środa, 4 października 2023

Córeczka tatusia - 21

 Nowy członek  rodziny bardzo spodobał  się i Patrycji i tacie. Ale pierwsze  spotkanie z Patrycją  i tatą  nie nastąpiło wcale  w kwiaciarni, ale w mieszkaniu Marty i Wojtka.  Marta doszła  do wniosku, że będzie lepiej gdy psinka pozna następnych członków  rodziny we  własnym  domu. Ponieważ wyraźnie  została  porzucona to lepiej, żeby poznała nowe osoby na własnym terenie. Tu na pewno odnajdywała  zapach Wojtka i Marty, miała  swoje posłanko i swoją "budę", miseczki z wodą i jedzonkiem. 

Miseczki z wodą to stały w  dwóch rożnych  miejscach- jedna w kuchni a druga w sypialni, w której było i posłanko Misi.  Posłanko Misi "muszelka  z budką", całe z gąbki poliuretanowej, dodatkowo wymoszczone puszystym kocykiem stało tuż obok małżeńskiego łóżka.   Miseczka z wodą  stała na  tacy, by Misia mogła się  w każdej  chwili napić. Na spody psich  misek Marta nakleiła kawałki gumy, żeby się nie  ślizgały na tacy. Marta dokupiła jeszcze dwa  gąbkowe posłanka, ale już bez  budek, żeby Misia miała również swe własne miejsce w pokoju dziennym jak i w kuchni i w "gabinecie Wojtka".  Ale  nie  da  się ukryć, że najbardziej pod  słońcem to lubiła miejsca na kolanach Marty lub Wojtka.  W łazience przybyły dwa ręczniki, jeden dla Misi po kąpieli a drugi do wycierania łapek, które  miała regularnie  myte po spacerach. Pojechali również do kliniki weterynaryjnej, która była na  terenie SGGW by lekarze na podstawie badania krwi ustalili  jakie  szczepienia powinna przejść.  W efekcie końcowym Misia została zaszczepiona  przeciw wszystkim psim  chorobom a lekarka powiedziała  by dawać jej również trochę "prawdziwego" mięsa, oczywiście gotowanego no i nie dawać  żadnych wędlin ani wieprzowiny. Lekarka była  zdania, że  Misia jest nawet całkiem udaną mieszanką "międzyrasową" i jej zdaniem to  najprawdopodobniej jest  skutkiem przypadku a nie  świadomego eksperymentowania. Pochwaliła Martę i Wojtka, że nie  spuszczają  jej ze  smyczy, że jeśli może  swobodnie biegać po domu  za piłką to takiej maleńkiej psince ta ilość ruchu wystarczy, bo oboje jej rodzice to były pieski pokojowe, takie  do towarzystwa a nie  brytany stróżujące.

Od powrotu Marty i Wojtka   z nad  morza tata i Patrycja byli nieomal codziennymi ich gośćmi. Oboje  się zachwycali Misią a Misia  bardzo  szybko pokochała  następne dwie osoby i teraz,  ongiś biedny, porzucony piesek - miał cztery osoby do kochania i  zabawy.   

Tata odbył "poważną" rozmowę z Martą - okazało  się, że już złożyli wraz z Patrycją  swe dokumenty w USC i postanowili, że to będzie "cichy ślub" - tylko świadkowie  i nowożeńcy. To nas też  nie ma być na waszym ślubie? - spytała Marta. No wy to będziecie naszymi  świadkami - i ponieważ to będzie cichy ślub, to będzie w dzielnicowym USC.  A po ślubie  nie będzie żadnego jedzenia poza  domem, bo okazało  się, że tata musi być na diecie bo "dorobił się" wrzodów żołądka, więc poślubna uczta będzie  w domu. I te  wrzody to ma  od  dawna i jak powiedział lekarz to wrzody powstają nie  tylko z powodu złego sposobu odżywiania  się,  przeżycia psychiczne też mają wpływ. Marta zaraz spisała  sobie  czego tacie  nie  wolno jeść  i stwierdziła,  że "uczta  weselna" będzie u nich w domu. Przy okazji tata "puścił farbę" - okazało się, że kiedyś on i Pati pracowali w ramach tego  samego  Zjednoczenia i ich biura  ze  sobą  dość blisko współpracowały, więc  "znali się  z widzenia".  Potem, gdy zaczęły  się "przemiany ustrojowe" Pati została  zwolniona, poszła na ten kurs  bukieciarstwa i tata kupując kiedyś jakieś doniczkowe kwiatki trafił na  nią w kwiaciarni. Spotkali się potem na kawie, opowiedzieli sobie  wzajemnie o swoich problemach i zawodowych i rodzinnych i tak mniej  więcej po ponad  roku znajomość przerodziła  się w uczucie.   Przy okazji Marta  się dowiedziała, że małżeństwo Patrycji rozpadło  się z powodu alkoholizmu jej męża.  Niestety  alkoholik pozostaje alkoholikiem do końca swego życia i po dwóch nieudanych próbach wyjścia z nałogu Pati  zrezygnowała z wyciągania swego męża z nałogu - po prostu facet  był zbyt towarzyski z natury i miał zbyt  słaby  charakter.

Pati - a gdy już będziecie po ślubie to nie pogniewasz  się, jeśli będę mówiła do ciebie "mamo" a nie jak dotąd po imieniu? - spytała Patrycję Marta.  Patrycja uśmiechnęła  się i powiedziała-  na pewno się nie pogniewam, możesz już nawet od   dziś mówić tak  do mnie- dla mnie to powód do dumy, a nie do tego by się  na ciebie  gniewać.  A ponieważ  zaczęły  się ściskać i obejmować  Misia natychmiast zaczęła się domagać,  by ją  wziąć na kolana, głaskać i przytulać.

Wieczorem tego dnia Wojtek powiedział do Marty -  wymyśliłem już prezent  ślubny dla taty i Pati - dwutygodniowy pobyt w sanatorium w Polanicy- Zdroju. Organizowane  są w ramach turnusu wycieczki krajoznawcze, można również mieć normalne, nie  dietetyczne wyżywienie. A tamte okolice  są naprawdę ładne jesienią. Już  zrobiłem wstępną rezerwację dla nich i jeśli to akceptujesz, to w ciągu 3  dni wykupię ten pobyt.  I wcale  nie musi mieć tata skierowania, skoro za ten pobyt płaci.  Myślałem  wpierw  o czymś bardziej atrakcyjnym  np. o pobycie nad Morzem Śródziemnym,  ale tam to może być problem  z dietą dla taty. No i tu to sobie dojadą  spokojnie samochodem lub jakimś publicznym środkiem lokomocji, a nad Morze Śródziemne jest jednak trochę dłuższa i bardziej męcząca podróż no i problem z dietą. Sprawdzałem też pobyty w Bułgarii i Turcji - podróż  lotnicza, ale problem z tą  dietą  dla taty. A  z tego  co wiem, to dieta jest bardzo istotną sprawą przy wrzodach żołądka. Więc chyba będzie  zdrowiej, jeśli pobyt będzie w granicach Polski a do tego w  sanatorium.   Na przykład we Włoszech lub Turcji regularne wyżywienie w ramach ceny wycieczki to tylko śniadania i kolacje,  ale lunche czy też obiady to już musi  sobie wczasowicz sam organizować. Zastanawiałem  się też czy nie lepiej  byłoby wysłać ich  np. w Dolomity lub w Alpy, ale tam też byłby problem  z dietą, poza  tym tam trzeba dość  dużo dreptać, żeby nie  było nudno a duże  dreptanie na wrzody też chyba nie jest wskazane. I byłbym bardzo wdzięczny tacie gdyby na ten ślub nie  ściągał moich rodziców.

A oni  się nie obrażą na tatę jeśli nie  zostaną zaproszeni na ślub?- zastanawiała  się na głos  Marta. Myślę że się nie obrażą, zwłaszcza gdy będą  wiedzieli, że to cichy ślub a na  dodatek  dowiedzą  się, że podróż poślubna to pobyt sanatoryjny - zapewnił ją  Wojtek.  Ja to chyba jestem tak zwanym  wyrodnym  synem, ale ja naprawdę znacznie bardziej jestem do twego taty przywiązany niż do mego ojca. Gdy twój tata  nam coś  doradza to zawsze stara  się zejść na  nasz poziom i patrzeć na  sprawę  naszymi oczami,  bo dobrze  zdaje sobie  sprawę z tego, że jednak on dorastał w innych  warunkach, a teraz  wszystkie  zmiany poglądów i sytuacji następują  znacznie  szybciej niż kiedyś. I naprawdę ogromnie  się  cieszę, że będą mieszkali z Pati tak bardzo blisko nas. 

Marta zerknęła w  swój notatnik- trzeba kupić u weterynarza  kropelki przeciw kleszczom, bo  trzeba je  dawać na psi grzbiecik co 4 tygodnie.  Jutro je kupię. Nie podejrzewałam, że na miejskich trawnikach też mogą urzędować kleszcze, sądziłam , że są tylko w lesie lub na łąkach. Tak prawdę mówiąc to nawet nie miałam pojęcia, że takie paskudztwo jak kleszcze istnieją. Przecież od  dziecka  chodziłam po lesie   w lecie i jesieni i nie  słyszałam o tym, że one nie tylko istnieją ale i roznoszą  boreliozę, która jest groźna i dla  zwierząt i dla ludzi.  

Bo kiedyś to były prawdziwe  zimy - powiedział Wojtek - ze śniegiem, ze sporymi mrozami, które nie trwały dzień lub dwa, ale po kilka  tygodni i wtedy to wszelkie paskudztwo zimą ginęło.  Żeby pojeździć zimą na  sankach lub na  nartach to wcale  nie trzeba  było wyjeżdżać w góry - sam pamiętam, że zimą to  zjeżdżałem na  sankach Agrikolą  i każda górka była zawsze pełna dzieciaków na  sankach. A na podwórkach to dozorcy robili  ślizgawki i mogliśmy jeździć na łyżwach. Co prawda  nie był to taki idealnie  gładki lód, no ale z kolei my nie  jeździliśmy wszak figurowo.   

Marta  skrzywiła  się - ja tam za śniegiem i lodem w mieście  to nie tęsknię - tak naprawdę to bardzo  nie lubię zimy w mieście. Denerwuje mnie, że trzeba  się ciepło ubierać. Zima to jest fajna   w górach, ale  nie  w mieście. Więc będziemy dzielić urlop - stwierdził  Wojtek - dwa tygodnie zimą w górach i dwa tygodnie latem nad morzem. Uważam, że stanowczo za mało jest tego urlopu - stwierdziła Marta. Oj tak- zgodził  się  z nią  Wojtek. I dlatego mam  w planach być "wolnym  strzelcem" aby nie pracować na etacie. Na początku tak - najlepiej  na etacie, ale potem to raczej jeśli na  etacie to  tylko w jakiejś prywatnej  spółce. Chcę dostawać  wynagrodzenie  za konkretny projekt a nie  za siedzenie osiem na osiem godzin.  Tyle tylko, że u nas to ciągle jest dziwnie w mojej branży. Bardziej liczy się  sama obecność  w miejscu pracy niż wykonana praca. To taka pozostałość socjalistycznej głupoty. Nie jest  ważny efekt, ważna dyscyplina, zgodność  z jakimś idiotycznym  regulaminem.  I być może  dlatego wyjedziemy stąd. Ale na razie  to wpierw  muszę napisać i obronić  magisterkę.  

Czy  zauważyłaś, że my wcale  nie chodzimy  do kina a kiedyś chodziliśmy regularnie? No wiesz-  wydaje  mi  się, że po pierwsze- mam wrażenie, że jest teraz mniej fajnych filmów  w kinach, po drugie- jest sporo filmów do wypożyczenia i obejrzenia  w domu, po trzecie - przypomnij  sobie  po co chodziliśmy do kina. Całować  się i pieścić to możemy w domu, a przyznasz, że jest jednak wygodniej niż  w kinie. Ale został nam jednak jeden  nawyk z kina-  zawsze gdy oglądamy jakiś  film to albo jesteśmy do siebie przytuleni albo trzymamy  się za ręce- stwierdziła Marta.  Ale mnie to bardzo odpowiada i myślę, że tobie  też. No jasne, że mi odpowiada - zapewnił ją Wojtek.

Oj, chyba trzeba wyprowadzić Misię na  spacer, bo snuje  się pod drzwiami wyjściowymi i trąca  noskiem swoją  smycz - zauważył Wojtek. Pójdziesz   z nami, czy chcesz  zostać w  domu?- spytał Wojtek. Pójdę  z wami to wtedy będzie  dłuższy spacer. Ona się tak rozbestwiła  nad morzem, że wieczorem wychodzimy  razem, że gdy idzie tylko z tobą  albo tylko  ze mną to jakoś bardzo krótki jest ten  spacer. Bo to mądra psinka- pochwalił Misię  Wojtek  - wie, że najlepiej  gdy rodzina jest  w komplecie.  Ciekawe  jak będzie   z tym wychodzeniem gdy nadejdą jesienne deszcze - ona  bardzo nie lubi deszczu. Ale już rozmawiałam w psim  sklepie i pani powiedziała, że niedługo będą psie kapotki - była nawet tak  miła, że zmierzyła długość Misi. A ja  pomyślałam, że jej uszyję taką zimową kapotkę z nieprzemakalnym  wierzchem a spód będzie z  czegoś ciepłego. To mała psinka i nadal chudziutka  i  może marznąć  w chłodne  dni, więc powinna mieć chronione nerki, tym bardziej, że jednak zawsze  będzie  strzyżona.  A kapturek też będzie  miała? - zapytał Wojtek.   

No coś ty -to są płaszczyki bez kapturów. No a po każdym spacerze  będzie na pewno nie tylko mycie  samych łapek ale i pewnie  brzuszka. Ale ona jest do tego przyzwyczajona- ostatnio nalewam do umywalki ciepłej  wody i ją  wstawiam, obok umywalki jest taboret z ręcznikiem i panienka  ląduje potem na ręczniku i  zawsze  wtedy dostaję  "liza". Dobrze, że to jednak  malutki piesek a nie owczarek niemiecki - stwierdziła Marta. Bo jestem  dziwnie pewna, że umycie  owczarkowi  łap byłoby poza moimi możliwościami.  

Pati powiedziała, że we  wrześniu zacznie już  zabierać  małą do kwiaciarni, żeby  się przyzwyczaiła, bo przecież mnie od października  nie będzie w domu.  No ale przecież  ja będę - stwierdził Wojtek. No ale ty masz pisać  a nie  zajmować  się psem. Pamiętasz co nasi napisali gdy im przesłaliśmy  zdjęcie  Misi? - napisali, że to będzie  wspólny piesek.  Co tydzień  albo tata  albo Pati podrzucają dla niej mięsko - cielęcinkę, bo tata teraz nie je wędlin, więc Pati często piecze cielęcinę, żeby była do  chleba  zamiast wędliny.  I czasem robi dla Misi kulki z mielonego wołowego - oczywiście  są wrzucane na wrzątek i Misia też je bardzo lubi. Marchewki surowej  nie chce jednak jeść,  ale buraczki gotowane to zjada. Zjada też na surowo cykorię. 

                                                                             c.d.n.