Pod koniec pierwszego tygodnia stycznia zima przypomniała sobie o swych obowiązkach - temperatury były ujemne i nawet sporo śniegu napadało. Obaj dziadkowie niemal codziennie na pobliskich łąkach lepili razem z Alkiem bałwanki. Mieli złudną nadzieję, że po trzech dniach małemu się znudzi ta zabawa, ale dopiero po tygodniu Alek zgodził się by przestać zaludniać łąkę bałwankami.
W weekend pojechali do ZOO, tym razem nie było tłumów ani na parkingu ani w ogrodzie. Zwiedzili akwarium - kolorowy wielce świat rybek bardzo się Alkowi podobał . Bardzo dokładnie oglądał mieszkańców kolejnych akwariów i jego zdaniem wszystkie rybki były śliczne. Oczywiście od razu było pytanie, czy takie rybki mogą mieszkać w domu. Trud zrażenia małego do posiadania rybek w domu spadł na Kazika, który powiedział, że owszem można, ale to jest bardzo duży kłopot , bo przecież w mieszkaniu nie ma miejsca na takie duże akwaria, a nawet nieduże rybki potrzebują dużo miejsca i wymagają bardzo starannej opieki, trzeba stale sprawdzać jaka jest temperatura, trzeba je napowietrzać, trzeba dbać o roślinki w akwarium, trzeba poza tym akwarium czyścić no i nikt nie ma szans bawić się z rybkami, można je tylko oglądać. Węże w terrarium jakoś nie zachwyciły Alka a do tego opowieść o tym, że właściwie to nic nie robią, głównie całymi dniami drzemią no a czasem jedzą też sprawiła, że nie zamarzyły mu się węże w domu.
Wizyta w zimowym pawilonie żyraf uświadomiła dziecku, że dzikie zwierzęta nie nadają się jednak na domowych pupilów- był zdumiony ich wielkością - żyrafa na wybiegu a żyrafa stojąca w klatce ze dwa metry od widza to jakby dwie różne żyrafy- a do tego przeraźliwy odór. Teresa zwróciła uwagę małego na oczy żyraf, na to jakie mają piękne długie rzęsy i piękną skórę, która aż zaprasza do głaskania, bo ma wygląd mięciutkiego aksamitu, takiego , z którego jest zrobiona jego ukochana maskotka - Dunia. Alek zasłaniał sobie nosek rączką i bardzo szybko powiedział, że chce już wyjść. Gdy wyszli oczywiście mu opowiedziała, że każde zwierzę ma swój charakterystyczny zapach i nie jest on przyjemny dla ludzi. Psy i koty też niezbyt pięknie pachną, ale są w domu przez swych właścicieli codziennie szczotkowane i są kąpane gdy się ubrudzą. Dunia wujka Frania nie śmierdzi - poinformował rodziców Alek. No bo ciocia i wujek bardzo dbają żeby była zawsze czysta i miała wyczesane swoje króciutkie futerko - wyjaśniła Teresa.
Foki "byczyły" się na swoim wybiegu i niestety też nie pachniały, białe misie były raczej żółte niż białe. Akurat jeden z nich był zapewne tuż po kąpieli i ociekał jeszcze wodą, więc Alek udzielił mu dobrej rady, żeby poszedł do swego domku bo się zaziębi. Podobały mu się sarny i renifery, lamy także, przy wybiegu żubra stwierdził, że to za duże zwierzątko by mieszkało w ogrodzie koło domu. A dlaczego nie ma osiołka i nie wozi dzieci? -zainteresował się Alek. No bo na tej bryczce zimą jest za zimno, dzieci by zmarzły i dostały kataru albo i kaszlu- wyjaśniała Teresa. Ale gdy przyjadą do ZOO późną wiosną lub latem to na pewno będzie osiołek ciągnął bryczkę. I pojadę bryczką?- dopytywał się Alek.
Oczywiście, jeśli tylko będziesz chciał- zapewnili go rodzice. W drodze do domu odkrywczo zauważył, że zwierzaczki z jego zoo nie pachną brzydko, bo on je często myje i niektóre chodzą z nim pod prysznic. W domu zastali również Jacka - dziadkowie byli tego dnia "na obchodzie" kościołów Starówki, bowiem dogadali się, że obaj w dzieciństwie lubili chodzić do kościoła z powodu dekoracji świątecznych a zwłaszcza dlatego, że wtedy zawsze w kościołach pachniało jak w lesie, bowiem "na chwałę Bożą", w kościele stały przynajmniej dwa ścięte dorodne iglaki. I każdemu z nich wtedy podobała się szopka - głównie z powodu figurek zwierząt.
Alek , "naładowany" nowymi wrażeniami,opowiedział dziadkom, że rybki były śliczne, takie kolorowe, a jedna rybka to była żółta, niebieska i biała, że widział bąbelki powietrza bo trzeba rybkom dawać powietrze do wody, że węże to tylko spały, zupełnie się nie ruszały, jeden był owinięty na gałązce, że widział taką brzydką ropuchę jak w górach na łące, że żyrafy przyszły tylko dwie i bardzo brzydko u nich pachniało, bo one sikają i kupkają gdzie im się zechce. Opowiedział też, że jeden niedźwiedź wcale nie był biały tylko brudny i żółty, że foki też brzydko pachniały i że niestety nie było osiołka. I widział sarenki i renifery, ale renifery nie ciągnęły sań tak jak na pocztówce. A sarenki bardzo mu się podobały a on nie ma w swoim ZOO sarenki. I że latem na pewno znów pojedzie do ZOO, bo teraz jest zimno i dużo, dużo zwierzątek było pochowanych w swoich domkach, bo tam mają ciepło. I widział te domki, takie małe, ale bez okien i drzwi. Ale były tabliczki z napisem jakie zwierzątko mieszka.
A był kondor?- zapytał dziadek Tadek. Nie wiem, słonia na wybiegu nie było, bo by zmarzł, a mama powiedziała, że w jego domu to śmierdzi jeszcze więcej jak w domu żyraf. Były konie. Na tym wybiegu słonia? - dopytywał się dziadek. Nie, na innym, takim z drzewami. Małpek też nie było. I wcale nie było tłoku w ZOO i w kawiarni nikt nie siedział, bo by się przeziębił, bo to przecież jest na dworze. A na samym końcu powiedział - a w moim ZOO zwierzątka są czyste i nie pachną brzydko! Obaj dziadkowie stwierdzili, że świat oglądany oczami dziecka jest jednak inny. I jakby nieco mniej skomplikowany.
Obrona pracy była wyznaczona na kwiecień, ale pan promotor życzył sobie by mógł ją przeczytać w całości najpóźniej na początku marca. Dyrektor instytutu też był zaproszony do Komisji i był tak tym nadchodzącym wydarzeniem przejęty jakby Kazik był jego synem. Polecił Kazikowi drukarnię prywatną, która specjalizowała się w drukowaniu różnych prac dyplomowych i ładnie je oprawiała. A na koniec powiedział - pisze to pan takim prostym, zrozumiałym językiem, świetnie się to dzięki temu czyta. Ale chyba za to nie dostanę punktów ujemnych? - zapytał Kazik. No nie, skądże, tłumaczy to pan wszystko jasno i prosto. Kazik uśmiechnął się - to zasługa mojej żony, która nie ma wykształcenia technicznego. Dawałem jej to do czytania, by sprawdziła czy sformułowania są logiczne, czy nie gubię gdzieś po drodze myśli sformułowanej na początku zdania. Oczywiście nie tłumaczyłem jej wszystkich pojęć, szło mi tylko o jasność i logikę wypowiedzi. A w logice moja żona jest niesamowicie dobra.
No to ma pan szczęście - ja mam jakoś mniej szczęścia - moja żona i logika oraz konsekwencja w działaniu to dwie zupełnie różne historie. A pana żoną i maluszkiem to jest zachwycony Kurt. Kazik się uśmiechnął - nasze żony się przyjaźnią, moje dziecko wpatrzone z zachwytem w synów Kurta. Oni są świetnie wychowani, najmłodszy już poszedł do szkoły i mój jest w niego wpatrzony niczym kot w księżyc. Niemieckie dzieci w większości są dość głośne i rozwydrzone, ale Kurt ich wytresował, czasem wystarczy, że tylko brwi uniesie spoglądając na nich i natychmiast jest spokój. Gdy u nich mieszkaliśmy przez tydzień to najmłodszy był guru dla naszego małego. A ile lat ma mały? - skończył trzy lata, ale gdy pierwszy raz byliśmy razem z nimi na urlopie, to nasz jeszcze nawet nie tuptał. I naprawdę było z nimi bardzo miło. A Kurt to wprawdzie kawał faceta, ale to naprawdę wielkiej dobroci i rzetelny człowiek.
To teraz małego poślecie państwo do przedszkola. Kazik skrzywił się - ja nie byłem przedszkolakiem, żona też nie i jak na razie to jeszcze niech rok posiedzi w domu. Poza tym to firma, w której żona pracowała już nie istnieje. A żona wolałaby pracować na jakimś półetacie niż na całym. Państwo twierdzi, że dba o rodzinę, ale to ciągle jest w Polsce slogan. Jest wiele prac, które mogłyby być wykonywane na przykład w ramach dwóch półetatów. Poza tym brak jest naprawdę dobrych, sensownych przedszkoli. Nie wiem jak jest w innych miastach Polski, ale widzę jak jest w Warszawie.W Niemczech jest sporo malutkich przedszkoli. Nie musi być od razu setka dzieci by założyć przedszkole. Tam i młodzi faceci zajmują się przedszkolakami i dzieciaki są z tego bardzo zadowolone. Tak jak w domu mają mamę i tatę tak w przedszkolu mają panią i pana, którzy się nimi opiekują. Przed południem w miejskich parkach, na dużych skwerach, zawsze są jakieś grupki przedszkolne. Naprawdę nie musi być od razu oddzielny budynek z ogrodem. Widziałem te ich mini przedszkola - jeśli nie ma własnego ogródka przy lokalu, w którym jest przedszkole dzieci są prowadzone do najbliższego parku. Są też tego typu mini żłobki i wtedy dzieci są wożone wieloosobowymi wózkami do parku. Sam widziałam - ósemka dzieci wieziona dwoma wózkami plus jeden wózek z akcesoriami dla dzieci. Bo chociaż Niemcy uchodzą za kraj mlekiem i miodem płynący to niewiele osób stać na indywidualną opiekunkę do dziecka. Usiłuję przekonać żonę by jeszcze nie szła do pracy i została z małym do chwili aż on pójdzie do szkoły.
A mogłaby żona być zatrudniona w prywatnej firmie? No jeśli to oficjalna firma to oczywiście, że tak. No to ja pana skontaktuję z moim dobrym kolegą - on prowadzi własną firmę i szuka kogoś zaufanego na tak zwaną "martwą duszę". Martwa dusza to ktoś, kto jest oficjalnie zatrudniony, pracodawca płaci za niego ZUS, więc jest ubezpieczony, ale tak naprawdę ten ktoś nie pracuje a pracodawca ma do dyspozycji jego wynagrodzenie. Oczywiście taki misz-masz można zrobić tylko z kimś zaufanym. W prywatnej firmie potrzebne są takie "luźne " pieniądze, bo załatwia się wiele rzeczy, na które nie dostanie się rachunku, a muszą być załatwione. Pana żonie będzie leciał staż pracy, potrzebny do emerytury, będzie miała jak najbardziej ubezpieczenie, dziecko również, od strony papierkowej wszystko jest jak najbardziej w porządku, tyle tylko, że nigdy nie będzie fizycznie siedzieć w tej firmie. Jeżeli wyrobicie się finansowo z jednej, pana pensji, to myślę, że to może was urządzać. Firma zatrudnia kilka osób, nie ma żadnego działu kadr, finanse prowadzi zdalnie firma rachunkowa. A co to za firma?- spytał Kazik. Handlują elektroniką, gadżetami którymi jeszcze państwowe firmy nie handlują. Na razie idzie im dobrze, część importują, część składają na miejscu, to bardzo dobrzy elektronicy. A gdzie pana żona przedtem pracowała? W jednej z central handlu zagranicznego, w samą porę zajęła się macierzyństwem- zaśmiał się Kazik. Ale fakt faktem , że nagle masa ludzi została bez pracy. Akurat u niej to tylko 150 osób zostało na lodzie.
Ja mam panie Kaziku bardzo niemodne poglądy, ale uważam, że wychowanie dziecka to bardzo poważna sprawa i wcale nie taka prosta i jeśli państwu zależy na tym by mieć zdrowe i dobrze wykształcone społeczeństwo to powinno stworzyć takie warunki, by kobiety nie musiały pracować zawodowo od chwili urodzenia dziecka aż do jego pełnoletności. Bo nikt tak nie zadba o dziecko jak jego matka. U nas akurat mało kobiet pracuje, ale tam gdzie ich pracuje dużo i jest dużo kobiet z małymi dziećmi to jak słyszę od kolegów można się załamać - wpierw jest w ciąży i z raz w miesiącu jest na zwolnieniu, potem ma trzy miesiące ustawowego macierzyńskiego, a potem co i raz jest na zwolnieniu na opiekę nad dzieckiem bo w żłobku albo przedszkolu dzieciak podłapał infekcję. Dasz takiej temat do opracowania zacznie i nigdy nie wiadomo czy i kiedy skończy.
A moja żona ani jednego dnia nie była w czasie ciąży na zwolnieniu i do ostatniego dnia ledwo było widać, że jest w ciąży. I od razu ustaliliśmy, że po macierzyńskim weźmie bezpłatny wychowawczy. Nie mogę powiedzieć, że kobiety są gorsze jako pracownicy, ale na pewno nie są w pełni "wydajne" w pracy z powodu macierzyństwa, bo ono nie kończy się z chwilą ukończenia przez dziecko trzech lat - powiedział Kazik. I w większości związków wszystkie sprawy organizacyjne domowe są na głowie kobiety. A dziecko zasypiało równie dobrze u mnie rękach jak i żony lub teścia. Gotować umiem niemal tak samo dobrze jak żona, ale żona popatrzy na małego i od razu wie co on za kilka sekund powie. I tego zapewne nie zmieni żaden nowy trend ani ustawa.
c.d.n.