czwartek, 29 sierpnia 2013

Święta Celina- cz. III

I rzeczywiście - Celina w dniu imienin przeżyła istny najazd - biedula dwoiła się
i troiła,  a nasza rola ograniczyła się do wskazywania wchodzącym do naszego
pokoju, że należy skręcić w prawo, do czytelni.
Niektórych  panów widziałyśmy z Kaśką po raz pierwszy - podejrzewam, że byli
najwyżej raz w życiu w naszym pokoju, pewnie  z kartą obiegową by pobrać
jakiś tam regulamin.
Ciasta zniknęły jak sen złoty - nikt  się tak nie wysilał i nie przynosił z tej okazji
domowych wypieków. No ale oprócz tego były jakieś  cukierki czekoladowe i
oczywiście kawa i papierosy.
W pewnej chwili jeden z kolegów, który już zaliczył poczęstunek, przyszedł do nas
z zapytaniem, czy to jakieś wygłupy, czy naprawdę imieniny, bo dziś przecież nie
są imieniny Celiny a Marceliny, co skrupulatnie sprawdził w kalendarzu.
Marek nie należał do tej części pracowników, którzy szwendali się po pokojach,
mam  wrażenie, że nie wiedział nawet jak  która z nas ma na imię - mnie często
chrzcił Zosią a Kaśkę .... Basią.
Upewniwszy się co do imienia, wrócił do czytelni, gdzie przesiedział jak przymurowany
niemal do końca dnia pracy.
Pomogłyśmy solenizantce uprzątnąć  powstały bałagan- Celina  wpadła wyraznie
w "pobożny  nastrój", bo co chwilę powtarzała : "O Boże, ale ludzi przyszło! O Boże,
chyba wszyscy z Zakładu Doświadczalnego  byli!"
Bardzo nas to z Kaśką rozbawiło, bo każda z nas raz do roku przeżywała taką frajdę,
o ile nie wzięła w tym czasie urlopu.
Następnego dnia pierwszym gościem w naszym pokoju okazał się być...Marek.
A ponieważ obie z Kaśką nie należałyśmy do słodkich kobietek, zaraz jedna z nas
warknęła, że dziś już nie ma imienin a i ze słodyczy nic nie zostało, a  kawę właśnie
już  wypiłyśmy.
Ale Marek zrobił słodziutką minę i poprosił o jeden  z roczników fachowych czasopism
i zaofiarował się, że go nawet przyniesie z biblioteki, żebyśmy nie musiały go nosić.
Spojrzałyśmy na siebie z Kachą, Kacha mrugnęła do mnie, wzięłam służbową ścierkę
i poszłam pomiędzy regały, Marek  za mną. Rocznik rzeczywiście był ciężki, każdy
zawierał 6 egzemplarzy  drukowanych na kredowym papierze, każdy z egzemplarzy miał
około  60 kartek, do tego  introligatornia podeszła do sprawy poważnie i wszystkie roczniki
miały sztywne, grube okładki. Szkoda tylko, że nikt nie wymyślił systemu
samooczyszczania się  tomów z kurzu.
Marek porwał rocznik w objęcia i dziarsko pomaszerował do czytelni, starannie
zamknąwszy za sobą drzwi.
Popędziłyśmy z Kaśką wyśmiać się pomiędzy regały.
Za ostatnim regałem skręcałyśmy się wprost ze śmiechu. Dobrze, że pomieszczenie było
dostatecznie duże, a regały pełne książek skutecznie tłumiły nasze chichoty.
O Marku nie wiedziałyśmy zbyt wiele - nie należał do stałych  bywalców naszego
"bibliotecznego salonu". Ale wiedziałyśmy, że jest dobrym projektantem, że ma  niedużego
synka, jakieś kłopoty małżeńskie i że często "bywa na chorobowym".
Co do jego powierzchowności to raczej  należał do przystojnych facetów. Poza tym był
sympatyczny i nie  męczył nas  durnymi i mdłymi komplementami, nie leciał od drzwi
z wyciągniętą prawicą i dziobem.
W czytelni Marek przesiedział niemal cały dzień, a my, jako wielce złośliwe babsztyle
musiałyśmy akurat  tego dnia uzupełniać  fiszki w katalogu.
Nawet zabawnie to wyglądało - Celina siedziała przy stoliku w jednym kącie czytelni,
Marek w  przeciwnym, a pomiędzy nimi my  na zmianę uzupełniałyśmy katalog.
Najwięcej nas bawiło, że Celina chyba wcale nie zorientowała się w całej sytuacji - była
zawalona papierzyskami i nawet okiem nie rzuciła w stronę Marka, który wyraznie miał
kłopoty ze skupieniem się nad  tym, co wziął do czytania.
Biurowe romanse były w naszym Biurze niemal na porządku dziennym. Każdy miał tu
sympatię, niezależnie od swego stanu cywilnego. Najczęściej owe romanse miały swój kres
z chwilą wyjścia z biura, choć  nie wszystkie.
c.d.n

Święta Celina- cz.II

Celina coraz częściej nas zadziwiała. Po pierwsze zaopiekowała się czule dwiema
chińskim różami, które stały w czytelni. Nim trafiły do czytelni stały w mieszkaniu
naszego szefa, ale gdy zbyt się rozrosły przywiózł je do Biura.
Podniosłyśmy z Kaśką krzyk, że my nie mamy talentu do kwiatów i nie będziemy się
absolutnie zajmować  kwiatami - miała je podlewać sprzątaczka a szef dbać o ich
kondycję zdrowotną. My nawet nie patrzyłyśmy na nie gdy bywałyśmy w czytelni.
Kaśka tylko czasami, gdy nie chciało się jej wędrować do łazienki by wypłukać
szklankę po herbacie wylewała jej resztki do doniczek, twierdząc,że listki herbaciane
świetnie użyzniają ziemię. Nie wiem, nie znam się na tym, być może?
Jak pisałam 70% biura  stanowili mężczyzni. A może raczej męscy szowiniści - kobiety
właściwie powinny były tylko ładnie wyglądać i się uśmiechać, bo  tak naprawdę to się
do niczego w pracy nie nadawały - te z dyplomami Politechniki również.
I z całą pewnością mężczyzna projektował nasz biurowy budynek jak i planował jego
wyposażenie.
Budynek miał ogrzewanie centralne, ale nikt nie wpadł na pomysł, aby w łazience
była nie tylko zimna woda. Lustro do łazienki przyniosła z domu  jedna z pracownic.
Z trudem udało się znalezć chętnego do jego zainstalowania.
Nic dziwnego, że umycie szklanki zimną wodą nie było czynnością za którą byśmy
przepadały.
A Celina, gdy tylko zdążyłyśmy wypić kawę, natychmiast gnała do łazienki z naszymi
trzema kubkami- ona nie tylko je starannie myła, ona je nawet wycierała do sucha!
Szok, bo tej kawy to  piłyśmy sporo i za każdym razem kubki myła Celina.
Na szczęście kawowi goście przychodzili z własnymi kubkami i sami je myli.
Celina również uważała za stosowne myć codziennie wszystkie stoliki w czytelni.
Teoretycznie należało to do obowiązków  będącej na etacie sprzątaczki, ale chyba nie
robiła tego często. Nasze biurka myłyśmy same- miałyśmy na nich szklane blaty.
W Dziale Planowania szybko zorientowano się, że Celina jest chętna do pracy i do
pomagania innym.
Sporo było prac, których nikt nie lubił robić i "planówki", jak nazywałyśmy koleżanki
z tego działu, zaczęły wykorzystywać do tego Celinę.
Celina cały dzień pracowała niczym mrówka, a gdy weszło się do Działu Planowania,
wyraznie  widać było, że panie nie cierpią z nadmiaru obowiązków.
Prawdę mówiąc w naszym Biurze nikt się nie przemęczał , my z Kaśką też nie.
Najwięcej pracy miałyśmy z okazji rocznego remanentu i gdy nadchodziły zrealizowane
nasze zamówienia na książki, czasopisma i normy techniczne.
W te dni było urwanie głowy a w czasie remanentu biblioteki  i chowania roczników
czasopism to była ciężka i arcy brudna fizyczna praca.
Lubiłyśmy obie Celinę i zaczęłyśmy dziewczynę nieco buntować - dlaczego miała
robić coś, co nie należało do jej obowiązków a wciśnięto to jej dlatego, że była miła
i chętna do pomocy?
Po pół roku pracy okazało się, że Celina pomaga nie tylko swoim koleżankom
w dziale planowania. Wystarczyło zrobić do Celiny słodkie oczy i poprosić o pomoc -
niekoniecznie w sprawach służbowych. Celina odbierała dziecko koleżanki z przedszkola,
załatwiała jakiś deficytowy towar, szukała książek w księgarniach.
Oczy nam wychodziły ze zdumienia, a ona twierdziła, że robienie przyjemności i drobnych
przysług innym daje jej radość. Kaśka tylko wzruszyła ramionami i dyskretnie narysowała
palcem małe kółko na swoim czole.
W naszym niewielkim Biurze z całą powagą i pompą czciło się imieniny każdego
pracownika. Z góry wiadomo było, że wtedy solenizanta nawiedzi każdy pracownik, który
jest danego dnia w pracy. Należało więc zaopatrzyć się w kilka  kilogramów czekoladowych
słodkości, kawę w dużej ilości oraz w ...papierosy. I od godziny 9 rano do 14-tej ciagle
ktoś się zjawiał z życzeniami. Tym sposobem zdarzało się, że życzenia składały osoby,
które właśnie z tej okazji widziało się po raz pierwszy w życiu - z reguły byli to pracownicy
Zakładu Doświadczalnego, który mieścił się w oddzielnym budynku.
W sierpniu, czternastego, były imieniny Marceliny -Celiny. Uprzedziłyśmy ją, że może się
spodziewać "najazdu gości" - może nie 175 osób, ale przynajmniej około setki, bo okres
urlopowy.
Celina przyszła do pracy z siatami pełnymi wszelakiego  dobra, w tym również ciasta,
które sama poprzedniego dnia upiekła.
c.d.n.