wtorek, 6 kwietnia 2021

Czerwcowy urlop

Obudził ją znienawidzony dźwięk budzika - nie otwierając oczu sięgnęła za głowę i z półki ściągnęła dzwoniące paskudztwo- chwilę po omacku macała szukając odpowiedniego "dinksa" by go wyłączyć.

Akurat go odstawiła na półkę zagłówka tapczanu gdy rozległ się dźwięk telefonu - no niestety by go odebrać, musiała wstać z łóżka. Potykając się o własne kapcie dobrnęła do  biurka- otworzyła jedno oko i dostrzegła, że to telefonuje Alicja. Na jej "słucham cię" Ala mocno schrypniętym głosem poinformowała ją, że mowy nie ma by dziś z nią pojechała do Juraty, bo ma temperaturę i wściekle  boli ją gardło i zaraz wezwie do domu lekarza, oczywiście prywatnego, bo nie ma siły by iść do przychodni.  Przyjedzie tydzień później pociągiem, gdy chociaż  "z grubsza" opanuje chorobę. Jedno jest pewne - bez antybiotyków  się nie obędzie. 

Jasna cholera - zaklęła Maria - gdzie się  tak zainfekowałaś? Jest czerwiec a ty łapiesz gdzieś anginę czy też inne paskudztwo!  Nie wiem - wychrypiała Maria. Wiem tylko, że jestem najzwyczajniej w świecie chora.  No wiem, że to nie twoja wina - mówi się trudno, wezmę w takim razie więcej książek do czytania wieczorem, bo sama z sobą to raczej nie pogadam. Tylko weź tego lekarza już dziś  i niech ci coś skutecznego zapisze. I nie wychodź z domu,  zadzwoń do Wojtka, niech on pójdzie do apteki. Dobrze, zgodziła się potulnie Alicja - no ale wiesz co ten artysta powie- to kara za to, że zachciało mi się jechać z tobą nad morze a nie  z nim we wrześniu do Turcji. Marysiu, ale zatelefonuj do mnie  gdy już dojedziesz na miejsce, żebym się nie zamartwiała. Dobrze, zatelefonuję, ale dopiero pod wieczór, więc się nie denerwuj. Nie wiem o której dojadę. A gadanie Wojtka olej, niech ci tylko kupi leki i  coś do jedzenia. No to pa, zacznę się pomału zbierać do drogi.

Jakimś cudem przejazd na trasie Warszawa- Gdańsk był dość bezkolizyjny, trochę gorzej było na obwodnicy Gdańska i dalej do Juraty. Ale i tak dojechała całkiem szybko. Zatrzymała się tylko raz,  by uzupełnić paliwo. Bardzo nie lubiła wstępować po drodze na jakiś posiłek.

Pensjonat, w którym wykupiły pobyt był właściwie na granicy Jastarni i Juraty i na szczęście miał duży parking. Pokój był z balkonem, zaraz za balustradą rozciągał się rzadki sosnowy las, do plaży było poniżej 200 m. Maria zaparkowała i wyciągnęła z bagażnika  swą wielgachną torbę podróżną, która nie byłaby ciężka, gdyby nie książki. 

Powlokła się do recepcji, pokazała dowód wpłaty za wykupione wczasy, odebrała "kartę zakwaterowania"  z numerem pokoju, karnet na posiłki i poinformowała recepcjonistkę, że ten tydzień będzie sama bo jej przyjaciółka zachorowała. Recepcjonistka wyraziła swe współczucie dla chorej koleżanki i Maria poszła do swego pokoju - za 15 minut miała już obiad. 

Zerknęła na swój karnet - był na nim już wyznaczony z góry stolik. Sala jadalna pomału się zapełniała. Kelnerka na wiadomość, że Maria przez tydzień będzie sama stwierdziła, że  jeśli się uda, to ona karnet nieobecnej koleżanki sprzeda, a pieniądze odda Marii. Bo sporo osób spoza pensjonatu przychodzi tu tylko na posiłki, a mieszka na kwaterach prywatnych. Z tym, że te osoby stołują się w tak zwanej drugiej turze. 

Po chwili do stolika podszedł mężczyzna o dość miłej powierzchowności, upewnił się odnośnie numeru stolika i wyraził radość z faktu, że przez dwa tygodnie będzie miał tak miłą osobę przy stoliku, następnie przedstawił się ( na imię miał Artur)  więc  Maria również podała swe imię i nazwisko  i zaraz go "pocieszyła", że jest wielce prawdopodobne, że za tydzień dojedzie jej koleżanka, która obecnie jest chora, zapewne załapała się na anginę. Ojej to pani koleżanka ma pecha - w czerwcu zarazić się anginą to wyraźny pech. Okazało się, że współdzielący z Marią stolik mężczyzna też jest z Warszawy a przyjechał dzień wcześniej.  Nie był to jego pierwszy pobyt w tym pensjonacie i zaraz poinformował Marię, że zupy tu serwowane nie są jego skromnym zdaniem godne uwagi, ale drugie dania i desery oraz śniadania i kolacje całkiem "jadalne".

Poza tym jest tu basen, co prawda nie olimpijski, ale da się popływać, bo woda znacznie cieplejsza niż ta w Bałtyku, można pograć w bilard i można wykupić zabiegi rehabilitacyjne, oczywiście poprzedzone wizytą u lekarza. Wizyta lekarska darmowa, zabiegi już odpłatne, ale i tak tańsze niż  te w stolicy. No i jest też coś na kształt siłowni, ale trzeba mieć zezwolenie od lekarza by z niej korzystać, bo podobno ktoś kiedyś tu zasłabł w trakcie ćwiczeń i prosto z sali wylądował na kardiochirurgii co i tak nic nie pomogło. Poza tym jest tu też kawiarnia z całkiem nieźle zaopatrzonym barkiem i nawet niezłą kawą. W związku z tym on już pozwala sobie ją zaprosić po kolacji do kawiarni. Poza tym jest też w Juracie stoisko z książkami, czyli księgarnia w namiocie.  No i molo nad  zatoką wreszcie odremontowano.

Maria po spróbowaniu zupy stwierdziła, że nie będzie tu ich jadła, bo  do "smaczności" jest ogromnie daleko, zresztą w domu też nigdy nie jadła zup. Drugie danie było rzeczywiście jadalne a nawet smaczne i było sporo surówki. Na deser był budyń ze świeżymi truskawkami, też jadalne, jak oboje stwierdzili.

Po obiedzie  wyszli z jadalni razem i Artur zaproponował, by podeszli w stronę plaży- droga niedaleka i można zejść na plażę w cywilizowany sposób, czyli po drewnianym chodniku. Plaża w tym miejscu była ładna,szeroka i niemal pusta, bo większość wczasowiczów zapewne jeszcze była na obiedzie.

Pani Mario - da się pani namówić na spacer przed kolacją? Bo po kolacji, to ja zapraszam do kawiarni, bardzo proszę.

Muszę się rozpakować, zatelefonować do Warszawy, więc może za godzinę lub nawet półtorej?- zgodziła się Maria. Och, wspaniale - Artur był pełen entuzjazmu. Spotkajmy się zatem obok wejścia na parking za półtorej godziny. I proszę wziąć jakiś sweterek lub kurtkę,  nie ma upału i tu dość szybko robi się chłodno. Ale podobno od wtorku mają  nadejść upały. Wrócili do budynku i rozeszli się do swoich pokoi.

W pokoju Maria zatelefonowała do Alicji, która  w dalszym ciągu czekała jeszcze na wizytę lekarską. Alicja czekając na lekarza pasła się miodem i czosnkiem i co godzinę płukała gardło roztworem sody kuchennej, ale efektów tej kuracji ciągle jeszcze nie było widać. 

Maria opowiedziała jej o Arturze, który jej zdaniem był zapewne facetem z odzysku a wiekowo był zapewne pomiędzy 35 a 40 rokiem życia. A poza tym robił dobre wrażenie, z całą pewnością był "dobrze wychowany" wpierw przez mamę a potem przez  żonę. No i że umówiła się z nim na spacer przed kolacją i do kawiarni po kolacji. Opisała go dość dokładnie i obiecała, że następnego dnia opowie Alicji jak było na spacerze i w kawiarni. Alicja stwierdziła, że Maria to ma szczęście - jak tylko zerwie z  jednym  to zaraz zjawia się następny. No jasne-śmiała się Maria - po prostu mam na twarzy wypisane "facet potrzebny od zaraz- bonus: jestem  bardzo tolerancyjna i nie szukam męża". Aluniu - ja nie zerwałam przecież z Damianem - on wyjechał na dwuletni kontrakt za granicę, a jak znam życie to na pewno przedłużą mu kontrakt na następne dwa lata. Nie wiem po co się mnie pytał czy ma jechać czy nie skoro nie deklarował wobec mnie żadnych uczuć. Chyba, że jego pytanie czy będę na niego czekać było wyrazem uczuć. No ale dla mnie wyraz uczuć to jest nadanie jasnym, zrozumiałym tekstem, że się mnie kocha i chce się ze mną być. Pewnie po prostu jestem dość prymitywną kobietą, której należy wyłożyć  kawę na ławę, a nie liczyć, że się z półsłówek domyślę, że  facet mnie kocha. No to kuruj się dalej, a ja zatelefonuję jutro.  

Postanowiła ubrać się sportowo, dżinsy, niezbyt obcisły cienki sweterek, kurtka bawełniana i adidasy.  Delikatnie podkreśliła oczy, zamiast szminki gorzki błyszczyk na usta i poszła na parking. Celowo przyszła nieco wcześniej, chciała po prostu umyć szyby w swoim samochodzie, by nie robić tego wtedy, gdy będzie chciała szybko gdzieś pojechać. Planowała bowiem by następnego dnia pojechać na kilka godzin do Jastrzębiej Góry  do swej kuzynki, z którą widywała się raz do roku. Co roku padały między nimi te same teksty - kuzynka zarzucała Marii, że jeszcze ani razu nie była w Jastrzębiej Górze na urlopie, a Maria spokojnie odpowiadała, że nie lubi schodów i że jeżeli kiedyś uruchomią windę pomiędzy Jastrzębią Górą a poziomem morza to ona wtedy na pewno przyjedzie tu na urlop, a dopóki wygodne dojście do plaży będzie 6 kilometrów od Jastrzębiej Góry ona woli jeździć do Jastarni lub Juraty. Gdy już umyła szyby i wszystkie pokrywy świateł podszedł do niej Artur - pomóc coś?- zapytał z uśmiechem. Nie skądże, właśnie  skończyłam  mycie szyb i wszystkich świateł. Chcę się jutro wybrać do Jastrzębiej Góry, do swej kuzynki, a nie lubię zaczynać dnia od mycia szyb w samochodzie. A jak się pani jeździ tym samochodem? Całkiem dobrze, jestem z niego zadowolona. Mam go trzy lata i zero kłopotów z eksploatacją. Zamknęła bagażnik samochodu i ściągnęła jednorazowe ochronne rękawiczki szukając wzrokiem kosza na śmiecie. Kosz jest na prawo po wyjściu z parkingu- podpowiedział Artur.

To dokąd pójdziemy? ma pan  jakiś pomysł? Proponuję byśmy poszli do Jastarni, w porównaniu z Juratą Jastarnia tętni życiem - ze śmiechem odpowiedział Artur. Szli chodnikiem ułożonym z kostki bauma , a Maria powiedziała - gdy byłam dzieckiem była to leśna droga, nawet nie za bardzo wydeptana. Często przyjeżdżałam na wakacje do Jastarni, lubiłam Jastarnię. Co prawda nie lubiłam podróży pociągiem, ale bardzo lubiłam wakacje w Jastarni. Wiele lat tu przyjeżdżałam- do szesnastej plażowaliśmy nad pełnym morzem, potem szybki obiad i szło się nad zatokę wyrównywać opaleniznę. W zatoce była zawsze po południu ciepła woda. I albo się zbierało muszelki albo wypożyczało się kajak i pływało płycizną. Albo się szło grać w piłkę w pobliże terenu LPŻ. I bardzo lubiłam tam przychodzić już po zmroku, zatoka lśniła- najpiękniej było gdy był still i świecił księżyc. I lubiłam siedzieć w porcie i obserwować jak ćwiczą w LPŻ przyszli marynarze. Nawet było mi ich czasem żal, strasznie na nich wrzeszczeli.

To może jutro, po kolacji wpadniemy do Jastarni i popatrzymy jak teraz wygląda zatoka - wpierw z mola w Juracie a potem pójdziemy, lub podjedziemy do Jastarni - zaproponował Artur. 

Chyba nie - nie ma już tej łąki, tam jest cała fura willi - byłam tam ze dwa lata temu. Jedno wielkie rozczarowanie mnie spotkało. Poza tym inaczej świat wygląda  gdy się jest w wieku 10 do 16 lat, a  zupełnie inaczej gdy się ma niemal dwa razy tyle. Ale możemy sprawdzić czy nadal są dobre lody - ja zapraszam na lody- dwa lata wcześniej jeszcze były dobre - jeśli nie zmienił się właściciel nadal powinny być dobre. Posiedzimy w tej kawiarni, wolę zjeść stacjonarnie niż chodzić i lizać a potem dziwić się skąd tyle plam na bluzce.

                                                                        c.d.n.

I jak zawsze - czytamy i wyrażamy swą opinię - przynajmniej znaczkami  ;(  lub  ;)