A Wojtek od razu wpadł w wielki namysł - a może w takim razie podsunąć inwestorowi pomysł osiedla willi wielorodzinnych, na przykład willi na trzy rodziny. Zaraz podzielił się tą myślą z Jankiem, ale  Janek stwierdził, że pomysł dobry, ale nie  w Polsce. Bo tu każdy najchętniej żyje w myśl zasady "każdy sobie rzepkę skrobie" i byłyby tylko wieczne kłótnie o to kto i ile ma włożyć pracy we wspólne  miejsca, kto ma sprzątać klatkę schodową, dbać o ogródek itp., naprawić klamkę w drzwiach wejściowych do budynku. Po chwili namysłu Wojtek przyznał mu rację.

Ale od tej chwili coraz częściej popadał w namysł, w jego głowie już powstawał projekt "bliźniaka", ale bliźniaka dużego, nietypowego. Jednocześnie gdzieś tam z tyłu głowy jakiś trzeźwy głosik mu szeptał - wszystkie dobre miejsca w tym mieście już dawno zabudowane, nowe osiedle to problem ze szkołą i dojazdami do pracy. Przestań marzyć.Własny dom to bezustanne ładowanie w niego pieniędzy, istny worek bez dna. A jeśli to będzie wolnostojący dom to ciężko będzie ogrzać. Pomyśl jak mało masz wolnego czasu. I zastanów się, kto będzie odwoził Michasia do szkoły gdy ty będziesz musiał gdzieś jechać? Rodzice nie są wieczni, w tym wieku w każdej chwili może im zdrowie mocno nawalić i co wtedy? Lepiej rozejrzyj się za większym mieszkaniem, popatrz gdzie budują jakieś plomby. Nawet najdroższe mieszkanie będzie  cię mniej kosztowało w utrzymaniu niż własny dom. I na co ci ogródek? Jak wypali projekt z domkiem nad Morzem Śródziemnym to wystarczy całkowicie. Zaczekaj z tymi planami aż Michaś będzie bardziej samodzielny. Masz trzy pokoje z kuchnią a Michaś do szkoły będzie chodził sam i nawet przez jezdnię nie będzie musiał przechodzić.

Coś ty się tak zasępił? - zapytał Janek, który już od dłuższej chwili przyglądał  mu się uważnie. Wojtek skrzywił się lekko - po prostu dotarło do mnie, że z tym domkiem gdzieś na obrzeżach miasta to raczej głupi pomysł, zbyt wiele komplikacji, może tylko po prostu lepiej z czasem zmienić mieszkanie na nowocześniejsze. Zwłaszcza, że zakładam, że Michał będzie ze mną, a wtedy nie mogę być daleko od rodziców. Ale ten  nad Morzem Śródziemnym to nadal dobry pomysł i traktuję to jak inwestycję. A już myślałem, że planujesz jakąś zbrodnię- zaśmiał się Janek - miałeś tak ponurą minę że aż strach.

 


piątek, 9 października 2020

Samo życie - VII

Piątek powitał wszystkich porannym deszczem. Po śniadaniu postanowiono, że to będzie dobry dzień na odwiedzenie Oceanarium w Gdyni.  Nie oni jedni wpadli na ten pomysł, trzeba było postać w kolejce po bilety.  Na szczęście nie było szkolnych wycieczek. Babcia z dziadkiem dość szybko opuścili budynek, ale Michaś bardzo dokładnie oglądał mieszkańców każdego z akwariów, w pewnej chwili Wojtkowi przyszła do głowy idiotyczna myśl, że Michał liczy ile ziaren piasku jest w każdym akwarium. Ale chłopiec tylko bardzo dokładnie i uważnie wszystko oglądał. 

W pewnej chwili powiedział - dobrze, że ty tata nie jesteś rybakiem albo wędkarzem. Przecież szkoda byłoby jeść takie piękne kolorowe ryby. One tu mają duże akwaria, ale  ludzie takich w domu nie mają. A w naszym przedszkolu w jednej sali też jest akwarium, ale bez ryb. Rybki chyba ktoś otruł, tak powiedziała pani Basia, bo kiedyś gdy rano przyszła to wszystkie  pływały brzuszkami do góry, były umarłe. Były martwe, poprawił dziecko Wojtek. No właśnie, przecież mówię, że były umarłe. Może te nasze  przedszkolne rybki były za małe?- zastanawiał się na głos. Były gupiki,mieczyki i dwa glonojady. Te glonojady to chyba nigdy nie pływały, cały czas były przyklejone do szyby. A Jureczek przyniósł kiedyś do przedszkola welonki, takie ładne, złocisto-czerwone, z wąsami. I przed obiadem przyszła jego starsza siostra i zabrała je do  domu, bo powiedziała, że one w takim słoju to mają złe warunki i mogą umrzeć. No to co jest w tym waszym  akwarium? Stoi po prostu puste? - spytał Wojtek. No jest w nim woda i są roślinki,  dwa ślimaki i taka fajna duża muszla z ciepłego morza, ona jest taka duża jak twoja ręka . Ta muszla jest bardzo   ładna. I jest włączony napowietrzacz, bo pani Basia powiedziała, że  bez niego to ta woda by się popsuła i brzydko  pachniała.

Tata, jak myślisz, a tu te ryby też umierają? Myślę, że pewnie tak, głównie chyba ze starości. Tata, a co ludzie  jedzą z takiego kraba? przecież on nie ma mięsa! No jakieś mięso ma, bo przecież ma jakieś mięśnie i jakieś ciało. No ale faktycznie nie jest tego wiele. Tata, a wiesz, że ludzie to jedzą żywe ostrygi? Ja to bym zwymiotował jakby mi się w brzuchu zaczęło coś ruszać. A ty  jadłeś ostrygi tatusiu? Nie, nie jadłem i nie przewiduję jedzenia ich w najbliższej przyszłości. 

Tata, zobacz rekin. Ale jeszcze mały. Nie lubię rekinów, a ty? Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym. Mało interesuję się Michasiu rybami, pewnie dlatego, że rzadko jem ryby. Michaś uważnie przyglądał się rekinowi powoli przesuwającemu się w głąb akwarium. Tata, czy on nas widzi?

A nam w przedszkolu raz w tygodniu dają rybę na obiad, ale nie wiem jaką, bo nie mówią. Ale każą jeść bo to zdrowe jest.Tatuś zobacz, żółw, siedzi tam na kamieniu.

Tata, zobacz, jaki ten krab śliczny, taki ciemno czerwony i wygląda jakby miał nóżki z koralików. No i popatrz, przecież on wcale nie ma  mięśni, te jego nóżki takie są cieniutkie, jak zapałki, tam nie ma mięśni.

Gdy wyszli z  Oceanarium babcia spojrzała na swego syna i pomyślała, że biedak wygląda jak ryba wyciągnięta z wody. Nie da się ukryć, że wentylacja była tam marna. Oczywiście pospacerowali jeszcze po Skwerze Kościuszki, wjechali windą na Kamienną Górę. Potem poszli zobaczyć stare, jeszcze przedwojenne wille na Kamiennej Górze, zeszli jedną z jej ulic  na  nadmorski skwer i niespiesznie powędrowali wzdłuż Kamiennej Góry na parking, gdzie pozostawili samochód.  Na obiad pojechali do Sopotu, do restauracji. Wojtek nie chciał by mama znów stała przy kuchni. Pogoda się poprawiła, więc po obiedzie  wędrowali plażą, ale że było dość chłodno babcia i dziadek szli w obuwiu,  Wojtek i  Michaś boso.  Michaś zbierał muszelki  ale tylko takie, które miały zabarwienie różowe. Dzięki  temu  nie groziło im, że wywiozą stąd kilka  kilogramów  muszelek. Michaś wpadł na pomysł, że oklei nimi plastikowe pudełko i podaruje je  babci.

 A Wojtek rozmyślał nad tym, że czekają go jeszcze przeprawy z Marzeną, bo wcale nie był pewien, czy Marzena  zgodzi się by Michaś nadal był u niego. Jedno było pewne - nie powinien okazać, że mu na tym zależy, bo wtedy Marzena z całą pewnością będzie mu chciała zrobić na złość. 

Około 22 zatelefonował Janek, że będzie za 15 minut, właśnie kończy kolację, a do przejścia ma ze 300 metrów więc niech Wojtek nadsłuchuje, bo on nie będzie dzwonił do drzwi, tylko cicho zapuka, by nie zbudzić Michała.

I rzeczywiście za 15 minut był  na miejscu. Był nawet  mało zmęczony, bo przejazd  miał dobry, nie było żadnych korków, prac drogowych ani wypadków. Okazało się, że hotel  ma zaledwie o 300 metrów od ich kwater, mały, zaciszny,  bez restauracji, ale bez problemu zjadł kolację w hotelowym barze.

Dokumenty wszystkie zostały już  złożone- Janek składał sprawozdanie z podjętych już kroków. Adwokat mówi, że gdybyś Wojtku w chwili gdy Michaś do ciebie przyszedł natychmiast zawiadomił policję, to sprawa poszłaby piorunem, ale byłaby bardziej stresująca dla Michałka, bo bardzo prawdopodobne, że wzięliby dziecko do policyjnej izby dziecka, bo nigdy nie można wykluczyć, że ojciec dziecka nie maczał w tym wszystkim palców. 

Przecież  brak w tym jakiejkolwiek logiki- obruszył się Wojtek.  Wojtusiu, logika policyjna nie ma  nic wspólnego z normalną logiką. Dla nich każdy jest podejrzany, ten kto zgłasza rzecz całą również, bo pewnie  chce w ten sposób odsunąć od siebie podejrzenia. W chwili gdy zgłaszasz np. zaginięcie swojej żony, matki, dziecka jesteś od razu podejrzany, że to ty sprzątnąłeś ową zaginioną osobę a zgłaszasz, żeby nie być podejrzanym.  To w wielu przypadkach jest nonsensem, ale niestety stosunkowo  często  ten zgłaszający zaginięcie sam jest jego sprawcą i dobrze wie,  gdzie jest zaginiona osoba. To znaczy wie, gdzie  zakopał. Dobrze, że  Michaś to takie rozgarnięte dziecię i wszystko nam  ładnie opowiedział, a na dodatek sprzęt się sprawdził. Popatrz,  całkiem w porę kupiłem to cacko. Wprawdzie nie miało służyć do podsłuchu, ale jako normalny dyktafon, bo czasem nie ma mi kto protokołować a tak to pytam się  klienta czy mogę nagrać rozmowę , włączam i jest w porządku. Jest jednak bardzo czuły.

Janek rozejrzał się po pokoju- całkiem fajne to mieszkanko. Może kiedyś będę  miał jakiś urlop i zjadę tu poza sezonem z jakąś kobietą, która będzie dobra  nie tylko w łóżku ale i będzie umiała ugotować coś więcej niż wodę na herbatę.

Tak, masz spore wymagania -zaśmiał się Wojtek - jak dotąd to jeszcze takiej nie znalazłeś, a już kilka po Lilce przecież było. No ale Lilka chyba też nie gotowała nic więcej poza wodą na herbatę. Ja już straciłem nadzieję. Nawet zacząłem się zastanawiać czy jedna osoba  ma szansę by spełnić wszystkie wymagania-  kobieta  ma być ładna, ponętna, mądra, czuła, ma nas rozumieć, kochać, a jednocześnie spełniać dość prozaiczne obowiązki jak gotowanie, sprzątanie, ma nam dać potomstwo i nadal być ładna zgrabna i dobra w łóżku.A my mamy nadal być pełni wigoru, zaradni, dobrze zarabiający, a na dodatek mamy zawsze wiedzieć czego ta  nasza kobieta od  nas chce, choć nie raczy nawet słowa pisnąć czego chce. Straciłem  chęć  na jakąkolwiek kobietę, naprawdę nie wiem, czy się kiedykolwiek ożenię. Jest poza tym Michaś a nie wiem czy obca osoba może pokochać cudze dziecko. A przecież może być i tak,  że zamarzy się tej drugiej dziecko i raczej nie będzie się zastanawiać wtedy nad uczuciami Michasia. Co prawda dookoła pełno takich pokręconych rodzin i dziecko ma  nagle  dwóch ojców lub dwie matki i dwa komplety dziadków, jakoś się do tego przyzwyczaja, ale chyba nikt się nie zastanawia  nad tym co to dziecko myśli i czuje. A tak naprawdę ono nie ma żadnego wyboru. Dorośli sobie z tym często nie radzą a co dopiero dziecko. Moja mama cierpi nad tym, że się rozszedłem z Marzeną, choć wcale nie była nią zachwycona gdy się  pobieraliśmy. Zwymyślała mnie od nieodpowiedzialnych durni, bo nie mówiłem jej, że ta ciąża była z "niedopatrzenia" Marzeny. Dopiero ta awantura, którą zrobiła Marzena o to zabranie dziecka do teatru z lekka otworzyła mojej mamie oczy, że być może ten rozwód to nie  moje zauroczenie się  inną kobietą ale wynik tego, jaka Marzena była i jest.

No tak, przepraszam cię Wojtku, ale jak wiesz nigdy nie przepadałem za Marzeną choć z racji zawodu staram się zawsze być bezstronny. Mnie  brak było w niej jakiegoś takiego wewnętrznego ciepła, bo biorąc pod uwagę tylko  jej zewnętrzność to babka była w porządku. Buzia ładna, wszystko na miejscu i w niezłym gatunku. Tylko tego ciepła było w niej  brak. I jej poziom intelektualny był dużo niższy niż twój- ja to widziałem, ale ty chyba wtedy nie. A potem zrobiłeś honorowy gest. No i teraz  ponosisz tego skutki. Dobrze, że chociaż wiemy, że  mały jest  twoim dziełem. Teraz  musimy o niego zawalczyć.

No właśnie- musimy o niego zawalczyć- jak echo powtórzył te słowa Wojtek. Tylko nie chcę byś z tej okazji pokrywał koszty  tej walki z własnej kieszeni, po prostu chcę byś mi wystawiał rachunki jak każdemu obcemu klientowi.

Janek popatrzył się na Wojtka jak na osobę niedorozwiniętą umysłowo -Wojtuś- ty jesteś dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałem, zrozum to wreszcie. Zawsze sobie pomagaliśmy, dzieliliśmy się  wszystkim poza dziewczynami, więc walczę o twoją sprawę jak o własną. Zresztą wiem, że ty zrobiłbyś  tak samo. I wiem, że gdybym cię poprosił np. o projekt domu to też byś mi to zrobił nie biorąc nawet złotówki. Więc przestań mi chrzanić o jakichś kosztach.

Poza tym jak na razie to wszystko nic nie kosztuje w jakimś wymiernym sensie. Zauważyłem dziwną rzecz -większość dziewczyn oszczędza mój portfel gdy zapraszam na obiad lub kolację- one niemal nic nie jedzą, a przecież  nie  noszą już  gorsetów ściskających wnętrzności. Majtek obciskających też nie, raczej takie co się łatwo dają zdjąć. Czasem podziwiam, jak mogą nosić te koronkowe, przecież ta koronka to chyba je  łaskocze. Ja bym nie wyrobił. Wojtek zaczął się cicho śmiać - to może zapytaj się którejś czy pozwoli  ci przymierzyć i sprawdzisz czy łaskoczą. Kobiety są niezwykle  wytrzymałe gdy idzie o strój i dbanie o swój wygląd.  Marzena to potrafiła spać w metalowych lokówkach, mając tylko ręcznik zwinięty w rulon pod karkiem. I całą noc w jednej pozycji, na wznak. Twierdziła, że wszystkie  kobiety to potrafią. Małżeństwo ma to do siebie, że nagle dociera do faceta, że połowa urody jego kobiety jest w pewnym sensie sztuczna.

                                                 c.d.n.


czwartek, 8 października 2020

Samo życie -VI

 Gdy samolot , którym odlatywał Janek wzbił się w powietrze ( Michaś uparł się by zobaczyć jak wujek Janek odlatuje) dziadek stwierdził, że w takim razie zmienią plany i będą zwiedzać Gdańsk, a nie gdyńskie Oceanarium. Pogoda była w sam raz  do wędrowania po mieście- słońce nieco strajkowało i nie było zbyt ciepło. Nie był to jeszcze czas urlopów, bo rok szkolny kończył się dopiero w drugiej dekadzie czerwca, ale i tak z trudem znaleźli miejsce na parkingu. Stosunkowo blisko parkingu była sympatyczna  kawiarnia i babcia "zastrajkowała" - stwierdziła, że po pierwsze to ją boli głowa, po drugie już tyle razy była w Gdańsku i go zwiedzała, że  niestety nie ma ochoty jeszcze raz zwiedzać. Posiedzi w kawiarni, wypije kawę, zgrzeszy tortem czekoladowym i jeśli nie wrócą za 2 godziny to ona pojedzie do Sopotu kolejką  miejską.

Męska część wycieczki dość szybko uporała się z najciekawszą częścią starego Gdańska, nawet zdążyli odwiedzić Dwór Artusa. Dziadek był zaniepokojony tym babcinym bólem głowy więc  całkiem żwawo krążyli i dotarli do kawiarni jeszcze nim minęły dwie godziny. Michał zapytany przez babcię o to jak podobał mu się Dwór Artusa odrzekł z bardzo poważna miną: nie mógłbym mieszkać w takim mieszkaniu- tyle tam wszystkiego, że aż głowa boli. No ale to nie była sala do mieszkania, tylko do organizowania przyjęć, spotkań towarzyskich, powiedziała  babcia.  Babciu ja wiem, ale ja bym tam długo nie wysiedział. Wiesz, tata zrobił mi zdjęcie pod Neptunem, a dziadek opowiedział mi o korsarzach. Bo oni to byli wszędzie i z różnych krajów byli. I wiesz babciu ci korsarze to też napadali na siebie wzajemnie, nie tylko na statki kupieckie. Babciu, pić mi się chce i siku.  No to idź z tatusiem na siku a jak przyjdziecie to zamówimy jeszcze coś dla was, jakieś ciacha i coś do picia, bo na pewno już zgłodnieliście. 

Nim wyjechali z Gdańska odwiedzili jeszcze  księgarnię, w której Wojtek zakupił atlas geograficzny dla Michasia i kilka książek dla niego i dla siebie. Wstąpili również do Archikatedry w Oliwie i posłuchali organów oliwskich, bo akurat ktoś na nich grał.  Dziecko siedziało zasłuchane i  jednocześnie zadziwione wielkością organów i wystrojem  katedry. 

Gdy dojechali do Sopotu babcia stwierdziła, że musi jeszcze na moment "wpaść" do marketu, bo chce by dziś zjedli obiad w domu. Oczywiście zaraz  miała dwóch pomocników w osobach dziadka i Michasia. Wojtek został w samochodzie, bo nie było miejsc na parkingu, więc  stał tarasując wyjazd z czyjejś posesji. Był w kiepskim nastroju, bo   dotarło do niego, że unikając cały czas scysji z Marzeną wyłączył się  zupełnie z procesu wychowawczego Michasia.  Okopał się w swej twierdzy zwanej pracą i stanowczo zbyt mało zajmował się chłopcem. Nie był z nim w żadnym muzeum, bo zdaniem Marzeny Michaś wciąż był za mały na takie imprezy. Po awanturze, którą Marzena zrobiła jego matce o to, że ta  wzięła go do teatru kukiełkowego jeździł z małym głównie do Łazienek, bo był tam plac zabaw, na którym Michaś bardzo lubił przebywać. Czasem pytał się synka dokąd chciałby pójść, a Michał wybierał albo lotnisko, bo na tarasie widokowym  potrafił stać 2 godziny wpatrując się w lądujące lub startujące  samoloty albo muzeum kolejnictwa "pod chmurką", gdzie stały na szynach różne stare składy pociągów i lokomotywy parowe. Bywali również na imprezach sportowych, raz na wyścigach konnych. A czasem to po prostu kopali piłkę. Gorzkie rozmyślania przerwał powrót Michasia i rodziców. Michaś był  rozentuzjazmowany- tatusiu, ale będzie dziś pyszny obiad ! I zaraz będę  babci pomagał w kuchni . I nawet kartofle będę obierał, bo babcia kupiła bezpieczną obieraczkę do kartofli. 

Pyszny obiad to był pieczony  w piekarniku kurczak i pieczone kartofle. Jednym słowem obiad był przygotowywany w dwóch  piekarnikach, na różnych piętrach, co się Michasiowi bardzo podobało.Kursował pomiędzy piętrami pomijając windę.

Po obiedzie Michał zapragnął obejrzeć zakupione książki i  atlas. Znał już litery, właściwie to już umiał czytać. Mamląc w buzi mentosa i wodząc palcem  wzdłuż pod odczytywanymi wyrazami zaczął czytać jedną z książek. Wojtek spojrzał na niego i powiedział- chodź tu, usiądź na  kanapie, oprzyj plecy , połóż sobie na kolanach  poduszkę z kanapy, na niej książkę i czytaj. Możesz nawet czytać  na głos,  ja chętnie posłucham. Tatusiu, to o małym kotku, a ja lubię koty. Wiem synku, dlatego masz jedną książeczkę o kotku a drugą o pieskach. Wszystkie zwierzęta są piękne i kochane. Foki też ci się podobały, prawda? 

Tata, narysuj mi kotka. Ty tak  ładnie rysujesz, proszę. Wojtek pokręcił przecząco głową - sam narysujesz, ja ci tylko zrobię zakładkę a ty sam narysujesz na niej  kotka. Tylko wpierw poczytaj o tym kotku, żebyś mógł narysować musisz go sobie wyobrazić. A wyobrazisz go sobie jak o nim poczytasz. Tata, ale ty ładniej rysujesz, proszę. Misiu, jeśli się chce  ładnie  rysować to trzeba dużo rysować samemu a nie  prosić o to innych. 

Tato, poczytaj mi trochę, bo mi to wolno idzie. Wojtek ujął małego pod brodę, spojrzał mu w te piwne oczęta i powiedział-  z czytaniem jest jak z rysowaniem- im więcej sam będziesz czytał, tym lepiej opanujesz te sztukę i będziesz szybciej czytał i nie będzie cię to męczyło. 

Tata, a ja mógłbym mieć kota albo  psa? Synku, żywe  zwierzątka to nie zabawki, które  możesz odstawić na półkę gdy ci się znudzą. Pomyśl, ja będę w pracy, ty w szkole, a zwierzątko będzie samo cały dzień w domu. Zastanów się, czy chciałbyś siedzieć sam w domu cały dzień. Poza tym  co z takim zwierzątkiem  zrobić gdy są wakacje a my wyjedziemy gdzieś poza  Warszawę? Nie można przecież zostawić zwierzaka samego- trzeba go karmić, sprzątać po nim. Nawet rybek akwariowych  nie można zostawić samych na kilka dni. Lubisz zwierzęta to będziemy  często je odwiedzać w ogrodzie zoologicznym. O właśnie- jutro może pojedziemy do Ogrodu Zoologicznego w Oliwie- albo wszyscy albo my dwaj, a babcia z dziadkiem trochę odpoczną .  

Tato, ale jutro przecież przyjedzie wujek Janek! Tak synku, ale raczej dopiero  bardzo późnym popołudniem albo wieczorem. I zapewne wcale się  z nim jutro nie zobaczymy, bo przecież będzie zmęczony po całym dniu pracy i jeździe samochodem.  To może razem z wujkiem pojedziemy do ZOO?- kombinował Michaś.

W tym momencie Wojtek nieomal pojął dlaczego Marzena była nieco zmęczona  stałą opieką nad synkiem - zdecydowanie nie był milczkiem i stale miał nowe pomysły. To oczywiście  był plus, dziecko sporo myślało i werbalizowało swe myśli, ale faktycznie mogło to  być chwilami meczące. Postanowił poszukać dla siebie odpowiedniej lektury, by sprostać wcale nie łatwemu zadaniu jakim jest wychowanie dziecka tak by nie wpędzić go w żadne kompleksy a jednocześnie stymulować  jego rozwój.

Zerwał się z sofy i stwierdził, że można by się przejść na teren  tutejszego hipodromu, który jest niedaleko.  Może  będzie  można obejrzeć jakiś trening , a może dowiedzą się czy  wkrótce są jakieś zawody lub konkursy. Tutejszy hipodrom był znacznie  ładniej usytuowany niż warszawski, organizowano tu również duże imprezy, np. WKKW, czyli wszechstronny konkurs konia wierzchowego. Był też większy i właściwie był również obiektem zabytkowym, bardzo zadbanym i regularnie rewitalizowanym.

Tata, a ty umiesz jeździć  konno? Nie synku, nie umiem. Tata, ja bym chciał tak jeździć konno jak Indianie. Widziałem kiedyś na filmie. Ale to jeździli kaskaderzy a nie Indianie. Tata, a u nas są Indianie?. Nie, nie ma. A Jacek mówił, że był z rodzicami w wiosce indiańskiej u nas , w Polsce. Ale to nie była Michasiu prawdziwa indiańska wioska, tylko jej imitacja. Tata, a co to jest imitacja? To taki rodzaj udawania. Ale ci co tam jeździli konno byli wymalowani po indiańsku i mieli pióropusze indiańskie.  No właśnie- udawali Indian. Podoba mi się taki pióropusz. Jacek ma taki pióropusz, dostał na Mikołaja. Ale jak kiedyś przyniósł do przedszkola to wszyscy go przymierzali i wcale nie był wygodny. A na koniec jedno pióro odpadło i Jacek płakał. Ale potem  pani Basia go przykleiła. Chyba je, a nie go. Przykleiła pióro a nie Jacka, prawda? Pióro, czyli "je",  gdyby przykleiła Jacka to powiedzielibyśmy "go".  A co ty Misiu chciałbyś dostać od Mikołaja  pod choinkę?  Nie wiem jeszcze. No to pomyśl, czas szybko mija, za  pięć  miesięcy będziemy ubierać choinkę. Tato, a ja nie wierzę w Mikołaja. W zimie, w grudniu to pełno Mikołajów  chodzi po  mieście i w dużych sklepach.  No widzisz Misiu, to tacy sami Mikołajowie  jak ci Indianie w polskiej wiosce indiańskiej.

Tymczasem doszli do hipodromu. Na padoku  było kilka koni, a na torze trenowały kłusaki. Hipodrom był naprawdę duży i jak wyczytał Wojtek  był jednym z większych i nowocześniejszych  tego typu obiektów w Europie. Był ciągle ulepszany , widać było, że  spółka do której należy zatrudnia  profesjonalistów.

Po piętnastu minutach przyglądania się koniom Michałek stwierdził, że już się napatrzył i teraz to......poszedłby na molo w Sopocie  i na lody i pojeździł elektrycznym samochodzikiem. Wrócili więc do domu, zapytali się dziadków czy też przeszli by się na molo, ubrali się nieco cieplej i w czwórkę wyruszyli na sopocki "Monciak", tym razem zaczynając od wizyty w lodziarni  i biorąc lody "na wynos" w kubeczki. Dziecko było zachwycone faktem, że wszyscy wzięli jednakowe lody a do tego bardzo podobała mu się  mała, plastikowa łyżeczka. Wojtek widząc entuzjazm synka  powiedział szeptem  do matki- niektórym to naprawdę jeszcze  niewiele do szczęścia potrzeba, zazdroszczę mu.

środa, 7 października 2020

Samo życie - V

 Każdy dzień przynosił nowe wrażenia nie tylko Michałkowi - Wojtkowi również. Jego własny synek czasem go zadziwiał a często bardzo rozczulał. Dla małego wszystko było nowe, wielce ekscytujące. W Gdyni byli dwa razy - już samo przejście Skwerem Kościuszki było dla Michasia wielce interesujące. Z wielkim zainteresowaniem i lekkim przerażeniem oglądał jak na statku żaglowym "Dar Pomorza"  ćwiczyli  na rejach, na dużej wysokości, przyszli żeglarze.  Michaś stał mocno trzymając tatę za rękę i cały czas dopytywał się czy aby ci ludzie stojący na rejach i ćwiczący refowanie żagli  nie  spadną. W pewnej chwili zorientował się, że tam wysoko w górze stoją nie tylko mężczyźni ale i kobiety, co go bardzo zadziwiło.To panie też są marynarzami? -zapytał z wielkim zdumieniem. A babcia  też by tam weszła? Babcia, wywołana poniekąd  do odpowiedzi wytłumaczyła wnuczkowi, że gdyby w czasach kiedy była młodą dziewczyną  chciała pływać żaglowcem, to też wzięłaby udział w takim szkoleniu. Dziadek  omal nie parsknął śmiechem, bo przypomniał sobie  babcię z lat dziewczęcych, zawsze wielce starannie i elegancko ubraną, umalowaną i uczesaną, unikającą wszystkiego co wymagało nadmiernego wysiłku lub ubrudzenia się. Babcia miała dość sterczenia z głową zadartą do góry, więc razem z dziadkiem obeszli kilka sklepików z pamiątkami, a Wojtek i Michaś przypatrywali się ćwiczącym aż do  wybrzmienia ostatniego gwizdka. Gdy już ćwiczący zaczęli schodzić w dól Michaś dał się odciągnąć od Daru Pomorza i wszyscy razem poszli do okrętu - muzeum ORP Błyskawica.  W ostatniej chwili babcia zrejterowała - stwierdziła, że wykończyło ją to stanie i musi się napić szybko kawy, więc lepiej będzie gdy sami mężczyźni zwiedzą to  muzeum. Wszystkim trzem bardzo podobało się to muzeum, zwłaszcza, że oprowadzający po jego wnętrzu przewodnik przekazał zwiedzającym bardzo dużo informacji. Gdy wyszli stamtąd Michałek był bardzo przejęty tym co widział, więc  dla  relaksu dziadek zaproponował jeszcze krótki, bo zaledwie 30-minutowy rejs  stateczkiem po porcie wewnętrznym, gdzie były remontowane statki cywilne i  statki Marynarki Wojennej. Po rejsie okazało się że wszyscy są głodni, więc udali się do restauracji w pobliżu  Oceanarium. Tym razem  Michaś zdecydował się na niemal  normalne jedzenie, zgodził się na dziecięcą porcję sznycla  z frytkami i sałatą. Po obiedzie, w ramach deseru wybrali się jeszcze na lody. Odnaleźli samochód zaparkowany na jednym z hotelowych parkingów i tym razem za kierownicą zasiadł Wojtek, bo dziadek narzekał, że chyba jednak za dużo zjadł. Wyprawę na Kamienną górę i do oceanarium przełożyli na następny dzień.

Dzieci to jednak mają niebywałą kondycję. Gdy dotarli  do Sopotu Michaś już był zupełnie zregenerowany i zapytał się Wojtka  czy może trochę pobawić się na placu zabaw koło domu. Babcia z dziadkiem udali się do swojego apartamentu, a Wojtek rozsiadł się na ławce w pobliżu placu zabaw- nie chciał by dziecko było samo w obcym miejscu. Wiedział, że mały w Warszawie przeważnie był na placu zabaw bez Marzeny, no ale tam było osiedle gdzie było mnóstwo znajomych dzieci, tu nie było nikogo. Zresztą pamiętał ze swoich dziecięcych czasów, że zawsze choć jedna  mama lub  babcia czuwała przy bawiących się dzieciach. Wychodząc z samochodu wziął z niego atlas samochodowy Europy by w domu pokazać dziecku na  mapie gdzie byli poprzedniego dnia. Postanowił następny dzień rozpocząć od wizyty w księgarni by kupić atlas - przy pomocy atlasu geograficznego łatwiej będzie dziecku wszystko pokazać i wytłumaczyć. A na gwiazdkę pod choinką Michaś znajdzie globus. Z całą pewnością  przyda mu się i potem gdy już będzie  chodził do szkoły. Po pół godzinie trenowania różnych sposobów wspinania się i zwieszania z drabinek Michaś wyraził chęć pójścia do domu, co Wojtek przyjął  ze sporą ulgą.

Wracając do swego mieszkania wstąpili  po drodze do dziadków i potem razem z nimi podjechali windą do swego mieszkania. Z pół godziny pograli w "Chińczyka", potem  babcia z Michasiem zaczęli szykować kolację- tym razem babcia postanowiła zrobić racuszki i "podkuchenny Michaś" musiał mieszać  składniki ciasta. Nie  bardzo wierzył, że z wody, mąki, jajka i budyniowego proszku wyjdą  racuszki, które tak lubił. Okazało się, że pierwszy raz widzi jak one powstają bo Marzena nigdy ich w domu nie robiła a druga  babcia nie  wpuszczała go do kuchni bo bała się, że mógłby się oparzyć lub doznać innego rodzaju uszczerbku na zdrowiu. Chłopiec był wręcz zafascynowany tym prostym procesem produkcyjnym i szybko pobiegł do pokoju, by ojcu i dziadkowi opowiedzieć   jak się robi racuszki. Bardzo skrupulatnie i obficie posypywał gotowe racuszki cukrem pudrem wymieszanym z cynamonem.  Po kolacji podobnie jak poprzedniego wieczoru poszli na spacer, ale tym razem zobaczyć jak wygląda Sopot wieczorem. Chłopczyk z wielkim zainteresowaniem oglądał kioski z pamiątkami pełne wyrobów z bursztynu. Wojtek  powiedział, że może wybrać coś na prezent dla mamy, może jakieś kolczyki albo broszkę lub wisiorek. Dla mamy?- w  głosie  dziecka słychać było zdziwienie- ale ja nie chcę wrócić do mamy.  Wojtek zasępił się- nie był pewien, czy uda się przekonać Marzenę, by Michaś został u niego dłużej a sprawa w sądzie jeszcze nawet nie została złożona. Na razie tylko wytłumaczył chłopcu że nawet gdy będzie mieszkał z nim a nie z matką to przecież będzie ją odwiedzał i na pewno matka będzie zadowolona, że o niej pamiętał i wybrał dla niej prezent. Dość niechętnie  ale w końcu Michaś wybrał nieduży wisiorek, do którego sprzedawczyni dobrała rzemyk. Tato, ja nie wiem czy mamie się będzie podobać ten bursztyn, ona lubi takie złote wisiory i złote pierścionki. A tamta babcia też nosi tylko złote rzeczy. W tym momencie do akcji wkroczyła babcia - nie ma sprawy, jak nie będzie chciała to ja chętnie  będę  nosiła bo lubię bursztyn, a poza tym będzie dla mnie przypomnieniem , że byliśmy razem z tobą Michasiu nad polskim morzem. A Wojtek ze smutkiem pomyślał, że był tak ogromnie kiedyś w Marzenie zakochany i tak straszliwie ślepy. Postanowił, że  wieczorem zatelefonuje do Janka  i opowie  mu o swoich obawach. 

Michasiowi bardzo podobało się  na głównym deptaku miasta- było mnóstwo kolorowych świateł, na ulicy stały kawiarniane stoliki przy nich siedzieli wczasowicze. Bardzo się to Michasiowi podobało, więc  babcia zaproponowała, by wstąpili  jeszcze  na lody. Lodziarnia do której wstąpili miała  mały ogródek i nawet był wolny stolik, więc zajęli miejsca i poczekali na obsługę. Michaś  poprosił o lody czekoladowe i malinowe, babcia sobie zafundowała melbę, dziadek bohatersko zrezygnował z lodów  bo zjadł nieprzyzwoicie dużo racuszków, a Wojtkowi było wszystko jedno i wziął lody truskawkowe i ananasowe. Do domu wrócili nadmorską promenadą.

Michał szybko się sam wykąpał, potem wszystkich obdarował na dobranoc całusami, Wojtek otulił go kołdrą, poprzytulał i poszedł  posiedzieć jeszcze z rodzicami. Ale starsi państwo byli już zmęczeni i poszli do swego mieszkania.

 Zatelefonował więc do Janka. Janek odebrał telefon  natychmiast- ucieszył się, że Wojtek dzwoni. Miał niezłe wiadomości do przekazania- widział się z adwokatem, który może poprowadzić sprawę, przedstawił mu nagrania, opowiedział całą historię. Janek powiedział mu, że będzie pełnomocnikiem Wojtka i że w ciągu 2 dni złoży pozew oraz swe pełnomocnictwo. I w tym celu przyleci do Gdańska w czwartek rano, przywiezie  dokumenty, które mu Wojtek musi podpisać, wróci  tego samego dnia do Warszawy, złoży je gdzie należy, spakuje manatki i na weekend przyleci do Sopotu. Rano tylko zatelefonuje do Wojtka  o której ten ma  być na lotnisku w Rębiechowie. Wojtek się ucieszył, opowiedział też o tym, że Michaś nie chce wrócić do matki. Nie martw się stary na zapas, jakoś to będzie. W najgorszym wypadku będziesz codziennie  odwiedzał dziecko.  Jak nie sam to z policją. A wiesz co jest najlepsze  w tych nagraniach? to, że ona powiedziała, że za dobre alimenty jej płacisz, więc nie zrezygnuje z dziecka. Zrobiłem dwie kopie z tego nagrania, obie  wraz z oryginałem są w sejfach. Jedna kopia u tego adwokata, druga w moim kancelaryjnym.

Następnego dnia do Rębiechowa pojechali wszyscy razem. Bo lotniska to miejsca, które z reguły interesują dzieci.Wojtek podpisał wszystkie dokumenty, w tym czasie Michaś z babcią i dziadkiem zwiedzał lotnisko, Janek zrobił kilka zdjęć Michasiowi w towarzystwie dziadków  (niech adwokat zobaczy  już dziś swych klientów)  i w 2 godziny potem   Janek odleciał z powrotem do Warszawy. Obiecał jednak solennie, że przyjedzie  następnego dnia późnym wieczorem, ma nawet już podobno zarezerwowany jakiś hotel, tylko nie  wie  który, bo to załatwiała sekretarka. Wojtek poprosił by Janek spisywał wszystkie poniesione wydatki, co bardzo rozbawiło Janka, który powiedział, że nie jest w stanie wycenić pewnych kosztów, bo nie  wie  jak wycenić jeden cały wieczór spędzony z pewną panią z kancelarii gdzie zaraz po przylocie złoży pozew, ani z jeszcze jedną, która mu wynalazła adwokata. To wszystko, drogi przyjacielu, są koszty niewymierne. Wiesz, ja wciąż jestem facetem do wyrwania- samotny prawnik, już nie gołowąs ale i nie stary jest w cenie. Wierz mi, wieczór spędzony z ładną, ponętną ale niezbyt interesującą pod względem intelektu kobietą bywa straszliwie męczący, ale nie jestem w stanie przeliczyć tego na złotówki lub inną walutę. Wiesz przecież, że mam strasznie wysokie wymagania wobec ewentualnej mojej  żony- ładna, zgrabna, mądra i moja na wyłączność. Ta uroda to po prostu zespół cech zewnętrznych które mnie odpowiadają, innym się może nie podobać. Ale oprócz urody musi być po prostu inteligentna.  No i pewnie zostanę "starym kawalerem", a potem zdurnieję i ożenię się z własną pielęgniarką lub pomocą domową.

                                                   c.d.n.


wtorek, 6 października 2020

Samo życie -IV

 Jak było do przewidzenia  te dwa tygodnie nad morzem były dla małego Michała jednym wielkim pasmem nowych odkryć.  Pierwszy odkrycie - w foteliku samochodowym, który dziadek Lucek pożyczył od sąsiadów siedzi się znacznie lepiej niż w tym od  dziadków spod Warszawy. I można rysować, bo ma pulpicik i można też bezpiecznie i wygodnie pospać, bo zagłówek jest z "boczkami". Odkrycie drugie- nie sikamy w lesie po drodze, ale jedziemy na najbliższy parking do toalety. Odkrycie trzecie, w budynku mieszkalnym - ojej, tu jest taki parking podziemny, takiego jeszcze nie widziałem. Oooo, jak fajnie, mieszkamy na IV piętrze a możemy wjechać windą! I mamy duży balkon! I jaka dziwna kuchnia, nie ma w niej drzwi i kuchenki gazowej. I koło domu jest  super plac zabaw z huśtawkami ! Michaś dokładnie zwiedził nowe lokum, stwierdził, że szkoda, że z okien nie widać morza, potem wybrał łóżko dla siebie, następnie  zgodnie z poleceniem wydanym przez Wojtka poukładał swoje rzeczy na półkach szafy, zaniósł do łazienki wszystkie przeznaczone do niej akcesoria, swoje zabawki i gry schował do komody w "dziennym pokoju". Dokonał również odkrycia, że w szafie w przedpokoju jest odkurzacz i mop wraz z wiaderkiem. Gdy Wojtek uznał, że właściwie już się rozpakowali,  zjechał z synkiem do mieszkania  swych rodziców, którzy właściwie też już skończyli się rozpakowywać. Postanowili więc wszyscy razem iść nad morze i zaraz potem  zainteresować się obiadem.  Do przejścia nad morze mieli nieco mniej niż pół kilometra. Całą tę drogę Michał pokonywał w podskokach komentując wszystko co zwróciło jego uwagę. Zamilkł dopiero gdy doszli do wejścia na plażę i stanęli na szczycie wydmy a przed nimi była niemal pusta plaża i ciemno błękitna woda aż po horyzont. Duże to morze, tato- wyszeptał mały. A gdzie się ono kończy? Ono się nie kończy synku, łączy się z innym morzem, ale tu tego nie widać. Pokażę Ci to w Warszawie na  mapie. I w tej chwili Wojtek uświadomił sobie, że on w wieku sześciu lat dobrze wiedział jak wygląda morze, bo rodzice zabierali go od trzeciego roku życia  nad morze. A jego synek widzi je dopiero po raz pierwszy w życiu, bo bywał  z Marzeną  tylko w gospodarstwie jej rodziców, pod Warszawą. Marzena twierdziła, że jest za mały by mógł gdzieś pojechać sam z ojcem, a on (idiota skończony) nie protestował. A mogli przecież gdzieś wyjechać w trójkę, nie musieli spać w jednym pokoju, mogli wynająć dwa pokoje zupełnie oddzielne. Będę musiał jakoś nadrobić ten stracony czas - pomyślał.

Wszyscy zdjęli z nóg buty, które mama Wojtka włożyła  do jednej siatki i poszli nad brzeg morza. Michałek od razu wbiegł na brzeg co chwilę zalewany falami i zaraz uciekł wyżej- jaka  ta woda zimna!-wykrzyknął. Ale podpływające wciąż fale wabiły- po chwili znów stanął w miejscu, gdzie fale moczyły mu stopy. Babcia przytomnie kazała dziecku podciągnąć w górę nogawki spodenek i pomogła je podwinąć. Dziecko biegało wzdłuż brzegu piszcząc za każdym razem gdy dosięgała go fala. Poszli kawałek plażą w stronę mola, a Michałek zachowywał się jak psiak- wybiegał na pewną odległość i wracał. Ludzi było mało- nic dziwnego, bo słońce było coraz niżej. Dziadek Lucek zarządził odwrót, trzeba było wybrać się na obiad. Blisko wyjścia z plaży był bar rybny, ale zaczynało być chłodno a stoliki były tylko na zewnątrz, więc postanowiono pójść do "normalnej" restauracji, którą widzieli po drodze, na drugiej stronie ulicy. W restauracji nie było tłoku, ale bardzo apetycznie pachniało. Wojtek oczywiście nie miał bladego pojęcia co zamówić dla synka, bo na wszystkie propozycje mały się krzywił, w końcu babcia wpadła na pomysł, że dla niego zamówią po prostu naleśniki z serem, na słodko.

Wojtka cały czas gryzło sumienie, że jego nieporozumienia z Marzeną pozbawiły Michasia wielu przyjemności, których on sam zaznał w dzieciństwie. Oczywiście, dogadać się z Marzeną w jakichkolwiek sprawach dotyczących dziecka było niezwykle trudno, ale on chyba zbyt szybko zrezygnował. Marzena nigdy nie  lubiła swych teściów i ostro protestowała ilekroć  mały opowiadał jej, że był gdzieś z dziadkami. Zrobiła dziką  awanturę nawet o to, że jej była teściowa zabrała Michała do teatru kukiełkowego. Bo sąd przecież przyznał dziecko jej , więc ona ma decydować z kim i dokąd dziecko pójdzie. Od tamtego czasu Michaś nigdy nie mówił o tym, że bywa wraz z ojcem u drugiej babci. Dziecko samo wpadło na to, że lepiej nic nie mówić matce , bo może się to skończyć tak, że i na spotkania z ojcem matka się nie zgodzi.

Po obiedzie babcia i dziadek pojechali na zakupy żywnościowe - babcia stwierdziła że skoro ma kuchnię z pełnym  wyposażeniem to nie widzi przeszkód by samej gotować obiady- poza tym ma w tym wielką wprawę, zawsze może ugotować obiad wieczorem, poza tym tak będzie zdrowiej dla wszystkich. W godzinę później byli już w domu  z wielce  wypchanymi  siatkami. Potem jeszcze wszyscy poszli na spacer na sopockie molo. Michaś był zafascynowany - z początku mocno trzymał ojca za rękę, ciągle dopytywał się "czy ten most się nie zawali?", ale od połowy mola szedł już swobodnie. Tato, a co jest za morzem tam na wprost?  Wojtek uśmiechnął się i powiedział- jutro kupimy mapę w księgarni i pokażę ci wszystko na  mapie.

Kolację babcia robiła w towarzystwie Michasia  - pokazała jak się obsługuje  kuchenkę elektryczną indukcyjną, pokazała jak odróżnić zwykłe garnki od tych, które nadają się na taką właśnie  kuchenkę, zleciła dziecku oskubanie rzodkiewek z liści i umycie ich, pokazała jak smarować kromki chleba  masłem, pozwoliła by pomógł robić kanapki i by pokroił ogórki. Nie istotne było, że były to plasterki różnej grubości- ważne, że Michaś je  sam kroił. Wędlinę  babcia ukroiła sama, ale to Michaś układał plasterki wędliny na  kanapkach, co go napawało wielką dumą.Potem sam rozłożył obrus na stole w dziennym pokoju i poustawiał na nim talerzyki, poukładał sztućce- tu musiał mu dziadek pokazać jak je prawidłowo ułożyć. W końcu babcia wszystkich zaprosiła do stołu mówiąc: "przygotowaliśmy z Michasiem kolację, chodźcie  jeść". A na deser po kolacji były lody. Michaś cały czas był wesoły i uśmiechnięty. Po kolacji pomógł sprzątnąć ze stołu, dokładnie obejrzał jak babcia układa naczynia w zmywarce i szybciutko "załapał" co gdzie trzeba  nacisnąć by zmywarka zadziałała.

Po kolacji babcia zarządziła jeszcze spacer wieczorny po nadmorskim deptaku. Gdy wrócili Michaś sam się umył pod prysznicem, tato tylko pomógł dziecku wytrzeć plecy. Michaś obdarował każdego całusem i pomaszerował do sypialni. A dorośli włączyli telewizor by obejrzeć jakiś film.

Po filmie, gdy dziadkowie już wybierali się do swojego lokum, mama Wojtka powiedziała: synku, to będą  nasze najpiękniejsze wakacje, jak cudownie, że  możemy tu być z tobą i Michasiem. Musisz synku o niego zawalczyć! 

Michaś miał zwyczaj budzić  się o 6,30 rano, więc i tym razem też się tak obudził. Spali na dwóch łóżkach zestawionych razem, ale  mały uznał, że to za daleko. Przeturlał się do ojca, wcisnął się pod jego kołdrę i mocno do niego przytulił mówiąc- tata, tata, bardzo cię kocham. Ledwo obudzony Wojtek przytulił małego i wymamrotał- "to dobrze, bo ja ciebie też". I po minucie obaj spali dalej. 

Przed ósmą ocknął się Wojtek. Michaś spał, a on wpatrywał się w synka. Czuł się tak, jakby dopiero teraz został ojcem.O tym, że jest ojcem tego dziecka wiedział od dawna. Wtedy, w tajemnicy przed Marzeną zrobił test genetyczny- umożliwił mu to Janek. Kosztowało go to trochę czasu, bo w ramach rewanżu zrobił osobie, która zleciła wykonanie testu  w laboratorium przyjmującym zlecenia od sądu, projekt willi i ogrodu. Nawet wtedy nie bardzo wierzył, ale jego matka podsunęła mu kiedyś zdjęcie zrobione gdy miał ze  dwa lata - był zaskoczony, że jako małe dziecko mógłby uchodzić za brata-bliźniaka Michasia. Takie  same wątłe jasne włoski na głowie, pyzata  buzia i nos  jak ziarno fasoli. W niczym  nie przypominał siebie już choćby z czasu  liceum. Michasiowi już teraz nieco ściemniały włosy, buzia przestała przypominać dwa pączki a oczy - oczy wyraźnie przypominały kolorem oczy Marzeny, ale były nieco ciemniejsze niż jej, miały barwę ciemnego piwa, taką jak oczy mamy Wojtka. Starał się wstać z łóżka tak, by nie obudzić synka, ale nie udało  mu się- dziecko było zbyt mocno w  niego wtulone i zaraz się obudziło. Tata, muszę siku- zameldował i szybko wygramolił się z łóżka.

Wojtek przeciągnął się ziewając - jak to jednak dobrze być na urlopie. Od dawna  nie był na urlopie, a wszystkie delegacje i wyjazdy zagraniczne traktował jak urlop. Teraz będzie musiał to zmienić. Ale jak widać szef nie  będzie go teraz wciąż wysyłał, gdy wie, że Wojtek ma  zamiar odebrać dziecko swej żonie. W najgorszym wypadku zmieni pracę.Jest kilka miejsc, w  których przyjęli by go z otwartymi ramionami. Gdy ostatnio był w Mediolanie to też padło pytanie, czy nie chciałby przypadkiem dla  nich pracować. Nawet  brak włoskiego im nie przeszkadzał. A jego szef o tym wie, bo stał niedaleko i słyszał tę rozmowę. 

Gdy się golił   pod łazienką stanął Michaś  i zapytał czy może wejść i popatrzeć, co Wojtka bardzo rozczuliło i rozbawiło jednocześnie.   Chłopiec dopytywał się, czy to boli gdy tak jeździ tą golarką po twarzy, bo mama gdy goli nogi to twierdzi, że to boli. Z trudem zachowując powagę wyjaśnił dziecku, że to operacja  bezbolesna a mamę boli, bo te  włoski  na  damskich nogach to maszynki wyrywają a nie golą. A golenie to nic innego jak ścinanie włosów, tyle tylko, że przy samej skórze. A ja też będę się musiał golić jak dorosnę? - dopytywał się Michaś. No pewnie tak, chyba, że będziesz chciał nosić brodę, ale brodę też trzeba przystrzygać, skracać, kształtować, żeby nie wyglądać niechlujnie  jak  jaskiniowiec.. Tata, a ty się codziennie golisz?  Przeważnie, no chyba że zaśpię bardzo. Zdarza ci się zaspać? Mama jak zaśpi to się strasznie wścieka, a ty też się wściekasz? Wojtek roześmiał się - przecież wściekanie się nic nie pomoże, więc ja się nie wściekam.

No chodź, zrobimy śniadanie. Będziesz jadł z mlekiem te swoje kółeczka czy te cynamonowe poduszeczki? I co będziesz pił? Sok czy coś innego? Będę pił kawę z mlekiem, jak ty- z pełną powagą odpowiedział Michałek. A nie wolisz swojego kakao? Bo nie wiem czy jest w szafce ta twoja kawa, a kakao to wziąłem. Nie wiem czy babcia wczoraj kupiła. Kupiła- odpowiedział  Michałek- wstawiła do tej szafki z szybkami. Śniadanie Wojtka składało się głownie z kawy z mlekiem i jednego tosta  z dżemem. 

 Kończyli śniadanie gdy do drzwi zapukali  dziadkowie. Też byli już po śniadaniu.. Pogoda była ładna, zapowiadał się ciepły dzień, więc dziadek zaproponował by pójść do portu i popłynąć na Hel. Za pół godziny odpływa statek. Tylko weźcie jakieś kurtki, na statku nie będzie upału. Bez trudu zdążyli na statek. Oczywiście dziadek przejął inicjatywę, Wojtek został dotrzymując towarzystwa  swej mamie. Po 90 minutach wpływali do portu na Helu, powrót  mieli o godzinie 15,00. Wyprawę zaczęli od wizyty w Fokarium. Michałek był bardzo zmartwiony, że foki absolutnie nie nadają się na domowe zwierzątka. I podziwiał jak grzecznie wykonywały różne polecenia, pozwalając swym opiekunom  na zaglądanie do swych pysków, na oglądanie płetw i całej skóry,  jak  aportują wrzucane do wody przedmioty. A największe wrażenie zrobiła na nim szybkość z jaką przepływały basen śmigając tuż obok barierek, przy których stali widzowie.







Samo życie - III

 Chociaż był bardzo zmęczony  po nieprzespanej nocy Wojtek nie położył się. Przejrzał tylko uważnie plan swych zajęć na bieżący dzień, podkreślił na czerwono sprawy, które musi załatwić, wyszedł cichutko do pobliskiego sklepu po świeże bułki , mleko i jakieś dwa rodzaje muesli, które jadał Michaś. Dokupił  dwa kartony soku pomarańczowego, gumę Orbit bez cukru i zamówił  kurczaka z rożna.

Gdy wrócił  zastał Janka i Michasia grających w jakąś grę planszową. Szybko przygotował śniadanie dla wszystkich. Michaś miał cichą nadzieję, że może nie pójdzie tego dnia  do przedszkola, ale Wojtek wytłumaczył dziecku, że nie może tak nagle opuścić dnia pracy, ale z pewnością po niego przyjdzie zaraz po godzinie piętnastej. Obaj panowie odprowadzili Michasia do przedszkola, Wojtek wszedł by porozmawiać z dyrektorką, ale tej jeszcze nie było , więc tylko  wyjaśnił wychowawczyni, że tego dnia przyjdzie po dziecko o godz. 15,00 a poza tym to zabiera małego na dwa tygodnie   poza miasto.

Zostawiwszy małego w przedszkolu wrócili do mieszkania na "naradę wojenną" i by w spokoju odsłuchać tego co się nagrało. Sprzęt był bardzo dobrej jakości, "szpiegowski" jak to określił Janek i wart wydanych na niego dolarów. Przesłuchawszy nagranie Janek zaczął podejrzewać, że  Marzena chyba była po jakiejś libacji, ale Wojtek twierdził, że nie wyglądała na nietrzeźwą. Wojtek poprosił przyjaciela, by ten  skierował go do  kogoś, kto zajmie się sprawą pozbawienia  Marzeny prawa do opieki nad dzieckiem i poprowadzi to szybko i  sprawnie. Teraz Michał ma   już 6 lat, od września idzie do szkoły i ma prawo wypowiedzieć się w sądzie u kogo i dlaczego chce być. A Michaś to bardzo rezolutny chłopczyk i na pewno sporo sądowi opowie. Z kolei  Janek dodał, że bardzo chętnie dorzuci swoje trzy grosze do sprawy, jeżeli  Wojtek powoła go na świadka. Po wypiciu dwóch mocnych kaw obaj ruszyli do swych spraw służbowych. Janek zlecił w swojej kancelarii by jedna z pracownic przygotowała pozew, podzwonił po znajomych prawnikach by wynaleźć adwokata specjalizującego się w takich sprawach prowadzonych przez sąd rodzinny. Około południa już wiedział do kogo zatelefonować i   umówić się na spotkanie. A Wojtek pogonił do pracy swoich ludzi. Co prawda dyrektor i właściciel  biura w jednej osobie nie był zachwycony, że przez dwa tygodnie sam będzie się musiał "użerać" z pracownikami a do tego nadzorować budowę, ale gdy Wojtek mu w skrócie zrelacjonował co go spotkało, pokiwał głową mówiąc- coś podobnego, ale ci się stary kiepsko w życiu ułożyło. To jasne, bierz małego, jedźcie, musicie obaj wrócić do równowagi. A jak wrócisz to pogadamy, bo mogę ci polecić kogoś do opieki nad małym gdy pójdzie do szkoły. I może na czas gdy przedszkole będzie miało przerwę wakacyjną wyślesz synka  na prywatne kolonie - mój wnuczek już trzeci raz tam pojedzie, a jest tylko rok starszy od twojego chłopca. Na weekendy zjeżdżają tam również rodzice dzieci. To takie miłe miejsce, wszyscy się tam dobrze czują.I mali i starzy. Jak wrócisz to pojedziemy tam, weźmiesz  synka niech obejrzy wszystko i jeśli mu się spodoba to go tam wyślesz w sierpniu. Na wszelki  wypadek zarezerwuję już miejsce dla twojego synka. A jak ma  na imię? Ooo, Michał to ładne imię i mnóstwo możliwości zdrobnień. A teraz dokąd pojedziesz  z nim? Pojedź z nim nad morze- jeszcze nie ma wakacji, więc nie będzie tłoku i będą miejsca. Zaczekaj- wyciągnął z biurka notes, chwilę przerzucał kartki - o , zobacz, tu mam adres gdzie możesz wynająć mieszkanie w Sopocie- blisko morza, blisko restauracji i niedaleko do stacji szybkiej kolei miejskiej. Teraz jest nawet nieco taniej, bo nie sezon. Weź mieszkanie dwupokojowe z wyposażeniem kuchni. Jak chcesz to możesz wziąć swój służbowy samochód zamiast jechać pociągiem do Sopotu, ale na miejscu to najlepiej jednak jeździć pociągami  lub popłynąć statkiem. Zobaczysz,  mały będzie zachwycony. Do góry głowa, dasz sobie radę, możesz na mnie liczyć, zawsze ci pomogę. Pamiętaj o tym i czule poklepał Wojtka po ramieniu. Wojtkowi aż przez moment głos uwiązł w gardle- nie spodziewał się, że szef, wiecznie ciskający cholerami i raczej wrzeszczący na wszystkich okaże mu tyle zrozumienia. Poczuł się w pełni doceniony i nieco raźniej.

Zatelefonował natychmiast do Sopotu do agencji wynajmującej  mieszkania, wynajął mieszkanie, przelał na konto agencji zaliczkę. Pannę Isię, która w firmie była gońcem poprosił by kupiła dla niego i dziecka bilety do Sopotu i z powrotem, najlepiej w I klasie.Zapisał jej daty wyjazdu z Warszawy i z Sopotu, miejsca oczywiście przy oknie.

Wpadł na moment do szefa, by mu powiedzieć, że mieszkanie już wynajął, a  teraz wyskoczy na budowę. Szef uśmiechnął się od ucha do ucha - zaczekaj 10 minut, pojedziemy razem.

Równo o godzinie 15,00 Wojtek przyszedł do przedszkola po  synka. Razem z nim poszedł do mieszkania swych rodziców, by powiedzieć im że wyjeżdża z dzieckiem  nad morze na całe 2 tygodnie. Wspomniał też  krótko o tym, że będzie się starał by dziecko odebrano Marzenie i przekazano jemu. Nie opowiadał szczegółów, nie chciał ich denerwować. Dziadek opowiadał Michasiowi, co będzie mógł zobaczyć nad morzem, nad którym chłopczyk  jeszcze nigdy nie był. Poprosił by dziadek mu to wszystko zapisał, a on na miejscu będzie stawiał "ptaszki" przy tym co już zobaczył. W spisie dziadek umieścił rejs statkiem po porcie  gdańskim, zwiedzanie  Gdańska, rejs statkiem na Półwysep  Helski i wizytę w Fokarium i na  latarni  morskiej, zwiedzanie Gdyni a w niej koniecznie Oceanarium, zwiedzenie okrętu  wojennego, wycieczkę na Kamienną Górę i obejrzenie panoramy Gdyni, zwiedzenie Katedry w Oliwie i starego zabytkowego parku, wycieczkę  pociągiem na Półwysep tak by przejechać przez jego najwęższe miejsce i z okien pociągu zobaczyć jednocześnie morze i zatokę. W Sopocie koniecznie pospacerować na molo i popływać statkiem pirackim. No i koniecznie na Półwyspie iść na plażę, wykąpać się w morzu. I nazbierać dla  babci i dziadka muszelek. 

Przy okazji babcia wyciągnęła z szafy duży kąpielowy ręcznik oraz frotowy płaszcz kąpielowy dla Michasia a ze swych "zapasów" krem z filtrem p. słonecznym. Gdy Wojtek wysłuchał co powinien wziąć ze sobą stwierdził z przerażeniem że w jedną walizkę to się nie spakują. W tej chwili pożałował, że wykupił bilety kolejowe. 

Nie ma sprawy- ojciec Wojtka nie widział problemu-  widzę dwa rozwiązania- zaraz zatelefonuję do tej agencji i jeśli w tym samym budynku lub sąsiednim jest jeszcze jedno takie dwupokojowe mieszkanie to my też jedziemy z wami. Nasza  landara pomieści nas w czwórkę  razem z bagażem swobodnie. Co kombi to kombi. A  bilety dasz mi i ja je dzisiaj zwrócę.  Wojtek szybko zatelefonował do tej agencji - nie sezon, więc jeszcze było drugie mieszkanie do wynajęcia, a Wojtek szybko wykonał drugi przelew. 

Mały skakał  z radości po  całym pokoju i podśpiewywał - jedziemy  nad morze,  jedziemy nad morze, będziemy pływać. Babcia była nieco zaniepokojona - no bo jak pojedzie  bez wizyty u fryzjera? Kochanie- przecież nad morzem i tak chodzisz zawsze w czapeczce, to nie ma sprawy -ojciec  Wojtka nie widział problemu. No chodzę, fakt - najwyżej tam pójdę, zgodziła się chętnie mama Wojtka. A więc daj Wojtusiu tacie te bilety. I myślę, że jutro  powinniśmy wyruszyć nie później niż o 10 rano. My pod ciebie z tatą podjedziemy- zarządziła  mama. O rany- zapomniałem, że mam  zamówionego pieczonego kurczaka w sklepie- ocknął się Wojtek. Chodź Misiu, lecimy po tego  kuraka. To zadzwoń synku do mnie czy masz tego kurczaka, dobrze? To go sobie weźmiemy  na drogę.

Całą drogę do domu Michaś podskakiwał i podśpiewywał: jedziemy nad morze, nad morze, nad  morze. I babcia Jola jedzie i dziadek Lucek. A Wojtek pomyślał, że ma naprawdę  wspaniałych rodziców. I fajnego szefa. Na szczęście kurczak w sklepie ciągle jeszcze na Wojtka czekał.

Wojtek w 10 minut spakował swoje rzeczy. Doszedł do wniosku, że jeśli mu czegoś zabraknie to po prostu sobie dokupi na miejscu, Nie jadą na bezludzie ale do Trójmiasta. 

Trochę więcej namysłu musiał poświęcić nad spakowaniem rzeczy dla synka. Całkiem przytomnie  spakował dla niego również kredki, blok rysunkowy i jeden nieduży komplet klocków Lego, ukochane dwa modele wyścigowych samochodzików oraz zestaw gier planszowych.

Gdy skończył czuwanie nad wieczornymi ablucjami Michasia i wpakował go do łóżka, zatelefonował do Janka podając mu adres gdzie będą mieszkać. Janek stwierdził, że jeśli mu "palma odbije" to może wpadnie  do nich w następny weekend. Dawno nie był nad Bałtykiem w dobrym towarzystwie i takie przewietrzenie się dobrze mu zrobi. Tyle tylko, że on to raczej zamieszka w hotelu, bo dwa pokoje z kuchnią  nie są mu potrzebne. I jeśli przyjedzie to dopiero w następny piątek  wieczorem , późnym wieczorem i dlatego woli hotel. Wybierze taki, który ma czynną do późnej godziny restaurację. I jak dobrze się wszystko ułoży to przyjedzie aż na 3 dni. Przy okazji Janek powiedział, że we wtorek jest umówiony z adwokatem specjalizującym się w sprawach  opieki nad  dziećmi i omówi z nim sprawę  Wojtka.

Gdy wreszcie umęczony Wojtek znalazł się w łóżku,  z wielką wdzięcznością pomyślał o swoich rodzicach i o przyjacielu- to dzięki ich pomocy i wyrozumiałości  z nieco większym optymizmem mógł spojrzeć w przyszłość.

Rano, tuż przed wyjazdem powiadomił Marzenę, że wyjeżdża z dzieckiem nad morze a nie w góry. Wiadomość zostawił na sekretarce, bo Marzena nie odbierała telefonu.

poniedziałek, 5 października 2020

Samo życie - II

Gdy Wojtek wyszedł z domu Marzeny na dworze już dniało. Nic dziwnego, był przecież początek czerwca.  Był zmęczony a musiał zaraz wiele spraw przemyśleć a i załatwić sporo.  Z wdzięcznością pomyślał o swym przyjacielu, który teraz opiekował się Michasiem.  Znali się od czasu szkoły podstawowej i zawsze sobie pomagali. Czasami nawet ostro się sprzeczali, ale obaj wiedzieli, że mogą na siebie wzajemnie liczyć. Niewiele takich dziecięcych przyjaźni było w stanie przetrwać okres burz hormonalnych, fazy  kochania się w dziewczynach (czasem obu w jednej) a potem  ich mniej lub bardziej trwałe związki z kobietami.

Jan nie lubił Marzeny, a przede wszystkim nie ufał jej, ale  dobrze wiedział, że osobnik zakochany na ogół inaczej spogląda  na swój obiekt uczuć niż jego otoczenie i pozostaje głuchy i ślepy na wszelakie argumenty otoczenia. Miał już za sobą kilka lat wspólnego mieszkania z kobietą. Miał nawet ochotę wziąć z nią ślub, ale na ochocie się skończyło, bo wybranka jego serca uważała się za "kobietę wyzwoloną" i była zwolenniczką związku otwartego i nie mogła pojąć czemu Jan nie  akceptuje jej "skoków w bok" wynikających ze zwykłej ciekawości jak będzie wyglądał seks z innym mężczyzną. Twierdziła, że kocha tylko Jana, a ci inni? - ona ich traktuje tak jak mężczyźni kobiety czyli przedmiotowo - tylko seks i....cześć. Była bardzo zdziwiona, że Janek jest taki "okropnie staromodny". Po tym związku miewał jakieś przelotne romanse, ale patrzył na wszystkie kobiety przez silne szkło powiększające. Gdy Wojtek powiedział mu o swym zauroczeniu Marzeną powiedział: to twoje  życie Wojtku, przespałbym się z nią chętnie, ponętna, ale ona nie jest materiałem na żonę i matkę, czuję to przez skórę.  Jakoś brak w niej takiego wewnętrznego ciepła i na pewno nie poda ci szklanki wody gdy będziesz  leżał chory. 

Wojtek był nieco zdruzgotany opinią swego przyjaciela i nie mógł uwierzyć, że dziewczyna tak mocno stale się do niego tuląca i zapewniająca o swym uczuciu nie jest dobrym materiałem na żonę. Mieli poczekać ze ślubem aż do chwili ukończenia studiów przez  Wojtka i otrzymania mieszkania. Antykoncepcja spoczywała w rękach Marzeny , brała tabletki. Ale  po roku "zapomniała" na czas pójść do lekarza po receptę i przez kilka dni gdy już powinna je brać - nie brała. Oczywiście nie pisnęła Wojtkowi ani słowa o tym fakcie - twierdziła, że była pewna, że zmieściła się we właściwym przedziale czasowym i ciąża jej nie groziła.  Gdy okazało się, że jednak jest w ciąży stwierdziła, że może ją usunąć, choć zdaniem lekarza usuwanie pierwszej ciąży jest ryzykowne. Wojtek wtedy zaproponował inne rozwiązanie, czyli ślub. Janek został przez Wojtka poproszony na świadka, choć rozmowa, którą wtedy ze sobą  odbyli nie była wcale miła - Janek nie wierzył, że Marzena  zapomniała pójść na czas do lekarza, podejrzewał, że zrobiła to celowo. A nawet jeżeli o pójściu po receptę naprawdę zapomniała a ponadto nie podzieliła się z Wojtkiem tą informacją, by mogli przedsięwziąć inne środki zapobiegawcze, to też nie  świadczy  o niej dobrze - to przecież dowód, że jest osobą  nieodpowiedzialną. 

Od chwili, gdy Wojtek zaproponował ślub, pomiędzy Marzeną a nim  zaczęły się ustawiczne sprzeczki, czasami ostre. O to jak ma wyglądać ślub, wesele, ilość gości, również o to, że babcia Wojtka nie przepisała swego mieszkania na Wojtka a tylko na jego rodziców, a przecież oni mają w nim mieszkać a nie rodzice Wojtka. Wojtek, ciągle jeszcze w stanie całkowitego zaślepienia uczuciem do Marzeny stale ją usprawiedliwiał tym, że widocznie ciąża tak  źle wpływa na psyche ukochanej.  Janek ograniczył swe komentarze do niezbędnego minimum - tylko raz powiedział, że mądrzej by było nie brać ślubu, a dziecko uznać dopiero po badaniach  genetycznych ustalających ojcostwo i wtedy dopiero ewentualnie brać ślub. No ale wiadomo, miłość bywa  ślepa i  pewnego pięknego jesiennego dnia, we wrześniu, w miejscowości rodzinnej Marzeny, odbył się ślub i wesele. Suknia  ślubna  panny młodej z trudem ukrywała fakt, że związek już został skonsumowany. Z rodziny Wojtka byli tylko jego rodzice i siostra jego ojca, ze wspólnych znajomych kilka koleżanek Marzeny z pracy oraz Janek z aktualną wówczas dziewczyną. Reszta gości to była liczna rodzina Marzeny i znajomych jej rodziców.

Przez  te wszystkie perturbacje Wojtek przerwał studia w chwili, gdy zaczynał swą pracę magisterską - przecież trzeba było zarabiać jakieś pieniądze - wkrótce miało się urodzić dziecko. 

W prezencie  ślubnym Marzena dostała od swych rodziców dwupokojowe mieszkanie na osiedlu, w którym mieszkała babcia Wojtka. W tym okresie w Warszawie oddano do zasiedlenia nowe osiedle i wiele osób mieszkających na tym osiedlu sprzedawało swe mieszkania i przeprowadzało się na nowe, atrakcyjniejsze osiedle, w którym były większe metrażowo mieszkania a poza tym wiadomo było, że będzie tam z czasem metro. 

Rodzice Marzeny mieli własne gospodarstwo ogrodnicze, które przynosiło niezły dochód, więc kupno niedużego mieszkania  "z odzysku" nie stanowiło dla nich finansowego problemu. Zadbali też o to by mieszkanie notarialnie stanowiło tylko własność Marzeny, nie stanowiło wspólnego  majątku z mężem. Wojtek bardzo się podobał swoim teściom i to tak bardzo, że stwierdzili, że powinien natychmiast wrócić na uczelnię i kontynuować studia, oni po prostu będą młodym pomagać finansowo do czasu aż Wojtek zakończy studia i zdobędzie tytuł magistra i zacznie pracować. Przemeblowali też swój dom tak, by młodzi wraz z dzieckiem mogli z nimi mieszkać dopóki nowo  kupione dla Marzeny mieszkanie nie  zostanie gruntownie wyremontowane.  Matka Marzeny szalała z zakupami, dziecka jeszcze nie było na świecie a stos ubranek rósł  w górę i zapewne gdyby były trojaczki to też byłoby w co je ubrać. Brakowało tylko wózka, ale w drodze  łaski teściowa uznała, że wózek to musi Marzena sama wybrać. Wojtek był tym wszystkim wielce oszołomiony, ale stwierdził, że teściowie są naprawdę "do rzeczy".

Od chwili ślubu do czasu aż Michaś ukończył trzy miesiące życia mieszkali u rodziców Marzeny. I, jak potem "odkrył" to Wojtek, to był najlepszy, najspokojniejszy okres ich małżeństwa. Marzena była słodka, przylepna, o nic się z Wojtkiem nie sprzeczała, jej jedynym zajęciem było karmienie Michasia. Wszystkie posiłki i wszelakie prace domowe były na głowie jej mamy, Marzena tylko karmiła piersią  dziecko, resztę prac pielęgnacyjnych pozostawiając swej matce.

Gdy mieszkanie było już wyremontowane, ku wielkiemu niezadowoleniu Marzeny Wojtek stwierdził, że czas zamieszkać samodzielnie. Szykował się do obrony pracy, często musiał bywać w Warszawie i nawet owe 30 kilometrów oddalenia od miasta stawało się problemem- głównie czasowym, nawet gdy korzystał z samochodu teścia. I to był właściwie początek końca małżeństwa. Marzena zupełnie  nie  miała ochoty by się zajmować dzieckiem i domem. Z początku w każdy piątek późnym popołudniem przyjeżdżał po nią i dziecko jej ojciec. Marzena mówiła Wojtkowi, że dziecko musi mieć lepsze powietrze niż to warszawskie, które ma tak wysokie  zapylenie. W domu zostawał Wojtek, który brał się za sprzątanie, pranie, zaopatrzenie domu w wiktuały, oprócz warzyw i owoców, bo te przywoził teść wraz z Marzeną i Michasiem.

Wreszcie Wojtek obronił pracę magisterską, znalazł dobrze płatną pracę w znanym i dobrze prosperującym prywatnym biurze projektowym. A Marzena zapisała Michasia do osiedlowego żłobka. Zmieniła pracę, teraz pracowała tylko na pół etatu, co niestety wcale nie wpłynęło jakoś dodatnio na jej działania w domu. 

Co kilka dni była jakaś awantura, bo Wojtek  bardzo dużo pracował- gdy zostawał dłużej w pracy Marzena telefonowała co pół godziny i dopytywała się,  kiedy skończy obściskiwać koleżanki z pracy, gdy musiał coś wykończyć w domu, zwracała mu uwagę, że to dom a nie pracownia. Zmordowany jej zachowaniem Wojtek zaproponował jej by poszła na jakąś terapię, bo on ma już dość jej dziwacznego zachowania. Życie intymne praktycznie  nie istniało. Gdzieś ulotniła się ta zapatrzona w Wojtka, tuląca się do niego wciąż dziewczyna. Do tego dochodziły  wciąż jakieś infekcje Michasia, które  mały załapywał w żłobku. Gdy Michaś miał dwa lata Wojtek odbył z Marzeną poważną  rozmowę - chciał się wreszcie dowiedzieć  na jakiej zasadzie ma dalej trwać ich małżeństwo, skoro jedyne co ich łączy to....ciągłe scysje. Wojtek był bardzo spokojny, mówił półgłosem, prosił tylko by mu wytłumaczyła co się stało, co zrobił takiego złego, że nie mogą dalej żyć  razem pod jednym dachem. On po prostu już nie ma pomysłu na wspólną przyszłość. Bo jeżeli dalej tak ma być to lepiej by się rozeszli, niż dalej trwali w takim  niezdrowym układzie. Po prostu już cię nie kocham - tak zwyczajnie, bez emocji powiedziała Marzena. I może nigdy cię nie kochałam a tylko mnie pociągałeś. I gdyby nie ta ciąża to nie wiem czy wyszłabym za ciebie. Rozejdźmy się, ale Michasia ci nie oddam, tyle tylko, że nie będę mu broniła kontaktów z tobą. W niecały rok potem otrzymali rozwód. Dziecko zostało pod opieką matki , zwłaszcza, że było to jeszcze  małe dziecko. Wojtek przeprowadził się do mieszkania swej babci, którą jego rodzice wzięli do siebie. Starsza pani już nie powinna była mieszkać sama, wymagała stałej opieki a nie chcieli  oddawać jej do jakiegoś ośrodka  specjalistycznego. Tym sposobem Wojtek mieszkał dwie ulice dalej od swego dziecka.  A teraz Wojtek musiał jednak zadbać o dobro dziecka, nawet zabierając je Marzenie.

                                                       c.d.n.





niedziela, 4 października 2020

Samo życie

 Obudził go natarczywy dźwięk dzwonka u drzwi wejściowych. Otworzył gwałtownie oczy, wciąż niezbyt przytomny. W pokoju panował półmrok. Rzucił dookoła wzrokiem- nie był pewien czy ten dzwonek słyszał naprawdę czy może  mu się tylko przyśnił. W kilka sekund później znów rozległ się dzwonek. Zerknął na zegarek- dochodziła godzina 23,00. Wstał z kanapy, na której nie wiedząc nawet kiedy zapadł w sen i pocierając zdrętwiały kark ruszył do drzwi wołając: już idę, idę! 

Otworzył drzwi nie zerkając  nawet w wizjer i wpadł w przerażenie - na wycieraczce stał jego sześcioletni synek w piżamce, ale z plecaczkiem na plecach i wypchaną plastikową reklamówką.  Wojtek rozejrzał się nadal niezbyt przytomny i zapytał: synuś, a gdzie mama?  Nie wiem- odpowiedział malec. Oszukała  mnie, powiedziała, że nigdzie nie wyjdzie, ale nie ma jej w domu,  to ja też wyszedłem.

Zdumiony Wojtek wciągnął dziecko do mieszkania a sam wyjrzał jeszcze na klatkę schodową by upewnić się, że dziecko przyszło samo, a nie z matką. Wrócił do mieszkania, pomógł dziecku pozbyć się plecaczka, sprawdził czy nie jest wychłodzony, wziął małego na ręce i poszedł z nim do pokoju. Posadził na kanapie, usiadł obok, przytulił.

No to teraz opowiedz mi co się stało- powiedział spokojnie, choć myśli kotłowały mu się w głowie. Dlaczego do mnie  nie zatelefonowałeś wpierw, przecież mogło mnie nie być w domu więc jakbyś wrócił z powrotem do mamy?  Nie wróciłbym, poszedłbym do babci Joli- wyjaśniło dziecko.   No ale do babci nie jest blisko, to w innej dzielnicy. Mógłbyś zabłądzić. I jakbyś tak wędrował po  mieście w piżamce? 

Mały sięgnął do zewnętrznej  kieszeni plecaczka i wyciągnął klucze - wziąłem klucze od domu, widzisz tato? Widzę synku, widzę. Zaczekaj, muszę zatelefonować do kogoś.

Podszedł do telefonu i wykręcił numer swego przyjaciela. Przepraszam cię, ale przyjedź do mnie natychmiast, to strasznie ważne i pilne. I weź ze sobą dyktafon.

Tata, ja chcę u ciebie  mieszkać, mama często zostawia mnie samego w domu na noc, a ja się boję.  Gdy idę  spać to mama jest, a potem budzę się w nocy i jej nie ma w domu.

Mówiłem mamie, że chcę u ciebie  mieszkać, ale mama powiedziała, że ty mieszkasz teraz z panią, która nie lubi dzieci. I że sąd postanowił, że mam  mieszkać z nią a nie z tobą, bo ty często wyjeżdżasz w delegacje. No ale gdy ty wyjedziesz to ja mógłbym wtedy spać u babci Joli albo babcia by tu spała ze mną,  perorował jak nakręcony. 

Wojtkowi z lekka pociemniało w oczach. Synku, przecież widzisz, że tu żadnej pani nie ma, mieszkam sam, a jeżeli kiedyś  jakaś pani tu zamieszka to będzie to taka pani, która będzie lubiła dzieci a  ciebie będzie kochała, nie tylko lubiła.

Rozmowę z dzieckiem przerwało przyjście przyjaciela Wojtka, który własnym kluczem otworzył  mieszkanie. Panowie wymienili się już dość dawno kluczami- przyjaźnili się od wielu lat.  Janek wszedł do pokoju i od progu rzucił- a już myślałem, że znów ci dysk wyskoczył. Cześć Misiu, dawno cię nie widziałem, urosłeś sporo - powiedział przytulając chłopca.  Wziąłeś sprzęt? - zapytał Wojtek. Tak mam przy sobie. Janek usiadł obok chłopca i zapytał : a czemu ty Misiu nie  śpisz w swoim łóżeczku a jesteś u taty? Mama cię tu  podprowadziła?  Mały zerknął  na swego tatę i z wyraźną dumą w głosie powiedział- nie, mamy nie ma w domu, mówiła, że  nigdzie nie wyjdzie, ale mnie oszukała i wyszła z domu. To ja też wyszedłem i poszedłem do taty. I zobacz wujek, mam nawet klucze do mieszkania i zamknąłem drzwi na dolny zamek. To dobrze zrobiłeś, że zamknąłeś je  na dolny zamek. A dzwoniłeś wpierw do taty, żeby sprawdzić czy jest w domu? Chłopczyk przecząco pokręcił głową i znacznie ciszej, już bez dumy w głosie  powiedział- nie,  nie telefonowałem, bo gdyby taty nie było poszedłbym sobie do babci Joli. Babcia zawsze jest w domu od wieczora do rana. Misiu, a ty często zostajesz sam w domu na noc? Mama ci mówi wieczorem, że wychodzi z domu? Raz mi powiedziała, ale strasznie długo płakałem i mama na mnie nakrzyczała, że jestem mazgaj, bo wszystkie dzieci zostają w nocy same w swoim domu i że ona przecież wychodzi tylko na kilka godzin, dwie lub trzy i wraca do domu. Więc mam spać a nie ryczeć.  Janek zerknął na zegarek - już północ, powinieneś Misiu już spać. Posłuchaj- myślę, że zrobimy tak - ja tu zostanę z Tobą, obaj pójdziemy spać, dasz tacie swoje klucze i tata pojedzie do mieszkania twojej mamy i tam na nią zaczeka. Bo przecież gdy mama wróci i cię nie znajdzie w łóżeczku to się strasznie zdenerwuje i zadzwoni po policję, żeby cię szukali. Jak chcesz to dosuniemy twoje łóżko do łóżka w którym ja będę spał i możesz mnie nawet trzymać za rękę. Powiedz mi tylko czy takie rozwiązanie ci odpowiada, czy nie będziesz się  bał zostać tu ze mną. Chłopczyk się uśmiechnął - nie musimy się trzymać za ręce, nie będę się bał spać  w swoim łóżku gdy ty wujku  będziesz spać w tym samym pokoju. A opowiesz mi coś na dobranoc? Opowiem, zapewnił go Janek. Ale  rozumiesz- taty nie będzie w domu, pójdzie do mieszkania  twojej mamy i tam na nią zaczeka. Więc jak się rano obudzisz to ja będę obok, a nie twój tata.

W piętnaście minut później chłopczyk słuchał opowieści o pewnej kociej rodzinie, a jego tata wędrował  do mieszkania swej byłej żony. W jego kieszeni spoczywał sprzęt do nagrywania rozmów, a on się zastanawiał co się stało, że ich miłość gdzieś uleciała w Kosmos a mały człowiek przez to wszystko cierpi.

Osiedle wyglądało jak zamarłe, w większości mieszkań już nie świeciły się światła. W głębi duszy podziwiał swe dziecko, że samo, o tak późnej porze odważyło się iść ulicami. Trochę się dziwił, że nikt małego nie widział, bo przecież tak na zdrowy rozum, to taki dzieciak wędrujący późnym wieczorem w piżamce, z plecaczkiem powinien kogoś zainteresować. Ale być może, że akurat  nikt tędy nie szedł, a być może, że  mały wędrował  " na skróty" przez podwórka i plac zabaw.

Tak jak się spodziewał Marzeny nie było w domu. Włączył telewizor, przejrzał kasety z filmami i jedną z nich wrzucił do magnetowidu. Po 10 minutach wyłączył bo oglądanie po raz "nasty" serii nagranych "dobranocek" nie działało na niego  dobrze. Z łóżeczka Michasia wziął poduszkę i położył się na wersalce. Był zmęczony, dzień wcześniej wrócił z zagranicy.  Rozmyślał,że właściwie to powinien wystąpić do sądu o odebranie  Marzenie opieki nad  synkiem. Jak będzie trzeba to nawet pracę zmieni, a może mama mu trochę początkowo pomoże nim się wszystko unormuje.

Około 3 nad ranem wróciła Marzena. Nim weszła do pokoju, w którym leżał na wersalce Wojtek poszła do łazienki i wzięła prysznic. Wchodząc do pokoju zapaliła światło i aż krzyknęła na widok Wojtka -  o Boże, co się stało? Michał chory? Wojtek przecząco pokręcił głową - nie , nie chory ale jest u mnie w mieszkaniu. To ty powiedz co tu się dzieje, że zostawiasz dziecko nocą samo i gdzieś buszujesz  niemal do świtu.

Ojej, wielkie mi co - nie było mnie trzy  godziny i tyle krzyku. Wszyscy rodzice zostawiają dzieci w tym wieku same w domu. A co, telefonował po ciebie? 

Wojtek zaciskając mocno pięści i powtarzając w myśli " spokój, spokój, nie daj się sprowokować" powiedział - nie, nie telefonował, po prostu sam do mnie przyszedł, w piżamce, z plecaczkiem i plastikową reklamówką , w której przyniósł zapasowe ubranie. A ciebie w domu nie ma od dawna, bo 3 godziny to ja tu siedzę. Sądzę, że powinnaś trochę odpocząć od opieki nad Michasiem, wezmę go na dwa tygodnie w góry. Wyjedziemy pewnie pojutrze. Bądź tak miła i albo mi teraz daj dla niego rzeczy na te dwa tygodnie, albo jutro będę musiał zrobić rajd po sklepach i coś mu dokupić.

No proszę, jaśnie pan raczy wziąć dziecko gdzieś na urlop. Nad morze, w góry czy na Mazury? Weź go, nie ma sprawy, zobacz jak to fajnie być stale z gnojkiem, któremu się  buzia nie zamyka i o wszystko się kłóci. A tak w ogóle, to nawet nie wiesz czy to twoje dziecko, czy może kogoś innego.

Słuchaj Marzena- doskonale wiem, że dziecko jest moje, a tego rodzaju wątpliwości mogłaś przedstawić w sądzie, zrobiliby badania genetyczne. Poza tym możesz się zrzec sądownie opieki nad nim, to żaden problem.

Oooo, na to nie licz, za dobre  alimenty mi płacisz. Szkoda ich tracić- roześmiała się głośno i pokazała Wojtkowi język. Idź do pokoju  małego i sam wybierz z szafy  to co uważasz, że mu będzie potrzebne. Nie jestem twoją służącą drogi tatusiu  Michasia.

Gdy Wojtek wybierał rzeczy dla dziecka stała w drzwiach i mamrotała - muszę pilnować żebyś mi czegoś  nie zwinął przy okazji. Potem na chwilę wyszła i wróciła z  niedużą walizką. No i weź jeszcze kalosze dla niego. Oooo, fajnie wreszcie odpocznę od smarkacza.

Wojtek cały czas milczał, bo bał się, że gdy się odezwie to skończy się to wszystko awanturą, a w jego  kieszeni  dyktafon cały czas wszystko nagrywał.

                                                  ciąg dalszy nastąpi


P.S.

I jak zwykle- dajcie  znak życia po przeczytaniu  ;) lub ;(