Ponieważ wycieczka obejmująca spływ Dunajcem wcale nie była męcząca, a pogoda nadal była dobra, Adela stwierdziła, że mogliby następnego dnia pojechać do Doliny Chochołowskiej. Wymyśliła, że mogliby tym razem wybrać się z Doliny Chochołowskiej na Trzydniowiański Wierch, którego wysokość to tylko 1758m, a można tam dojść od Schroniska w Dolinie. Rodzice zostaliby w Schronisku lub obok schroniska, a ona z Emilem poszliby na Trzydniowiański Wierch.
Trasa nie jest trudna, wrócą "po własnych śladach", czyli tą samą drogą, którą pójdą w górę. Jest jedno podejście stromo w górę żlebem, ale niezbyt długie, potem jest wąska ścieżka przez kosówki, następnie będzie trawers wschodnim zboczem Kulawca na grań. A stąd to już tylko kilkanaście minut na Trzydniowiański Wierch. W nagrodę obejrzą ładną panoramę Tatr Zachodnich, czyli Bobrowiec, Wołowiec, Rohacze, Jarząbczy Wierch, Starorobociański Wierch, Bystrą, Ornak, Czerwone Wierchy i Kominiarski Wierch, znany bardziej jako Kominy Tylkowe. Jeśli będzie dobra widoczność to po wschodniej stronie będzie widać Rysy i Krywań a po zachodniej stronie Pachoł i Spaloną. W górę to pewnie powloką się ze dwie godziny, może nawet odrobinę dłużej, powrót do schroniska to zabierze im pewnie godzinę i czterdzieści minut, będą schodzić tą samą drogą, którą wchodzili, czyli "szlakiem papieskim". W nagrodę zjedzą w schronisku najpyszniejszą w świecie szarlotkę. Adela, chociaż bywała zimą w Dolinie Chochołowskiej to nigdy nie docierała dalej niż na Polanę Huciska i nigdy owej wspaniałej szarlotki nie konsumowała.
Od XVI wieku Dolina Chochołowska była objęta intensywnym wypasem, a poza tym aż do XIX wieku wydobywano tu rudę żelaza. Od 1819 roku właścicielem Doliny jest "Wspólnota Uprawnionych Ośmiu Wsi" : Chochołowa, Witowa, Czarnego Dunajca, Cichego, Dzianisza, Wróblówki, Podczerwonego i Koniówki .
Droga prowadząca od wlotu Doliny jest "różnorodna"- od początku do Polany Huciska jest asfalt, który potem zmienia się w drogę o nawierzchni ziemnej, potem przechodzi w szlak kamienisty i może dzięki temu nie spacerują do schroniska matki z dziećmi w wózku. Ilekroć Adela była tu zimą to zawsze była właściwie jedyną turystką, ale w pełni sezonu to jest tu ponoć nielichy tłok.
Rozstając się z rodzicami Adela powiedziała, że w górę to pewnie będą szli dwie i pół godziny, na górze chwilę odpoczną a schodzenie zajmie im półtorej godziny, więc mniej więcej będą w schronisku za cztery godziny. I jeśli się rodzicom znudzi pobyt w schronisku, to niech spokojnie jadą do domu, bo oni wrócą albo taksówką albo autobusem.
Już dawno Adela zauważyła, że te wyliczone czasy przejścia danego szlaku jakoś nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością, czyli wszystko zależało od tego, kto dany szlak opracowywał i per pedes przemierzał. Z własnego doświadczenia wiedziała, że ona niektóre szlaki pokonywała szybciej niż to opisywał przewodnik a inne dużo wolniej.
To pierwsze podejście żlebem w górę było nawet dość strome, nie da się ukryć, że się nawet zasapała a w dwóch miejscach to nawet przystanęła. Ale gdy tylko skończył się ten stromy żleb trasa dalej nie była już trudna. Musiała się tylko nieco osłaniać przed gałęziami kosówki. Dumna i blada pierwsza wkroczyła na Trzydniowiański Wierch. Szybko wyciągnęła kartkę z kieszeni i zaczęła "odcyfrowywać" co widać. Bez trudu rozpoznała Kominy Tylkowe i Czerwone Wierchy, reszta była kwestią dedukcji. Tym razem zabrała z domu mały aparat i sfotografowała to co było widoczne. Niestety Rysów ani Krywania "na wschodzie" nie było widać- widocznie pogoda nadal miała być taka jak teraz - bo jeśli nagle odległe obiekty bardzo dobrze widać, to wiadomo, że idzie zmiana pogody- niestety zawsze na gorszą. W drodze powrotnej stromy żleb Adela pokonywała bardzo uważnie i dość długo, bo robiła malutkie zakosy schodząc w dół. Do schroniska dotarli w niecałe cztery godziny od rozpoczęcia wędrówki w górę. Rodziców już nie było i Adela stwierdziła, że ona woli od razu ruszyć do wyjścia z Doliny, nie chce wcale siadać i odpoczywać. Nie jest głodna, nie chce się jej pić więc jeśli Emil nie jest głodny i zmęczony to ona już by wyruszyła dalej, do wyjścia z Doliny. Emil przyjrzał się jej uważnie i zapytał czy aby naprawdę od razu chce iść dalej. Adela pokiwała głową- tak, chcę iść dalej, mnie takie "posiady" nie służą. Żeby naprawdę odpocząć to ja potrzebuję minimum dwie godziny. A tak to jestem "w kursie" i mogę te siedem i pół kilometra jeszcze przetuptać. Trochę wolniej pójdziemy po tych końskich łbach wbitych w drogę, ale potem to już równiutka droga, jak po maśle. Za godzinę i trzy kwadranse powinniśmy być już przy wylocie z Doliny.
Żeby było śmieszniej, rodziców spotkali na Polanie Huciska- właśnie wychodzili z jednego z szałasów. Helena układała coś w plecaku, który Piotr oparł na kamiennym ogrodzeniu koło szałasu. Adela i Emil przystanęli, poczekali aż Helena założyła swój plecak i dopiero wtedy do nich podeszli. No i co dzieciaki, zdobyliście miejscowy Everest?- zapytał się Piotr. Taaak, mamy nawet zdjęcia. A to dobrze , w nagrodę dostaniecie w domu oscypki i.....podobno kozi ser.
Tato, a dlaczego mówisz podobno?- zdziwił się Emil. No bo tu ani jednej kozy nigdzie nie widziałem, więc nie wiem czy to aby naprawdę kozi ser. Wygląda jak normalny biały ser z krowiego mleka. A może to owczy biały ser?
No a jak wam się ta wycieczka udała? Całkiem fajnie, stwierdził Emil, tylko Adelka nie chciała odpocząć w schronisku. Ha,ha, miała wyczucie - szarlotka będzie dopiero za godzinę. Piliśmy kawę w towarzystwie jakiegoś biszkoptu. Nie był zły, ale biszkopt to nie szarlotka, nawet jeśli jest z bitą śmietaną.
To właściwie bardzo dobrze, że Adelka nie chciała nic jeść w schronisku, to możemy pojechać razem na obiad, może znów na włoskie jedzonko? Maleństwo, ale teraz, gdy dojedziemy do Zakopanego to chyba już zjesz?- spytał Emil. Tak, oczywiście, ale muszę wpierw się przebrać. Trochę się spociłam na tym podejściu, ale chyba nawet bardziej na zejściu no i wolałabym nie siedzieć w wibramach. No jasne, mogę cię nawet szybkościowo wykąpać, jeśli będziesz chciała- zaproponował Emil. No jasne, że będę chciała żebyś mi plecki umył. Wszystko ci umyję, co tylko zechcesz szepnął jej do ucha. Jesteś pewien?- odszepnęła. Emil potakująco pokiwał głową.
Adela tym razem znów wzięła sałatkę z szynką parmeńską, Emil też tę sałatkę tylko poprosił o dodatkową porcję szynki parmeńskiej, Helena i Piotr zamówili białą pizzę z szynką parmeńską i wszyscy rozpustnie zamówili na deser tiramisu i cappuccino.
Gdy wrócili do domu Adela stwierdziła, że jedyne co może jeszcze tego dnia robić nazywa się ...NIC. W ramach owego NIC zniknęła w sypialni. Oczywiście w robieniu NIC bardzo czynnie pomagał jej Emil. Maleństwo zostało wymasowane, wycałowane, dopieszczone, utulone i usnęło w ramionach męża.
Obudzili się około dziewiątej wieczorem. Ze zdziwieniem odkryli, że są sami w domu - na stole w salonie leżała kartka informująca, że Piotr z Heleną wybrali się do kina i wrócą dopiero po wieczornym seansie.
Adela zrobiła kolację przy czynnej pomocy Emila. Degustacja sera zakupionego w bacówce wypadła dobrze- niezależnie z jakiego mleka on był zrobiony- smakował im. Od razu przyczepili do pokrywki pudełka w którym spoczywał karteczkę z informacją, że smaczny i że właściwie wszystko jedno z jakiego mleka został zrobiony. A nawet jeśli to było krowie mleko, to tutejsze krowy latem pasą się na halach, na których z pewnością jest inna trawa niż na nizinach.
Po kolacji Adela stwierdziła, że ma siłę już tylko na kąpiel, więc się wykąpią teraz, nim rodzice wrócą z kina. A po kąpieli to ona zadomowi się w łóżku, jednak się zmęczyła tą wycieczką. Zmęczyłaś się, bo za kilka godzin już będziesz niedysponowana - zauważył Emil. A ty jesteś w tej dziedzinie niezwykle punktualna. Ale to nie moja zasługa, odkąd biorę tabletki zrobiłam się taka punktualna niemal co do godziny, nie mówiąc już że co do dnia. Muszę się na tę noc już zabezpieczyć, nie chcę się bawić jutro w pranie pościeli. Chyba jutro pośpimy trochę dłużej, dobrze? No pewnie, zgodził się Emil. Wiesz przecież, że lubię rankami polenić się w łóżku. I lubię, gdy się obudzę rano a ty jeszcze tak słodko śpisz, przyglądać się tobie i cieszyć się z tego, że mój sen się zmaterializował. Bo nadal jestem przekonany, że to właśnie ty mi się śniłaś cztery razy. A ty niemal zawsze leżysz właśnie w takiej pozycji, w jakiej widziałem cię w tym śnie. A przecież nie mówiłem ci nigdy w jakiej pozycji leżałaś w czasie mojego snu. No fakt, zgodziła się Adela. Mnie przekonuje do twojej teorii to, że tak niezmiernie szybko i jak widać trwale zakochaliśmy się w sobie. Zwłaszcza, że jak dotąd niezbyt łatwo się zakochiwałam a poza tym to nigdy nikogo tak nie kochałam i nie pożądałam. Naprawdę byłabym najszczęśliwsza gdybyś mógł mnie nosić w kieszeni. Wiem, to brzmi infantylnie, ale tak właśnie jest.
Dopóki się nie spotkaliśmy to ja nawet spać nie potrafiłam z facetem w jednym łóżku, a teraz nie mogę zasnąć jeśli mnie nie obejmujesz. Jeśli wyjedziesz gdzieś w jakąś delegację to ja będę miała bezsenne noce. Maleństwo, nie zamierzam nigdzie jechać w jakąkolwiek delegację. Już jestem nieszczęśliwy, że nie będziemy pracować w jednym pokoju. Będę musiał często "wyciekać" z pracy do Urzędu. Mam nadzieję, że nie mówiłaś nikomu dokąd odchodzisz? No pewnie , że nie! I naczelnemu i kadrówce wciąż wciskam ciemnotę, że idę do kancelarii prawniczej. A poza nimi to ja tu niemal z nikim nie rozmawiam.
Adela gładziła dłoń Emila mówiąc - masz piękne ręce i uwielbiam gdy mnie dotykasz. Popatrz kochany- masz szczupłą dłoń i długie palce i nie masz zbyt chudych palców, w których sterczą stawy paliczkowe. I jak widzę bez trudu obejmiesz oktawę, masz ręce pianisty. Uczyłeś się kiedyś gry na pianinie?
Nie, nigdy nie miałem na tyle dobrego słuchu by uczyć się muzyki. Do chóru też mnie nie ciągnęli. A mnie się z chórem udało, bo często miałam w czasach szkolnych anginy. Nawet nie masz pojęcia jak mi koleżanki zazdrościły z tego powodu. Mnie bolało gardło, a one mi tego zazdrościły.
c.d.n.