wtorek, 8 listopada 2022

Trudny wybór - 149

 Wszystko się kiedyś kończy - a urlop zwłaszcza. Dobrze, że był to już powrót, bo ostatnie  dni sierpnia już były chłodne i niemal  codziennie padał deszcz. Ale dzięki temu nawet  na terenie tego ośrodka można  było cieszyć się grzybobraniem. Helenka  z Piotrem codziennie "bladym świtem" wychodzili na grzyby. A piece  akumulacyjne w domkach okazały  się bardzo przydatne, bo na  nich, na arkuszach pergaminu leżały pokrojone "kapelusze" grzybów a w domkach roznosił  się zapach prawdziwków i podgrzybków. No i w domkach było ciepło i  grzybowo, jak  to określała Adela.  

Podczas któregoś z wieczornych "posiadów" wszyscy zgodnie  stwierdzili, że najlepiej byłoby  gdyby cztery zaprzyjaźnione  rodziny mogły mieszkać w jednym budynku. Oczywiście  zaraz Emil podzielił się tym pomysłem z Arkiem i z pół godziny Arek brał udział w rozmowie pomimo odległości. Ale chociaż wszyscy byli "za", w krótkim  czasie okazało się,  że  prościej i taniej będzie poprzestać na tym, że jednak mieszkają na jednym osiedlu. Wprawdzie wszyscy zapisali się do nowo powstałej prywatnej spółdzielni, w której można  było wybudować tak zwaną willę wielorodzinną, ale - taki rodzaj budynku był  zaplanowany na  dalekich peryferiach miasta i to na prawym brzegu Wisły. Tyle  tylko, że o tym, że  zmieni  się lokalizacja z Ursynowa  na inną dowiedzieli  się  dopiero wtedy, gdy już wszyscy wpłacili całkiem  spory udział.  A ponieważ ta lokalizacja  nikomu  nie przypadła  do gustu zaczęli "pracować " nad wycofaniem swych pieniędzy z tej spółdzielni. "Nerwówka" trwała około 8 miesięcy, ale udało się wycofać udziały.

Na razie należało "zająć  się"  przygotowaniami do ślubu Wandy i Leszka, a czasu  było naprawdę już mało. Adela omówiła z Wandą  kilka zestawów na "ślubny obiad" przezornie  nie pokazując jej cen. Gdy już Wanda wybrała, Adela zaprosiła przedstawiciela firmy cateringowej i  z nim omówiła wszystkie szczegóły. Na zakupy odzieżowe Wanda pojechała z Heleną. I tak jak planowała nie poinformowała matki i  swej przyrodniej  siostry o tym, że wychodzi za mąż. Natomiast  zatelefonowała do swego ojca i pewnego późnego popołudnia podjechała  wraz z Leszkiem do mieszkania swego ojca. 

Ona przedstawiła ojcu Leszka a ojciec jej swoją nieślubną partnerkę, która była kiedyś wynajętą opiekunką dla jego ciotki. Jak powiedział ojciec Wandy ślub im do niczego nie jest potrzebny, a on nie ma  zamiaru się rozwodzić z jej matką bo, jak to obrazowo stwierdził  "nie ma  zamiaru  babrać  się w bagnie", bo niestety każdy kontakt z jej matką naprawdę przypomina "babranie  się w bagnie". Na ślubny obiad to on nie przyjdzie, bo niestety ciocia nie może już zostać  sama w domu i musi być cały czas pod opieką, więc musiałby przyjść sam.  Pytał się Wandy, czy ma jakieś potrzeby w związku z tym, że zmienia stan  cywilny,  zapytał się czy ma  szansę zostać dziadkiem i prosił by w miarę możliwości Wanda i Leszek odwiedzali go. Partnerka ojca, Agnieszka, zrobiła na Wandzie miłe wrażenie. Była  z piętnaście  lat młodsza od jej ojca.

Po trzech popołudniach spędzonych na "przebieżkach" po sklepach z konfekcją  damską, Wanda  zdecydowała  się na jasny kostiumik z włoskiej elastycznej dzianiny wiskozowej Punta Milano w kolorze ecru. Spódnica wymagała wyraźnie  skrócenia, a że sklep był prywatny, od  razu zaznaczono  pożądaną długość i za dwa dni kreacja było do odebrania. Leszek się śmiał, że w tej kreacji Wanda  będzie "jasną stroną" tego  związku,  a on przed urzędnikiem  USC stanie w "tym dziwnym" kolorystycznie  garniturze i będzie  nieomal kameleonem. Postanowili, że Wanda  zamieszka u Leszka,  a jej mieszkanie pójdzie pod wynajem. A Wanda  będzie trzymała "rękę na pulsie" i może uda się im Leszka mieszkanie zamienić na czteropokojowe na parterze. Jakby na to nie  spojrzeć to dziecka jeszcze  nie  było w  drodze, więc na razie nie groziło Wandzi wdrapywanie  się z dzieckiem na czwarte piętro.

Tydzień przed ślubem Leszek "zarządził  wycieczkę do chałupy", by pokazać Wandzi co chce jej zapisać jako darowiznę. Oczywiście pojechali również Helena  z Piotrem i Adela z małą i Emilem. Gdy zajechali na miejsce Leszek po raz pierwszy popatrzył na to siedlisko przychylnym okiem. Od drogi dojazdowej dom odgradzał całkiem spory teren. Co prawda trawa sięgała niemal do kolan, ale Piotr ocenił, że to całkiem ładna posesja. Do lasu było bardzo blisko i wychodziło się  do niego przez  furtkę, która teraz  była zamknięta na klucz. 

Po chwili wtykania  w  zamek  furtki trzech kolejnych kluczy udało się ją otworzyć i Leszek od  razu odłączył ten klucz od  całego pęku innych kluczy.  Kolejnym kluczem otworzył dom. Uderzył go  w nozdrza zapach stęchlizny, więc powiedział, by absolutnie  nie wnosić tu  Milenki, bo to nie jest dla niej wskazane. Sam szybko wszedł do środka i pootwierał wszędzie okna, blokując sprzętami drzwi. Jak na  nie używany przez wiele  lat, to  dom  był w  zupełnie niezłym stanie. Były tu trzy pokoje, kuchnia i łazienka, za łazienką była jeszcze mała sień, w której były  schody prowadzące na strych. W łazience  był elektryczny bojler, podobnie i w kuchni. W kuchni było zejście do piwnicy. Poza tym do kuchni przylegała weranda, której nie było widać od strony wejścia na posesję. Na  werandzie ewidentnie  była kuchnia letnia, był tu piec kuchenny z metalową płytą i trzema miejscami na garnki. Po przeciwnej  stronie było miejsce na stół. Piotr odszukał klucz od furtki, którą można było wyjść na  dróżkę prowadzącą do lasu i powiedział -  to ja idę zobaczyć czy  są w tym lesie jakieś grzyby. Wrócił po 20 minutach  z siatką pełną kurek i podgrzybków. Dobry ten las - stwierdził Piotr - nie  schodzony i nawet nie jest  zaśmiecony i jak widzicie nawet  grzyby w nim  są. To całkiem miłe  miejsce, a jechaliśmy tu godzinę. I mam podejrzenie, że jeżeli Wanda będzie  chciała tę  działkę sprzedać to bez trudu znajdzie kupca. 

A ja  wcale nie chcę tego sprzedawać - stwierdziła Wanda- będziemy tu mieli prywatne letnisko. Trochę trzeba  będzie  włożyć w to pracy i zainwestować w piece akumulacyjne i będzie tu można całkiem dobrze spędzać weekendy. W kuchni jest miejsce na lodówkę i to całkiem  dużą. Trzeba jeszcze zobaczyć co jest w piwnicy - orzekł Piotr. Ze  sporym trudem Leszkowi i Emilowi udało się podnieść dość duży kawałek podłogi. A na cholerę ojciec  zrobił takie wielkie zejście - dziwił się  Leszek. I ściąganie z tego kawałka  podłogi linoeleum wcale  nie jest proste i jeszcze trzeba przesuwać stół i ławę- narzekał. W końcu udało się odsłonić klapę i ją podnieść do góry. W dół prowadziły  całkiem wygodne schody - betonowe.

Pierwszy zszedł Emil i powiedział - ciemno tu, potrzebna jest świeca lub latarka. Leszek rozejrzał się po kuchni i powiedział - tu jest tylko taki duży znicz jak na grób, taki jakby latarenka. No to zapal ją bo tu  ciemno jak  w grobie. Zaraz, muszę poszukać zapałek. Podszedł do niedużego kredensu,  gdzie znalazł w szufladzie  zapałki, zapalił świecę w tej  szklanej obudowie i zaczął schodzić po schodach do piwnicy. Gdy już był na  dole, to po lewej stronie ściany, do której przylegały  schody znalazł wyłącznik światła- przekręcił i zaświeciła  się żarówka pod sufitem. 

Pierwsze co się im  rzuciło w oczy to była lodówka. Bardzo duża,  sklepowa. No to nic dziwnego, że to wejście takie duże - skonstatował Leszek. Musieli  się nieźle namachać  by tę lodówkę tu umieścić. Tu chyba działa  jakaś naturalna wentylacja - stwierdził po chwili- piwnica  sucha i wcale  nie  czuje się stęchlizny. I zobacz- tu są ściany z bloczków betonowych, a może to pustaki? Zupełnie  się na tym nie  znam - stwierdził Leszek. Phi- ja też  nie - pocieszył go Emil. Dla  mnie ściana to jest po prostu  ściana- jedyne co odróżniam to ścianę z  wielkiej płyty od ściany  z cegieł. A i to tylko w trakcie budowy. A teraz, gdy tę wielką płytę ocieplono od  zewnątrz to nie też  nie odróżniam jednej od  drugiej. Emil oglądał lodówkę i stwierdził, że ona  chyba zawsze stała w piwnicy, bo blisko  niej było gniazdko elektryczne. No to pewnie była na górze druga lodówka- skonstatował- przecież  nikt przy  zdrowych  zmysłach  nie latałby co  chwilę do piwnicy i nie  gimnastykował  się ze ściąganiem linoleum i podnoszeniem klapy. I podniesionej klapy też  nikt by cały  czas  w kuchni nie trzymał bo za którymś razem mógłby się nagle  znaleźć w piwnicy.

Na "górze" Piotr krążył po domu i co jakiś czas stukał w ściany - ojciec co tak stukasz co chwilę? Coś przybijasz? - spytał Emil.  Niczego nie przybijam, ale mam wrażenie że to jest podwójny dom - tak jakby w drewnianym domu ktoś w środku wybudował drugi z bloczków betonowych- odpowiedział Piotr. I to wcale nie jest niemożliwe.  Podobno nie na wszystkich terenach działkowych zezwalano na budowę domów murowanych i  ludzie  radzili sobie  w ten  sposób, że budowali dom zewnętrzny drewniak,  a potem pod osłoną tych ścian powstawał drugi dom, murowany. I wewnętrzne ściany były okładane deskami - tak jak jest tu.

Leszek zamyślił się, potem powiedział - bardzo możliwe, bo pamiętam, że mama cały  czas narzekała, że budowa  ślimaczy  się w nieskończoność i pożera sporo pieniędzy. Będę musiał zatelefonować do kuzynki taty, może ona coś wie. Ja to miałem w tamtym  czasie taki młyn, że nie wiedziałem nawet gdzie ojciec tę działkę kupił, czy na  niej coś stawia i  co. Miałem dosyć własnych  zawirowań i wrażeń. Jedyne co  mnie wtedy interesowało to był to, kiedy będę mógł się wyspać. Wtedy opanowałem sztukę zasypiania w ciągu minuty i dochodzenia do pełni trzeźwości umysłu w ciągu trzech minut. A odkąd pracuję w tej klinice to mam luksus, dodatkowo to działam tylko w  szpitalnym laboratorium i nie mam żadnych nocnych dyżurów. Śmiać mi  się chce, bo Wandzia obiecuje  sobie, że tu będzie  nasze letnisko, ale jak  znam życie to ona nie zostałaby tu nawet tygodnia sama z dzieckiem. W tym domku, stojącym ze sto kroków od  waszego bała  się, że ktoś się włamie. Myślałem,  że trochę udaje, ale nie, puls miała nierówny i przyspieszony. A tu do najbliższego sąsiada jest ze 250 metrów i jeszcze  jego dom jest przysłonięty drzewami. Chcę  by  miała  tę  działkę jako lokatę - może jej przetłumaczę, że najkorzystniej to będzie po prostu ten domek wynajmować ludziom od  wiosny do jesieni. Sporo osób  chętnie wyjeżdża w okolice  Warszawy. Ci  co  cały  rok stołują  się poza  domem  chętnie  w wakacje sami  sobie w  domu gotują obiadki. A tu, jak widać  są do tego dobre  warunki. Do Kamieńczyka jest stąd tylko pięć kilometrów. A ja z kolei wcale  nie marzę by przez całe lato tracić 2 godziny, albo i więcej na dojazdy. Mam  tylko nadzieję, że Adela wyśmieje jej pomysł. Nawet na pewno- powiedział Emil - bo Adela  chce  aplikować na adwokata i na pewno się w żadne pobyty na  działkach  nie będzie  bawiła.  Milenka  jest na tyle  duża, że spokojnie może zostać pod opieką moich rodziców. Ale myślę, żebyście się rozejrzeli  jednak  wpierw za  zamianą tego twojego czwartego piętra na niższe. Widziałeś - budują się szeregowce na końcu Kabat. Może tam uda  się Wandzi coś załatwić.  Szeregowiec ma  mały ogródek no i zawsze co najwyżej jest domkiem jednopiętrowym. Są one  co prawda nie tak blisko nas jak twoje  mieszkanie ale teraz to już nie jesteś sam. Trzeba po prostu wrzucić ogłoszenie o chęci  zamiany i zobaczyć jakie będą efekty. Przejedźcie się po Ursynowie i rozlepcie ogłoszenia w tej okolicy, która  się wam spodoba. Arek na tej zasadzie znalazł  mieszkanie dla swoich teściów. 

W końcu nie  musicie mieszkać w tej spółdzielni, w której pracuje Wanda. Podejrzewam, że  w okolicy Tesco, tam gdzie  mieszka nasz  szanowny kolega Michał są wolne partery w  wieżowcach. Wrzućcie  trochę ogłoszeń w skrzynki listowe na tym osiedlu domków na Kabatach. Tam jeszcze dość kiepsko ze  sklepami, ale jest księgarnia i jeden dyskont. Reszta dość  szybko powstanie. My  nie chcieliśmy domku, bo nas nie urządzał jeden domek,  a  na dwa to nas  nie było stać, głównie z uwagi na ogródki. My z ojcem wcale nie marzyliśmy o własnym  domku - już to raz przerabialiśmy. Tu o żywopłot dba administracja, ogródek podlewa pan dozorca i raz na sezon kosi nam trawę. Tak, że przemyśl to sobie  spokojnie. A tak między wierszami to wspomnij Wandzi, że Adela na pewno mało będzie spędzała  czasu  w domu bo wpierw będzie się uczyła do aplikacji a potem będzie jednak pracować. Bo z tego co Wandzia  mówiła,  to jej  się  wydaje, że gdy będzie mamą to będzie fajnie, bo przecież Adela jeszcze  będzie  na  urlopie wychowawczym. A ja widzę jak pomału Adela ma  dość siedzenia w domu. Co prawda  dopiero raz coś miauknęła  w temacie, no ale to narośnie. Planowaliśmy kiedyś z Arkiem własną kancelarię z obsługą prawniczą i patentową, ale ja mam dobrą pracę, więc raczej obsługi patentowej nie będzie.  A, jak twierdzi Arek, to Adela ma talent adwokacki.

                                                                             c.d.n.