Nowy członek rodziny bardzo spodobał się i Patrycji i tacie. Ale pierwsze spotkanie z Patrycją i tatą nie nastąpiło wcale w kwiaciarni, ale w mieszkaniu Marty i Wojtka. Marta doszła do wniosku, że będzie lepiej gdy psinka pozna następnych członków rodziny we własnym domu. Ponieważ wyraźnie została porzucona to lepiej, żeby poznała nowe osoby na własnym terenie. Tu na pewno odnajdywała zapach Wojtka i Marty, miała swoje posłanko i swoją "budę", miseczki z wodą i jedzonkiem.
Miseczki z wodą to stały w dwóch rożnych miejscach- jedna w kuchni a druga w sypialni, w której było i posłanko Misi. Posłanko Misi "muszelka z budką", całe z gąbki poliuretanowej, dodatkowo wymoszczone puszystym kocykiem stało tuż obok małżeńskiego łóżka. Miseczka z wodą stała na tacy, by Misia mogła się w każdej chwili napić. Na spody psich misek Marta nakleiła kawałki gumy, żeby się nie ślizgały na tacy. Marta dokupiła jeszcze dwa gąbkowe posłanka, ale już bez budek, żeby Misia miała również swe własne miejsce w pokoju dziennym jak i w kuchni i w "gabinecie Wojtka". Ale nie da się ukryć, że najbardziej pod słońcem to lubiła miejsca na kolanach Marty lub Wojtka. W łazience przybyły dwa ręczniki, jeden dla Misi po kąpieli a drugi do wycierania łapek, które miała regularnie myte po spacerach. Pojechali również do kliniki weterynaryjnej, która była na terenie SGGW by lekarze na podstawie badania krwi ustalili jakie szczepienia powinna przejść. W efekcie końcowym Misia została zaszczepiona przeciw wszystkim psim chorobom a lekarka powiedziała by dawać jej również trochę "prawdziwego" mięsa, oczywiście gotowanego no i nie dawać żadnych wędlin ani wieprzowiny. Lekarka była zdania, że Misia jest nawet całkiem udaną mieszanką "międzyrasową" i jej zdaniem to najprawdopodobniej jest skutkiem przypadku a nie świadomego eksperymentowania. Pochwaliła Martę i Wojtka, że nie spuszczają jej ze smyczy, że jeśli może swobodnie biegać po domu za piłką to takiej maleńkiej psince ta ilość ruchu wystarczy, bo oboje jej rodzice to były pieski pokojowe, takie do towarzystwa a nie brytany stróżujące.
Od powrotu Marty i Wojtka z nad morza tata i Patrycja byli nieomal codziennymi ich gośćmi. Oboje się zachwycali Misią a Misia bardzo szybko pokochała następne dwie osoby i teraz, ongiś biedny, porzucony piesek - miał cztery osoby do kochania i zabawy.
Tata odbył "poważną" rozmowę z Martą - okazało się, że już złożyli wraz z Patrycją swe dokumenty w USC i postanowili, że to będzie "cichy ślub" - tylko świadkowie i nowożeńcy. To nas też nie ma być na waszym ślubie? - spytała Marta. No wy to będziecie naszymi świadkami - i ponieważ to będzie cichy ślub, to będzie w dzielnicowym USC. A po ślubie nie będzie żadnego jedzenia poza domem, bo okazało się, że tata musi być na diecie bo "dorobił się" wrzodów żołądka, więc poślubna uczta będzie w domu. I te wrzody to ma od dawna i jak powiedział lekarz to wrzody powstają nie tylko z powodu złego sposobu odżywiania się, przeżycia psychiczne też mają wpływ. Marta zaraz spisała sobie czego tacie nie wolno jeść i stwierdziła, że "uczta weselna" będzie u nich w domu. Przy okazji tata "puścił farbę" - okazało się, że kiedyś on i Pati pracowali w ramach tego samego Zjednoczenia i ich biura ze sobą dość blisko współpracowały, więc "znali się z widzenia". Potem, gdy zaczęły się "przemiany ustrojowe" Pati została zwolniona, poszła na ten kurs bukieciarstwa i tata kupując kiedyś jakieś doniczkowe kwiatki trafił na nią w kwiaciarni. Spotkali się potem na kawie, opowiedzieli sobie wzajemnie o swoich problemach i zawodowych i rodzinnych i tak mniej więcej po ponad roku znajomość przerodziła się w uczucie. Przy okazji Marta się dowiedziała, że małżeństwo Patrycji rozpadło się z powodu alkoholizmu jej męża. Niestety alkoholik pozostaje alkoholikiem do końca swego życia i po dwóch nieudanych próbach wyjścia z nałogu Pati zrezygnowała z wyciągania swego męża z nałogu - po prostu facet był zbyt towarzyski z natury i miał zbyt słaby charakter.
Pati - a gdy już będziecie po ślubie to nie pogniewasz się, jeśli będę mówiła do ciebie "mamo" a nie jak dotąd po imieniu? - spytała Patrycję Marta. Patrycja uśmiechnęła się i powiedziała- na pewno się nie pogniewam, możesz już nawet od dziś mówić tak do mnie- dla mnie to powód do dumy, a nie do tego by się na ciebie gniewać. A ponieważ zaczęły się ściskać i obejmować Misia natychmiast zaczęła się domagać, by ją wziąć na kolana, głaskać i przytulać.
Wieczorem tego dnia Wojtek powiedział do Marty - wymyśliłem już prezent ślubny dla taty i Pati - dwutygodniowy pobyt w sanatorium w Polanicy- Zdroju. Organizowane są w ramach turnusu wycieczki krajoznawcze, można również mieć normalne, nie dietetyczne wyżywienie. A tamte okolice są naprawdę ładne jesienią. Już zrobiłem wstępną rezerwację dla nich i jeśli to akceptujesz, to w ciągu 3 dni wykupię ten pobyt. I wcale nie musi mieć tata skierowania, skoro za ten pobyt płaci. Myślałem wpierw o czymś bardziej atrakcyjnym np. o pobycie nad Morzem Śródziemnym, ale tam to może być problem z dietą dla taty. No i tu to sobie dojadą spokojnie samochodem lub jakimś publicznym środkiem lokomocji, a nad Morze Śródziemne jest jednak trochę dłuższa i bardziej męcząca podróż no i problem z dietą. Sprawdzałem też pobyty w Bułgarii i Turcji - podróż lotnicza, ale problem z tą dietą dla taty. A z tego co wiem, to dieta jest bardzo istotną sprawą przy wrzodach żołądka. Więc chyba będzie zdrowiej, jeśli pobyt będzie w granicach Polski a do tego w sanatorium. Na przykład we Włoszech lub Turcji regularne wyżywienie w ramach ceny wycieczki to tylko śniadania i kolacje, ale lunche czy też obiady to już musi sobie wczasowicz sam organizować. Zastanawiałem się też czy nie lepiej byłoby wysłać ich np. w Dolomity lub w Alpy, ale tam też byłby problem z dietą, poza tym tam trzeba dość dużo dreptać, żeby nie było nudno a duże dreptanie na wrzody też chyba nie jest wskazane. I byłbym bardzo wdzięczny tacie gdyby na ten ślub nie ściągał moich rodziców.
A oni się nie obrażą na tatę jeśli nie zostaną zaproszeni na ślub?- zastanawiała się na głos Marta. Myślę że się nie obrażą, zwłaszcza gdy będą wiedzieli, że to cichy ślub a na dodatek dowiedzą się, że podróż poślubna to pobyt sanatoryjny - zapewnił ją Wojtek. Ja to chyba jestem tak zwanym wyrodnym synem, ale ja naprawdę znacznie bardziej jestem do twego taty przywiązany niż do mego ojca. Gdy twój tata nam coś doradza to zawsze stara się zejść na nasz poziom i patrzeć na sprawę naszymi oczami, bo dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że jednak on dorastał w innych warunkach, a teraz wszystkie zmiany poglądów i sytuacji następują znacznie szybciej niż kiedyś. I naprawdę ogromnie się cieszę, że będą mieszkali z Pati tak bardzo blisko nas.
Marta zerknęła w swój notatnik- trzeba kupić u weterynarza kropelki przeciw kleszczom, bo trzeba je dawać na psi grzbiecik co 4 tygodnie. Jutro je kupię. Nie podejrzewałam, że na miejskich trawnikach też mogą urzędować kleszcze, sądziłam , że są tylko w lesie lub na łąkach. Tak prawdę mówiąc to nawet nie miałam pojęcia, że takie paskudztwo jak kleszcze istnieją. Przecież od dziecka chodziłam po lesie w lecie i jesieni i nie słyszałam o tym, że one nie tylko istnieją ale i roznoszą boreliozę, która jest groźna i dla zwierząt i dla ludzi.
Bo kiedyś to były prawdziwe zimy - powiedział Wojtek - ze śniegiem, ze sporymi mrozami, które nie trwały dzień lub dwa, ale po kilka tygodni i wtedy to wszelkie paskudztwo zimą ginęło. Żeby pojeździć zimą na sankach lub na nartach to wcale nie trzeba było wyjeżdżać w góry - sam pamiętam, że zimą to zjeżdżałem na sankach Agrikolą i każda górka była zawsze pełna dzieciaków na sankach. A na podwórkach to dozorcy robili ślizgawki i mogliśmy jeździć na łyżwach. Co prawda nie był to taki idealnie gładki lód, no ale z kolei my nie jeździliśmy wszak figurowo.
Marta skrzywiła się - ja tam za śniegiem i lodem w mieście to nie tęsknię - tak naprawdę to bardzo nie lubię zimy w mieście. Denerwuje mnie, że trzeba się ciepło ubierać. Zima to jest fajna w górach, ale nie w mieście. Więc będziemy dzielić urlop - stwierdził Wojtek - dwa tygodnie zimą w górach i dwa tygodnie latem nad morzem. Uważam, że stanowczo za mało jest tego urlopu - stwierdziła Marta. Oj tak- zgodził się z nią Wojtek. I dlatego mam w planach być "wolnym strzelcem" aby nie pracować na etacie. Na początku tak - najlepiej na etacie, ale potem to raczej jeśli na etacie to tylko w jakiejś prywatnej spółce. Chcę dostawać wynagrodzenie za konkretny projekt a nie za siedzenie osiem na osiem godzin. Tyle tylko, że u nas to ciągle jest dziwnie w mojej branży. Bardziej liczy się sama obecność w miejscu pracy niż wykonana praca. To taka pozostałość socjalistycznej głupoty. Nie jest ważny efekt, ważna dyscyplina, zgodność z jakimś idiotycznym regulaminem. I być może dlatego wyjedziemy stąd. Ale na razie to wpierw muszę napisać i obronić magisterkę.
Czy zauważyłaś, że my wcale nie chodzimy do kina a kiedyś chodziliśmy regularnie? No wiesz- wydaje mi się, że po pierwsze- mam wrażenie, że jest teraz mniej fajnych filmów w kinach, po drugie- jest sporo filmów do wypożyczenia i obejrzenia w domu, po trzecie - przypomnij sobie po co chodziliśmy do kina. Całować się i pieścić to możemy w domu, a przyznasz, że jest jednak wygodniej niż w kinie. Ale został nam jednak jeden nawyk z kina- zawsze gdy oglądamy jakiś film to albo jesteśmy do siebie przytuleni albo trzymamy się za ręce- stwierdziła Marta. Ale mnie to bardzo odpowiada i myślę, że tobie też. No jasne, że mi odpowiada - zapewnił ją Wojtek.
Oj, chyba trzeba wyprowadzić Misię na spacer, bo snuje się pod drzwiami wyjściowymi i trąca noskiem swoją smycz - zauważył Wojtek. Pójdziesz z nami, czy chcesz zostać w domu?- spytał Wojtek. Pójdę z wami to wtedy będzie dłuższy spacer. Ona się tak rozbestwiła nad morzem, że wieczorem wychodzimy razem, że gdy idzie tylko z tobą albo tylko ze mną to jakoś bardzo krótki jest ten spacer. Bo to mądra psinka- pochwalił Misię Wojtek - wie, że najlepiej gdy rodzina jest w komplecie. Ciekawe jak będzie z tym wychodzeniem gdy nadejdą jesienne deszcze - ona bardzo nie lubi deszczu. Ale już rozmawiałam w psim sklepie i pani powiedziała, że niedługo będą psie kapotki - była nawet tak miła, że zmierzyła długość Misi. A ja pomyślałam, że jej uszyję taką zimową kapotkę z nieprzemakalnym wierzchem a spód będzie z czegoś ciepłego. To mała psinka i nadal chudziutka i może marznąć w chłodne dni, więc powinna mieć chronione nerki, tym bardziej, że jednak zawsze będzie strzyżona. A kapturek też będzie miała? - zapytał Wojtek.
No coś ty -to są płaszczyki bez kapturów. No a po każdym spacerze będzie na pewno nie tylko mycie samych łapek ale i pewnie brzuszka. Ale ona jest do tego przyzwyczajona- ostatnio nalewam do umywalki ciepłej wody i ją wstawiam, obok umywalki jest taboret z ręcznikiem i panienka ląduje potem na ręczniku i zawsze wtedy dostaję "liza". Dobrze, że to jednak malutki piesek a nie owczarek niemiecki - stwierdziła Marta. Bo jestem dziwnie pewna, że umycie owczarkowi łap byłoby poza moimi możliwościami.
Pati powiedziała, że we wrześniu zacznie już zabierać małą do kwiaciarni, żeby się przyzwyczaiła, bo przecież mnie od października nie będzie w domu. No ale przecież ja będę - stwierdził Wojtek. No ale ty masz pisać a nie zajmować się psem. Pamiętasz co nasi napisali gdy im przesłaliśmy zdjęcie Misi? - napisali, że to będzie wspólny piesek. Co tydzień albo tata albo Pati podrzucają dla niej mięsko - cielęcinkę, bo tata teraz nie je wędlin, więc Pati często piecze cielęcinę, żeby była do chleba zamiast wędliny. I czasem robi dla Misi kulki z mielonego wołowego - oczywiście są wrzucane na wrzątek i Misia też je bardzo lubi. Marchewki surowej nie chce jednak jeść, ale buraczki gotowane to zjada. Zjada też na surowo cykorię.
c.d.n.