wtorek, 22 marca 2022

Ryzykantka - 56

Zmiana  w  życiu  zawodowym  Roberta pomału zaczęła działać  na jego  korzyść. A na  dodatek cała  rodzina obchodziła  się  z Robertem jak  z przysłowiowym  jajkiem.  

Z dobrych  nowin  najważniejsza dotyczyła pracy  Weli - dostała  propozycję  podjęcia  pracy w Instytucie  Biologii Doświadczalnej im. Marcelego Nenckiego.  Instytut należał do PAN i nie przyjmowano tam  do pracy byle kogo, więc  było jasne  jak  słońce, że dostrzeżono potencjał Weli. Pracę  rozpoczynała od 2 maja. Paweł był  zachwycony, podobnie Ewa i Robert.

Robert rozważał propozycję podjęcia  regularnej pracy na Akademii Medycznej. Na  szczęście  miał nieco  czasu na podjęcie ostatecznej  decyzji. Poza tym nie  było przeszkód by w obu  miejscach pracował  nie na pełnych etatach.

Czworołapy  członek  rodziny zaczął pobierać  lekcje prawidłowego chodzenia  na  smyczy. Został wyposażony w skórzany kaganiec, który  miał mu uniemożliwić "żerowanie" na  spacerze. Jego  smycz mogła  rozciągnąć  się do  długości 5 metrów, ale  można ją też było  zablokować na  pasującej do okoliczności  długości.

Wieczorne  spacery w 99 procentach  realizowali Robert z Ewą. Poranne - dziadek, który wciąż wstawał o świcie. Przyuczono psa do czyszczenia  mu łap  po  spacerze i pobycie  w ogrodzie. Gdy padało musiał jeszcze  znieść mycie  brzuszka i  suszenie  suszarką. 

Z uwagi na psa ogródek  japoński doczekał się ogrodzenia, żeby pies  nie podsikiwał ozdobnych  iglaków. Jak orzekła Wela, pies  miał dobre geny, był mądrutki i naprawdę  grzeczny.Wszystkich  domowników darzył taką samą   miłością i  wszystkich się  słuchał. Najbardziej lubił gdy  wszyscy byli w  salonie, gdzie była jego budka. Jadł o tej  samej porze co  domownicy,  miał swój  kącik  jadalny w aneksie jadalnym. A że jadł zawsze o tej  samej  porze co inni- nigdy nie  dziadował przy  stole. Noce spędzał w jadalni, w  swojej  budce.

Dorota  i Zigi nieco  znormalnieli - Zigi nagle  zrozumiał, że najlepszym antidotum na  "ciążowe  dolegliwości"  Doroty jest zapewnienie  jej o swej ogromnej miłości i radości, że ona hoduje ich dzidziusia     w brzuchu . Ewa przywiozła im od  Aliny swego rodzaju  biblię, czyli książkę angielskiego pediatry, Benjamina Spock'a  "Dziecko i jego wychowanie". Do tego  było dołączone zdjęcie nieużywanych nigdy niemowlęcych ciuszków, które powędrowały do kilku szpitali położniczych i Domów  Małego Dziecka, bo nie  doczekały się by  Klony je  nosiły- po prostu i oni i obie  rodziny szaleli z  zakupami i kupowali jak  w transie. W książce była też  kartka ze spisem rzeczy naprawdę  koniecznych, druga ze spisem  rzeczy ułatwiających  pielęgnację  dziecka i trzecia z wykazem rzeczy, które mogą być, ale tak naprawdę nie są konieczne. A ustnie Ewa  miała przekazać, żeby Dorota  nie  dała w  siebie  wmówić, że  tylko i jedynie  mleko matki zapewni dziecku prawidłowy rozwój i niech nie  znęca się nad sobą i dzieckiem, bo jakoś  dzieci karmione butelką  znacznie  rzadziej  cierpią na dolegliwość żołądkowe niż te   karmione  mlekiem  matek. A Ewa  dodała, że Klony są  nieznośne  głównie po swym  tatusiu a  nie po mleku "zastępczym". 

Wyjaśniła się sprawa konkursu- po prostu  niedoszkolony ewentualnie z lekka  nieodpowiedzialny personel przesłał niewłaściwe  materiały - coś tak, jakby ktoś planując  rozbudowę fabryki słodyczy "Wawel" przysłał do projektanta  zdjęcie nie fabryki ale zamku wawelskiego. Ot, taka  nieduża  pomyłka, bo choć konkurs  rzeczywiście   dotyczył  Wenecji Euganejskiej, to akurat nie tego odcinka tej krainy.   No cóż - powiedziała  Ewa- Wenecja  Euganejska to obszar  od  Dolomitów po Adriatyk i liczy 18 377 kilometrów kwadratowych, więc można się w tym pogubić i pomylić.

Robert mniej  więcej  raz  dwa tygodnie  przeglądał w  swojej  komórce numery telefonów, których nie odbierał,  a które były pod opisem "OBCY". Wynalazł kilka, o których  było wiadomo, że to różni reklamodawcy ale z niechęcią odnotował, że wielce uaktywniła  się  Harpia- telefonowała pod ten  numer aż dziewięć  razy. Poszedł  "z tym fantem" do Pawła. Okazało się, że Harpia telefonowała też do Pawła. Raz odebrał , jak  powiedział " z rozpędu" bo był czymś  zajęty i nie  spojrzał od kogo to telefon. Harpia  dzwoniła do  niego, żeby  koniecznie  podał jej  swój  numer PESEL, bo ona jest teraz właścicielką willi po panu  dentyście i chce mu połowę willi teraz  sprezentować jako  darowiznę a na resztę  zrobić  zapis  notarialny. Ale Paweł jej  powiedział, że dziękuje i  nie chce  żadnej willi bo ma  mieszkanie  a na dodatek już ma  zapisany w testamencie  dom. Harpia usiłowała  mu  wmówić, że on musi wziąć  spadek po niej, ale ją  wyśmiał.Poza tym powiedział, że skoro nie wie co ma  z tym spadkiem  zrobić to niech  sprzeda ten  dom ewentualnie  niech  zamieni np . na dwa duże  mieszkania lub trzy małe i będzie je  wynajmować, co jej zapewni stały  dopływ  gotówki. Harpia się dopytywała też,  czemu Robert  nie odbiera  nigdy telefonu, więc Paweł powiedział, że  zapewne ona  dzwoni na  nigdy  nie używaną przez Roberta  komórkę. Chciała też by Paweł podał jej jakiś kontakt do Roberta, ale Paweł powiedział, że on tego na pewno  nie zrobi, bo Robert  nie życzy  sobie z nią kontaktu.  Ponieważ Harpia zapytała  się,  skąd on o tym  wie, więc  Paweł powiedział, że wie, bo się  często widują.

Nooooo, ciekawe  czemu ją ten dom tak  przypieka, że chce  się go jak  najprędzej pozbyć - zastanawiał się  głośno Robert.  Z tego co  mówiłeś przed opuszczeniem domu pana dentysty wynikało, że  ten jego biznes nie był zbyt  dochodowy, skoro nawet  sprzątaczki ostatnio nie zatrudniali. Zapewne są  jakieś  niespłacone długi, które na  nią spadły wraz  ze spadkiem. Nic na to  nie poradzimy, musi po prostu zapewne oddać dom  za długi. To duża  chałupa, niezła  lokalizacja. Tak to bywa gdy ktoś chce  sobie ułożyć  życie cudzym kosztem. A gdybyś ty w tej  chwili przejął jego  połowę  jako darowiznę, musiałbyś połowę ich   długów  spłacać. Przykro mi to mówić synku, ale po prostu trzeba się trzymać jak  najdalej od tej pani. I nigdy  nikomu nie podawaj  swego nr PESEL przez telefon.

Tato, a nie zdenerwowałeś się tą sprawą? - nie synku. Za to pomyślałem, że mamy obaj szczęście, że trafiłem na Ewę i ona  mnie i ciebie  pokochała. Jeśli Harpia jeszcze raz do mnie  zatelefonuje to odbiorę i  powiem jej, że zgłoszę na policję, że mnie nęka  swoimi telefonami, bo jakby  nie było to jesteśmy  dawno po rozwodzie. Ale nie wykluczone, że sobie kupię teraz  smartfon i będę  miał po prostu inny  numer a tę komórkę po prostu zezłomuję a kartę po prostu zniszczę. Tylko sobie przepiszę  wszystkie  potrzebne  mi  kontakty i do niektórych  wyślę swój nowy  numer. Wiesz tata, masz bardzo dobry pomysł, ja  chyba też tak  zrobię. Mam na tej karcie  całe kilometry telefonów osób, z którymi właściwie  nie utrzymuję kontaktu -jeśli  z kimś  nie  rozmawiam już dwa lata, to chyba  mała szansa, że akurat teraz  porozmawiam.

 Tato,  możemy sobie kupić ty, mama i ja taki rodzinny abonament, bo wtedy są  jakieś  zniżki. Tylko muszę sprawdzić u którego operatora, a ty namów na to mamę - dobrze?  Razem ją synku namówimy- jeśli dowie  się, że dzwoniła  Harpia to sama  zaraz  zaproponuje nowe  numery  dla nas. Tylko się  trzeba  dobrze przyjrzeć tym polecanym  okazjom.

Tato, a wiesz, że odkąd przestałeś wystawać przy stole operacyjnym to ci się wygładziła twarz i jakoś tak złagodniałeś. Tak jakby ci ubyło nieco lat. Zniknął z twej twarzy taki wyraz ponurej  zaciekłości. Nawet Wela  to  zauważyła. Robert uśmiechnął się - po prostu teraz to co robię  nie stresuje  mnie. Co innego diagnozować, a co innego kroić  człowieka i mieć  świadomość, że można  zupełnie  niechcący coś spieprzyć i być może nie da się tego naprawić. Po prostu to co teraz  robię  zupełnie  mnie nie stresuje. 

A ostatni ogromny stres przeżyłem gdy kolega  operował Ewę - ogromnie  się  bałem, że ten wyrostek trzaśnie lada  sekundę. A gdy w czasie jej pobytu w klinice operowałem kilku pacjentów to dziękowałem losowi, że nie  są to takie trudne przypadki jakim  był przypadek Ewy. Wiesz, każdy pacjent jest  ważny,  ale gdy na  stole widzisz  własną  żonę czy też inną osobę, którą  szaleńczo kochasz - to istny  koszmar. A doktor L. chyba chcąc nieco obniżyć mi poziom  stresu kazał mi mówić co po kolei trzeba u Ewy zrobić.Wiedziałem i mówiłem i chyba dlatego tylko nie  dostałem wtedy  zawału. Musiałem się skupić na konkretach a nie  na swej  rozpaczy. Obaj byliśmy  w ogromnym stresie. Tyle  tylko, że on ma 36 lat a ja nieco więcej.

Wiesz Pawełku - zastanawiam  się stale czy mam brać te  wykłady, czy  może lepiej dwa pół etaty - w tej klinice  i w innej przychodni, która nie ma  swojego  szpitala, ale potrzebuje chirurga  diagnostę. Telefonował nawet do mnie kolega, też  z prywatnej  przychodni. Wiesz, wieści się  szybko rozchodzą. Sensacja - R.G. przestał operować! Ale przecież  musi jeszcze  do emerytury  dotrwać, więc  może diagnozować. 

Ale ty tato, przecież coś tu jeszcze robisz - no tak, robię  takie proste  zabiegi ambulatoryjne, które  mogę robić siedząc na taborecie i które się robi w znieczuleniu miejscowym. Zero satysfakcji.

Tata, ale  dlaczego  nie chcesz iść na uczelnię? Masz tytuł profesora, będziesz  miał jakiegoś  asystenta od prowadzenia  papierków. Prowadząc  wykład możesz stać,  chodzić,  siedzieć- teraz nowoczesność wkroczyła na  wszystkie uczelnie- ty będziesz wyjaśniał i  tłumaczył to co oni będą oglądać na filmie. Film  możesz  w każdej chwili  zatrzymać, wrócić do jakiegoś  fragmentu po raz  drugi, coś bardziej  wyeksponować powiększając. Bo przecież to ważne, żeby przyszły lekarz  wiedział co i dlaczego ma robić  akurat tak,  a nie inaczej. Mogą  z tobą podyskutować - to bardzo  ważne. Bo przecież to, że sobie oglądną coś z teatru nad  salą operacyjną to za mało, żeby dobrze pacjenta  zoperować. A ty ,tato, umiesz  dobrze tłumaczyć, nie plączesz się, mówisz  jasno. Gdy ty studiowałeś nie było takich udogodnień, prawda? No nie, nie  było. Pomyślę nad tym, przyrzekam. Paweł objął ojca i wyszeptał mu do ucha - kocham cię tato, naprawdę  kocham.

Robert nie krył swego  wzruszenia - przez  wiele lat prześladowało go wielkie poczucie winy, że nie zawalczył o syna,  że zostawił go z  Harpią, wiedząc już  doskonale, że nie jest to osoba odpowiednia  do wychowywania  dzieci. Mało tego - przez pierwsze kilka lat dzieciństwa  Pawła miał  żal do siebie, że uległ popędowi i że  zaufał zupełnie nie  wiadomo dlaczego, że to zbliżenie  nie  zaowocuje  żadnymi  skutkami. Fakt, że poprzednie przelotne  romanse miał z odpowiedzialnymi dziewczynami, które wcale  a wcale nie pragnęły stałego  związku i dziecka,  a jednocześnie  nie  stroniły od  seksu. Znienawidził Harpię i niestety część tych złych emocji przeszła i na niczemu niewinne dziecko. I teraz   wreszcie  zdobył się na odwagę i to wszystko , swemu już  dorosłemu synowi,  opowiedział.

Wieczorem podczas cowieczornych  wspólnych  ablucji Robert powiedział Ewie o swej  rozmowie z Pawłem, a Ewa  odetchnęła głęboko mówiąc - nareszcie  się  naprawdę odnaleźliście. To cudowna wiadomość i ogromnie się  cieszę.

                                                                       c.d.n.