sobota, 18 czerwca 2022

Trudny wybór - 44

 Ponieważ wycieczka obejmująca  spływ  Dunajcem wcale nie  była męcząca, a pogoda nadal  była  dobra, Adela stwierdziła, że mogliby następnego  dnia pojechać do Doliny  Chochołowskiej. Wymyśliła,  że mogliby  tym razem wybrać  się z Doliny  Chochołowskiej  na Trzydniowiański Wierch, którego  wysokość to tylko 1758m, a  można tam  dojść od Schroniska w Dolinie. Rodzice   zostaliby w Schronisku lub obok   schroniska, a ona z Emilem poszliby na Trzydniowiański  Wierch. 

Trasa nie jest  trudna, wrócą  "po własnych śladach", czyli tą samą  drogą, którą pójdą  w górę. Jest  jedno podejście stromo  w górę żlebem, ale niezbyt  długie, potem jest  wąska ścieżka  przez  kosówki, następnie  będzie trawers wschodnim  zboczem Kulawca na grań. A stąd to już  tylko  kilkanaście minut na  Trzydniowiański Wierch. W nagrodę obejrzą  ładną  panoramę Tatr Zachodnich, czyli Bobrowiec, Wołowiec, Rohacze, Jarząbczy Wierch, Starorobociański Wierch, Bystrą,  Ornak, Czerwone  Wierchy i Kominiarski Wierch, znany bardziej jako  Kominy  Tylkowe. Jeśli będzie  dobra  widoczność to po wschodniej   stronie  będzie  widać Rysy i Krywań  a po  zachodniej  stronie Pachoł i Spaloną. W górę to pewnie  powloką  się  ze  dwie  godziny, może nawet odrobinę dłużej, powrót do schroniska to zabierze im  pewnie godzinę i  czterdzieści  minut,  będą  schodzić tą samą  drogą, którą  wchodzili, czyli  "szlakiem papieskim". W nagrodę zjedzą  w  schronisku najpyszniejszą w świecie szarlotkę. Adela, chociaż  bywała  zimą w Dolinie  Chochołowskiej to  nigdy  nie  docierała  dalej niż na Polanę  Huciska i nigdy owej  wspaniałej szarlotki nie konsumowała.

Od XVI wieku Dolina  Chochołowska była objęta intensywnym  wypasem, a poza  tym aż do XIX wieku wydobywano  tu rudę  żelaza.  Od 1819 roku właścicielem  Doliny jest "Wspólnota Uprawnionych Ośmiu Wsi" : Chochołowa, Witowa, Czarnego  Dunajca, Cichego, Dzianisza, Wróblówki, Podczerwonego i  Koniówki . 

Droga prowadząca od  wlotu  Doliny jest "różnorodna"- od początku do Polany Huciska jest  asfalt, który potem  zmienia  się w drogę o  nawierzchni ziemnej, potem przechodzi w  szlak kamienisty i może  dzięki temu  nie  spacerują do  schroniska  matki z dziećmi w  wózku. Ilekroć Adela była tu  zimą to zawsze była właściwie  jedyną turystką, ale  w pełni  sezonu to jest tu ponoć nielichy  tłok. 

Rozstając się  z rodzicami Adela powiedziała, że w górę to pewnie będą  szli dwie i pół godziny, na górze  chwilę odpoczną a schodzenie  zajmie im półtorej  godziny,  więc mniej więcej będą w schronisku za  cztery godziny. I jeśli  się  rodzicom znudzi pobyt w schronisku, to niech spokojnie jadą  do domu, bo oni wrócą albo taksówką  albo autobusem.

Już dawno Adela zauważyła, że te wyliczone czasy  przejścia  danego szlaku jakoś nie  zawsze pokrywają  się z  rzeczywistością, czyli wszystko  zależało od tego, kto  dany szlak opracowywał i per pedes przemierzał. Z własnego  doświadczenia wiedziała, że  ona  niektóre  szlaki pokonywała szybciej  niż to opisywał przewodnik a inne dużo  wolniej.

To pierwsze podejście  żlebem w górę było nawet  dość  strome, nie  da się ukryć, że  się nawet  zasapała a w dwóch miejscach to nawet przystanęła. Ale gdy  tylko skończył się ten stromy żleb trasa  dalej nie była już trudna. Musiała się  tylko nieco osłaniać przed gałęziami  kosówki. Dumna i blada pierwsza  wkroczyła na  Trzydniowiański Wierch. Szybko wyciągnęła kartkę z kieszeni i zaczęła "odcyfrowywać" co widać.  Bez trudu rozpoznała  Kominy  Tylkowe i Czerwone  Wierchy, reszta była kwestią  dedukcji. Tym razem zabrała  z domu mały aparat i sfotografowała to co było widoczne. Niestety  Rysów  ani Krywania  "na  wschodzie" nie  było widać- widocznie pogoda nadal miała  być taka jak teraz - bo jeśli nagle odległe obiekty bardzo dobrze widać, to wiadomo, że idzie  zmiana pogody- niestety zawsze na gorszą.  W  drodze  powrotnej stromy  żleb Adela pokonywała bardzo uważnie i dość długo, bo robiła   malutkie zakosy schodząc w dół. Do schroniska dotarli w niecałe cztery godziny od rozpoczęcia wędrówki w górę. Rodziców  już nie było i Adela stwierdziła, że ona  woli od  razu ruszyć do wyjścia  z  Doliny, nie chce wcale siadać i odpoczywać. Nie jest  głodna, nie chce się jej pić więc jeśli Emil nie jest głodny i  zmęczony to ona już by wyruszyła dalej, do wyjścia  z Doliny. Emil przyjrzał się jej  uważnie i zapytał  czy  aby naprawdę od razu  chce  iść dalej. Adela pokiwała  głową- tak, chcę iść dalej, mnie takie "posiady" nie służą. Żeby naprawdę odpocząć to ja potrzebuję minimum dwie  godziny. A tak to jestem "w kursie" i mogę te siedem i pół kilometra jeszcze przetuptać. Trochę wolniej  pójdziemy po tych końskich łbach  wbitych w drogę, ale potem to już równiutka  droga, jak po maśle. Za godzinę i trzy kwadranse powinniśmy być już przy wylocie  z Doliny.

Żeby  było  śmieszniej, rodziców spotkali na Polanie Huciska- właśnie  wychodzili z jednego z  szałasów. Helena układała  coś  w plecaku, który Piotr oparł na kamiennym ogrodzeniu koło szałasu. Adela i Emil przystanęli, poczekali aż Helena założyła swój plecak i dopiero wtedy do  nich podeszli. No i co dzieciaki, zdobyliście  miejscowy  Everest?- zapytał  się  Piotr. Taaak, mamy nawet zdjęcia. A to dobrze ,  w nagrodę dostaniecie w domu oscypki i.....podobno kozi ser. 

Tato,  a dlaczego mówisz podobno?- zdziwił się Emil. No bo tu ani jednej kozy nigdzie nie widziałem, więc  nie  wiem czy to  aby naprawdę kozi ser. Wygląda jak normalny  biały  ser z krowiego mleka. A może to owczy biały ser? 

No a jak wam się ta  wycieczka udała?  Całkiem fajnie, stwierdził  Emil, tylko   Adelka  nie  chciała odpocząć  w schronisku.  Ha,ha, miała  wyczucie - szarlotka będzie  dopiero za godzinę. Piliśmy  kawę w towarzystwie  jakiegoś biszkoptu. Nie  był  zły, ale biszkopt to  nie  szarlotka, nawet jeśli jest z bitą  śmietaną.

To właściwie  bardzo dobrze,  że Adelka   nie chciała nic jeść w  schronisku, to możemy pojechać  razem na obiad,  może znów na  włoskie  jedzonko? Maleństwo, ale teraz, gdy  dojedziemy  do Zakopanego to chyba już  zjesz?- spytał  Emil. Tak, oczywiście,  ale muszę  wpierw się przebrać. Trochę  się spociłam na tym podejściu, ale  chyba  nawet  bardziej na zejściu no i  wolałabym nie  siedzieć w wibramach. No jasne, mogę  cię  nawet szybkościowo wykąpać, jeśli  będziesz chciała- zaproponował Emil. No jasne, że będę  chciała żebyś mi plecki  umył. Wszystko ci umyję, co tylko zechcesz  szepnął jej do ucha. Jesteś pewien?- odszepnęła. Emil potakująco  pokiwał głową. 

Adela tym razem znów wzięła  sałatkę z szynką parmeńską, Emil też tę  sałatkę tylko poprosił o  dodatkową porcję  szynki parmeńskiej, Helena i Piotr  zamówili białą pizzę z szynką  parmeńską i wszyscy rozpustnie zamówili na  deser  tiramisu i cappuccino.

Gdy wrócili do  domu Adela  stwierdziła, że jedyne co  może jeszcze  tego dnia robić nazywa  się ...NIC. W ramach owego NIC zniknęła  w  sypialni. Oczywiście w robieniu NIC bardzo czynnie pomagał jej Emil. Maleństwo zostało wymasowane, wycałowane, dopieszczone, utulone i usnęło w ramionach męża.

Obudzili  się około dziewiątej  wieczorem. Ze  zdziwieniem odkryli, że są  sami w domu - na stole  w  salonie  leżała kartka informująca, że Piotr  z Heleną wybrali  się  do kina i wrócą  dopiero  po wieczornym  seansie. 

Adela  zrobiła kolację  przy  czynnej  pomocy Emila. Degustacja sera  zakupionego w bacówce  wypadła  dobrze- niezależnie z jakiego  mleka  on  był zrobiony- smakował im. Od razu przyczepili do  pokrywki pudełka  w którym  spoczywał karteczkę  z informacją, że  smaczny i że właściwie  wszystko jedno z jakiego mleka został zrobiony. A nawet jeśli to było  krowie   mleko, to tutejsze  krowy latem pasą  się na halach, na których z pewnością jest inna trawa  niż na  nizinach.

Po kolacji Adela  stwierdziła, że ma siłę już tylko na kąpiel, więc  się  wykąpią teraz, nim rodzice wrócą  z kina. A po kąpieli to ona zadomowi  się   w łóżku, jednak się  zmęczyła tą  wycieczką.   Zmęczyłaś  się, bo za kilka  godzin już będziesz  niedysponowana -  zauważył Emil. A ty jesteś  w tej  dziedzinie  niezwykle  punktualna.  Ale to nie moja zasługa, odkąd  biorę tabletki zrobiłam się taka punktualna niemal co do godziny, nie mówiąc  już  że co do dnia.  Muszę  się na tę noc  już  zabezpieczyć, nie  chcę się bawić jutro  w pranie  pościeli. Chyba  jutro pośpimy trochę dłużej, dobrze? No pewnie,  zgodził  się Emil.  Wiesz przecież,  że lubię rankami polenić  się  w łóżku. I  lubię, gdy się obudzę rano  a ty jeszcze tak słodko śpisz, przyglądać się  tobie i cieszyć  się   z tego, że mój sen się zmaterializował. Bo nadal jestem przekonany, że to właśnie ty mi się śniłaś cztery razy. A ty niemal  zawsze leżysz  właśnie  w takiej pozycji, w jakiej  widziałem cię   w tym śnie.  A przecież nie mówiłem ci nigdy  w jakiej pozycji leżałaś  w czasie   mojego  snu.  No fakt, zgodziła  się Adela. Mnie przekonuje  do twojej teorii to, że tak niezmiernie szybko i jak  widać trwale zakochaliśmy  się  w sobie. Zwłaszcza, że jak  dotąd niezbyt łatwo się  zakochiwałam a poza  tym to  nigdy nikogo tak  nie kochałam i  nie pożądałam. Naprawdę  byłabym najszczęśliwsza gdybyś mógł mnie  nosić w kieszeni. Wiem,  to brzmi infantylnie, ale tak  właśnie jest.

Dopóki się  nie  spotkaliśmy to ja nawet spać nie potrafiłam z facetem w jednym łóżku,  a teraz  nie mogę  zasnąć  jeśli  mnie nie obejmujesz. Jeśli wyjedziesz  gdzieś  w jakąś  delegację to ja będę miała bezsenne noce.   Maleństwo, nie  zamierzam nigdzie  jechać w  jakąkolwiek  delegację. Już jestem nieszczęśliwy, że nie będziemy  pracować  w jednym pokoju. Będę musiał często "wyciekać"  z  pracy  do Urzędu. Mam nadzieję, że nie mówiłaś nikomu dokąd  odchodzisz?  No pewnie , że nie! I naczelnemu i kadrówce wciąż wciskam ciemnotę, że idę do kancelarii prawniczej. A poza nimi to ja tu niemal z nikim  nie  rozmawiam.

Adela gładziła  dłoń Emila mówiąc - masz piękne  ręce i uwielbiam gdy  mnie dotykasz. Popatrz kochany- masz  szczupłą dłoń i  długie palce i nie masz zbyt chudych palców, w których sterczą stawy paliczkowe. I jak widzę bez trudu obejmiesz oktawę, masz ręce pianisty. Uczyłeś  się kiedyś gry na pianinie? 

Nie, nigdy nie miałem na tyle  dobrego  słuchu by uczyć  się muzyki. Do chóru też mnie nie ciągnęli. A mnie się   z chórem udało, bo często miałam  w czasach  szkolnych  anginy. Nawet   nie masz pojęcia jak  mi koleżanki  zazdrościły z tego powodu. Mnie  bolało gardło,  a one  mi tego  zazdrościły.

                                                                         c.d.n.