środa, 28 lutego 2024

Córeczka tatusia - 91

 Wieczór spędzony u Leny i Andrzeja trudno było zaliczyć do miłych. Dzieci nie  było, ale o tym, że ich nie będzie Marta dowiedziała  się dopiero gdy przybyli na  miejsce. A ponieważ nie wiedziała, że chłopców  nie będzie przyniosła dla nich różne  drobiazgi - dla starszego, ponieważ już we  wrześniu miał iść do zerówki były 16-kartkowe  zeszyty w trzy linie i w kratkę, porządne drewniane kredki i dwie bezpieczne  temperówki, zeszyty do kolorowania  z dużą ilością  samochodów, autobusów i samolotów,  oraz z literami też do kolorowania, dla obu były dwa nieduże  zestawy klocków Lego, takie, żeby nie trzeba  było do ich składania zatrudniać mamę lub tatę i dla starszego był nieomal wojskowy mini plecak, w którym było to  wszystko co mu Marta przygotowała. Młodszy dostał kredki świecowe wraz z temperówką, książeczki do kolorowania ze zwierzątkami, które bywają na wsi  oraz takimi, które można spotkać  tylko w ZOO, mniejszy plecak   nie wojskowy, ale ciemno niebieski z obrazkiem statku na kotwicy, więc można  go było zaliczyć do plecaka marynarskiego, zwłaszcza, że jedna książeczka  do kolorowania miała obrazki z różnego rodzaju sprzętem pływającym.  Dla  obu była Encyklopedia Zwierząt - książka gruba, która oczywiście  wymagała pomocy dorosłych nim chłopcy nauczą  się czytać. No ale było w niej mnóstwo  zdjęć zwierząt z  całego świata i oczywiście o każdym coś napisane - takie podstawowe  wiadomości. Plecaczki zaległy na łóżkach chłopców, którzy  mieli wrócić do rodziców  dopiero w niedzielne popołudnie.

A czemu wy nam takie prezenty robicie? - spytała Lena nieomal z pretensją  w głosie. Wam? - zdziwiła  się Marta. To są rzeczy dla maluchów, nie  sądzę bowiem by któreś  z was chciało kolorować obrazki  lub oglądać  Encyklopedię Zwierząt. Chociaż akurat ta pozycja to jest dla całej rodziny. My też taką mamy w domu, ale to wydanie  to ma więcej kolorowych zdjęć- widać technika poszła  do przodu. Wiadomości w obu wydaniach do łatwego przetrawienia, bo o każdym zwierzaku są takie podstawowe wiadomości typu gdzie występuje, czym  się żywi itp.  Szukałam jakiegoś  ładnego  Atlasu Geograficznego, ale były takie wielkie i ciężkie, że nie  nadawały się do dziecinnych łapiąt.  Myślałam nawet nad kupnem dla  nich globusa, ale były tylko takie wielkie,  które są zawalidrogą. Bo na takich małych wielkości piłki kopanej to niestety niewiele widać i nazwy to trzeba odczytywać przez lupę.W jednym  miejscu zastanowiłam się nad mapą , taką do powieszenia  na ścianie, ale ona była  zdecydowanie za duża, a oni do niej jeszcze obaj  za mali. Przygody Wojtka w  szkole z mapą zrobiły na  mnie takie  wrażenie, że gdy będziemy  mieli własne dziecko to od niemowlaka będzie miało kontakt z mapą. Żeby potem mu się Berlin nie plątał z  Bernem  lub z Bremą czy też z Brnem.

A to wy jednak przewidujecie posiadanie dzieci? - spytała Lena. Zdążycie przed emeryturą? Nooo, jak się dobrze sprężymy to pewnie  się nam uda  - stwierdziła Marta, która pomału  zaczynała  żałować, że tu przyszli. Na razie muszę skończyć studia i z rok popracować.Twój mąż  był tak miły, że mnie  skontaktował z dermatolożką i ona mnie zapewniła, że zawsze mogę się jej pytać o  to,  co dla mnie  niejasne lub  czegoś nie wiem, bo dermatolog  wie  znacznie  więcej niż kosmetolog. Dla mnie zaś jest najistotniejsze, że  ta lekarka  zna mojego promotora i określiła  go jako bardzo porządnego, uczciwego człowieka a do tego "poczciwego". Trochę mnie to ostatnie określenie zaskoczyło, bo teraz to bardzo rzadko używany przymiotnik, bo czasy takie, że bycie uczciwym i poczciwym jest mało praktyczne.

Poczciwy  to znaczy jaki? - spytała Lena. Według mnie - to człowiek nieco opiekuńczy, altruista, ciepły, bliski  - tłumaczyła  Lenie Marta. Nie wiem co na ten temat jest  napisane  w Encyklopedii.  Bardzo mi się ten pan profesor spodobał.  Skojarzył mi się zaraz z Michałem, mężem Ali. Michał jest świetnym fachowcem, ma ogromną wiedzę ogólną i oczywiście  zawodową też, ale w moim odczuciu nie stwarza dystansu, choć często jego rozmówcy są od  niego tysiąc razy głupsi, na przykład  ja.  Bardzo go lubię bo poza tym to ma na dodatek  poczucie  humoru. A  co do  mego promotora - on mieszka  bardzo  blisko nas i łatwo nam będzie  się spotykać. No i uważa, że mam szansę napisać całkiem ciekawą pracę. Wymyśliłam  sobie by napisać o fitoterapii w  dermokosmetykach. A nie mogę powiedzieć, że fitoterapia to moje  hobby - tyle  tylko, że uważam kosmetyki na bazie roślinnej za bezpieczniejsze. Choć jak nas uczy historia,  do otrucia osób nam przeszkadzających używano kiedyś  właśnie  różnych roślin. Do leczenia  chorych zresztą też  i, żeby było śmieszniej, to czasem  tych  samych roślin tylko w innym czasie  zbieranych i nieco inaczej przyrządzonych.

Lena wydęła umalowane usteczka i powiedziała - nie bardzo wiem na cholerę pisze  się te wszystkie prace magisterskie - zupełnie jakby nie wystarczyły zdane egzaminy. No wiesz - egzamin nie odzwierciedla poziomu ogólnego absolwenta a tylko i wyłącznie nabytą  wiedzę zawodową - stwierdziła Marta. Napisanie pracy magisterskiej świadczy nie tylko o tym, że się ktoś nauczył czegoś przez te pięć lub sześć lat studiów ale że potrafi  też przekazać swą wiedzę w rzetelny, ale czytelny sposób innym. Co prawda z pracy magisterskiej Wojtka to niewiele kumałam, no ale moje wiadomości z dziedziny informatyki są  zerowe. Ktoś kiedyś usiłował mi  zareklamować udział w kursie programowania, ale  przejrzałam z  grubsza program tego kursu  i wymiękłam, bo cyferki w każdej postaci zawsze były poza moim kręgiem zainteresowania.  Umiem tyle tylko, że potrafię włączyć komputer i znaleźć w  sieci to co mi jest potrzebne oraz napisać maila.  I niech tak to zostanie.  

To ty czytałaś  pracę magisterską Wojtka? - zdziwienie  Leny sięgało niemal sufitu. Czytałam i to dwa razy -  sprawdzałam czy nie ma błędów ortograficznych i gramatycznych -  czytałam ją nim dał maszynistce a potem gdy odebrał z drukarni. Bo w kwestii merytorycznej to nic  a nic  nie  miałam do powiedzenia z racji mojego braku  wiedzy w tym zakresie. No ale od strony merytorycznej to Michał oceniał jego pracę. I to Michał ściągnął Wojtka do pracy na Politechnice, on go zareklamował szefowi.

Gdy będę pisała  swoją pracę to będę nią  zamęczała uzgodnieniami mojego szefa laboratorium, swego tatę sprawdzaniem czy to co napisałam ma "ręce i nogi" i czy jest zgodne  z  zasadami logiki a pod względem merytorycznym to na bieżąco będzie to oglądał mój promotor. A Wojtek i tak będzie najbardziej tym "trafiony" bo będzie na co  dzień wysłuchiwać moich jęków i narzekań na temat pisania.

Wcale nie będę trafiony - zaprotestował Wojtek. Przecież to nic dziwnego, że będziesz  trochę narzekać, bo przecież  nie co miesiąc pisze  się coś na kształt pracy magisterskiej. Nie wiem jak to jest w kwestii  tematu z dziedziny kosmetologii, ale wiem, że opisanie "ludzkim, zrozumiałym dla każdego językiem" pewnych stricte fachowych pojęć  wcale nie jest łatwe.  Każda branża ma swoisty slang i przełożenie go na język zrozumiały dla wszystkich wcale nie jest łatwe. 

No fakt - poparł go Andrzej. A  Marta zna nieźle slang medyczny, ale na  co dzień doskonale przekłada to sobie na "ludzki" język i według mnie nie będzie  miała żadnego problemu z pisaniem. Lena to zupełnie nie  zna medycznego slangu, choć miała zamiar być pielęgniarką, nawet była w liceum pielęgniarskim. No ale dopiero pod koniec sobie zdała sprawę z tego, że to nie dla niej zajęcie, bo każdy chory to jej wróg, a nie ktoś kto potrzebuje sporo ciepła i wyrozumiałości. Skąd znasz Martuniu ten medyczny slang? 

Bo zawsze interesowałam się medycyną, wielu lekarzy pisało pamiętniki i świetnie  się je czytało. Przecież wiesz, że zdawałam na medycynę, ale poległam na egzaminie z chemii - wydawało mi  się, że z chemii to jestem bardzo mądra i zapewne byłam na tle klasy, ale nie na  egzaminie. A że nikt  nie robił tragedii z tego, że odpadłam, to jak na  zamówienie znalazłam tę uczelnię, przejrzałam program nauczania i  gdyby nie opowieści dziewczyn to może bym nawet została regularną kosmetyczką ku radości  mojej teściowej. Ale praca w czasie wakacji utwierdziła  mnie  w przekonaniu, że praca naukowo- badawcza w tej dziedzinie jest mi znacznie bliższa niż korekcja defektów na buziuchnach klientek. 

Andrzej mówił, że  się bardzo pokaleczyłaś w tym laboratorium. Marta uśmiechnęła  się - no było nieco krwawo, ale szybko dotarłam do kliniki i mnie Andrzej pocerował bardzo starannie. Przy okazji przekonałam  się, że człowiekowi to jednak  są potrzebne na  co  dzień obie  ręce. No i już  zapewne  do końca  życia nie będę łapać żadnego spadającego szkła, nawet jeśli będzie  to  zabytkowy wazon z chińskiej porcelany. Tylko w jednym miejscu mam malutki ślad a było przecież sporo nacięć. Najważniejsze, że żadne ścięgno nie jest uszkodzone. Bardzo cię bolało?- spytała Lena. Bolało mnie  tylko znieczulanie na samym początku a zszywanie i grzebanie w poszukiwaniu odłamków szkła  już nie bolało - dobrze mnie znieczulono.  

Nie  znoszę widoku krwi, która wypływa z  człowieka - zaraz mnie  mdli - poinformowała ją Lena. No i do dziś nie wiem z jakiego powodu trafiłam do liceum pielęgniarskiego. A wiem, że teraz już ono nie istnieje. Zapewne stwierdzono, że gdy się ma czternaście lat to nie wybiera się zbyt mądrze  przyszłego zawodu. Bo ja jeszcze kończyłam podstawówkę w systemie siedmioletnim, ty to już miałaś podstawówkę ośmioletnią. Co jakiś czas jacyś mędrcy reformują szkolnictwo - w jej głosie słychać  było dezaprobatę. Jeszcze trochę,  a  zaczną do szkoły  chodzić pięciolatkowie. Jakaś hodowla geniuszy im  w głowach. Marta przezornie  nie podjęła tematu - nie  chciała by dyskusja zboczyła na te tory, ale Wojtek dodał, że są kraje,  w których już nawet pięciolatki są kierowane  do szkół, ale nigdy nie na podstawie "widzimisię" rodziców  dziecka, ale dopiero po przebadaniu go przez specjalistów i nawet są szkoły  specjalne dla tak  zdolnych dzieci i zapewne z  czasem to i w Polsce zacznie  się "wyławiać" takie zdolne, nad  wiek rozwinięte  dzieciaki. No i że to w końcu żaden ewenement, bo przecież poziom życia z roku na rok się zmienia, wzrasta, jest lepsze odżywianie  się matek w trakcie  ciąży, maluchy też  są  lepiej żywione a poza tym mają dużo więcej bodźców zewnętrznych, wszak radio i telewizor są w każdym domu i jest  sporo programów  dla dzieci. No i mimo  wszystko  sporo dzieciaków uczęszcza do przedszkoli, które coraz częściej  nie są tylko przechowalnią ale i też uczą czegoś swych podopiecznych.

Lena skrzywiła się - starszy synek Ali to się w przedszkolu nauczył nazywać młodszych gnojami. No tak, ale te  dzieci w przedszkolu  to zawsze wizytówka domu, w którym wyrastają - stwierdził Andrzej. Bo właśnie mama i tata są dla nich pierwszym i najważniejszym wzorem. Poczytaj sobie  trochę o maluszkach - masz na  swoim  stoliku nocnym książkę o tym- ale jak widzę to nawet jej nie otworzyłaś. Dobrze, że dziećmi nie zajmujesz  się tylko ty, ale również twoja mama i jej siostra - inaczej i one  nie grzeszyłyby prawidłowym słownictwem i nie  wiedziałyby nic o otaczającym je świecie - Andrzejowi najwyraźniej "puszczały nerwy".

Marta postanowiła  czym prędzej zakończyć ten temat, więc szybciutko zapytała  się czy mają jakieś plany wakacyjne.  No ja to nie mam żadnych wakacji w tym roku - stwierdził Andrzej. Przede mną jest wyjazd do Londynu do tego szpitala, w którym kiedyś miałem praktykę wakacyjną, więc nie będę brał urlopu. Na razie czekam na odpowiedź  z ośrodka wypoczynkowego w Borach Tucholskich - chcę by tam Lena pobyła  z dziećmi i z mamą i ciotką. Czekam na odpowiedź w sprawie domku, bo wtedy są lepsze warunki bytowe - wygodniej mieć własną łazienkę przy dzieciach. Tyle tylko, że będą musieli dochodzić ze 200 metrów do pawilonu w którym jest kuchnia i sala jadalna. Ale ośrodek jest ogrodzony , mają nawet plac zabaw  dla dzieci,  czego szalenie wszystkim wczasowiczom współczuję, bo niestety plac  zabaw to zawsze są jakieś wrzaski małolatów. Tam pojadą w sierpniu, a ciotka proponuje by już w maju Lena razem z dziećmi była w Świdrze lub w Otwocku - tam też ponoć jeszcze jest dobry klimat no i ogród przy domu.Najzabawniejsze, że ja to nawet nie wiem, czy oni mieszkają w Świdrze czy w Otwocku, bo  na moje oko to tak jakby na pograniczu tych dwóch miejscowości a bywam tam raz na kilka lat. Moja teściowa stwierdziła, że byłoby  dobrze, gdyby Lena nieco odpoczęła od opieki nad  dziećmi, więc może pojechałaby z żoną siostrzeńca mojej teściowej na jakieś wczasy, albo by pomieszkały obie  same na Ursynowie. Tamta jest chyba w tym samym  wieku co Lena, ale jak na  razie to nie mają dzieci, ale mnie to akurat nie przeszkadza. A dzieciakom bardzo się u ciotki podoba bo Świder płytki i mogą  sobie  nogi moczyć przy brzegu.

                                                                    c.d.n.