wtorek, 19 marca 2019

Talizman - cz.III

Czas to bardzo dziwne zjawisko. Tak się jakoś porobiło, że tak bardzo zżyci
ze sobą Julka i Wojtek nie spotkali się ani razu w ciągu roku szkolnego, choć
każde z nich w trakcie rozmowy telefonicznej  twierdziło, że trzeba się wreszcie
spotkać. Łatwo powiedzieć, trudniej zrealizować.
Rodzice  Julki dość niespodziewanie zostali obdarowani działką, choć wcale nie
należeli do osób "działkolubnych". Działkę zapisał im w spadku stryj Juli, który
zmarł nagle. Nikt się tego nie spodziewał, bo swą chorobę starannie ukrywał przed
całą rodziną. Jedyną osobą, która wiedziała o jego chorobie była jego konkubina.
To ona  zawiadomiła ojca Juli, że jego brat nie żyje i że on jest jego spadkobiercą.
Oprócz działki zmarły zapisał bratu swe duże, trzypokojowe mieszkanie, sugerując
w zapisie, że byłoby dobre dla Juli.Poza oficjalnym testamentem był list do brata
z prośbą, by kilka mebli i obrazów dał jego konkubinie- "niech sobie sama wybierze
co chce zabrać", bo to ona pomogła mu je wybrać i kupić.
Niespodziewane prezenty z reguły bywają kłopotliwe. Działka była w obrębie miasta
i należała do tzw."ogródków pracowniczych".
Ogródkowa społeczność miała niestety dość dużo do powiedzenia  w sytuacji gdy
ktoś  chciał  działkę sprzedać- nowy nabywca musiał porozumieć się z zarządem i
dostać zgodę  na jej kupno. Bo to zarząd dyktował co na działce ma być uprawiane.
Spadkobierca miał obowiązek dalszego  dbania o działkę co wiązało się z niemal
codzienną bytnością na działce by rośliny podlewać.
Żal po stracie  brata mieszał się ze złością spowodowaną niechcianym prezentem.
Mieszkanie też nie było atrakcją, bo był to parter i z jednej strony okna wychodziły
na ulicę, którą jeździły tramwaje, również nocne. Gdy ostatni raz ojciec Juli był
w mieszkaniu brata już było ono składnicą starych, mocno zniszczonych mebli.
Teraz było ich jeszcze więcej - jak powiedziała  "bratowa" były prawdziwą okazją-
ale wymagały odnowienia.
Spadkobierca zaproponował więc, by "bratowa" wzięła sobie wszystkie meble,
skoro są tak atrakcyjne.
Atrakcje ze spadkiem ciągnęły się całymi tygodniami.
Gdy wreszcie ktoś chętny na tę działkę został zaakceptowany przez zarząd,
wszyscy w domu Juli odetchnęli. A gdy "bratowa" wywiozła z domu ostatnią
rozklekotaną szafę i lekko kulawy stolik omal nie odśpiewali chórem "Te Deum".
Julka kilka razy telefonowała do Wojtka i opowiadała mu o całym tym wydarzeniu.
Umówili się, że spotkają się w końcu wakacji a najlepiej będzie jeżeli Wojtek  do
niej do domu przyjedzie  i w zależności od okoliczności albo poplotkują w domu,
albo wybiorą się gdzieś na spacer i do kawiarni.
Oboje byli wielce zaskoczeni swym wyglądem. Gdy Julka otworzyła drzwi przez
moment zupełnie nie poznała Wojtka- na progu stał młody facet, 185 wzrostu
z ciemnym cieniem  zarostu na górnej wardze.
 I to wielkie chłopisko wpierw wysepleniło "a mas jesce to porse" i wybuchnęło
śmiechem a potem porwało Julkę w ramiona dodając- ale się z Ciebie zrobiła
fajna laska!
Pogoda była wprawdzie całkiem dobra, ale stwierdzili, że mają tyle sobie do
opowiedzenia, że znacznie praktyczniej będzie napić się kawy w domu niż
w jakiejś kawiarni. Mama Julki zaoferowała się , że usmaży im trochę jabłek
w cieście  i zrobi krem czekoladowy z bitą śmietaną. Około godziny 23,00
Wojtek przytomnie zauważył, że  zrobiło się bardzo późno i przeprosił, że tak
się zasiedział. Ale mieli sobie tyle do opowiedzenia, że od razu umówili się
na następny dzień, tym razem  już poza domem.
Do rozpoczęcia szkoły pozostało 5 dni więc codziennie się spotykali bo wciąż
któreś z nich było na etapie "jeszcze ci nie mówiłam/ nie mówiłem".
Wojtek opowiedział Juli o swych eskapadach z ojcem - nie jeździli wcale na
ryby  ani na przejażdżki rowerowe, ale  do kolegi  taty,  u którego w garażu stał
stary samochód, który razem remontowali.
Samochód był zabytkowy, ojciec i jego kolega kupili go do spółki. Obaj bardzo
kochali samochody, zwłaszcza stare. Każdą niedzielę spędzali w tym garażu,
oczywiście w tajemnicy przed mamą, która nadal nie mogła wybaczyć synowi,
że chodzi do technikum samochodowego a nie do liceum.
No a co będzie gdy się to wyda?- spytała. Wtedy pożyczę od ciebie porsche
żeby się nie pozabijali. Trochę się pokłócą, matka jak zwykle zapyta się sama
siebie "po co ja za ciebie wyszłam?", tata jak zwykle odpowie  "bo ci się
wydawało, że jesteś w ciąży" , mama się lekko obrazi i na tym się skończy.
Znam to już na pamięć, to stały element ich kłótni.
Matka odkłada na wycieczkę na Wyspy Kanaryjskie, tata w tajemnicy kupuje
"kawałek" samochodu. Ciekawe co będzie gdy pewnego dnia dojdą oboje do
wniosku, że czas wyjawić swe plany. Jula,  ja mieszkam z parą wariatów, aż
"strach się bać".
Ostatniego dnia wakacji Wojtek  wyraźnie posmutniał i cicho zapytał- Jula, czy
masz jakiegoś chłopaka? Ale powiedz prawdę, proszę. Julka  popatrzyła na
niego z powagą - nie mam, nie miałabym nawet czasu na spotkania. Zresztą
wszyscy w  klasie są jacyś niezdrowo napaleni na jak najlepsze wyniki,
codziennie rano studiują ranking wyników, wszyscy ryją jak opętani.
Czy widziałeś kiedyś by ktoś kto dostał z klasówki lub odpowiedzi czwórkę
(skalę mamy sześciostopniową)i  rozpaczał tak jakby go ktoś zostawiał na drugi
rok? Tu jacyś stuknięci chodzą. Nie zmienię szkoły, bo fajni są nauczyciele.
Poza tym miałabym problem ze znalezieniem państwowej szkoły. Tu mam dwa
rozszerzone języki obce, angielski i niemiecki. I część przedmiotów jest według
programu autorskiego. Mam  średnią  5,5 i to mi do szczęścia wystarcza.
Ale chłopaka  żadnego nie mam. A ty masz  jakąś dziewczynę?
A widziałaś kiedyś w warsztacie samochodowym by dziewczyna naprawiała
samochód?
Na całą szkołę są chyba trzy dziewczyny, w tym jedna już w maturalnej klasie.
A na łażenie gdzieś i szukanie dziewczyn to nie mam ani czasu ani siły.
Najwcześniej lekcje kończą się o 14, 30, ale trzy razy w tygodniu kończymy
zajęcia o godz. 17,00. Gdy jadę do domu to marzę tylko o tym by coś zjeść
i iść spać.Ale jak mówili starsi chłopcy, to potem jest lepiej, najgorszy ten
pierwszy rok. Dużo nauki i dużo  ciężkiej pracy. Ale sam chciałem. Gdy będę
kiedyś miał własny warsztat, docenię własnych pracowników.
Po rozpoczęciu nowego roku szkolnego Jula i Wojtek znów najczęściej wisieli
na telefonie.
Raz udało się Wojtkowi namówić Julę by pojechała z nimi na przejażdżkę
rowerem do garażu by obejrzeć samochód.
Ogromnie się  Jula uśmiała, bo  garaż z ukrytym w nim samochodem był około
kilometra od domu, w którym mieszkał Wojtek. Wystarczyło przejechać przez
kawałek pola i mały zagajnik i na zapleczu pierwszej posesji był ten garaż.
Obiektem uwielbienia trzech facetów był czarny citroen z 1957 roku.
Panowie, a co zrobicie z nim gdy go już wyremontujecie?- spytała Jula.
Sprzedamy!- odpowiedzieli zgodnym chórem. I kupimy następny do remontu!
Chętnych do kupna nigdy nie brak.
Rozumiem, rzecz nie w samochodzie ale w tym remoncie. Takie męskie
gonienie króliczka, ważniejsze niż króliczek.
Ojciec Wojtka zaczął się śmiać- masz Wojtek mądrą koleżankę, od razu nas
rozgryzła. No cóż, jedni piją, inni  grają w karty lub chodzą na podryw a my
pracowicie remontujemy  stare samochody.
Wojtek trącił ojca łokciem- tato, to przecież jest Julka, nie poznałeś? Ta od
porsche!
Nie poznałem, przepraszam bardzo, ale z małej Julki zrobiła się Julia. A to
porsche to jeszcze funkcjonuje? Bo ono właśnie tu było lakierowane. Uparł
się Wojtek, że musi być prawdziwy samochodowy lakier. Więc był.
Chodżcie  dzieciaki do szopy, napijemy się kawy, a potem odwieziemy Julię
do domu samochodem, rowerem to jednak z  8 kilometrów.
Szopa była wewnątrz podzielona na kilka pomieszczeń, w jednym z nich
była obszerna kuchnia  ze stołem, ławą i krzesłami. Na ścianach wisiały
fotografie różnych starych samochodów. Na jednej ze ścian była duża,
płaska szklana gablota pełna różnych miniaturowych samochodzików.
Julka stanęła przed nią i zaczęła oglądać miniatury. Obok stanął Wojtek i
podawał nazwy modeli i orientacyjne daty kiedy i gdzie były takie
samochody produkowane.
Ojciec Wojtka i jego kolega  łyknęli po małym espresso i szybko poszli do
garażu. Wojtek zrobił dla Juli i siebie cappuccino, a Julka postanowiła, że
koniecznie będzie musiała  nabyć domowy expres do kawy. Tyle tylko, że
takich jeszcze nie było w polskich sklepach.
Jula, nie ma sprawy, zawsze możemy tu wpaść na kawę, wujek Edek jest
bardzo miły i chyba cię polubił. Tak naprawdę to nie jest mój wujek, ale
 bliski przyjaciel taty i ja tak na niego mówię od małego.

                                             dalszy ciąg nastąpi



Talizman - cz.II

W kilka dni później Julka zapytała Babcię, czy Wojtuś mógłby już teraz
zacząć bywać pod opieką babci, bo na tej świetlicy jest bardzo dużo dzieci, mało
miejsca i Wojtek często nie odrabia tam lekcji ale dopiero wieczorem, w domu.
Babcia zgodziła się - znała z opowieści swej znajomej, pracującej w administracji
tej szkoły, warunki jakie dzieci miały w tej świetlicy.
Od początku swego istnienia szkoła zmagała się z kłopotami lokalowymi -nie
wiadomo dlaczego w projekcie szkoły nie było pomieszczenia zwanego świetlicą,
była tylko jedna sala  gimnastyczna, za to do budynku szkoły był "doczepiony"
nieduży domek jednorodzinny, który od lat zajmowała pierwsza dyrektorka  tej
szkoły,  aktualnie już na emeryturze.
Gdy nadszedł czasu wyżu demograficznego i nagle trzeba było utworzyć pięć
klas pierwszych, szkoła zaczęła "pękać w szwach". I choć się to nikomu nie
podobało, szkoła zaczęła pracować na dwie zmiany, zlikwidowano sale, które
służyły za świetlicę. Z pomocą przyszła spółdzielnia mieszkaniowa, oferując
jedno mieszkanie w nieodległym budynku.Dyrekcja i rodzice zaproponowali
je owej byłej dyrektorce, w zamian za ten domek "przylepiony do szkoły".
Ale ta stanowczo odmówiła, jej było tu dobrze - nie płaciła czynszu, miała
pod oknami mały ogródek starannie ogrodzony siatką i chroniony teren. Nie
było mocnych by byłą panią dyrektor zmusić do przeprowadzki.
Była wyjątkowo dobrze ustawiona.
I tak Wojtek zaczął nowy rozdział życia pod skrzydłami  Pani Babci. To on,
zapytał zaraz na początku, czy mógłby się do niej zwracać "Pani Babciu", bo
samo "pani" brzmi tak jakoś obco, oficjalnie.
Nie da się ukryć, że  jest spora różnica pomiędzy spędzaniem czasu w świetlicy
a w prywatnym mieszkaniu. Po dwóch miesiącach Wojtek nauczył się pisania
całkiem  dobrych wypracowań z polskiego.
Po raz pierwszy usłyszał, że wypracowanie to rodzaj rozmowy- musi sobie
wyobrazić że przed nim siedzi jego kolega i on koledze opowiada o tym gdzie
był na wakacjach, co tam robił,  co widział, co się mu  podobało i dlaczego.
Ponadto dowiedział się,  że gdy napisze już wypracowanie "na brudno" to
powinien sprawdzić je pod względem ortograficznym, potem sobie głośno je
przeczytać, czy wszystko do siebie pasuje pod względem logicznym i dopiero
wtedy przepisać je na czysto. Pani Babcia zapewniała go, że za jakiś czas, gdy
już opanuje sztukę pisania wypracowań, brudnopis nie będzie potrzebny.
Po raz pierwszy Wojtek dostał ocenę bardzo dobrą z wypracowania domowego
i był bardzo dumny.
Pani Babcia też była dumna z niego i mu pogratulowała oraz zafundowała
dzieciakom  lody wzmocnione owocami i bitą śmietaną. Razem świętowali jego
sukces.
Julka i Wojtek czuli się trochę jak rodzeństwo, bo oboje byli jedynakami. Ale nie
było między nimi zwykłej wśród rodzeństwa rywalizacji o względy rodziców.
Babcia Julki bardzo dbała o to, by obojgu poświęcać tyle samo uwagi.
Oboje musieli pozmywać po swoim podwieczorku i przed wyjściem wszystko
poustawiać  i pochować na miejsce.
Ani się wszyscy obejrzeli a dzieciaki znalazły się w ostatniej klasie szkoły
podstawowej.
Julka zamarzyła o liceum społecznym, niestety płatnym. No ale były tam dwa
rozszerzone języki obce, dużo zajęć poza lekcyjnych, młodzież brała żywy
udział w życiu szkoły, na wywiadówkach byli nie tylko rodzice ale i dzieci.
Opinie o tych szkołach krążyły różne, od zachwytów jaka to wspaniała szkoła
po wielkie oburzenie,  że dzieciaki rozwydrzone, niewiele się uczą a wszystko to
za "ciężką forsę" ich naiwnych rodziców.
A Wojtek, chociaż pisał świetne wypracowania, widział się oczyma wyobraźni
na politechnice, uczącego się tajników konstruowania wspaniałych samochodów,
więc  poinformował rodziców, że on będzie zdawać do technikum samochodowego.
Pomysłowi syna przyklasnął ojciec, tłumacząc żonie, że gdyby Wojtek z jakichś
względów nie ukończył studiów, to jednak będzie miał zawód i to dobry.
Ale mama jak to mama, widziała same minusy tego zawodu - ciężka fizyczna praca,
wiecznie brudne ręce, brudne ubranie (no to co że kombinezon roboczy, to też
przecież ubranie)  i praca w jakiejś  stacji obsługi na dwie zmiany.
Przed końcem roku szkolnego Wojtek poprosił, by Julka dała mu na kilka dni
miniaturkę samochodu - maleńki model porsche był już bardzo sfatygowany,
jedno kółko  ledwo się trzymało, lakier był mocno wytarty i gdzieś zagubiła się
kierownica.
Muszę go naprawić, z całą powagą tłumaczył Julce Wojtek, żeby ci  dalej służył,
żebyś zdała te egzaminy na same piątki, bo tam jest osiem osób na jedno miejsce.
I wierzę, że gdy to zrobię mnie on też pomoże. U mnie jest piętnastu kandydatów
na jedno miejsce.
W kilka dni później samochodzik był jak nowy. Dostał nowe koła i kierownicę, był
pomalowany autentycznym lakierem samochodowym.
Egzaminy do niepublicznych liceów były jeszcze przed zakończeniem roku
szkolnego i malutki porsche  spędził cały weekend w kieszeni spódnicy Julki.
Wyniki poznała Julka  trzy dni później, była przyjęta do swej wymarzonej szkoły.
Na czas egzaminów do technikum samochodowego Julka dała Wojtkowi ich
ulubiony i sprawdzony w działaniu talizman.
Wojtek złożył swe dokumenty w dwóch szkołach i zdawał egzaminy dwa razy.
W obu szkołach zdał egzamin, miał pewien wybór i po dość burzliwych chwilach
w domu, wybrał jednak technikum samochodowe.
Pomyślne wyniki egzaminów zostały uczczone- rodzice Wojtka zaprosili Panią
Babcię, rodziców Julki no i bohaterów tych wydarzeń na uroczysty obiad do
znanej, podmiejskiej restauracji.
Przed młodymi była perspektywa super wakacji - Wojtek jechał na obóz żeglarski,
nad morze a Julka do swej dalekiej ciotki mieszkającej w Londynie. Wprawdzie
tylko na tydzień, ale i tak była zachwycona, choć wciąż czekała jeszcze na paszport.
Oczywiście samochodzik nadal wszędzie Julce towarzyszył. Oboje podśmiewali
się nieco ze swej wiary w niezwykłe moce tej miniaturki, a Julka trochę nawet
dokuczała Wojtkowi,  mówiąc: "bo to jest zacarowane porse!"
Dwa miesiące wakacji minęło podejrzanie szybko. Gdy spotkali się po wakacjach
oboje byli nieco przerażeni swymi nowymi szkołami, zwłaszcza Wojtek.
W szkole  spędzał bardzo dużo czasu najmniej bywało 7 godzin lekcyjnych, a w dni
gdy były warsztaty wracał do domu bardzo późno.
Julka z kolei wciąż była na etapie wybierania zajęć pozalekcyjnych, miała wrażenie
że wszyscy w klasie są od niej o niebo mądrzejsi. Podobało się jej, że klasy nie są
liczne, co umożliwiało lepszy kontakt nauczyciela z młodzieżą.
Niektórzy z nauczycieli byli wykładowcami szkół wyższych i nie zawsze zdawali
sobie sprawę z możliwości dzieci, które dopiero co opuściły szkołę podstawową.
Trwało wzajemne "docieranie się" obu stron, w efekcie którego szkoła musiała
zrezygnować z jednego z wykładowców.
Drogi Wojtka i Julki rzadko się teraz krzyżowały.
Oboje mieli bardzo dużo lekcji, ale nadal utrzymywali ze sobą kontakt, z tym, że
głównie  telefoniczny. Łatwiej było porozmawiać przez telefon niż się spotkać.
Poza tym nadal czuli się  niemal jak rodzeństwo i trochę im  brakowało serdecznej
troski Pani Babci.
Matka Wojtka nadal nie była zadowolona z tego, że syn uczy się w technikum,  a
jego zadowolenie z tego faktu wyraźnie ją irytowało.
Czy to ten wasz cudowny samochodzik natchnął cię byś grzebał w samochodach?
Mam nadzieję, że już go wyrzuciliście? Co za idiotyzm wierzyć w moc takiej byle
jakiej zabawki! - były to teksty, na które Wojtek nauczył się nie reagować, choć
nie jeden raz miał ochotę powiedzieć matce co myśli o jej poziomie intelektualnym.
Wolny czas spędzał teraz bardzo często z ojcem, obaj kupili sobie  wędki i ulatniali
się z domu "na ryby". Co prawda jeszcze ani razu nie przywieźli złowionej ryby a
wyprawy  "na ryby" zamieniły się  wkrótce na  rowerowe przejażdżki,  z których
wracali późno, zmęczeni ale bardzo zadowoleni.

                                               ciąg dalszy nastąpi