poniedziałek, 4 marca 2024

Córeczka tatusia - 94

 W trzy tygodnie po wyjeździe któregoś wieczora  zatelefonował  do Wojtka na stacjonarny  numer domowy.......Andrzej. Pierwsze co powiedział zaraz po "dobry wieczór" brzmiało - brakuje  mi was cholernie! Tęsknię za wami - denerwuje  mnie to, że nie  mogę wsiąść  do samochodu i za kwadrans już   was oboje   ściskać!  

A ja myślałem, że tęsknisz  głównie  za chłopcami lub  za polskim jedzeniem. Bo jakoś tak  się  składa, że większość  rodaków to zawsze zaczyna  rozmowę od narzekania  na londyńskie jedzenie - i że ma dość ryby z frytkami - odpowiedział Wojtek. Mnie  akurat ani frytki ani smażona  ryba  nigdy w zęby nie gryzły, tyle  tylko, że to było dawno a ja głównie odżywiałem się pizzą.  

Ja jem w  szpitalnej kantynie albo sam sobie coś robię  w domu, zwłaszcza  w dni gdy nie  pracuję wieczorem.  Aż mi głupio, że nie jestem tu tak zapracowany jak w Warszawie. Ale właściwie to dobrze, traktuję ten pobyt jak dodatkowy urlop. I bardzo się  zastanawiam  nad  tym  czy ja tu wyrobię pół roku. No ale przecież uczysz  się czegoś  nowego - stwierdził  Wojtek.  Oczywiście, tyle  tylko, że jak na razie to u nas jeszcze takiego sprzętu nie ma, więc gdybym tu miał być na stałe, to skakałbym z radości, no ale ja raczej nie planuję exodusu - no chyba, że  wy tu zjedziecie  razem z Michałem, sprowadzicie  rodziny, będziemy tu wszyscy razem  mieszkać, no to byłaby ta nauka przydatna.  Ale jestem  w  sumie  zadowolony  bo mi angielski szybko wrócił do mózgu, poza tym jest tu fajna biblioteka medyczna, więc się wieczorami zajmuję czytaniem. Poza tym  namiętnie  przeglądam sprzęt medyczny, jak maniak  zbieram  różne prospekty, bo obiecałem szefowi, że  go zaopatrzę w foldery sprzętu, który  mu się marzy. On się wybiera tu na przełomie listopada i grudnia. Będę go u siebie  gościł- w końcu mam dwa pokoje z kuchnią. A powiedz mi jak Marci praca magisterska?  Już zaczęła ją pisać?  

Chyba  jeszcze nie, ale miała kolejne  spotkanie ze  swoim promotorem  i z szefem laboratorium, bo to będzie coś co nowego robią. W każdym razie  jest strasznie przejęta  rolą - to mnie  akurat nie  dziwi, bo ja też gdy zaczynałem pisać to też byłem niezdrowo przejęty tym faktem.  To widocznie   zakaźny proces - śmiał się Wojtek - i  się dziewczyna ode mnie  zaraziła.  W każdym  razie w laboratorium bardzo uważa, żeby nic nie  stało zbyt wysoko i przypadkiem nie  zleciało. No bo kto by ją potem  cerował skoro ciebie  nie ma?  

Henio, Henio by ją  cerował - to bardzo  zdolny facet, chociaż jeszcze młodziutki. Ale te zdolności  do dobrego cerowania to się ma zwykle od  początku albo się ich nie ma  wcale. Będę się starał załatwić  dla niego jakiś krótki "stażyk" tutaj - on jeszcze  nie  jest  zaobrączkowany i o ile wiem  to nie  zmajstrował żadnego potomstwa, ostatnio nawet się rozstał z dziewczyną bo miał zbyt mało czasu dla niej, więc chyba  będzie   zadowolony, zwłaszcza, że ściągnąłbym go pod  sam koniec  mojego pobytu, to mógłby wtedy  zamieszkać u mnie i zostałby tu na gospodarstwie.

A ja się zastanawiam co mi się bardziej opłaca - polecieć na  4 dni  do Polski w listopadzie czy może lepiej ściągnąć tu na święta  Lenę z dziećmi. Jakby ją ciotka ze  siostrzeńcem wsadzili do samolotu a potem za kilka dni odebrali to chyba dałaby  radę. Ja ją przecież odbiorę na lotnisku, a młodszy to ma już 4 lata, starszy do zerówki idzie, samolot z polską obsługą. Paszporty im wyrobią od  ręki. Tylko nie wiem czy to jest sens, ale miałbym z głowy prezenty pod  choinkę. A mieliby atrakcję w postaci lotu samolotem.

Wojtek się roześmiał - pytasz  się niewłaściwej osoby - ja to bym na pewno ściągnął do siebie żonę i dzieci, to pewne. No ale wiesz- ja to nie  wyobrażam  sobie by wyjechać gdzieś bez Marty. Wiesz -jeżeli ten siostrzeniec teściówki przywiezie ją  z dziećmi do Warszawy to ja z ojcem mogę ją odstawić na lotnisko i potem po nią i  dzieci przyjechać na lotnisko. To żaden problem. No to super - ucieszył się Andrzej. Niech ona  sama w takim razie  wybierze kto ma ją z dziećmi do samolotu  wsadzić i potem odebrać. A tak w ogóle to ja najchętniej widziałbym was tu oboje.   

No ale my to nie bardzo mamy kiedy przyjechać - Marta  się spręża by już  jak najszybciej napisać tę pracę, ma przed sobą sesję w lutym i potem końcową i zaraz potem  chce  mieć obronę.  Ona ma zwyczaj zdawania  egzaminów jeszcze w terminie  zerowym, bo stwierdziła, że taki system jej najbardziej pasuje. Tu większość przez poprzednie lata to dość lekko traktowała te  studia, a teraz to jest ostatni rocznik II stopnia studiów bezpłatnych. Bo zostaną tu tylko studia licencjackie i na pewno będą odpłatne, ale  będzie prawdopodobnie  szansa na stypendia  dla  najlepszych, a studia II stopnia  będą teraz "studiami podyplomowymi" i zapewne  będą u Koźmińskiego, więc w 100% płatne.  A z tego  co wiem to tanio to nie jest.  Ona  oczywiście  się nie  denerwuje, ale większość  jest  tymi zmianami przerażona.  Bo powtarzanie  semestru  nie było dotąd problemem,  można  było spokojnie powtarzać a teraz to będzie kosztowało.

Kilka  dni później Andrzej nadesłał  wiadomość, że jego propozycja  została  przez  Lenę przyjęta bez problemu i zapewne teraz dzieciaki są straszone, że gdy będą nieposłuszne,  będą grymasić  przy jedzeniu itp., to Lena nie  zabierze ich  ze sobą  do taty, tylko poleci do niego sama, a oni zostaną z ciocią i babcią. Oni co prawda lubią być z babcią i ciocią, no ale perspektywa, że polecą "prawdziwym samolotem" jest naprawdę  wielce dla nich kusząca. 

No  to już wiadomo, że Andrzej  spokojnie wysiedzi tam te pół roku jeśli  dzieci  będą tam w okresie  świąt- stwierdził  Wojtek.  Pół roku kończy   mu się w marcu. O ile nie dostanie jakiejś ciekawej propozycji pozostania tam na dłużej, czyli na  następne pół roku, bo to przecież też nie jest  niemożliwe.  On lubi Londyn, więc do końca nie  wiadomo - ja to nawet podejrzewam, że jeżeli by dostał ciekawe warunki to może i zostaliby tam na stałe -  stwierdził  Wojtek.  Gdy z nim rozmawiałem to mi powiedział, że  będzie się starał rozeznać jakie są szanse byśmy z Michałem mogli tam zorganizować  sobie  firmę, a to oznacza, że jakoś mentalnie  przygotowuje   się na dłuższy pobyt,  jeżeli dostanie  dobrą propozycję. 

Obiecałem mu, że wypiszemy razem z Michałem  co byśmy chcieli  robić prowadząc  firmę, a on  się postara zorientować jak to się na tamtym rynku ma szansę udać.  Jak twierdzi, to brat jednego  z jego dobrych kolegów ma firmę w tej branży. Więc pogadam o  tym z Michałem, bo taka firma nie  musi wcale  mieć lokalu akurat w samym  city. Można wtedy mieć firmę i mieszkanie w tym samym  miejscu w jakimś miejscu poza  centrum. Londyn jest olbrzymi, szalenie  rozległy, ma 1512 kilometrów kw. i ponad 8 mln mieszkańców. Obszarowo to chyba największe  miasto - Paryż, ma tylko 105 km kw., Berlin 892,8 a New York City 1213 km kwadratowych. Ale Londyn  ma mniej mieszkańców niż Moskwa, która  zajmuje  znacznie  mniejszy obszar.   

Muszę o tym wszystkim pogadać z Michałem, bo przecież  jego ojciec  miał   nam zrobić  jakieś rozeznanie w kwestii przepisów  finansowych. Patrzyliśmy ostatnio na średnie zarobki w UE i najlepiej wypada  pod  tym względem Szwajcaria, ale patrząc  realnie to mamy malutkie szanse na założenie tam własnej firemki.  A tak ogólnie rzecz ujmując, to my chyba założymy wpierw tutaj swoją firmę, żeby "na  własnych śmieciach" przetestować funkcjonowanie takiej formy działania na  rynku - jeśli będzie dobrze  funkcjonować tu (  a tu jest istna  dżungla przepisów)  to i poza Polską  też, bo tam głównie  własne  biznesy funkcjonują, a tu są zdecydowanie niższe koszty w porównaniu np. ze Szwajcarią. Udziałowcem u nas  będzie też ojciec Michała, by było wiadomo skąd mamy dewizy. Ziuk też zgłasza  swe pieniądze i swą kandydaturę na udziałowca, bo ma  jeszcze jakąś ziemię do sprzedania, którą kiedyś zakupił za grosze i na której postawił jakąś daczę, bo się czepiali  go, że to działka budowlana,  a więc  musiał postawić jakąś "budowlę". No to stoi pusta  chata,  ogrodzona, nawet jest żywopłot i ktoś z pobliskiej wiochy wypasa tam kozy, bo one  lepsze  niż kosiarka - trawę zeżrą i  ziemię przy okazji "odżywią", bo "produkują  nawóz". W domu to funkcjonuje tylko toaleta i symbol kuchni czyli zlewozmywak. Wiata na  samochód funkcjonuje jako schronienie nocne dla kóz bo jest  "ogrodzona" grubym płótnem takim jak płótno na  żagle. Ziuk  się śmieje, że to jest "kozia  dacza". Tylko to stoi bliżej  Wyszkowa  niż Warszawy. A Ziuk  to nawet grosza  nie  bierze za to, że tam kozy koczują, bo dzięki temu chaty  jeszcze nikt nie rozkradł na  deski ani niczego wewnątrz  nie zdewastował, bo z uwagi na te  kozy to nawet bezdomni omijają tę działkę, a złodzieje (oczywiście złodzieje "z innej wsi" bo gdzieżby z najbliższej) dobrze  wiedzą, że tam   nie ma  czego ukraść, więc nikt  się nie  włamuje. 

No a latem to Ziuk nawet kupuje od właściciela kóz mleko, oczywiście  kozie i sam w  domu robi z  niego ser. Umawiają się na określony dzień i wtedy cały "udój" Ziuk przeznacza na ser i zabiera do Warszawy. Oczywiście płaci za to mleko i właściciel kóz mówi, że pan profesor  to bardzo  "honorny człowiek".  A Honorny Człowiek  mi wyjaśniał, że woli zabrać mleko i samemu robić ser, bo przynajmniej  wie co daje  jeść wnukom. Na koniec rozmowy Andrzej stwierdził, że chyba jednak wróci w pierwszych  dniach kwietnia do Warszawy,  chociaż  wie, że oni chcą mu przedłużyć  pobyt co najmniej  do końca czerwca.  A  Wojtek na  zakończenie powiedział  Andrzejowi, żeby się jednak  zastanowił, bo kolejna propozycja  pobytu w Londynie na pewno nie nastąpi bardzo szybko, a przecież  ma kontakt z przyjaciółmi- co prawda głównie głosowy,  no ale lepszy taki  niż żaden, więc  jakoś ten  dodatkowy półroczny okres przetrzyma, zwłaszcza, że przecież  na pewno Lena z chłopcami go odwiedzi. 

Oczywiście  Andrzej  miał jeszcze mnóstwo dobrych rad  dla Marty w kwestii pisania pracy, więc Wojtek mu poradził, by wszystkie swe sugestie sam przekazał Marcie najlepiej w mailu, bo "słowo pisane" ma większą  siłę  niż to przekazane ustnie przez kogoś. No i będzie  miał Andrzej przy okazji miłe  zajęcie pisząc dla  niej te porady. Tylko nie rozpędź się i pamiętaj, że  ona  kończy kosmetologię a nie ogólny lekarski kierunek - dodał na końcu.  No przecież pamiętam, pamiętam i  nie  mogę odżałować, że jednak nie  startowała na medycynę - odpowiedział Wojtkowi  Andrzej.

Gdy skończyli rozmowę Wojtek powiedział do Marty - on  wciąż  nie może odżałować, że ty jednak nie startowałaś po raz  drugi na medycynę.  Marta tylko wzruszyła  ramionami - mnie nie przeszkadza, że on  nie może tego odżałować - gdy siedzę  w laboratorium  to czuję, że jestem w dobrym miejscu i cieszę się, że będę tam pracować.   Ja nie jestem tak "kontaktowa" jak Andrzej- on to z każdym nawiąże kontakt,  a ja muszę  się wpierw "oswoić" z nowym człowiekiem.  Na początku  zawsze jestem  w jakimś  stopniu "wycofana". A to, że  się uśmiecham i nie każę rozmówcy spływać w podskokach wynika tylko i wyłącznie z wytrenowania pewnych zachowań- nie jest to coś co wypływa  samoistnie z mojego wnętrza. Kiedyś na zajęciach praktycznych myślałam że  zejdę za moment bo trafiła mi  się klientka, której się zdawało, że mnie na pewno  zainteresuje jej życie płciowe i usiłowała  mi opowiedzieć szczegóły swej ostatniej rozbieranej randki i w połowie zabiegu zamieniłam  się miejscami z koleżanką, o której wiedziałam, że ona  bardzo lubi opowieści z tej półki. Zamieniłam się  z nią gdy klientka miała na  facjacie maseczkę i potem skręcałyśmy  się obie  ze śmiechu gdy ta babka zorientowała  się, że z kim innym kontynuuje swą opowieść.  Wiesz- ja rozumiem, że dobre koleżanki, przyjaciółki mogą  się wymieniać takimi opowieściami, ale żeby opowiadać  to kosmetyczce to już jakieś zboczenie - chyba. Ale nie wykluczam, że ja po prostu jestem dziwna. Nie wyobrażam  sobie żeby to opowiadać zupełnie obcej osobie. Rozumiałabym gdybym  była ginekologiem i babka opowiadałaby mi to w nawiązaniu do swoich dolegliwości - to byłoby w moim pojęciu normalne, lub gdybym była jej serdeczną przyjaciółką,  ale nie  w tej sytuacji - ja jej twarz staram  się doprowadzić do ładu a ta  mi funduje opowiadanie o tym jak  jej kochaś się  do niej  dobierał i co robił i jaki miał wzwód. Nawet moje  dziewczyny nie  mogły wyjść z zadziwienia, choć z natury nie  miały ani za pięć groszy taktu i gdy wyszłam za ciebie  zaraz  się zapytały kiedy rodzę - no bo w ich pojęciu wychodzi  się za mąż głównie z powodu ciąży - wszak bachor  musi mieć matkę i ojca.  Wiesz - ja nie jestem pruderyjna, mogę i z facetem pogadać dość dokładnie na temat seksu i spraw z nim  związanych, ale nie  bez oczywistej potrzeby.

                                                             c.d.n.