Na początku drugiej dekady września Paweł miał wyznaczony termin obrony swojej pracy magisterskiej. Jednego był pewien - praca była napisana dobrze pod względem stylistycznym, nie było fragmentów rodem z gatunku "co autor miał w tym zdaniu na myśli". Praca była przeczytana i sprawdzona przez Ewę, potem czytała ją Wela a na końcu Robert, który stwierdził- "oj to stanowczo dla mnie za mądre". A poza tym nie wiedziałem, że w tak wielu miejscach niezbędna wręcz jest informatyka.
W dniu obrony Paweł "wskoczył" w nowiutką koszulę, nowy krawat i nowy garnitur, na który namówiła go Ewa. Tylko buty nie były świeżo zakupione, ale Ewa stwierdziła, że przekonała się na własnej skórze jak ważne jest, by na każdym egzaminie były bardzo wygodne buty. Poza tym jego buty pasujące do garnituru były tak rzadko używane, że wyglądały po wypastowaniu jak świeżo zdjęte z półki sklepowej.
Na uczelnię ruszyło z Pawłem 3/4 rodziny, czyli Wela oraz Ewa z Robertem. Paweł się śmiał, że czuje się jak rycerz udający się na wyprawę krzyżową. Tłumaczył im, że mogą po prostu poczekać na niego w pobliskiej kawiarni, ale oni woleli poczekać na niego w samochodzie na parkingu. Gdy Paweł zniknął im z oczu, Wela niczym niemowlę wpakowała kciuk do ust i zaczęła go ssać. Wela, a może jednak pójdziemy na kawę, twój kciuk z całą pewnością nie zawiera ani kofeiny ani teiny... Wela uśmiechnęła się nerwowo a po chwili zaczęła znęcać się nad paznokciami obgryzając je nerwowo. Welka, jeszcze trochę a będziesz niczym Wenus z Milo - strofowała ją Ewa. A Robert powiedział - zrozum dziewczyno, że nikt nie obcina człowieka na magisterce- jego praca była już tyle razy czytana przez promotora, że zna ją na pamięć, a poza tym oni tam wszyscy się znają, to są kumple i obcięcie magistra w ogóle nie wchodzi w grę. Bo jeśli ja bym dziś kogoś obciął to za kilka dni kolega mi się tym samym zrewanżuje. Na uczelniach wszyscy się znają jak łyse konie i jak wszędzie są koterie. Na zwykłym egzaminie semestralnym można odpaść, ale tu już dawno wszystko jest znane, obgadane. Poza tym Paweł ma dobrego promotora.
A skąd to wiesz? -zdziwiła się Ewa. No wiem, mam swoje kanały i nawet wiem na ile ocenili jego pracę. A ocenili ją na bdb i to jeszcze nim się dowiadywałem o to. Wiesz, profesorowie też bywają często pacjentami innych profesorów. Tylko było wielkie zdziwienie, że ja wcześniej nie przyznałem się, że Paweł nie przez przypadek ma to samo nazwisko co ja. Ale skądinąd wiedzą, że ja nie z tych co szukają protekcji w takich sprawach. Wiesz, ja mogę poprosić dobrego kolegę o szybkie przyjęcie mojej żony na rehabilitację, gdy jej stan tego wymaga, ale nie poprosiłbym nigdy o łagodne potraktowanie mego syna na jakimś egzaminie.
Po półgodzinie, gdy już trzy paznokcie u lewej ręki Weli zamieniły się w strzępy w drzwiach uczelni Ewa zobaczyła Pawła. O cholera jasna, chyba przełożyli obronę! - wyszeptała.
Eee, chyba nie, popatrz na jego pyszczol, powiedział Robert. Wela zaczęła masakrować kolejny paznokieć, powieki miała mocno zaciśnięte. Tuż przed samochodem Paweł wykonał niemal akrobatyczny piruet, wsadził głowę do samochodu i powiedział- no to już macie pana magistra-inżyniera! I jesteście kochani, że ze mną tu przyjechaliście!
A co tak krótko, dopytywał się Robert- no bo wcale nie była omawiana ta moja praca, ale zamiast tego upewnić ich musiałem, że zostaję na uczelni, potem mnie maglowali na temat o czym będzie doktorat. I teraz zostałem "panem kolegą", z którym będzie im się świetnie współpracować. Wela, słoneczko moje, a czemu ty płaczesz? No to się "słoneczko" teraz rozpłakało na całego i nawet tusz wodoodporny do rzęs nie wytrzymał tego potoku łez. Słoneczko łkało i przepraszało, że płacze a Ewa powiedziała- nie dziw się, to nerwy jej puściły. A poza tym zniszczyła sobie paznokcie, zobacz, tu nawet do krwi. Paweł był przerażony, ale Wela pomalutku wracała do równowagi.
No to co sobie teraz życzycie? - zapytał Robert. Bo ja muszę wpaść do kliniki na trochę. Dobrze, że to wszystko krótko trwało, to nawet zdążę sam przyjąć pacjentów. Wiem, że mam trzech. Potem tylko zajrzę do tych, których kroiłem.
No to podwieź nas do domu i jedź do kliniki, Paweł zajmie się Welą a ja wyskoczę na zakupy swoim samochodem. Robert się zgodził, ale dodał - tylko żebyś nic nie dźwigała, zjedź wózkiem do parkingu a w domu to niech Paweł je wniesie. Pamiętaj o tym, proszę.
W domu Ewa zostawiła Pawła i Welę, sama pojechała wpierw przepatrzeć gdzie można znaleźć masażystę, wzięła "namiary" na człowieka, potem pojechała na zakupy. Przy okazji zakupiła dla Weli tabletki na uspokojenie, które poleciła jej farmaceutka, które oprócz znanych ziół zawierały też witaminy z grupy B. Wela miała je brać przez najbliższe dwa tygodnie. Tym razem Ewa zakupiła też tort lodowy, który prezentował się bardzo okazale.
W domu babcia i dziadek powitali Pawła niczym bohatera, babcia zajęła się troskliwie Welą, zaparzyła herbatkę z melisy i gdy Wela popijała herbatkę delikatnie opiłowywała te biedne postrzępione paznokcie.
Wela, a jak ty zdajesz w takim razie egzaminy?- dopytywał się Paweł. Normalnie, chociaż czasem biorę nerwosol, takie paskudne kropelki. Ale tu się bałam, że jeśli ci się nie powiedzie, to wszyscy przypiszą winę mnie i temu, że wzięliśmy ślub, co cię może odciągnęło od pisania pracy. Pawła aż przytkało na moment ze zdumienia - w końcu powiedział - nie gniewaj się, ale ty masz zwyczajnie świra. Myślałem, że znasz mnie na tyle długo, że wiesz, że nie zawaliłbym nauki z tego powodu, że się zakochałem, ożeniłem itp. Jesteśmy oboje na takim etapie życia, że pewne rzeczy są ważniejsze nawet od naszych uczuć, bo co by ci było po moim uczuciu gdybym nie skończył studiów i nie moglibyśmy się utrzymać. Od października podejmuję pracę, więc jak widzisz wszystko jest jak należy. Kochanie trafiłaś do dość normalnej rodziny, nie masz tu dwóch ojców - masz mnie, mojego ojca, jego żonę, teściów mego ojca. A to, że Ewę nazywam mamą - bo ona dała mi więcej miłości niż moja biologiczna matka. Ona i jej rodzice stworzyli mnie i mojemu ojcu prawdziwy azyl, po prostu rodzinę. Ale nikt przed nikim nie ukrywa tego, że to nie jest moja biologiczna mama. Przyjęli cię bez żadnych obiekcji, szanują moje uczucie do ciebie no i ciebie. Nikt cię tu nie oszuka- zapamiętaj to sobie. I wiedz, że bardzo cię kocham i nie dam cię skrzywdzić nikomu, nawet twojej rodzinie.
Gdy tylko Ewa zajechała pod wiatę oboje wyszli by zabrać z samochodu zakupy. Za plecami Weli Paweł pokazał Ewie uniesiony w górę kciuk, że wszystko już w porządku. W niecałe dwie godziny później wrócił z Kliniki Robert. Ależ mała ta Warszawa! Już mi wszyscy znajomi gratulowali, że Paweł ma magisterkę i że będzie startował wyżej. Już chyba tylko Alina nie wie, no ale ona mieszka na końcu świata. Pozwolicie, że teraz do niej zadzwonię i zaraz potem siądziemy do obiadu. Ale Alina nie odbierała telefonu.
Tym razem babcia była autorką i wykonawcą obiadu i wszyscy zajadali się nim- były wieprzowe zrazy zawijane z pieczarkami i leśnymi grzybami i domowego wyrobu łazanki i kilka wariacji sałatek z kapusty. Na deser był tort lodowy. Gdy stanął na porcelanowej paterze, którą dziadkowie dostali na 25 rocznicę swego ślubu, wszyscy stwierdzili, że całość wygląda tak ładnie, że aż trzeba to uwiecznić na zdjęciu.
Oczywiście teraz Paweł musiał jeszcze raz wszystko opowiedzieć. Pominął tylko napad płaczu Weli, bo po co dziewczynie to wypominać. Ale i tak kilka razy przerywał opowieść, bo zadzwonił brat Weli, Piotrek i gratulował Pawłowi, nieco później dzwoniło jeszcze kilku kolegów, którzy jeszcze nie mieli ukończonych prac, bardzo ciekawi jak Pawłowi poszła ta obrona. Większość z nich uważała, że Paweł popełnia błąd zostając na uczelni a do tego chcąc robić doktorat zamiast szukać jakiejś ciepłej posadki. Dwaj mu wyrazili współczucie, że się musiał żenić - tu już Pawła opuściło dobre samopoczucie i powiedział kolegom kilka niemiłych słów, porównując ich poziom inteligencji do poziomu inteligencji zapitych żuli kiblujących pod budką z piwem na wsi zabitej dechami. Gdy wypowiadał te niemiłe słowa Ewa przypatrywała mu się z zaciekawieniem - takiego Pawła jeszcze nie widziała ani nie słyszała.
Potem zatelefonowała Alina, mówiąc, że nie odbierała bo właśnie wracała z Klonem ze szpitala, bo po gipsie miał jeszcze jeden opatrunek, ale już nie gipsowy i dziś po kolejnej kontroli ma wreszcie nogę wolną od opatrunków. No i ma zleconą rehabilitację. A nie odbierała bo na drodze był wypadek i jechała w korku i było pełno policji, więc teraz dzwoni. Ucieszyła się Alina, że Paweł już po obronie i powiedziała, że jest dumna z niego, że pnie się wyżej, bo jeśli tylko ma się możliwości to należy je wykorzystywać a wiedzy nigdy za wiele. Proponowała by w najbliższą sobotę wszyscy do nich przyjechali- ona ma komplet zdjęć tej nogi Klona, więc może by Robert to jeszcze obejrzał i pomacał tę nogę Klona. Robert stwierdził, że w sobotę to on ma dyżur w klinice i to 12 godzinny, więc może być niedziela, albo może Alina przyjechać sama z Klonem do niego do kliniki, co byłoby o tyle dobre, że zrobiliby tomografię komputerową. On zostawi na recepcji wiadomość, że przyjedzie jego siostra Alina z dzieckiem i oni go zawiadomią i albo do niego zaprowadzą albo on ich z recepcji odbierze. Wiesz Alinko, my mamy bardzo dobrą nowiutką aparaturę, a w innych szpitalach to bywa różnie.
c.d.n.