czwartek, 14 marca 2024

Córeczka tatusia - 97

 Po ostatnim  zdaniu wypowiedzianym przez Martę w pokoju zapadła cisza  - trwała  może minutę, ale Marta miała  wrażenie, że całą  wieczność. Andrzej siedział ze  wzrokiem  wbitym w czubki swych domowych klapek.

Marciu, nie miałem o  tym pojęcia - cicho powiedział Andrzej. Przepraszam was oboje, że niechcący wrobiłem was oboje  w  swoje kłopoty, o których nie miałem pojęcia. Dobrze, że oboje jesteście w tej chwili ze mną i dobrze, że to wy mi to przekazujecie - jesteście moimi najlepszymi,  pod słońcem tej  ziemi,  przyjaciółmi. No fakt- schizofrenia nie jest dziedziczna. I nie  zakaźna.

Muszę po powrocie  wybrać się do lekarza prowadzącego Lenę. I może uda mi  się ją umieścić na trochę w sanatorium jakimś. Już sobie  wyobrażam ten stek przekleństw  jakimi obrzuci matkę, ciotkę i mnie. A wiesz może co ona bierze?  

Nie wiem, nie  zapytałam - chyba  byłam zbyt  oszołomiona tą wiadomością. Jak  na razie to ja mam "swoistego kaca", że obrzucałam Lenę niemiłymi słowami i myślami, ale po raz pierwszy w życiu  zetknęłam się z kimś dotkniętym schizofrenią. Wiesz, mam na uczelni dość dziwne, jak  dla mnie koleżanki, więc różne wypowiedzi Leny jakoś stosunkowo mało mnie bulwersowały.  One też  często tak plotą głupoty jakby 10 minut  wcześniej  spadły  razem  z  deszczem na  ziemię lub obciągnęły pół litra. Gdy wyszłam  za mąż to się pytały kiedy rodzę  - bo w ich pojęciu wychodzi się za mąż z konieczności a nie  z miłości. I podobnie jak moja teściowa nie mogły  się nadziwić, że robię II stopień  studiów,  skoro już mogłabym być  "panią kosmetyczką." 

Poza  tym nie miałam z Leną  zbyt częstego kontaktu - nie przyjaźniłam  się  z nią. Głównie dlatego, że wiecznie byłam i nadal jestem pod kreską  czasową. To jeden z powodów - a drugi - ja nie mam dzieci i rozmowy o nich jakoś mało mnie interesują.  Z Alą to miałyśmy wspólny temat bo przecież Michał pracuje z Wojtkiem w jednym pokoju - oni obgadują nas, a my ich.  Poza  tym  Ali bardzo pomaga Ziuk i "Ziukowa", więc gdy my rozmawiamy to jakoś właściwie  nigdy o  dzieciach - no chyba, że któreś  z nich zrobi coś extra durnego i jest się z czego pośmiać, albo w przedszkolu Mirka wybucha kolejna epidemia  i dzieciak siedzi w domu a opłata za przedszkole nie wiadomo na  co idzie. I nie przepraszaj mnie za to, że to właśnie ja  powiedziałam  ci o chorobie  Leny. Przyjaciele  są właśnie po to,  by byli z nami wtedy gdy nas dopadają  złe chwile. Dobrze, że jej mama teraz  mieszka blisko was.  Tyle tylko, że nadal nie mogę  zrozumieć, dlaczego ukryły przed tobą fakt, że ona  jest schizofreniczką. Zapewne gdyby miała AIDS to też by ten fakt skrzętnie ukryły przed tobą. Chwilami to mam wrażenie, że ja  nie pasuję do dzisiejszych czasów. 

Ale wracając do milszych  tematów - juniorzy całą drogę byli super grzeczni - cały  czas trzymali mnie  za ręce,  młodszy za prawą, starszy za lewą, młodszy  to się nawet do mnie  na lotnisku przytulał, gdy  siedział na moich kolanach. W moim odczuciu to  oni obaj mają zbyt mało bodźców zewnętrznych, bo ani Lena ani ciocia i ich babcia właściwie nigdzie z nimi nie bywają - plac zabaw, sklep osiedlowy - to wszystko co widzą codziennie. A można by już z nimi pojechać do Łazienek, w  weekend zabrać do któregoś muzeum, kupić bilety do kina na  seans dla dzieci, zaprowadzić do teatru kukiełkowego. Dla nich to nawet jazda autobusem jest atrakcją.  Ojciec Wojtka na pewno z  chęcią by im towarzyszył i przystępnie wszelakie  nowości  tłumaczył. Ale to ty musisz zarządzić. Podejrzewam, że Lena w  dzieciństwie  też tylko była w domu lub koło domu.  

Tak, a do tego w Otwocku a nie  w Warszawie - dopowiedział Andrzej. Dopiero pod  sam koniec podstawówki ona zamieszkała w Warszawie z matką. A jej ojciec  do dziś mieszka gdzieś za granicą, ale nie mam nawet bladego pojęcia gdzie i dlaczego. Przez grzeczność nie  pytałem a ona nigdy nic o tym nie mówiła.

Ja to wprawdzie  miałam tylko tatę, ale tata mnie  wszędzie prowadzał, to on mi objaśniał świat. W każdą niedzielę gdzieś bywałam z tatą, nawet gdy jeszcze byli przed rozwodem. Niedziela była zawsze dla mnie najfajniejszym  dniem tygodnia. Na grzyby też mnie tata zabierał. A jaka była frajda gdy jechaliśmy "prawdziwym pociągiem" z dymiącą lokomotywą!  Przed świętami to zabierał mnie do kościołów pod hasłem oglądanie "żłobków" lub  "grobów Pańskich",  ale przy okazji mi opowiadał o danym kościele i opowiadał jak je  budowano, uczył mnie rozróżniania  stylów. Może nie był przystojnym bawidamkiem, ale miał i ma  nadal wiele wiadomości i mi je przekazywał.To on mnie nauczył wcześnie czytać i czytałam gdy miałam 5 lat. No i, co najważniejsze,  zawsze był w domu - dopiero gdy byłam w liceum czasami wyjeżdżał na dzień lub aż na trzy dni.  Lena nie pracuje zawodowo, ma  wspomaganie w postaci mamy, więc trzeba to wykorzystać  dla dobrego rozwoju dzieci.  A jak sama widziałam, to oni mają potencjał i trzeba to tylko umiejętnie  zagospodarować. To takie małe bystrzaki  są.

Andrzej wpatrywał się w Martę  jak przysłowiowa "sroka w gnat" i w końcu powiedział -Wojtuś- możesz mnie  zabić, ale muszę to powiedzieć - kocham twoją żonę - kocham za jej rozum i dobroć, ale przysięgam - nigdy ci jej nie  odbiję, bo ciebie też kocham.  Jestem w gruncie  rzeczy szczęściarzem, że  darzycie  mnie swoją przyjaźnią.  I wiecie - tamtego dnia gdy Marta przywiozła cię do Kliniki to nie był mój regularny dyżur a zastępstwo, bo kolega musiał  ratować swą matkę- doznała zawału i był  z nią wtedy w Aninie. Taki splot okoliczności to był. I pierwszy raz  w życiu przegadałem  niemal całą  noc z dopiero co poznanym człowiekiem  a na dodatek - byłeś  człowiekiem, którego operowałem. Sam tego nie mogłem pojąć.

Wiesz- powiedział Wojtek- to - to  jeszcze  nic - najdziwniejsze było to, że Marta cię nie opieprzyła jak święty Michał  Diabła za to, że ją mianowałeś bratową i jeszcze ci powiedziała, że w takim  razie masz jej mówić po imieniu.  Z lekka mnie  zatkało ze  zdziwienia, ale siedziałem  cicho, bo jeszcze nie bardzo wszystko do mnie  docierało - chyba  za dużo  wrażeń miałem jak na jeden  wieczór.  Być może to znieczulenie trochę jednak człowieka ogłupia.  Chyba tak - śmiała  się Marta - wiesz, że  cię kroją a bólu nie  czujesz - od takiego zestawienia niewątpliwie  można zgłupieć.

Jutro pójdziemy po choinkę - z tym, że  nie robimy wigilii i prezenty będą symboliczne i wcale nie będą to zabawki  a puzzle, dostosowane do wieku. I jak to w Anglii- będą w  pierwszy  dzień  świąt.  Marta uśmiechnęła  się - a ja przywiozłam prezent  dla ciebie - i zaraz go dostaniesz, żeby cię potem  dzieciaki nie męczyły, że one też by to chciały mieć  - to prezent od nas wszystkich - od dwóch ojców i od nas. Dostajesz  dziś, żeby bystrzakom nie było żal. Podeszła do swej przepastnej podręcznej torby , w której i Misia by  się zmieściła i podała  zapakowany w kolorowy papier prezent. No co wy wyprawiacie! zdumiał się Andrzej. Rozpakuj - zarządziła Marta - w razie  czego możemy to wymienić na inny model.Tylko nie wyrzuć metki a zachowaj ją. 

Andrzej rozpakował i oniemiał - a skąd wiedzieliście, że chciałem to mieć???  Intuicja kobieca - powiedział Wojtek - ja się zawsze jej pytam co chciałbym dostać i ona  zawsze  wie - nie mam pojęcia skąd to wie.W pudełku był czytnik ebooków z możliwością robienia notatek. Powiedz, skąd wiedziałaś?- pytał się Andrzej.

To proste - jest multum książek  medycznych w postaci ebooków, więc dobrze  jest  mieć przy okazji notatnik by sobie różne rzeczy wynotować w trakcie czytania.  I te elektroniczne  wersje  są jednak  zawsze nieco tańsze, co też jest istotne. Ja też mam taki, ale nie brałam ze  sobą. A czytnik jest lepszy niż  sam notatnik, bo dłużej trzyma "prund"  jak mówią na polskiej   wsi.  No i literaturę "piękną" też można  sobie ściągnąć. I daje  się na nim  czytać nawet w świetle słonecznym . Aplikacja do notatek jest bezpłatna, tylko musisz ją pobrać. No i nie  zgub rysika- ja to go sobie przykleiłam na "elastycznym sznurku". A tak we  "w ogóle",  to model konsultowałam z Michałem - chciałam  sobie  sprawić  notatnik, ale same notatniki zbyt szybko  się rozładowują i Michał mi doradził czytnik z notatnikiem.  Z tym, że część  pozycji trzeba ściągać ze sklepu na komputer i dopiero potem wgrać kabelkiem na  czytnik - to przegrywanie  z kompa na czytnik to się odbywa w tak zwanym "mgnieniu oka".

Ja też sobie taki czytnik kupię - skonstatował Wojtek. Już masz w swoim biurku, znajdziesz gdy wrócimy- poinformowała go Marta. Kupiliśmy z Michałem "hurtem" cztery sztuki  i dostaliśmy ładną zniżkę. Niewielu klientów kupuje  cztery sztuki na raz. Michał kupił dla Ali. On swój dostał od  ojca gdy był w Polsce ostatnim  razem. 

I wiecie co? Przemyślałam sprawę wyemigrowania - właściwie  to słuchając i czytając wypowiedzi tych co mają własne firmy to wydaje  mi  się, że chyba w tej  chwili to najlepiej jest mieć biznes u braci Czechów - niezbyt duży kłopot językowy, choć i oni i my wyśmiewamy wzajemnie  swoje  języki no i to jednak jest "tuż za rogiem" a przecież każdy z nas  ma tu jakichś znajomych, przyjaciół rodzinę.  Tylko trzeba u  nich przeprowadzić solidne rozeznanie jaki profil firmy no i czy jest w ogóle zapotrzebowanie na taką firmę o której Michał i ty i ktoś tam jeszcze myślicie.  Ale mam wrażenie, że praca na  politechnice to w gruncie  rzeczy i Michałowi i tobie Wojtuniu pasuje.  

Ty sobie  spokojnie robisz ten doktorat, wcale nie musisz  brać udziału w  wyścigu szczurów, Michał też nie. Po prostu w obecnej sytuacji nie musicie wcale podejmować ryzyka, którym bez wątpienia jest każdy jeden własny biznes. Zgoda - nie ma kokosów, ale wy macie z Michałem zminimalizowane ryzyko robiąc to co robicie. Ja niedługo dołączę i swoje zarobki do domowego budżetu, Ala zarobi na fryzjera i pończochy i poprawi sobie samopoczucie faktem, że dokłada  się do budżetu. Wszyscy mamy już bardzo stabilną  sytuację mieszkaniową, co też nie jest bez  znaczenia.  Mamy już grono przyjaciół i znajomych i myślę, że skoro nikt nam nie  ciosa kołków na głowie to odpuśćmy  sobie poszukiwanie nowej ojczyzny.  Nie wiem czy ojciec Michała  zrobi wam dobre  rozeznanie w kwestii gdzie będzie dobrze założyć firmę, ale wiem, że jeżeli zostaniemy w Polsce to damy tu sobie  radę, a być może wtedy rodzice Michała zdecydują się na jakąś "hacjendę" pod Warszawą  albo w bardziej "klimatycznym" miejscu  w Polsce i albo osiądą na stałe  albo na kilka miesięcy w roku.

Wojtek wpatrywał się uważnie w Martę - ty mówisz to poważnie? - zapytał. A czy to jest temat do żartów?- spytała.  Przecież nie mamy szans byśmy się nagle  wszyscy razem przenieśli  gdzieś gdzie powstanie ten nasz biznes - wydamy wpierw kupę forsy na poszukiwania, rozeznania, nowe mieszkania i ich meblowanie a co będzie w zamian? - nikt z nas tego nie  wie. Zapominamy, że lepiej jest wrogiem dobrego i że  wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. Wojtek i Andrzej wpatrywali się uważnie w Martę a Andrzej powiedział - i powiedz bracie jak jej nie kochać??? Nie  da się przecież!

                                                                   c.d.n.