piątek, 22 marca 2024

Córeczka tatusia - 100

 Tak jak było  zaplanowane , Marta  i Wojtek spędzili  Sylwestra u siebie. Ojciec  Wojtka przygotował takie ilości jedzenia  jakby  mieli gościć u siebie  pułk wojska. No to co, że  wszystkiego jest  dużo? - przecież to się  nie  zmarnuje, mamy od  razu przygotowany  obiad  na   pierwszy dzień stycznia,  resztę się ładnie popakuje  w pojemniki, opatrzy napisami i będziecie dojadać po  Nowym  Roku, bo ja piątego stycznia lecę na kilka  dni do Wiednia - służbowo - tłumaczył  Marcie.  Na długo wyjeżdżasz? - dopytywał  się Wojtek. Nie, nie na  długo, raptem na  cztery  dni. Tylko nie  za bardzo wiem po jakie licho tam lecę, no ale może się dowiem zanim odlecę. A tak właściwie to dobrze, że lecę, bo przy okazji przywiozę stamtąd trochę  dobrego, żółtego  sera bo ten ser tutejszy to jednak jest kiepściutki, chociaż cenę ma taką jakby by jego "skórka"  była  pokryta złotem. A ja  przywiozę taki dooobry,  alpejski, ten który  tak smakował Martuni.  No to wychodzi  na  to,  że mam szczęście, że  lubię ten  sam ser co Marta- stwierdził ze śmiechem Wojtek.

W dwa  dni po Nowym Roku Andrzej napisał, że przyleci na dwa dni do Warszawy w  drugiej połowie stycznia, bo udało mu  się skontaktować z kolegą, który jest psychiatrą i ten mu załatwi wizytę lekarską w Instytucie. Nie zna jeszcze  dokładnie daty- w każdym  razie plan jest taki, że nim się pokaże  we własnym domu to prosto z lotniska  lub sleepingu dotrze  do nich, bo to będzie albo  poranny lot albo pojedzie  pociągiem nocnym. Po prostu pozamienia  się dyżurami, o czym  zresztą już rozmawiał z szefem.   Oczywiście nie poinformuje wcześniej Leny o tym, że będzie i na tę wizytę zabierze  ją z  zaskoczenia. Bo choć Lena nie grzeszy na co dzień rozwagą, to na wiadomość, że będzie miała wizytę w Instytucie zacznie regularnie   łykać  tabletki, a on chce by lekarz ją przebadał gdy jest taka jak zwykle  a nie w stanie poprawy po tabletkach.

Marta po przeczytaniu tej wiadomości tylko wzruszyła ramionami i powiedziała - no nie  wiem, nie  znam się na tym, ale być  może, że to dobry pomysł- może po takiej wizycie, która jej unaoczni, że Andrzej wie o jej chorobie coś  się  w ich  związku poprawi.  Ciekawa jestem jakim cudem on ją zawiezie  do tego lekarza - przecież gdy jej powie, że jedzie na konsultację do psychiatry to ona go chyba  zatłucze. A ostatnio było jej  wagowo chyba więcej niż Andrzeja. Chociaż on  to chyba  dość  silny jest - ja bym padła martwym  trupem spędzając  tyle godzin stojąc  przy  stole operacyjnym a do tego to przecież nie na  samym  staniu polega jego praca.  Przecież ona  chyba nadal nie  wie, że o jej chorobie opowiedziała  mi jej ciotka, no a ja, siłą rzeczy opowiedziałam o  tym Andrzejowi. No ale uważam, że w tym wypadku postąpiłam  właściwie po tym jej liście  do niego. Mnie  właściwie  to wszystko już niewiele będzie obchodziło,  sesja egzaminacyjna przede mną. A to dla mnie jednak  ważniejsze niż perypetie małżeńskie naszego przyjaciela. Muszę się zaraz wziąć do nauki i wszystkie inne  sprawy odłożyć na bok. Twój tata jest  kochany, że  tak bardzo mi pomaga w prowadzeniu domu. Ciekawe po co jedzie  do Wiednia. No jak na razie to wygląda na to, że głównie po  alpejski  ser dla ciebie - zaśmiał się Wojtek.

Życie  nie jest romansem - napisał Andrzej do Wojtka. Nie ma w tej chwili szans na wizytę u tego lekarza, więc wszystko mi się przesunie  w czasie i jak na razie wygląda na to, że spokojnie zdążę wrócić do kraju nim pan profesor będzie  miał "okienko" dla mnie. Już nawet sobie  zarezerwowałem lot do kraju- wrócę 31 marca. Nie podejrzewałem, że  nawet po znajomości jest tak bardzo  trudno dostać  się do lekarza tej specjalności. I tak  się zastanawiam  czy tak niewielu jest tych akurat specjalistów  czy  może tak bardzo zły  stan psychiczny ludzi i stąd takie kłopoty. Na razie  w ramach wątpliwej  rozrywki siedzę w literaturze medycznej związanej z chorobami psychicznymi. Jeszcze  trochę a sam siebie zdiagnozuję  i dojdę  do wniosku że mam świra, skoro właśnie ją wybrałem  za żonę. W odpowiedzi Wojtek napisał - "świetna  autodiagnoza panie  doktorze, stawiam panu  ocenę  bardzo  dobrą". A w następnym  zdaniu napisał-  " weź baranie  poprawkę  na to ile lat miałeś  wtedy a ile masz teraz! Nie pokazałem tego smsa Marcie, bo by się załamała  stanem twego  umysłu."

Sesja zimowa poszła  Marcie "jak po maśle", co zdaniem Wojtka było do przewidzenia, bo codziennie siedziała "zatopiona w nauce" i nawet odłożyła na ten czas pisanie  swej pracy magisterskiej. Wojtek się śmiał, że tak świetnie  jej poszło głównie dlatego, że codziennie zjadała porcję  alpejskiego prawdziwego sera. Ojciec przywiózł z Austrii aż trzy różne alpejskie  sery a jeden  z nich odbierał  od znajomego dosłownie na godzinę przed odjazdem pociągu do Warszawy. Marta była  wzruszona, a teść  powiedział, że jest jego ukochaną córeczką, więc ją rozpieszcza. Bo zadaniem każdego ojca jest rozpieszczanie  córki,  a on zawsze chciał by jeszcze  mieli córeczkę i ona jest jego spełnionym marzeniem. Marta  się  śmiała, że najistotniejsze w  tym  spełnieniu marzeń o posiadaniu córki  było to, że ominęły go kolejne  "pieluchy i  wrzaski".  Bo, według  opowieści  Wojtkowej  mamy Wojtuś  był raczej mocno wrzaskliwym dzieckiem. No i dobrze - powiedziała wtedy do swego taty  Marta - wywrzeszczał  się w dzieciństwie to teraz   już jest spokojnym  facetem. Nie wiem czemu,  ale 80% opowieści  o malutkich  dzieciach  to zawsze sama extrema - albo  na plus  albo na  minus. Wychodzi na  to, że takich "zwykłych  niemowląt"  rodzi  się  bardzo mało.

Zgodnie z planem Andrzej wrócił do Polski  31 marca i prosto z lotniska, na którym czekał na  niego ojciec Wojtka, pojechał wpierw do domu Marty i Wojtka. Lena z dziećmi była nadal w Otwocku, bo Andrzej  celowo jej nie zawiadamiał kiedy dokładnie  wraca. Pracę w macierzystym szpitalu zaczynał za kilka  dni. Muszę się jakoś pozbierać po tym londyńskim pobycie. Świetnie  mi  się tam pracowało, żal było wyjeżdżać - powiedział. Razem z ojcem Wojtka pojechali do mieszkania Andrzeja, w którym wyglądało jakby niewielki tajfun przez nie przeleciał - łóżka w sypialni nie były zaścielone, w zlewozmywaku  stały naczynia cierpliwie czekając na umycie ich ręczne lub w zmywarce. Trochę to dziwne - Andrzej  był wyraźnie  zaskoczony. Może nie była nigdy mistrzem organizacji swych  zajęć, ale takiego burdelu to tu jeszcze  nie  widziałem. Coś chyba jednak jest  z nią "nie tak" - stwierdził. I mam wrażenie, że ktoś  tu kilka  razy palił trawkę - trzeba tu porządnie wywietrzyć. 

Lodówka wprawdzie działała, ale była niemal pusta. Ojciec  Wojtka też był  zaskoczony tym co zastali.  To przyjedź dziś do nas  na obiad - czego jak czego,  ale jedzenia to u nas nie  zabraknie nawet gdyby była więcej niż jedna dodatkowa osoba na obiedzie - i weźmiesz przy okazji coś z zamrożonych dań  obiadowych byś  miał "na potem".  Jak chcesz  to możemy zaraz  razem się przelecieć  do L'Eclerca na  zakupy. Ale  nie  widzę żadnego problemu w tym żebyś jadał u nas.  Skądinąd  to dobrze, że w lodówce jest głównie światło, no bo przecież  Lena  jest z  dziećmi poza Warszawą.  No tak, ale mogła przynajmniej łóżko zaścielić i  naczynia wstawić do zmywarki. Wygląda to  wszystko dość niepokojąco. Z tego co widzę to ona z  mieszkania wychodziła  sama - ani moja teściówka  ani jej siostra  nie dałyby jej wyjść  z mieszkania, w którym jest taki nieporządek. Może nie  są one wzorem super intelektu, ale żadna z nich nie dałaby jej wyjść z  domu , w którym wszystko się nie świeci i nie błyszczy. Ona chyba musiała tu być sama, bo łóżeczka dzieci są w porządku, tylko nasza sypialnia jest rozbebeszona no i kuchnia. I tych naczyń jest trochę sporo jak na jednego użytkownika.  Może  sobie zrobiła jakąś  balangę -  snuł domysły  Andrzej.  No i chyba  niewielka  była ta balanga biorąc  pod uwagę ilość naczyń  w  zlewie - Andrzej  snuł na głos  swe  domysły.

Nie  wysnuwaj żadnych teorii bez uzasadnienia - może po prostu była  tu sama kilka  dni, a potem  się spieszyła, licząc na  to, że  posprząta porządnie przed  twoim powrotem  - Wojtkowy  ojciec, który bardzo lubił Lenę, bronił jej. Może  się po prostu bardzo spieszyła z powrotem  do dzieci.  Ja jej o nic przecież nie oskarżam, ja tylko jestem  mocno zdziwiony  - stwierdził Andrzej. Nie było wszak między  nami dobrze przed moim wyjazdem.  Tak z ręką  na  sercu to już od  roku nie było wszystko "w porządku" u nas.  Z ulgą wyjechałem i tylko za dziećmi tęskniłem. Tylko Marta i Wojtek o tym wiedzieli. Po prostu nie spisywałem  się w wypełnianiu "podstawowych obowiązków  małżeńskich", które jej zdaniem powinny być spełniane co noc  jak  rok  długi. Poza tym  nie miała nawet za 5 groszy zrozumienia, że moja praca  to nie jest ćwiartowanie  mięsa  w sklepie mięsnym, że dla mnie  każda operacja jest obciążeniem nie tylko fizycznym ale i psychicznym, że dla mnie każdy pacjent jest  ważny, nawet i ten, któremu  muszę usunąć drzazgę  z palca. I że  gdy  siedzę pogrążony w myślach to nie  znaczy, że myślę o innej kobiecie  niż Lena a o kolejnej  operacji i takim jej poprowadzeniu, by jak najbardziej oszczędzić pacjenta i to niezależnie od jego płci.  Wydawało  mi się, że skoro trzy lata spędziła w liceum pielęgniarskim ( którego zresztą nie ukończyła bo się jej "odwidziała praca pielęgniarki")  to chociaż  z grubsza  wie jak wygląda praca lekarza chirurga.  Ona nie może uwierzyć, że ja naprawdę nigdy  nie widziałem  Marty w  stroju Ewy i że tylko raz w życiu widziałem jej brzuch gdy przyjechała do szpitala z bólem wyrostka. A i  to głównie obmacywałem jej wnętrzności a nie wpatrywałem  się w jej brzuch.  I że ja widzę tylko i wyłącznie już przygotowane do operacji pole operacyjne i to jest jedyna odsłonięta  część każdego pacjenta, którą ja widzę.  Nie wiem  dokładnie  jaki jest program liceum pielęgniarskiego, ale mam wrażenie, że po trzech latach nauki to każda pielęgniarka wie, że znacznie  więcej golizny ogląda zespół  przygotowujący pacjenta  do operacji niż chirurg. Teraz to już wiem, że część jej  bredzenia to wynik schizofrenii. Muszę wydostać od teściowej dane prowadzącego ją lekarza i z nim się skontaktować. Na  razie czekam na wyznaczenie wizyty Leny u profesora w Instytucie na Sobieskiego. Jedno jest pewne - gdyby brała stale , a nie sporadycznie przepisane jej leki to mogłaby dobrze i normalnie funkcjonować. Ale ona je bierze  według własnego  "widzimisię"- gdy tylko dojdzie  wniosku, że już jest jej lepiej to je odstawia, a to są  takie leki, które trzeba brać stale i codziennie do końca życia.

Ojciec Wojtka słuchał z uwagą, w końcu powiedział - nie miałem pojęcia, że Lena jest chora. To jest dość rozpowszechniona  choroba - mieliśmy z ojcem Marty kolegę, który średnio raz  w roku znikał na dwa lub trzy  miesiące bo był schizofrenikiem. Szalenie  zdolny i bardzo dobry projektant. Zaprojektowane przez  niego obiekty do dziś stoją i funkcjonują i to poza  Polską też. Nie mam pojęcia  jak funkcjonował w domu, był żonaty i to żona zawsze nas informowała, że Lucio idzie na leczenie wpierw  szpitalne  a potem sanatoryjne. Podobno  zmarł z okazji silnego i rozległego  zawału  serca. Już ze siedem lat nie żyje. Nie wiem też czy te okresy pogorszenia wynikały z samoistnego nasilenia się  choroby czy może on też miał zwyczaj  odstawiania leków gdy dochodził  do wniosku, że już  się  czuje świetnie i ich  nie potrzebuje. Nie da  się ukryć, że masz poważny problem, bo przecież są dzieci. Dobrze, że twoja teściowa teraz mieszka blisko was i może dotrzeć do was w 10 minut  spacerkiem. A od dawna wiadomo, że Lena ma taką diagnozę?

Ona i jej rodzina wiedzą o tym od chwili jej pierwszej ciąży, ja się dowiedziałem o tym w Londynie od Marty, która rozmawiała z ciotką Leny. Te troskliwe  siostry i Lena ukryły to przede mną, żebym jej i dziecka  nie porzucił. A Lena dowiedziała  się o tym po połowie pierwszej ciąży i lekarz  jej mówił, że nie powinna zachodzić w następną ciążę, no ale ona miała na ten temat inne  zdanie. Ona to by chciała jeszcze jedno dziecko - najlepiej  dziewczynkę. Na szczęście jestem po wazektomii bardzo dobrze  zrobionej, tylko ona o tym nie  wie. Jestem bardzo wdzięczny Marcie, że mi o tym powiedziała. Teraz  muszę bardzo dobrze pomyśleć  co dalej z tym wszystkim  zrobić. Na razie  czekam na tę wizytę z Leną u profesora.

Oczywiście  musiałem koledze powiedzieć dlaczego zależy mi na ocenie stanu zdrowia Leny przez tak dobrego specjalistę. Wyobrażam sobie co będzie wyprawiała  Lena gdy jej powiem, że wiem o jej chorobie- no i oczywiście  nie powiem, że wiem to od Marty, a ona od  siostry mojej teściowej. I gdyby Lenie nie  "puściły nerwy" i nie napisała  do mnie do Londynu, że zażąda rozwodu i zabierze mi  dzieci i nie pomoc Marty to do dziś  bym  nic nie wiedział o tym, że  żyję ze schizofreniczką pod jednym dachem.

                                                                      c.d.n.