Po ostatnim zdaniu wypowiedzianym przez Martę w pokoju zapadła cisza - trwała może minutę, ale Marta miała wrażenie, że całą wieczność. Andrzej siedział ze wzrokiem wbitym w czubki swych domowych klapek.
Marciu, nie miałem o tym pojęcia - cicho powiedział Andrzej. Przepraszam was oboje, że niechcący wrobiłem was oboje w swoje kłopoty, o których nie miałem pojęcia. Dobrze, że oboje jesteście w tej chwili ze mną i dobrze, że to wy mi to przekazujecie - jesteście moimi najlepszymi, pod słońcem tej ziemi, przyjaciółmi. No fakt- schizofrenia nie jest dziedziczna. I nie zakaźna.
Muszę po powrocie wybrać się do lekarza prowadzącego Lenę. I może uda mi się ją umieścić na trochę w sanatorium jakimś. Już sobie wyobrażam ten stek przekleństw jakimi obrzuci matkę, ciotkę i mnie. A wiesz może co ona bierze?
Nie wiem, nie zapytałam - chyba byłam zbyt oszołomiona tą wiadomością. Jak na razie to ja mam "swoistego kaca", że obrzucałam Lenę niemiłymi słowami i myślami, ale po raz pierwszy w życiu zetknęłam się z kimś dotkniętym schizofrenią. Wiesz, mam na uczelni dość dziwne, jak dla mnie koleżanki, więc różne wypowiedzi Leny jakoś stosunkowo mało mnie bulwersowały. One też często tak plotą głupoty jakby 10 minut wcześniej spadły razem z deszczem na ziemię lub obciągnęły pół litra. Gdy wyszłam za mąż to się pytały kiedy rodzę - bo w ich pojęciu wychodzi się za mąż z konieczności a nie z miłości. I podobnie jak moja teściowa nie mogły się nadziwić, że robię II stopień studiów, skoro już mogłabym być "panią kosmetyczką."
Poza tym nie miałam z Leną zbyt częstego kontaktu - nie przyjaźniłam się z nią. Głównie dlatego, że wiecznie byłam i nadal jestem pod kreską czasową. To jeden z powodów - a drugi - ja nie mam dzieci i rozmowy o nich jakoś mało mnie interesują. Z Alą to miałyśmy wspólny temat bo przecież Michał pracuje z Wojtkiem w jednym pokoju - oni obgadują nas, a my ich. Poza tym Ali bardzo pomaga Ziuk i "Ziukowa", więc gdy my rozmawiamy to jakoś właściwie nigdy o dzieciach - no chyba, że któreś z nich zrobi coś extra durnego i jest się z czego pośmiać, albo w przedszkolu Mirka wybucha kolejna epidemia i dzieciak siedzi w domu a opłata za przedszkole nie wiadomo na co idzie. I nie przepraszaj mnie za to, że to właśnie ja powiedziałam ci o chorobie Leny. Przyjaciele są właśnie po to, by byli z nami wtedy gdy nas dopadają złe chwile. Dobrze, że jej mama teraz mieszka blisko was. Tyle tylko, że nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego ukryły przed tobą fakt, że ona jest schizofreniczką. Zapewne gdyby miała AIDS to też by ten fakt skrzętnie ukryły przed tobą. Chwilami to mam wrażenie, że ja nie pasuję do dzisiejszych czasów.
Ale wracając do milszych tematów - juniorzy całą drogę byli super grzeczni - cały czas trzymali mnie za ręce, młodszy za prawą, starszy za lewą, młodszy to się nawet do mnie na lotnisku przytulał, gdy siedział na moich kolanach. W moim odczuciu to oni obaj mają zbyt mało bodźców zewnętrznych, bo ani Lena ani ciocia i ich babcia właściwie nigdzie z nimi nie bywają - plac zabaw, sklep osiedlowy - to wszystko co widzą codziennie. A można by już z nimi pojechać do Łazienek, w weekend zabrać do któregoś muzeum, kupić bilety do kina na seans dla dzieci, zaprowadzić do teatru kukiełkowego. Dla nich to nawet jazda autobusem jest atrakcją. Ojciec Wojtka na pewno z chęcią by im towarzyszył i przystępnie wszelakie nowości tłumaczył. Ale to ty musisz zarządzić. Podejrzewam, że Lena w dzieciństwie też tylko była w domu lub koło domu.
Tak, a do tego w Otwocku a nie w Warszawie - dopowiedział Andrzej. Dopiero pod sam koniec podstawówki ona zamieszkała w Warszawie z matką. A jej ojciec do dziś mieszka gdzieś za granicą, ale nie mam nawet bladego pojęcia gdzie i dlaczego. Przez grzeczność nie pytałem a ona nigdy nic o tym nie mówiła.
Ja to wprawdzie miałam tylko tatę, ale tata mnie wszędzie prowadzał, to on mi objaśniał świat. W każdą niedzielę gdzieś bywałam z tatą, nawet gdy jeszcze byli przed rozwodem. Niedziela była zawsze dla mnie najfajniejszym dniem tygodnia. Na grzyby też mnie tata zabierał. A jaka była frajda gdy jechaliśmy "prawdziwym pociągiem" z dymiącą lokomotywą! Przed świętami to zabierał mnie do kościołów pod hasłem oglądanie "żłobków" lub "grobów Pańskich", ale przy okazji mi opowiadał o danym kościele i opowiadał jak je budowano, uczył mnie rozróżniania stylów. Może nie był przystojnym bawidamkiem, ale miał i ma nadal wiele wiadomości i mi je przekazywał.To on mnie nauczył wcześnie czytać i czytałam gdy miałam 5 lat. No i, co najważniejsze, zawsze był w domu - dopiero gdy byłam w liceum czasami wyjeżdżał na dzień lub aż na trzy dni. Lena nie pracuje zawodowo, ma wspomaganie w postaci mamy, więc trzeba to wykorzystać dla dobrego rozwoju dzieci. A jak sama widziałam, to oni mają potencjał i trzeba to tylko umiejętnie zagospodarować. To takie małe bystrzaki są.
Andrzej wpatrywał się w Martę jak przysłowiowa "sroka w gnat" i w końcu powiedział -Wojtuś- możesz mnie zabić, ale muszę to powiedzieć - kocham twoją żonę - kocham za jej rozum i dobroć, ale przysięgam - nigdy ci jej nie odbiję, bo ciebie też kocham. Jestem w gruncie rzeczy szczęściarzem, że darzycie mnie swoją przyjaźnią. I wiecie - tamtego dnia gdy Marta przywiozła cię do Kliniki to nie był mój regularny dyżur a zastępstwo, bo kolega musiał ratować swą matkę- doznała zawału i był z nią wtedy w Aninie. Taki splot okoliczności to był. I pierwszy raz w życiu przegadałem niemal całą noc z dopiero co poznanym człowiekiem a na dodatek - byłeś człowiekiem, którego operowałem. Sam tego nie mogłem pojąć.
Wiesz- powiedział Wojtek- to - to jeszcze nic - najdziwniejsze było to, że Marta cię nie opieprzyła jak święty Michał Diabła za to, że ją mianowałeś bratową i jeszcze ci powiedziała, że w takim razie masz jej mówić po imieniu. Z lekka mnie zatkało ze zdziwienia, ale siedziałem cicho, bo jeszcze nie bardzo wszystko do mnie docierało - chyba za dużo wrażeń miałem jak na jeden wieczór. Być może to znieczulenie trochę jednak człowieka ogłupia. Chyba tak - śmiała się Marta - wiesz, że cię kroją a bólu nie czujesz - od takiego zestawienia niewątpliwie można zgłupieć.
Jutro pójdziemy po choinkę - z tym, że nie robimy wigilii i prezenty będą symboliczne i wcale nie będą to zabawki a puzzle, dostosowane do wieku. I jak to w Anglii- będą w pierwszy dzień świąt. Marta uśmiechnęła się - a ja przywiozłam prezent dla ciebie - i zaraz go dostaniesz, żeby cię potem dzieciaki nie męczyły, że one też by to chciały mieć - to prezent od nas wszystkich - od dwóch ojców i od nas. Dostajesz dziś, żeby bystrzakom nie było żal. Podeszła do swej przepastnej podręcznej torby , w której i Misia by się zmieściła i podała zapakowany w kolorowy papier prezent. No co wy wyprawiacie! zdumiał się Andrzej. Rozpakuj - zarządziła Marta - w razie czego możemy to wymienić na inny model.Tylko nie wyrzuć metki a zachowaj ją.
Andrzej rozpakował i oniemiał - a skąd wiedzieliście, że chciałem to mieć??? Intuicja kobieca - powiedział Wojtek - ja się zawsze jej pytam co chciałbym dostać i ona zawsze wie - nie mam pojęcia skąd to wie.W pudełku był czytnik ebooków z możliwością robienia notatek. Powiedz, skąd wiedziałaś?- pytał się Andrzej.
To proste - jest multum książek medycznych w postaci ebooków, więc dobrze jest mieć przy okazji notatnik by sobie różne rzeczy wynotować w trakcie czytania. I te elektroniczne wersje są jednak zawsze nieco tańsze, co też jest istotne. Ja też mam taki, ale nie brałam ze sobą. A czytnik jest lepszy niż sam notatnik, bo dłużej trzyma "prund" jak mówią na polskiej wsi. No i literaturę "piękną" też można sobie ściągnąć. I daje się na nim czytać nawet w świetle słonecznym . Aplikacja do notatek jest bezpłatna, tylko musisz ją pobrać. No i nie zgub rysika- ja to go sobie przykleiłam na "elastycznym sznurku". A tak we "w ogóle", to model konsultowałam z Michałem - chciałam sobie sprawić notatnik, ale same notatniki zbyt szybko się rozładowują i Michał mi doradził czytnik z notatnikiem. Z tym, że część pozycji trzeba ściągać ze sklepu na komputer i dopiero potem wgrać kabelkiem na czytnik - to przegrywanie z kompa na czytnik to się odbywa w tak zwanym "mgnieniu oka".
Ja też sobie taki czytnik kupię - skonstatował Wojtek. Już masz w swoim biurku, znajdziesz gdy wrócimy- poinformowała go Marta. Kupiliśmy z Michałem "hurtem" cztery sztuki i dostaliśmy ładną zniżkę. Niewielu klientów kupuje cztery sztuki na raz. Michał kupił dla Ali. On swój dostał od ojca gdy był w Polsce ostatnim razem.
I wiecie co? Przemyślałam sprawę wyemigrowania - właściwie to słuchając i czytając wypowiedzi tych co mają własne firmy to wydaje mi się, że chyba w tej chwili to najlepiej jest mieć biznes u braci Czechów - niezbyt duży kłopot językowy, choć i oni i my wyśmiewamy wzajemnie swoje języki no i to jednak jest "tuż za rogiem" a przecież każdy z nas ma tu jakichś znajomych, przyjaciół rodzinę. Tylko trzeba u nich przeprowadzić solidne rozeznanie jaki profil firmy no i czy jest w ogóle zapotrzebowanie na taką firmę o której Michał i ty i ktoś tam jeszcze myślicie. Ale mam wrażenie, że praca na politechnice to w gruncie rzeczy i Michałowi i tobie Wojtuniu pasuje.
Ty sobie spokojnie robisz ten doktorat, wcale nie musisz brać udziału w wyścigu szczurów, Michał też nie. Po prostu w obecnej sytuacji nie musicie wcale podejmować ryzyka, którym bez wątpienia jest każdy jeden własny biznes. Zgoda - nie ma kokosów, ale wy macie z Michałem zminimalizowane ryzyko robiąc to co robicie. Ja niedługo dołączę i swoje zarobki do domowego budżetu, Ala zarobi na fryzjera i pończochy i poprawi sobie samopoczucie faktem, że dokłada się do budżetu. Wszyscy mamy już bardzo stabilną sytuację mieszkaniową, co też nie jest bez znaczenia. Mamy już grono przyjaciół i znajomych i myślę, że skoro nikt nam nie ciosa kołków na głowie to odpuśćmy sobie poszukiwanie nowej ojczyzny. Nie wiem czy ojciec Michała zrobi wam dobre rozeznanie w kwestii gdzie będzie dobrze założyć firmę, ale wiem, że jeżeli zostaniemy w Polsce to damy tu sobie radę, a być może wtedy rodzice Michała zdecydują się na jakąś "hacjendę" pod Warszawą albo w bardziej "klimatycznym" miejscu w Polsce i albo osiądą na stałe albo na kilka miesięcy w roku.
Wojtek wpatrywał się uważnie w Martę - ty mówisz to poważnie? - zapytał. A czy to jest temat do żartów?- spytała. Przecież nie mamy szans byśmy się nagle wszyscy razem przenieśli gdzieś gdzie powstanie ten nasz biznes - wydamy wpierw kupę forsy na poszukiwania, rozeznania, nowe mieszkania i ich meblowanie a co będzie w zamian? - nikt z nas tego nie wie. Zapominamy, że lepiej jest wrogiem dobrego i że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. Wojtek i Andrzej wpatrywali się uważnie w Martę a Andrzej powiedział - i powiedz bracie jak jej nie kochać??? Nie da się przecież!
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz