Wieczór spędzony u Leny i Andrzeja trudno było zaliczyć do miłych. Dzieci nie było, ale o tym, że ich nie będzie Marta dowiedziała się dopiero gdy przybyli na miejsce. A ponieważ nie wiedziała, że chłopców nie będzie przyniosła dla nich różne drobiazgi - dla starszego, ponieważ już we wrześniu miał iść do zerówki były 16-kartkowe zeszyty w trzy linie i w kratkę, porządne drewniane kredki i dwie bezpieczne temperówki, zeszyty do kolorowania z dużą ilością samochodów, autobusów i samolotów, oraz z literami też do kolorowania, dla obu były dwa nieduże zestawy klocków Lego, takie, żeby nie trzeba było do ich składania zatrudniać mamę lub tatę i dla starszego był nieomal wojskowy mini plecak, w którym było to wszystko co mu Marta przygotowała. Młodszy dostał kredki świecowe wraz z temperówką, książeczki do kolorowania ze zwierzątkami, które bywają na wsi oraz takimi, które można spotkać tylko w ZOO, mniejszy plecak nie wojskowy, ale ciemno niebieski z obrazkiem statku na kotwicy, więc można go było zaliczyć do plecaka marynarskiego, zwłaszcza, że jedna książeczka do kolorowania miała obrazki z różnego rodzaju sprzętem pływającym. Dla obu była Encyklopedia Zwierząt - książka gruba, która oczywiście wymagała pomocy dorosłych nim chłopcy nauczą się czytać. No ale było w niej mnóstwo zdjęć zwierząt z całego świata i oczywiście o każdym coś napisane - takie podstawowe wiadomości. Plecaczki zaległy na łóżkach chłopców, którzy mieli wrócić do rodziców dopiero w niedzielne popołudnie.
A czemu wy nam takie prezenty robicie? - spytała Lena nieomal z pretensją w głosie. Wam? - zdziwiła się Marta. To są rzeczy dla maluchów, nie sądzę bowiem by któreś z was chciało kolorować obrazki lub oglądać Encyklopedię Zwierząt. Chociaż akurat ta pozycja to jest dla całej rodziny. My też taką mamy w domu, ale to wydanie to ma więcej kolorowych zdjęć- widać technika poszła do przodu. Wiadomości w obu wydaniach do łatwego przetrawienia, bo o każdym zwierzaku są takie podstawowe wiadomości typu gdzie występuje, czym się żywi itp. Szukałam jakiegoś ładnego Atlasu Geograficznego, ale były takie wielkie i ciężkie, że nie nadawały się do dziecinnych łapiąt. Myślałam nawet nad kupnem dla nich globusa, ale były tylko takie wielkie, które są zawalidrogą. Bo na takich małych wielkości piłki kopanej to niestety niewiele widać i nazwy to trzeba odczytywać przez lupę.W jednym miejscu zastanowiłam się nad mapą , taką do powieszenia na ścianie, ale ona była zdecydowanie za duża, a oni do niej jeszcze obaj za mali. Przygody Wojtka w szkole z mapą zrobiły na mnie takie wrażenie, że gdy będziemy mieli własne dziecko to od niemowlaka będzie miało kontakt z mapą. Żeby potem mu się Berlin nie plątał z Bernem lub z Bremą czy też z Brnem.
A to wy jednak przewidujecie posiadanie dzieci? - spytała Lena. Zdążycie przed emeryturą? Nooo, jak się dobrze sprężymy to pewnie się nam uda - stwierdziła Marta, która pomału zaczynała żałować, że tu przyszli. Na razie muszę skończyć studia i z rok popracować.Twój mąż był tak miły, że mnie skontaktował z dermatolożką i ona mnie zapewniła, że zawsze mogę się jej pytać o to, co dla mnie niejasne lub czegoś nie wiem, bo dermatolog wie znacznie więcej niż kosmetolog. Dla mnie zaś jest najistotniejsze, że ta lekarka zna mojego promotora i określiła go jako bardzo porządnego, uczciwego człowieka a do tego "poczciwego". Trochę mnie to ostatnie określenie zaskoczyło, bo teraz to bardzo rzadko używany przymiotnik, bo czasy takie, że bycie uczciwym i poczciwym jest mało praktyczne.
Poczciwy to znaczy jaki? - spytała Lena. Według mnie - to człowiek nieco opiekuńczy, altruista, ciepły, bliski - tłumaczyła Lenie Marta. Nie wiem co na ten temat jest napisane w Encyklopedii. Bardzo mi się ten pan profesor spodobał. Skojarzył mi się zaraz z Michałem, mężem Ali. Michał jest świetnym fachowcem, ma ogromną wiedzę ogólną i oczywiście zawodową też, ale w moim odczuciu nie stwarza dystansu, choć często jego rozmówcy są od niego tysiąc razy głupsi, na przykład ja. Bardzo go lubię bo poza tym to ma na dodatek poczucie humoru. A co do mego promotora - on mieszka bardzo blisko nas i łatwo nam będzie się spotykać. No i uważa, że mam szansę napisać całkiem ciekawą pracę. Wymyśliłam sobie by napisać o fitoterapii w dermokosmetykach. A nie mogę powiedzieć, że fitoterapia to moje hobby - tyle tylko, że uważam kosmetyki na bazie roślinnej za bezpieczniejsze. Choć jak nas uczy historia, do otrucia osób nam przeszkadzających używano kiedyś właśnie różnych roślin. Do leczenia chorych zresztą też i, żeby było śmieszniej, to czasem tych samych roślin tylko w innym czasie zbieranych i nieco inaczej przyrządzonych.
Lena wydęła umalowane usteczka i powiedziała - nie bardzo wiem na cholerę pisze się te wszystkie prace magisterskie - zupełnie jakby nie wystarczyły zdane egzaminy. No wiesz - egzamin nie odzwierciedla poziomu ogólnego absolwenta a tylko i wyłącznie nabytą wiedzę zawodową - stwierdziła Marta. Napisanie pracy magisterskiej świadczy nie tylko o tym, że się ktoś nauczył czegoś przez te pięć lub sześć lat studiów ale że potrafi też przekazać swą wiedzę w rzetelny, ale czytelny sposób innym. Co prawda z pracy magisterskiej Wojtka to niewiele kumałam, no ale moje wiadomości z dziedziny informatyki są zerowe. Ktoś kiedyś usiłował mi zareklamować udział w kursie programowania, ale przejrzałam z grubsza program tego kursu i wymiękłam, bo cyferki w każdej postaci zawsze były poza moim kręgiem zainteresowania. Umiem tyle tylko, że potrafię włączyć komputer i znaleźć w sieci to co mi jest potrzebne oraz napisać maila. I niech tak to zostanie.
To ty czytałaś pracę magisterską Wojtka? - zdziwienie Leny sięgało niemal sufitu. Czytałam i to dwa razy - sprawdzałam czy nie ma błędów ortograficznych i gramatycznych - czytałam ją nim dał maszynistce a potem gdy odebrał z drukarni. Bo w kwestii merytorycznej to nic a nic nie miałam do powiedzenia z racji mojego braku wiedzy w tym zakresie. No ale od strony merytorycznej to Michał oceniał jego pracę. I to Michał ściągnął Wojtka do pracy na Politechnice, on go zareklamował szefowi.
Gdy będę pisała swoją pracę to będę nią zamęczała uzgodnieniami mojego szefa laboratorium, swego tatę sprawdzaniem czy to co napisałam ma "ręce i nogi" i czy jest zgodne z zasadami logiki a pod względem merytorycznym to na bieżąco będzie to oglądał mój promotor. A Wojtek i tak będzie najbardziej tym "trafiony" bo będzie na co dzień wysłuchiwać moich jęków i narzekań na temat pisania.
Wcale nie będę trafiony - zaprotestował Wojtek. Przecież to nic dziwnego, że będziesz trochę narzekać, bo przecież nie co miesiąc pisze się coś na kształt pracy magisterskiej. Nie wiem jak to jest w kwestii tematu z dziedziny kosmetologii, ale wiem, że opisanie "ludzkim, zrozumiałym dla każdego językiem" pewnych stricte fachowych pojęć wcale nie jest łatwe. Każda branża ma swoisty slang i przełożenie go na język zrozumiały dla wszystkich wcale nie jest łatwe.
No fakt - poparł go Andrzej. A Marta zna nieźle slang medyczny, ale na co dzień doskonale przekłada to sobie na "ludzki" język i według mnie nie będzie miała żadnego problemu z pisaniem. Lena to zupełnie nie zna medycznego slangu, choć miała zamiar być pielęgniarką, nawet była w liceum pielęgniarskim. No ale dopiero pod koniec sobie zdała sprawę z tego, że to nie dla niej zajęcie, bo każdy chory to jej wróg, a nie ktoś kto potrzebuje sporo ciepła i wyrozumiałości. Skąd znasz Martuniu ten medyczny slang?
Bo zawsze interesowałam się medycyną, wielu lekarzy pisało pamiętniki i świetnie się je czytało. Przecież wiesz, że zdawałam na medycynę, ale poległam na egzaminie z chemii - wydawało mi się, że z chemii to jestem bardzo mądra i zapewne byłam na tle klasy, ale nie na egzaminie. A że nikt nie robił tragedii z tego, że odpadłam, to jak na zamówienie znalazłam tę uczelnię, przejrzałam program nauczania i gdyby nie opowieści dziewczyn to może bym nawet została regularną kosmetyczką ku radości mojej teściowej. Ale praca w czasie wakacji utwierdziła mnie w przekonaniu, że praca naukowo- badawcza w tej dziedzinie jest mi znacznie bliższa niż korekcja defektów na buziuchnach klientek.
Andrzej mówił, że się bardzo pokaleczyłaś w tym laboratorium. Marta uśmiechnęła się - no było nieco krwawo, ale szybko dotarłam do kliniki i mnie Andrzej pocerował bardzo starannie. Przy okazji przekonałam się, że człowiekowi to jednak są potrzebne na co dzień obie ręce. No i już zapewne do końca życia nie będę łapać żadnego spadającego szkła, nawet jeśli będzie to zabytkowy wazon z chińskiej porcelany. Tylko w jednym miejscu mam malutki ślad a było przecież sporo nacięć. Najważniejsze, że żadne ścięgno nie jest uszkodzone. Bardzo cię bolało?- spytała Lena. Bolało mnie tylko znieczulanie na samym początku a zszywanie i grzebanie w poszukiwaniu odłamków szkła już nie bolało - dobrze mnie znieczulono.
Nie znoszę widoku krwi, która wypływa z człowieka - zaraz mnie mdli - poinformowała ją Lena. No i do dziś nie wiem z jakiego powodu trafiłam do liceum pielęgniarskiego. A wiem, że teraz już ono nie istnieje. Zapewne stwierdzono, że gdy się ma czternaście lat to nie wybiera się zbyt mądrze przyszłego zawodu. Bo ja jeszcze kończyłam podstawówkę w systemie siedmioletnim, ty to już miałaś podstawówkę ośmioletnią. Co jakiś czas jacyś mędrcy reformują szkolnictwo - w jej głosie słychać było dezaprobatę. Jeszcze trochę, a zaczną do szkoły chodzić pięciolatkowie. Jakaś hodowla geniuszy im w głowach. Marta przezornie nie podjęła tematu - nie chciała by dyskusja zboczyła na te tory, ale Wojtek dodał, że są kraje, w których już nawet pięciolatki są kierowane do szkół, ale nigdy nie na podstawie "widzimisię" rodziców dziecka, ale dopiero po przebadaniu go przez specjalistów i nawet są szkoły specjalne dla tak zdolnych dzieci i zapewne z czasem to i w Polsce zacznie się "wyławiać" takie zdolne, nad wiek rozwinięte dzieciaki. No i że to w końcu żaden ewenement, bo przecież poziom życia z roku na rok się zmienia, wzrasta, jest lepsze odżywianie się matek w trakcie ciąży, maluchy też są lepiej żywione a poza tym mają dużo więcej bodźców zewnętrznych, wszak radio i telewizor są w każdym domu i jest sporo programów dla dzieci. No i mimo wszystko sporo dzieciaków uczęszcza do przedszkoli, które coraz częściej nie są tylko przechowalnią ale i też uczą czegoś swych podopiecznych.
Lena skrzywiła się - starszy synek Ali to się w przedszkolu nauczył nazywać młodszych gnojami. No tak, ale te dzieci w przedszkolu to zawsze wizytówka domu, w którym wyrastają - stwierdził Andrzej. Bo właśnie mama i tata są dla nich pierwszym i najważniejszym wzorem. Poczytaj sobie trochę o maluszkach - masz na swoim stoliku nocnym książkę o tym- ale jak widzę to nawet jej nie otworzyłaś. Dobrze, że dziećmi nie zajmujesz się tylko ty, ale również twoja mama i jej siostra - inaczej i one nie grzeszyłyby prawidłowym słownictwem i nie wiedziałyby nic o otaczającym je świecie - Andrzejowi najwyraźniej "puszczały nerwy".
Marta postanowiła czym prędzej zakończyć ten temat, więc szybciutko zapytała się czy mają jakieś plany wakacyjne. No ja to nie mam żadnych wakacji w tym roku - stwierdził Andrzej. Przede mną jest wyjazd do Londynu do tego szpitala, w którym kiedyś miałem praktykę wakacyjną, więc nie będę brał urlopu. Na razie czekam na odpowiedź z ośrodka wypoczynkowego w Borach Tucholskich - chcę by tam Lena pobyła z dziećmi i z mamą i ciotką. Czekam na odpowiedź w sprawie domku, bo wtedy są lepsze warunki bytowe - wygodniej mieć własną łazienkę przy dzieciach. Tyle tylko, że będą musieli dochodzić ze 200 metrów do pawilonu w którym jest kuchnia i sala jadalna. Ale ośrodek jest ogrodzony , mają nawet plac zabaw dla dzieci, czego szalenie wszystkim wczasowiczom współczuję, bo niestety plac zabaw to zawsze są jakieś wrzaski małolatów. Tam pojadą w sierpniu, a ciotka proponuje by już w maju Lena razem z dziećmi była w Świdrze lub w Otwocku - tam też ponoć jeszcze jest dobry klimat no i ogród przy domu.Najzabawniejsze, że ja to nawet nie wiem, czy oni mieszkają w Świdrze czy w Otwocku, bo na moje oko to tak jakby na pograniczu tych dwóch miejscowości a bywam tam raz na kilka lat. Moja teściowa stwierdziła, że byłoby dobrze, gdyby Lena nieco odpoczęła od opieki nad dziećmi, więc może pojechałaby z żoną siostrzeńca mojej teściowej na jakieś wczasy, albo by pomieszkały obie same na Ursynowie. Tamta jest chyba w tym samym wieku co Lena, ale jak na razie to nie mają dzieci, ale mnie to akurat nie przeszkadza. A dzieciakom bardzo się u ciotki podoba bo Świder płytki i mogą sobie nogi moczyć przy brzegu.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz