środa, 2 marca 2022

Ryzykantka - 33

Na początku drugiej dekady  września  Paweł miał wyznaczony termin obrony  swojej pracy  magisterskiej. Jednego był pewien - praca  była napisana  dobrze pod  względem stylistycznym,  nie było fragmentów  rodem z gatunku "co  autor miał w tym zdaniu na myśli". Praca była  przeczytana i sprawdzona przez Ewę, potem  czytała ją Wela  a na końcu Robert, który stwierdził- "oj to stanowczo dla mnie  za mądre". A poza  tym nie  wiedziałem,  że  w tak wielu miejscach  niezbędna wręcz jest informatyka. 

W dniu obrony Paweł "wskoczył" w nowiutką koszulę, nowy krawat i nowy  garnitur, na który namówiła go Ewa. Tylko buty  nie były świeżo  zakupione, ale Ewa  stwierdziła, że  przekonała się na własnej skórze jak ważne jest, by na każdym egzaminie były bardzo wygodne  buty. Poza tym jego buty pasujące do garnituru były  tak rzadko używane, że wyglądały po wypastowaniu  jak świeżo zdjęte  z półki sklepowej.

Na uczelnię  ruszyło z Pawłem 3/4 rodziny, czyli Wela oraz Ewa z Robertem.  Paweł się śmiał, że czuje się jak rycerz  udający się na wyprawę krzyżową.  Tłumaczył im, że mogą po prostu  poczekać na niego w pobliskiej kawiarni, ale oni woleli poczekać  na niego w  samochodzie  na parkingu.  Gdy Paweł zniknął im z oczu, Wela niczym niemowlę  wpakowała kciuk do ust i zaczęła go ssać. Wela, a może jednak pójdziemy na kawę, twój kciuk z całą pewnością nie  zawiera ani  kofeiny  ani teiny... Wela uśmiechnęła się  nerwowo a po chwili zaczęła znęcać się nad  paznokciami obgryzając je  nerwowo. Welka, jeszcze  trochę a będziesz  niczym Wenus z Milo - strofowała  ją Ewa. A Robert powiedział - zrozum  dziewczyno, że nikt  nie obcina człowieka na magisterce- jego praca była już tyle  razy czytana przez promotora, że zna ją na pamięć, a poza tym oni tam  wszyscy się  znają, to są kumple i obcięcie magistra w ogóle  nie  wchodzi w grę. Bo jeśli ja bym dziś kogoś obciął to za kilka dni kolega mi się tym samym zrewanżuje. Na uczelniach  wszyscy się  znają jak łyse konie i jak wszędzie  są koterie. Na zwykłym egzaminie semestralnym można odpaść, ale tu już dawno wszystko jest  znane, obgadane. Poza tym Paweł ma dobrego promotora.

A skąd to wiesz? -zdziwiła się Ewa. No wiem, mam swoje kanały i nawet wiem na ile ocenili jego pracę. A ocenili  ją na bdb i to jeszcze nim się dowiadywałem o to. Wiesz, profesorowie też bywają często pacjentami innych profesorów. Tylko było wielkie zdziwienie, że ja  wcześniej nie przyznałem się, że Paweł nie przez przypadek ma to samo nazwisko co ja. Ale skądinąd wiedzą, że ja  nie  z tych co szukają protekcji w takich sprawach. Wiesz,  ja mogę poprosić dobrego kolegę o szybkie przyjęcie mojej żony na rehabilitację, gdy jej stan tego wymaga, ale nie poprosiłbym nigdy o łagodne potraktowanie  mego syna  na  jakimś egzaminie.

Po półgodzinie, gdy już trzy paznokcie u lewej ręki Weli  zamieniły się w strzępy w drzwiach uczelni Ewa zobaczyła Pawła. O cholera jasna, chyba przełożyli obronę! - wyszeptała.

Eee, chyba  nie, popatrz  na jego pyszczol, powiedział Robert. Wela zaczęła masakrować kolejny paznokieć, powieki miała  mocno  zaciśnięte. Tuż przed  samochodem Paweł wykonał niemal akrobatyczny piruet, wsadził głowę  do samochodu i powiedział- no to już macie pana  magistra-inżyniera! I jesteście  kochani, że  ze mną tu przyjechaliście!

A co tak krótko, dopytywał się  Robert- no bo wcale nie była omawiana ta  moja praca, ale zamiast tego upewnić ich  musiałem, że zostaję na uczelni, potem mnie  maglowali na temat o czym będzie doktorat.   I teraz  zostałem "panem  kolegą", z którym będzie im   się świetnie współpracować. Wela,  słoneczko moje, a czemu ty płaczesz? No to się  "słoneczko" teraz  rozpłakało na  całego i nawet  tusz wodoodporny do rzęs nie  wytrzymał tego potoku  łez. Słoneczko łkało i przepraszało, że płacze a Ewa powiedziała- nie dziw się, to nerwy jej puściły. A poza  tym zniszczyła sobie  paznokcie, zobacz, tu nawet  do krwi. Paweł był przerażony, ale Wela  pomalutku  wracała do równowagi. 

No to co sobie teraz  życzycie? - zapytał Robert. Bo ja  muszę wpaść do kliniki na trochę. Dobrze, że to wszystko  krótko trwało, to nawet zdążę sam przyjąć  pacjentów. Wiem, że mam trzech. Potem tylko zajrzę do tych, których  kroiłem. 

No to podwieź nas do domu i jedź do  kliniki, Paweł zajmie  się Welą a ja wyskoczę na  zakupy swoim samochodem. Robert się  zgodził, ale dodał - tylko żebyś nic  nie dźwigała, zjedź wózkiem do parkingu a w domu to niech  Paweł je  wniesie. Pamiętaj o tym, proszę.

W domu Ewa zostawiła Pawła i Welę, sama pojechała wpierw przepatrzeć gdzie można znaleźć masażystę, wzięła "namiary" na  człowieka, potem pojechała na  zakupy. Przy okazji zakupiła dla Weli tabletki na  uspokojenie, które poleciła jej farmaceutka, które oprócz znanych ziół zawierały też witaminy z  grupy B. Wela miała je brać przez  najbliższe dwa tygodnie. Tym razem Ewa  zakupiła też tort lodowy, który prezentował  się bardzo okazale.

W domu babcia i dziadek powitali Pawła niczym bohatera, babcia  zajęła się troskliwie  Welą, zaparzyła  herbatkę z melisy i gdy Wela  popijała  herbatkę delikatnie opiłowywała te  biedne postrzępione paznokcie.

Wela, a jak ty  zdajesz w takim  razie egzaminy?- dopytywał się  Paweł. Normalnie, chociaż  czasem biorę  nerwosol, takie paskudne  kropelki. Ale tu się bałam, że jeśli ci się  nie  powiedzie, to wszyscy przypiszą winę mnie i temu, że  wzięliśmy ślub, co cię może odciągnęło od pisania  pracy. Pawła aż przytkało na  moment  ze zdumienia - w końcu  powiedział - nie gniewaj się, ale ty masz zwyczajnie świra. Myślałem,  że  znasz mnie  na tyle długo, że wiesz, że nie  zawaliłbym nauki z tego  powodu, że się  zakochałem, ożeniłem itp. Jesteśmy oboje  na takim  etapie  życia, że pewne rzeczy są  ważniejsze  nawet od  naszych uczuć, bo co by ci było po moim uczuciu gdybym nie  skończył studiów i nie moglibyśmy się utrzymać. Od października podejmuję pracę, więc  jak widzisz  wszystko jest jak należy. Kochanie  trafiłaś do dość normalnej rodziny, nie masz tu dwóch ojców - masz mnie, mojego ojca, jego żonę, teściów mego ojca. A to, że Ewę nazywam mamą - bo ona dała mi więcej miłości niż moja biologiczna  matka. Ona i jej rodzice stworzyli mnie i mojemu ojcu prawdziwy  azyl, po prostu rodzinę. Ale nikt przed nikim  nie ukrywa tego, że to nie jest  moja  biologiczna  mama. Przyjęli cię bez  żadnych obiekcji, szanują moje uczucie do ciebie no i ciebie. Nikt cię tu nie oszuka- zapamiętaj to sobie. I wiedz, że  bardzo cię kocham i nie dam cię skrzywdzić nikomu, nawet twojej rodzinie.

Gdy tylko Ewa  zajechała pod wiatę oboje  wyszli by  zabrać z  samochodu zakupy. Za plecami Weli Paweł pokazał Ewie  uniesiony w górę  kciuk, że wszystko już w porządku. W niecałe  dwie godziny później wrócił z Kliniki  Robert. Ależ mała ta Warszawa! Już mi wszyscy  znajomi  gratulowali, że  Paweł ma  magisterkę i że będzie  startował  wyżej. Już chyba  tylko Alina  nie wie, no ale ona  mieszka  na końcu świata. Pozwolicie, że teraz  do niej zadzwonię i zaraz  potem siądziemy do obiadu. Ale Alina  nie odbierała telefonu.

Tym razem babcia była autorką i wykonawcą obiadu i wszyscy  zajadali się nim- były wieprzowe  zrazy  zawijane z pieczarkami i leśnymi grzybami i domowego wyrobu łazanki i kilka  wariacji   sałatek z  kapusty. Na deser był tort lodowy. Gdy stanął na  porcelanowej  paterze, którą dziadkowie  dostali na 25 rocznicę  swego ślubu, wszyscy  stwierdzili, że całość  wygląda  tak ładnie, że aż trzeba to uwiecznić na zdjęciu.

Oczywiście  teraz  Paweł musiał jeszcze  raz wszystko opowiedzieć. Pominął tylko napad płaczu Weli,  bo po co dziewczynie  to wypominać. Ale i tak kilka  razy przerywał opowieść, bo zadzwonił brat Weli, Piotrek i gratulował Pawłowi,  nieco później dzwoniło jeszcze  kilku kolegów, którzy jeszcze nie  mieli ukończonych prac, bardzo ciekawi jak Pawłowi  poszła ta  obrona. Większość z nich uważała, że Paweł popełnia  błąd zostając na uczelni a do tego chcąc robić  doktorat zamiast  szukać  jakiejś ciepłej  posadki. Dwaj mu wyrazili  współczucie, że się  musiał żenić - tu już  Pawła opuściło dobre  samopoczucie i powiedział  kolegom kilka  niemiłych słów, porównując ich poziom inteligencji do poziomu inteligencji zapitych żuli  kiblujących  pod budką z piwem  na  wsi  zabitej dechami. Gdy wypowiadał te  niemiłe  słowa Ewa przypatrywała  mu się z  zaciekawieniem - takiego Pawła  jeszcze  nie widziała  ani nie  słyszała. 

Potem  zatelefonowała Alina, mówiąc, że nie odbierała bo właśnie  wracała z Klonem ze szpitala, bo  po gipsie miał jeszcze  jeden opatrunek, ale już nie  gipsowy i dziś po kolejnej kontroli  ma wreszcie  nogę wolną od  opatrunków. No i ma zleconą rehabilitację. A nie odbierała bo na drodze był wypadek i jechała  w korku i było pełno policji, więc  teraz  dzwoni. Ucieszyła się Alina, że Paweł już po obronie i powiedziała, że jest dumna  z niego, że pnie się wyżej, bo jeśli tylko ma  się możliwości to należy    je wykorzystywać a wiedzy  nigdy  za wiele. Proponowała by w najbliższą sobotę  wszyscy do  nich przyjechali- ona ma komplet zdjęć  tej  nogi Klona, więc  może by Robert to jeszcze  obejrzał i pomacał tę nogę Klona. Robert stwierdził, że w sobotę to on ma dyżur w klinice i to 12 godzinny, więc  może być niedziela, albo  może Alina przyjechać  sama z  Klonem do niego do  kliniki, co byłoby o tyle  dobre, że zrobiliby tomografię komputerową.  On  zostawi na recepcji wiadomość, że przyjedzie jego siostra Alina z  dzieckiem i oni go zawiadomią  i albo do niego  zaprowadzą albo on ich z recepcji odbierze. Wiesz Alinko, my mamy bardzo dobrą nowiutką  aparaturę, a w innych szpitalach to bywa różnie.

                                                                            c.d.n.