piątek, 4 marca 2022

Ryzykantka - 35

 Oczywiście Ewa opowiedziała w domu Robertowi jak  bardzo się razem  z Zigi  wpierw wściekli na niefortunnego inwestora, a potem pośmiali, że pan Jerzy  w kombinezonie motocyklowym będzie wyglądał jak przerośnięty mocno ludzik Michelin. Biedne to Kawasaki, jak takie 10XL go dosiądzie, to nie wiadomo czy osiągnie  owe 299 km na  godzinę.  

Robert kiedyś  "miał  zaszczyt" obejrzeć  pana Jerzego, bo chcąc być w  swój wolny dzień dłużej z Ewą, zawiózł ją do niego, by  wzięła  założenia  pod którąś z inwestycji. Już wtedy pan Jerzy wyglądał wielce okazale i zapewne  z trudem mieścił się w odzieży typu 3XL. No a skoro jeszcze utył, to Robert stwierdził, że tylko patrzeć jak pan  Jerzy zostanie stałym pacjentem jakiegoś ortopedy, bo kościec tego  nie  wytrzyma.  A żeby było jeszcze  śmieszniej i dziwniej, to żona pana Jerzego, zwana przez Zigi "księżniczką burgunda"(głównie z uwagi na jej imię) była od niego ze 20 lat  młodsza, ładna i zgrabna i jakoś wszyscy  bardzo powątpiewali w jej  szczerość uczuć  względem tego pana, ponieważ była wpierw opiekunką  matki pana Jerzego. A gdy się pan  Jerzy w  niej "na śmierć" zakochał oddał mamusię do prywatnego  domu opieki a  sobie zostawił panią opiekunkę.  Gdy któryś ze znajomych inwestorów powiedział mu  wprost, że  zrobił świństwo, bo wszystko co ma to zawdzięcza swoim rodzicom- przestał z nim rozmawiać.

Dni  mijały szybko i- ku zdziwieniu Ewy- życie pod jednym dachem trzech pokoleń przebiegało bez żadnych problemów. Babcia i dziadek żyli nieco innym rytmem niż  reszta, ale nawet jedna  kuchnia nie  zaburzała tego. Przestrzegali tylko nowego zwyczaju niedzielnego obiadu, gromadzącego wszystkich w aneksie jadalnym, powiększonym  przy  okazji przeróbki strychu. Zmniejszył się co prawda nieco salon ale i tak nadal służył tylko okazjonalnie. Babcia  niczym dobry  duszek pamiętała o tym co kto lubi i zawsze każdy z panów mógł odnaleźć w kuchni ulubione smakołyki. Raz na tydzień Ewa z Welą gotowały na cały tydzień. Zamrażarka w piwnicy zadziwiała swą zawartością- stały w niej rzędem słoiki z  zamrożonym bulionem, różnymi już gotowymi drugimi  daniami, wszystko opatrzone  karteczkami.

Ewa z Robertem  bardzo odnowili wyposażenie  kuchni, wszystko pod kątem ułatwienia przygotowywania posiłków. Atmosfera szczerości, miłości i wzajemnego zaufania wpłynęła  niezwykle kojąco na Welę. Wela wyraźnie  rozkwitła. Nie  dziwiło to wcale Ewy, bo tu niczego nie ukrywano, a zwłaszcza własnych uczuć. Poza tym każdy opowiadał co chciał i ile  chciał ze swego służbowego podwórka. I nikomu nie przeszkadzało, że Robert z Ewą wciąż się do siebie  tulą, że babcia głaszcze po głowie Pawła i Roberta  jakby byli małymi chłopcami, że gdy pada  deszcz to pilnuje by każdy miał parasol. 

Do sprzątania przychodziła  raz w tygodniu wynajęta  sprzątająca i nadziwić się nie mogła, że przy trzech rodzinach jest tak czysto, co zawsze podkreślała. Ale  babcia tłumaczyła- po prostu każdy  z nas jeśli coś nabrudzi to "od ręki" to sprzątnie. To cała tajemnica.  Poza tym  nie ma tu ani małych dzieci ani zwierząt. 

Dziadek w  dalszym ciągu urządzał "kamienny japoński ogród" w czym mu  pomagali Robert i Paweł, dbając by dziadek nie  dźwigał  kamieni. W którymś z czasopism  dziadek wypatrzył  "szklany wodospad"  i bardzo się do tego projektu zapalił. Projekt przypadł też bardzo do gustu Pawłowi i Weli i oboje bardzo pomagali  dziadkowi w realizacji. I chociaż wg projektu nie miało tam być ani kropli wody, tu woda spływała po szklanych kamieniach co dawało złudzenie, że tej wody jest dużo, a nie że cieknie jej niewiele a do tego w obiegu zamkniętym. Po "szklane kamienie" które były odpadami  z huty szkła jeździli poza Warszawę i nim któryś wybrali polewali go wodą, sprawdzając jaki jest efekt wizualny.

Gotowy "wodospad" przeszedł ich oczekiwania. Wyglądał naprawdę pięknie, choć nie był duży. Dla ptaszków była nawet malusieńka "fontanna" ze stale świeżą wodą i zaraz zaczęły przylatywać różne ptaki. Gdy Ewa wysłała  zdjęcie "wodospadu" do Aliny,  ta stwierdziła, że też chce taki mieć, ale Franek  zaoponował, że  nie ma  czasu by się tym  zająć, a poza tym to mu dodatkowe ilości ptaków nie są potrzebne- i tak jest tu za dużo amatorów czereśni i truskawek, a taki "obiekt z wodą" tylko by je przyciągnął. Z nowości ogródkowych  zakupiono dużą altanę, w której mogły stanąć trzy leżaki, a jej ściany, podobnie  jak  dach, były z gęstej, wodoodpornej tkaniny. Ściany można  było na dowolną wysokość opuszczać lub podnosić. Tę inwestycję zrealizował w całości Paweł.  Twierdził, że odkąd zaczął pracować poczuł się pełnoprawnym i wreszcie  dorosłym członkiem rodziny. A Wela odkąd  zamieszkała z rodzicami i dziadkami Pawła też się bardzo  zmieniła - wyraźnie  się uspokoiła, stała się pewna  siebie i ku niezadowoleniu matki dość  rzadko bywała w swej "patchworkowej" rodzinie a do tego nigdy nie przychodziła z własnej inicjatywy i zawsze była z Pawłem.

Zrealizowana wreszcie została wizyta Wojtka z żoną i maleńką  Martusią. Martusia już dreptała, chociaż bardzo często jeszcze lądowała na pupie. Była bardzo pogodnym dzieckiem, ciekawym świata i dobrze reagującym  na obce osoby - żadnego lęku, żadnego płaczu. Byli w Warszawie przez tydzień, mieszkali w mieszkaniu Ewy. Gdy się żegnali Wojtek stwierdził, że już nie ma ochoty na powrót do Warszawy. Ale zapraszali wszystkich do siebie- wystarczy gdy zatelefonują tydzień  wcześniej. "Wojtki" wcale  nie wynajmują  swoich  pokoi letnikom lub  narciarzom, a gdy rodzice  mają  gości, wtedy mieszkają z "Wojtkami". Przecież bez trudu wszyscy zmieszczą się w domu teściów Wojtka, a  teściowie  będą na pewno  bardzo ucieszeni gdy i  babcia  z dziadkiem przyjadą. I nawet was pomasuję i pomęczę - zapewniał Wojtek. Oczywiście dobrze  by przyjechali przed  sezonem, w takim terminie jak wtedy gdy jeszcze  nie ma  dzikich tłumów. Bo potem to jest "mało fajnie" bo wszędzie tłok.

Ewa stwierdziła, że przed  sezonem to tylko oni i dziadkowie  mogą przyjechać, bo Wela  i Paweł są uzależnieni od przerw na  swych uczelniach i nie  mogą mieć urlopów w dowolnym czasie. Ale oczywiście  pomyślą o tym. 

W kilka dni później wybuchła  mała scysja  pomiędzy Pawłem i Welą. Wela stwierdziła, że bardzo się jej spodobała  mała Martusia i że fajnie byłoby mieć dziecko. Paweł zerknął na nią i powiedział - jak skończysz  studia to pomyślimy o tym. Przecież rozmawialiśmy o tym jeszcze przed  ślubem. No ale gdyby się zdarzyło? Paweł spojrzał na nią groźnie- czy ty słyszysz siebie  samą? W tej rodzinie nie może być więcej dzieci z przypadku, bo się  "zdarzyły". I ty i ja jesteśmy takimi dziećmi i wystarczy. Ty byłaś  latami oszukiwana, a ja miałem koszmarne dzieciństwo. Nasze dziecko ma być zaplanowane i oczekiwane. Przecież to uzgodniliśmy jeszcze przed  ślubem. Jeśli chcesz mieć dziecko wcześniej to nie ze mną. I jeśli to co powiedziałaś przed minutą to miał być żart to masz wypaczone  poczucie  humoru. A ja naprawdę nie chcę dziecka dopóki nie skończysz studiów. Masz już niedużo, zdajesz  egzaminy w terminach  zerowych, chyba szkoda to wszystko  zaprzepaścić. Wela, ja nie żartuję - jeśli chcesz dziecko wcześniej to rozejdźmy się, znajdź sobie innego męża. Przeboleję za jakiś czas stratę ciebie, choć będzie bardzo i długo bolało. I nie płacz, od  dziś już niczego nie ugrasz  swoimi łzami. 

Tej nocy Paweł spał w ich dziennym pokoju. Wela przepłakała chyba  pół nocy, rano wyglądała jak zdjęta z krzyża i nie pojechała na uczelnię rano, ale  dopiero około godziny czternastej. Zastanawiała się, jaka będzie reakcja domowników, ale nikt nie  zapytał się ani jej ani Pawła co się stało. Zupełnie jakby mieszkali w tym domu całkiem sami. 

Robert i Ewa postanowili,  że nie  zapytają o nic  ani Pawła ani Weli - to przecież dorośli ludzie. Ewa tylko poprosiła mamcię, żeby przypadkiem  nie pytała się o nic Weli lub  Pawła. Oni muszą sami sobie poradzić z czymś, co spowodowało  łzy Weli. Wela wysłała tylko sms do Pawła, że wróci do domu późno, bo zapomniała, że ma  dziś dyżur w laboratorium. W odpowiedzi dostała: "nie ma sprawy, dzięki  za info". Żadnego buziaczka, żadnego tęsknię czy coś w tym rodzaju.  Był wdzięczny rodzicom, że nie pytali się, czemu Wela  była taka  spłakana. 

Tego popołudnia Robert miał swój dzień przyjęć w gabinecie, a Ewa postanowiła  zrobić przegląd zawartości piwnicznej  zamrażarki. Gdy urzędowała w piwnicy przysnuł się cichutko Paweł.   Na wiszącej nad  zamrażarką  tekturowej kartce zapisał podany przez Ewę aktualny stan jej  zawartości. Gdy  mieli już wychodzić powiedział - mamuś, muszę z tobą porozmawiać, zostańmy tu jeszcze  chwilę. Zaczynam się  zastanawiać czy moje  małżeństwo z Welą to był dobry pomysł.  Ewa uśmiechnęła się - zapewniam cię, że nie ty jeden na tym świecie masz takie wątpliwości i to nie tylko kilka miesięcy po ślubie ale i nieraz w kilka lat później. A powiedziałeś jej o co masz do niej pretensję?  Tak - nie wyrobiłem nerwowo, bo mi powiedziała, że "fajnie byłoby już mieć  dziecko", więc jej przypomniałem, że tę kwestię omawialiśmy przed  ślubem i uzgodniliśmy, że  wpierw to ona  skończy studia, bo przecież to był jej wybór by skończyć całość, a nie  poprzestać na licencjacie. A ta kretynka mi mówi, że przecież mogłoby się  zdarzyć przypadkiem! No i nie  wyrobiłem , powiedziałem, że jeśli tak zmienia plany i chce  dziecko teraz, to niech sobie  szuka innego męża. No to się rozryczała,  a ja spałem w drugim pokoju. Wypomniałem jej, że oboje jesteśmy dziećmi z przypadku i ona była całe swe życie oszukiwana a ja  miałem koszmarne dzieciństwo. I że nasze dziecko nie  może być przypadkiem  a ma być zaplanowane i oczekiwane. Wracając dziś  z pracy wpadłem do  apteki i zakupiłem gumki. Bo zasiała  we mnie podejrzenie, że "zapomni" wziąć tabletkę i będzie  dziecko z przypadku. I jeszcze powiedziałem, że od teraz swym płaczem  niczego nie ugra. 

A dotychczas coś ugrywała? -zapytała Ewa. No nie, ale  zawsze utulałem, zapewniałem o miłości a teraz  miałem przemożną chęć ją  zwyczajnie  walnąć. No ale  nie walnąłeś - mam nadzieję.  No nie, ale byłem  wściekły. Aż mnie to przeraziło. I dlatego ona jeszcze  nie wróciła  do domu? Nie, napisała, że  zapomniała, że ma  dziś  dyżur w laboratorium. Nie skłamała, sprawdziłem, bo kiedyś wypisała te  dyżury. Jestem  zawiedziony, bo miałem nadzieję, że  żyjąc w normalnej rodzinie zrozumie  do końca, że tamto życie było  w dużym stopniu czymś nienormalnym i nie  akceptowalnym. Mówiła, że ma żal do nich, że ją oszukiwali, a teraz mi mówi, że  dziecko może być z przypadku. Ma, idiotka, już tylko półtora roku do końca, magisterkę może już  nawet teraz  zacząć  pisać a takie idiotyzmy  wygaduje! Dlaczego ty i tata możecie  się  we wszystkim dogadać a ja  z nią, jak się okazuje, nie? 

Nie wiem  Pawełku, może po prostu zbyt  mało ze sobą rozmawiacie na różne "życiowe" tematy? Poza  tym my oboje mamy za sobą nieudane  małżeństwa i mamy więcej wiosenek na karku niż wy.

                                                                          c.d.n.