Przed powrotem do Warszawy Andrzej dał chłopcom kalendarz, w którym były wydrukowane ostatnie dni grudnia od świąt BN do końca roku oraz oczywiście cały następny rok. A gdzie ty taki kalendarz kupiłeś? - dziwiła się Marta. Zamówiłem i mi wydrukowali - zero problemu. Chłopcy mają sobie w nim wykreślać dni do mojego powrotu. Lenkę to pewnie zezłości - w dni, w których pracuję są nawet miniaturki mojego zdjęcia w "stroju roboczym"- co prawda tylko do pasa. A dzień powrotu jest ze zdjęciem Embraera 190, bo nim będę też wracał. I przypatrz się dobrze co jest na zdjęciu w dniu , w którym przylatuję do Warszawy - Marta szybko przerzuciła kartki kalendarza. Na zdjęciu najwyraźniej "skomponowanym" był komitet powitalny, czyli: Marta, Wojtek, obaj chłopcy, "dziadek Wiesiek" i każdy trzymał jakiś kwiatek. Postacie przyjaciół były poprzedzialane sylwetkami kilku osób - a właściwie były to tylko sylwetki ludzi, których górna część tułowia od pasa w górę była znakiem zapytania. Marta popatrzyła na owe "dzieło" i powiedziała - chyba cię kochany Andrzeju coś pogięło.
Nie, nie pogięło - nie mam przecież pojęcia kto będzie na lotnisku oprócz was i dzieci. A całość zaprojektował jeden z moich dobrych kolegów i przepuścił to przez jakiś specjalny program, dzięki któremu nawet łysy jak kolano ma szopę włosów na głowie. Robił to zeszłej nocy i dziś o świcie wyjąłem to ze skrzynki. Ja się na tym nie znam, ja to mogę co najwyżej coś komuś poprzestawiać w brzuchu żeby lepiej funkcjonowało. Cerowałem mu kiedyś pierś jego żony. Ponoć artystycznie. Na szczęście to co usunąłem nie było wcale złośliwe - przynajmniej wtedy. Nie wiadomo co by było gdyby nadal tam sobie rosło.
Będę po waszym odlocie strasznie za wami tęsknił i też będę wykreślał dni do swego powrotu. I jest to straszna głupota, bo zdaję sobie sprawę z tego, że gdy wrócę to też mi lekko nie będzie. Tyle tylko, że będę miał was "na wyciągnięcie ręki". Na razie spróbuję zdalnie zarezerwować wizytę w Instytucie na Sobieskiego - to pierwsze co muszę załatwić szybko, nie mogę zostawić sprawy Lenki nadal "otwartej" - muszę wiedzieć, z uwagi na dzieci, co jest grane. Możesz się Marciu śmiać ze mnie, że wierzę w jakieś zbiegi okoliczności, ale wciąż trafiam właśnie na takie "zbiegi okoliczności". Podobno niektórzy "tak mają".
Wiesz, najprawdopodobniej wszyscy tak mamy, tylko nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę - pocieszyła go Marta. Dla niektórych myślenie to cierpienie, wiec po co je sobie samemu zadawać? Poza tym my ciągle nie wiemy skąd się wzięliśmy (mówiąc "my" mam na myśli ludzkość jako taką) i nadal ciągle coś odkrywamy i musimy to sobie jakoś tłumaczyć. I wcale nie wiadomo, czy nasze tłumaczenia odzwierciedlają prawdę czy są tylko kolejną teorią pozbawioną podstaw, choć brzmiącą bardzo logicznie, bo ma pokrycie w tym co już dotychczas sprawdziliśmy - lub się nam wydaje że już to sprawdziliśmy.
Gdy kończyłam liceum to nawet nie bardzo umiałam sprecyzować na jakie studia mam zdawać- bo po prostu zbyt wiele spraw było i jest dla mnie nadal zbyt interesujących. Zazdroszczę tym, którzy bardzo wcześnie już są ukierunkowani i jeszcze w podstawówce wiedzą co będą studiować. Ja przez dwa lata niemal co tydzień miałam coraz to inny pomysł na to co mam studiować i zmarnowałam te dwa lata. Tata tylko się przyglądał, nie poganiał mnie, a ja się zastanawiałam. W końcu zdawałam na medycynę, ale padłam na chemii. Poza tym jako typowa Zosia-samosia z nikim tego nie omawiałam przed egzaminem. I dopiero na drugim roku kosmetologii dokonałam odkrycia, że nie chcę być kosmetyczką, ale chcę wymyślać i badać nowe kosmetyki i to głównie nie te "upiększające", ale te "leczące". Nawet nie wiesz jak mi było fajnie w wakacje w tym laboratorium - czułam, że jestem we właściwym miejscu. I nawet ta smętna przygoda mnie nie zraziła. I teraz, gdy piszę "magisterkę" też czuję, że tym razem dobrze wybrałam kierunek. Trochę mi zejdzie na tym pisaniu, bo to nowy wyrób i podlega licznym badaniom i oczywiście będę do nich włączona w okresie wakacyjnym. Jedyny minus to może być ten, że nie pojedziemy we wrześniu z Alą i Michałem do Turcji. Ale jeszcze nic nie wiadomo. Bardzo lubię sobie planować przyszłość, ale często niestety nie da się bo jest zbyt wiele "niewiadomych i zmiennych". Jedna z moich koleżanek mówi: "planuj, planuj, to rozbawisz pana Boga, będzie miał uciechę." A mój tata z kolei zawsze powtarza, że najważniejsze jest prawidłowe zaplanowanie wszystkiego, choć ma tę świadomość, że nie jesteśmy tak naprawdę w stanie przewidzieć wszystkiego co się może przydarzyć. Ale ja to mam w sumie szczęście - od szóstej klasy szkoły podstawowej miałam w planie bardzo daleko perspektywicznym fakt, że Wojtek będzie w przyszłości moim mężem. Gdy powiedziałam o tym mojemu tacie to wpierw popatrzył na mnie tak, jakby mnie pierwszy raz zobaczył a potem powiedział - nie przywiązuj się za bardzo do tej myśli, bo jeszcze bardzo wiele wody upłynie w Wiśle nim będziecie dorośli i zapewne nie jeden raz dojdziesz do wniosku, że nie jest to idealny materiał na męża, a może i oboje zapomnicie o sobie wzajemnie i będzie to jak najbardziej normalne i bezbolesne dla was. Ale jak widać jakoś moje plany się spełniły i to nawet mimo tego, że przez czas liceum rzadko się widywaliśmy bo go rodzice wywieźli do Austrii.
No, wasza historia to powinna być sfilmowana - stwierdził Andrzej. Masz rację- przytaknął mu Wojtek- i byłby to film tylko dla dorosłych - do dziś widzę we wspomnieniach nas nagich biegających nad Narwią. Chyba nigdy tego nie zapomnę! Wyobraź sobie - początek czerwca, upał, z jednej strony rzeki las, z drugiej pusta, kilometrami się ciągnąca łąka i para nagusów nie wiadomo dlaczego goniących się na małej, trawiastej plaży. Takie dwa, nieco wyrośnięte amorki. Urwaliśmy się wtedy ze szkoły i pojechaliśmy na wagary. Marta oczywiście zaraz w domu powiedziała o tych wagarach ojcu i mieliśmy następnego popołudnia w domu Marty wykład uświadamiający i ani słowa nagany w nim nie było. To był ze strony jej taty majstersztyk. Całe życie płciowe i wszystko co z nim związane poznawaliśmy razem, a jej tata tak o tym mówił, że żadne z nas nie czuło się skrępowane lub zawstydzone. I można się było go o wszystko zapytać. I nawet słowem nigdy o tym nie powiedział mojemu ojcu, chociaż wtedy razem pracowali a nawet się przyjaźnili. I już wtedy nam powiedział jedną ważną rzecz , że zawsze należy mówić partnerowi prawdę o tym co czujemy w trakcie zbliżenia, co nam się podoba a co nie, bo nie tylko płeć nas różni ale i poziom i sposób odczuwania. Po prostu jej tata nas potraktował niezmiernie poważnie i z pełnym szacunkiem i zrozumieniem. Przecież od dwunastego roku życia Marty jej ojciec sam ją wychowywał a przy okazji i mnie nieco ucywilizował.
I, tylko się nie oburz- jeśli nie za bardzo wiesz jak masz rozwiązać problem dotyczący tego co się dzieje teraz w twoim małżeństwie to porozmawiaj z tatą Marty. On ma na pewno nieco inne spojrzenie na tę zaistniałą sytuację niż Marta lub ja. Po prostu będzie bardziej obiektywny niż my. I ręczę ci, że z nikim nie będzie dyskutował na temat tego o czym rozmawialiście. Oczywiście możesz mu powiedzieć , że to mój pomysł, żebyś z nim porozmawiał. To jest naprawdę trudna sytuacja bo są dwa małoletnie Krasnale, a byłoby najbardziej pożądane by ani dzieci ani wy oboje nie wyszli z tego poranieni psychicznie.
On ma rację - powiedziała Marta. To wszystko co powiesz mojemu tacie i co on ci powie zostanie tylko między wami dwoma. Tata jest naprawdę bardzo, bardzo mądrym facetem a do tego bardzo dobrym - zazdroszczę mu tej jego dobroci - nie zawsze stać mnie na dobroć i wyrozumiałość dla innych. Choć się staram, naprawdę.
To tylko ci się zdaje Marciu, że nie jesteś dobra i wyrozumiała - już od pierwszego kontaktu zawojowałaś serduszka moich chłopców. A takie maluchy nie lgną do nieznanych im osób. Masz w sobie bardzo wiele dobroci, tylko nawet tego nie zauważasz, bo to dla ciebie naturalny odruch. Przypomnij sobie swą reakcję gdy skonany wpadłem do twego pokoju - nie uciekłaś, nie zaczęłaś się idiotycznie wypytywać co się stało, ale spokojnie się mną zajęłaś - nawet mi trudno powiedzieć co wtedy czułem oprócz podziwu dla ciebie i takiej zwykłej wdzięczności. Odziedziczyłaś po swym tacie mądrość i dobroć. I na pewno wrócę po 31 marca i wproszę się do twego taty na rozmowę. I ty i Wojtek jesteście mi najbliższymi osobami, nikt więcej nie wie o moich rozterkach, żalach, lękach i jestem niesamowicie wdzięczny losowi, że nas ze sobą zetknął.
W dwa dni później na lotnisku Andrzej kilka razy obejmował i całował dzieci oraz Martę i Wojtka, Marta mu obiecała, że zaraz po wylądowaniu na Okęciu włączy swój smartfon i nada wiadomość, że już są w Warszawie. Małe Bystrzaki a zwłaszcza starszy, od razu wyczaił, że ten samolot jest trochę inny niż ten którym przylecieli. Niewątpliwą atrakcją było żucie gumy do żucia, chociaż ciocia zabroniła pakowania paluszków do buzi i wyciągania jej na zewnątrz. Ponieważ tu był inny rozkład miejsc młodszy siedział z Martą a starszy z Wojtkiem. Obaj byli mocno nieszczęśliwi, bo nie pozwolono im wyciągnąć gier - ale o tym to Marta powiedziała im jeszcze nim wyszli z mieszkania- po prostu nie było możliwości pozbawienia ich dźwięku, a trudno skazywać współpasażerów na słuchanie dziwnych dźwięków, które były wydawane przez te urządzenia.
Na warszawskim lotnisku już czekała na nich Lena z kuzynem i mamą. Marta chwaliła dzieci, że były bardzo, bardzo grzeczne i w samolotach i w Londynie, kuzyn zabrał dzieci, Lenę i jej matkę do Otwocka, po Martę i Wojtka przyjechał ojciec Wojtka. Marta od razu nadała wiadomość do Andrzeja, że wszystko było w drodze w porządku, że po dzieci przyjechał kuzyn Leny z jej mamą, a po nich ojciec Wojtka.
A ja- napisał Andrzej - pomału dochodzę do rzeczywistości - byliście tak krótko, pobyt wasz był tak ulotny, że mam chwilami wrażenie, że to był tylko piękny sen. I już za wami tęsknię! No to przestań tęsknić, bo zaraz w pierwszych dniach kwietniach przecież przylecisz do Warszawy - odpowiedział Wojtek.
Marta stwierdziła, że Sylwestra spędzą tym razem we własnym domu - oczywiście zaproszą rodziców i Wojtkowego tatę, ale Marta stęskniła się za pomieszkaniem we własnym mieszkaniu, o czym poinformowała swoich rodziców i Wojtkowego tatę. Plan został przyjęty, Wojtkowy tata zaraz się zadeklarował na stanowisko naczelnego zaopatrzeniowca i kucharza, bo jak powiedział nawet te kilka dni bez Martuni i Wojtka były strasznie smutne. Misia też się chyba za nimi stęskniła i w efekcie Wojtek cały dzień spędził na fotelu z psem schowanym pod jego pulowerem. Oczywiście zaraz do Londynu powędrowało zdjęcie Misi, a tak dokładnie to zdjęcie jej zadka wystającego spod Wojtkowego pulowera, bo reszta była bardzo dokładnie schowana pod pulowerem. No to jej dupinka zmarznie- skomentował Andrzej zdjęcie. Nie ma obawy, Wojtek cały czas obejmuje ręką jej dupinkę - odpisała Marta. To jest strasznie cwana psinka.
A ja, z rozpaczy, że już was nie ma wziąłem za kolegę dyżur - odpisał Andrzej. Marta zaraz go poinformowała, że nigdzie nie wybiorą się na Sylwestra tylko spędzą go w domu w towarzystwie "starszego pokolenia" i Misi. I dokładnie z ostatnim uderzeniem zegara o północy zatelefonują do niego, żeby nie czuł się samotny. Mam nadzieję, że w klinice ruch to się zacznie dopiero nad ranem gdy więcej osób polegnie wskutek opilstwa lub obżarstwa. No i może będzie kilka ofiar kiepskich ogni sztucznych - odpisał. Bo jak się okazuje to na całym świecie, pod każdą szerokością geograficzną nie brak głupoli. To nie tylko polska specjalność.
W Sylwestra około południa zatelefonował do Wojtka Michał - nieco się zdziwił, że oni są w Warszawie, bo myślał, że oni pozostaną w Londynie aż do Nowego Roku. No to miałeś jakieś chore myśli - podsumował Wojtek. Marta tak się stęskniła za domem, że tym razem nigdzie nie idziemy, wpadną do nas na kolację rodzice Marty no i mój ojciec, który zresztą ma jakieś ambitne plany kuchenne, a Marta ma wypocząć po trudach podróży - widocznie ojciec uznał, że sama pilotowała samolot w obie strony i nie powinna się nadwyrężać teraz w kuchni - śmiał się Wojtek. A jak się Marcie podobał Londyn? Nie bardzo miało co się jej podobać, bo niczego nie zwiedzaliśmy- jak nie padało deszczem ze śniegiem to padał sam deszcz. Przecież byliśmy tam z dziećmi Andrzeja, więc tylko zmianę warty myśmy obejrzeli trzymając chłopców na rękach a Marta posiedziała sobie w samochodzie w tym czasie.
No ale się przynajmniej Andrzej nacieszył dziećmi - skonstatował Michał. No fakt - a czytnik z notatnikiem bardzo mu się przyda. Te elektroniczne rąbanki dla dzieci to też był niezły pomysł- mogliśmy sobie spokojnie porozmawiać, bo "Kajtki" rąbały te samoloty. Trochę kiepsko , że nie ma jak wyłączyć w nich fonii, no ale w domu to grali w innym pokoju. Byli tylko nieco nieszczęśliwi, że Marta nie pozwoliła im grać w samolocie. Wracaliśmy Embraerem 190- startował niemal pionowo. Andrzej nim lądował na tym lotnisku London City i powiedział, że miał wręcz gęsią skórkę z wrażenia.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz