Tak jak było zaplanowane , Marta i Wojtek spędzili Sylwestra u siebie. Ojciec Wojtka przygotował takie ilości jedzenia jakby mieli gościć u siebie pułk wojska. No to co, że wszystkiego jest dużo? - przecież to się nie zmarnuje, mamy od razu przygotowany obiad na pierwszy dzień stycznia, resztę się ładnie popakuje w pojemniki, opatrzy napisami i będziecie dojadać po Nowym Roku, bo ja piątego stycznia lecę na kilka dni do Wiednia - służbowo - tłumaczył Marcie. Na długo wyjeżdżasz? - dopytywał się Wojtek. Nie, nie na długo, raptem na cztery dni. Tylko nie za bardzo wiem po jakie licho tam lecę, no ale może się dowiem zanim odlecę. A tak właściwie to dobrze, że lecę, bo przy okazji przywiozę stamtąd trochę dobrego, żółtego sera bo ten ser tutejszy to jednak jest kiepściutki, chociaż cenę ma taką jakby by jego "skórka" była pokryta złotem. A ja przywiozę taki dooobry, alpejski, ten który tak smakował Martuni. No to wychodzi na to, że mam szczęście, że lubię ten sam ser co Marta- stwierdził ze śmiechem Wojtek.
W dwa dni po Nowym Roku Andrzej napisał, że przyleci na dwa dni do Warszawy w drugiej połowie stycznia, bo udało mu się skontaktować z kolegą, który jest psychiatrą i ten mu załatwi wizytę lekarską w Instytucie. Nie zna jeszcze dokładnie daty- w każdym razie plan jest taki, że nim się pokaże we własnym domu to prosto z lotniska lub sleepingu dotrze do nich, bo to będzie albo poranny lot albo pojedzie pociągiem nocnym. Po prostu pozamienia się dyżurami, o czym zresztą już rozmawiał z szefem. Oczywiście nie poinformuje wcześniej Leny o tym, że będzie i na tę wizytę zabierze ją z zaskoczenia. Bo choć Lena nie grzeszy na co dzień rozwagą, to na wiadomość, że będzie miała wizytę w Instytucie zacznie regularnie łykać tabletki, a on chce by lekarz ją przebadał gdy jest taka jak zwykle a nie w stanie poprawy po tabletkach.
Marta po przeczytaniu tej wiadomości tylko wzruszyła ramionami i powiedziała - no nie wiem, nie znam się na tym, ale być może, że to dobry pomysł- może po takiej wizycie, która jej unaoczni, że Andrzej wie o jej chorobie coś się w ich związku poprawi. Ciekawa jestem jakim cudem on ją zawiezie do tego lekarza - przecież gdy jej powie, że jedzie na konsultację do psychiatry to ona go chyba zatłucze. A ostatnio było jej wagowo chyba więcej niż Andrzeja. Chociaż on to chyba dość silny jest - ja bym padła martwym trupem spędzając tyle godzin stojąc przy stole operacyjnym a do tego to przecież nie na samym staniu polega jego praca. Przecież ona chyba nadal nie wie, że o jej chorobie opowiedziała mi jej ciotka, no a ja, siłą rzeczy opowiedziałam o tym Andrzejowi. No ale uważam, że w tym wypadku postąpiłam właściwie po tym jej liście do niego. Mnie właściwie to wszystko już niewiele będzie obchodziło, sesja egzaminacyjna przede mną. A to dla mnie jednak ważniejsze niż perypetie małżeńskie naszego przyjaciela. Muszę się zaraz wziąć do nauki i wszystkie inne sprawy odłożyć na bok. Twój tata jest kochany, że tak bardzo mi pomaga w prowadzeniu domu. Ciekawe po co jedzie do Wiednia. No jak na razie to wygląda na to, że głównie po alpejski ser dla ciebie - zaśmiał się Wojtek.
Życie nie jest romansem - napisał Andrzej do Wojtka. Nie ma w tej chwili szans na wizytę u tego lekarza, więc wszystko mi się przesunie w czasie i jak na razie wygląda na to, że spokojnie zdążę wrócić do kraju nim pan profesor będzie miał "okienko" dla mnie. Już nawet sobie zarezerwowałem lot do kraju- wrócę 31 marca. Nie podejrzewałem, że nawet po znajomości jest tak bardzo trudno dostać się do lekarza tej specjalności. I tak się zastanawiam czy tak niewielu jest tych akurat specjalistów czy może tak bardzo zły stan psychiczny ludzi i stąd takie kłopoty. Na razie w ramach wątpliwej rozrywki siedzę w literaturze medycznej związanej z chorobami psychicznymi. Jeszcze trochę a sam siebie zdiagnozuję i dojdę do wniosku że mam świra, skoro właśnie ją wybrałem za żonę. W odpowiedzi Wojtek napisał - "świetna autodiagnoza panie doktorze, stawiam panu ocenę bardzo dobrą". A w następnym zdaniu napisał- " weź baranie poprawkę na to ile lat miałeś wtedy a ile masz teraz! Nie pokazałem tego smsa Marcie, bo by się załamała stanem twego umysłu."
Sesja zimowa poszła Marcie "jak po maśle", co zdaniem Wojtka było do przewidzenia, bo codziennie siedziała "zatopiona w nauce" i nawet odłożyła na ten czas pisanie swej pracy magisterskiej. Wojtek się śmiał, że tak świetnie jej poszło głównie dlatego, że codziennie zjadała porcję alpejskiego prawdziwego sera. Ojciec przywiózł z Austrii aż trzy różne alpejskie sery a jeden z nich odbierał od znajomego dosłownie na godzinę przed odjazdem pociągu do Warszawy. Marta była wzruszona, a teść powiedział, że jest jego ukochaną córeczką, więc ją rozpieszcza. Bo zadaniem każdego ojca jest rozpieszczanie córki, a on zawsze chciał by jeszcze mieli córeczkę i ona jest jego spełnionym marzeniem. Marta się śmiała, że najistotniejsze w tym spełnieniu marzeń o posiadaniu córki było to, że ominęły go kolejne "pieluchy i wrzaski". Bo, według opowieści Wojtkowej mamy Wojtuś był raczej mocno wrzaskliwym dzieckiem. No i dobrze - powiedziała wtedy do swego taty Marta - wywrzeszczał się w dzieciństwie to teraz już jest spokojnym facetem. Nie wiem czemu, ale 80% opowieści o malutkich dzieciach to zawsze sama extrema - albo na plus albo na minus. Wychodzi na to, że takich "zwykłych niemowląt" rodzi się bardzo mało.
Zgodnie z planem Andrzej wrócił do Polski 31 marca i prosto z lotniska, na którym czekał na niego ojciec Wojtka, pojechał wpierw do domu Marty i Wojtka. Lena z dziećmi była nadal w Otwocku, bo Andrzej celowo jej nie zawiadamiał kiedy dokładnie wraca. Pracę w macierzystym szpitalu zaczynał za kilka dni. Muszę się jakoś pozbierać po tym londyńskim pobycie. Świetnie mi się tam pracowało, żal było wyjeżdżać - powiedział. Razem z ojcem Wojtka pojechali do mieszkania Andrzeja, w którym wyglądało jakby niewielki tajfun przez nie przeleciał - łóżka w sypialni nie były zaścielone, w zlewozmywaku stały naczynia cierpliwie czekając na umycie ich ręczne lub w zmywarce. Trochę to dziwne - Andrzej był wyraźnie zaskoczony. Może nie była nigdy mistrzem organizacji swych zajęć, ale takiego burdelu to tu jeszcze nie widziałem. Coś chyba jednak jest z nią "nie tak" - stwierdził. I mam wrażenie, że ktoś tu kilka razy palił trawkę - trzeba tu porządnie wywietrzyć.
Lodówka wprawdzie działała, ale była niemal pusta. Ojciec Wojtka też był zaskoczony tym co zastali. To przyjedź dziś do nas na obiad - czego jak czego, ale jedzenia to u nas nie zabraknie nawet gdyby była więcej niż jedna dodatkowa osoba na obiedzie - i weźmiesz przy okazji coś z zamrożonych dań obiadowych byś miał "na potem". Jak chcesz to możemy zaraz razem się przelecieć do L'Eclerca na zakupy. Ale nie widzę żadnego problemu w tym żebyś jadał u nas. Skądinąd to dobrze, że w lodówce jest głównie światło, no bo przecież Lena jest z dziećmi poza Warszawą. No tak, ale mogła przynajmniej łóżko zaścielić i naczynia wstawić do zmywarki. Wygląda to wszystko dość niepokojąco. Z tego co widzę to ona z mieszkania wychodziła sama - ani moja teściówka ani jej siostra nie dałyby jej wyjść z mieszkania, w którym jest taki nieporządek. Może nie są one wzorem super intelektu, ale żadna z nich nie dałaby jej wyjść z domu , w którym wszystko się nie świeci i nie błyszczy. Ona chyba musiała tu być sama, bo łóżeczka dzieci są w porządku, tylko nasza sypialnia jest rozbebeszona no i kuchnia. I tych naczyń jest trochę sporo jak na jednego użytkownika. Może sobie zrobiła jakąś balangę - snuł domysły Andrzej. No i chyba niewielka była ta balanga biorąc pod uwagę ilość naczyń w zlewie - Andrzej snuł na głos swe domysły.
Nie wysnuwaj żadnych teorii bez uzasadnienia - może po prostu była tu sama kilka dni, a potem się spieszyła, licząc na to, że posprząta porządnie przed twoim powrotem - Wojtkowy ojciec, który bardzo lubił Lenę, bronił jej. Może się po prostu bardzo spieszyła z powrotem do dzieci. Ja jej o nic przecież nie oskarżam, ja tylko jestem mocno zdziwiony - stwierdził Andrzej. Nie było wszak między nami dobrze przed moim wyjazdem. Tak z ręką na sercu to już od roku nie było wszystko "w porządku" u nas. Z ulgą wyjechałem i tylko za dziećmi tęskniłem. Tylko Marta i Wojtek o tym wiedzieli. Po prostu nie spisywałem się w wypełnianiu "podstawowych obowiązków małżeńskich", które jej zdaniem powinny być spełniane co noc jak rok długi. Poza tym nie miała nawet za 5 groszy zrozumienia, że moja praca to nie jest ćwiartowanie mięsa w sklepie mięsnym, że dla mnie każda operacja jest obciążeniem nie tylko fizycznym ale i psychicznym, że dla mnie każdy pacjent jest ważny, nawet i ten, któremu muszę usunąć drzazgę z palca. I że gdy siedzę pogrążony w myślach to nie znaczy, że myślę o innej kobiecie niż Lena a o kolejnej operacji i takim jej poprowadzeniu, by jak najbardziej oszczędzić pacjenta i to niezależnie od jego płci. Wydawało mi się, że skoro trzy lata spędziła w liceum pielęgniarskim ( którego zresztą nie ukończyła bo się jej "odwidziała praca pielęgniarki") to chociaż z grubsza wie jak wygląda praca lekarza chirurga. Ona nie może uwierzyć, że ja naprawdę nigdy nie widziałem Marty w stroju Ewy i że tylko raz w życiu widziałem jej brzuch gdy przyjechała do szpitala z bólem wyrostka. A i to głównie obmacywałem jej wnętrzności a nie wpatrywałem się w jej brzuch. I że ja widzę tylko i wyłącznie już przygotowane do operacji pole operacyjne i to jest jedyna odsłonięta część każdego pacjenta, którą ja widzę. Nie wiem dokładnie jaki jest program liceum pielęgniarskiego, ale mam wrażenie, że po trzech latach nauki to każda pielęgniarka wie, że znacznie więcej golizny ogląda zespół przygotowujący pacjenta do operacji niż chirurg. Teraz to już wiem, że część jej bredzenia to wynik schizofrenii. Muszę wydostać od teściowej dane prowadzącego ją lekarza i z nim się skontaktować. Na razie czekam na wyznaczenie wizyty Leny u profesora w Instytucie na Sobieskiego. Jedno jest pewne - gdyby brała stale , a nie sporadycznie przepisane jej leki to mogłaby dobrze i normalnie funkcjonować. Ale ona je bierze według własnego "widzimisię"- gdy tylko dojdzie wniosku, że już jest jej lepiej to je odstawia, a to są takie leki, które trzeba brać stale i codziennie do końca życia.
Ojciec Wojtka słuchał z uwagą, w końcu powiedział - nie miałem pojęcia, że Lena jest chora. To jest dość rozpowszechniona choroba - mieliśmy z ojcem Marty kolegę, który średnio raz w roku znikał na dwa lub trzy miesiące bo był schizofrenikiem. Szalenie zdolny i bardzo dobry projektant. Zaprojektowane przez niego obiekty do dziś stoją i funkcjonują i to poza Polską też. Nie mam pojęcia jak funkcjonował w domu, był żonaty i to żona zawsze nas informowała, że Lucio idzie na leczenie wpierw szpitalne a potem sanatoryjne. Podobno zmarł z okazji silnego i rozległego zawału serca. Już ze siedem lat nie żyje. Nie wiem też czy te okresy pogorszenia wynikały z samoistnego nasilenia się choroby czy może on też miał zwyczaj odstawiania leków gdy dochodził do wniosku, że już się czuje świetnie i ich nie potrzebuje. Nie da się ukryć, że masz poważny problem, bo przecież są dzieci. Dobrze, że twoja teściowa teraz mieszka blisko was i może dotrzeć do was w 10 minut spacerkiem. A od dawna wiadomo, że Lena ma taką diagnozę?
Ona i jej rodzina wiedzą o tym od chwili jej pierwszej ciąży, ja się dowiedziałem o tym w Londynie od Marty, która rozmawiała z ciotką Leny. Te troskliwe siostry i Lena ukryły to przede mną, żebym jej i dziecka nie porzucił. A Lena dowiedziała się o tym po połowie pierwszej ciąży i lekarz jej mówił, że nie powinna zachodzić w następną ciążę, no ale ona miała na ten temat inne zdanie. Ona to by chciała jeszcze jedno dziecko - najlepiej dziewczynkę. Na szczęście jestem po wazektomii bardzo dobrze zrobionej, tylko ona o tym nie wie. Jestem bardzo wdzięczny Marcie, że mi o tym powiedziała. Teraz muszę bardzo dobrze pomyśleć co dalej z tym wszystkim zrobić. Na razie czekam na tę wizytę z Leną u profesora.
Oczywiście musiałem koledze powiedzieć dlaczego zależy mi na ocenie stanu zdrowia Leny przez tak dobrego specjalistę. Wyobrażam sobie co będzie wyprawiała Lena gdy jej powiem, że wiem o jej chorobie- no i oczywiście nie powiem, że wiem to od Marty, a ona od siostry mojej teściowej. I gdyby Lenie nie "puściły nerwy" i nie napisała do mnie do Londynu, że zażąda rozwodu i zabierze mi dzieci i nie pomoc Marty to do dziś bym nic nie wiedział o tym, że żyję ze schizofreniczką pod jednym dachem.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz