sobota, 27 stycznia 2024

Córeczka tatusia- 76

 Dzień przed Sylwestrem Marta spędziła  w kuchni - nikt jej nie pomagał ale i nikt  nie przeszkadzał - Wojtek i ojciec byli w pracy, Misia urzędowała  u Pati w kwiaciarni. Na mini kotleciki Marta przygotowała trzy rodzaje  mięsa - schab karkowy, kawałek ligawy wołowej i bardzo chudy wędzony boczek,  w  sumie około 2 kilogramy  mięsa. Pokroiła na małe kawałki i przepuściła  wszystko     przez zwykłe  sitko maszynki do mielenia, potem przez tak zwane "pasztetowe", o drobniejszych oczkach. Doprawiła mięso, bardzo długo je mieszała  rękami i uprościła  sobie  pracę -przypomniała  sobie, że ma przecież cała masę  malutkich pergaminowych foremek, więc  zamiast formować kulki posmarowała  foremki odrobiną oleju, potem napełniła je mięsem - wyszły dwie pełne blachy "mini babeczek" z mięsa. Upiekła je i odstawiła do ostygnięcia. Oddzielnie przygotowała  do nich  sos z leciutką nutą  grzybową.

Następnie przygotowała ciasto na  szare kluski. Tu też oszczędziła  sobie pracy, bo przypomniała  sobie, że ma przecież robot wielofunkcyjny, więc zamiast mozolnie trzeć kartofle pokroiła je  na  kawałki i wrzuciła do kielicha blendera ustawiając "machinę" tak, by nie  zrobiła z kartofli soku. Nie mniej gotowanie tych kładzionych klusek zajęło jej masę czasu, bo trzeba było gotować  je partiami.  Gdy  Wojtek dotarł do domu Marta właśnie gotowała ostatnią partię "szarych klusek". Kluski i upieczone   mięsne  "babeczki" wywędrowały do pokoju stołowego, a Marta zajęła  się przygotowywaniem "słodkiego". Bazą było gotowe  ciasto francuskie, czyli maślane. Potem zabrała  się za przygotowanie dwóch kremów do przełożenia "blatów" placka kupionego w  piekarni. Ponieważ Wojtek był już głodny, to nastąpiła "przerwa obiadowa"  - zjedli szybko "zupę zacierkową" na bazie rosołu wołowego, który Marta zawsze miała "w zanadrzu"  i po kotlecie schabowym  z "szopską sałatką". Wojtek "wyżebrał" kilka szarych , świeżo ugotowanych klusek,  a tłumaczenie mu, że przecież przed momentem pochłonął talerz  zupy z ziemniakami i domowymi  zacierkami  nie miało sensu, więc Marta  nie protestowała. Zresztą nadal był bardzo szczupły. 

Z ciasta francuskiego Marta zrobiła 2 rolady - jedną z cukrem trzcinowym plus cynamon i nieco mielonego goździka, a druga  miała masę  makową z rodzynkami  i czekoladą. Placek został przełożony dwiema masami - gotową kajmakową i domową masą kokosową i całość została oblana czekoladą. 

Ojej-zmartwił się Wojtek - jak my to  wszystko przewieziemy! No nie wiem- powiedziała Marta- ale mam pomysł - niech oni do nas przyjadą na Sylwestra  - tak będzie naprawdę najprościej. Ala ma tylko sałatki do transportu, to im będzie łatwiej i barszcz lub coś  w tym rodzaju i  zabierze  się z sałatkami w jeden duży pojemnik, a barszcz  zajmie  raptem dwie litrowe  butelki. Dzwoń do obu chłopaków, że jest zmiana lokalizacji. Mogą, ale  nie muszą  przywieźć ze sobą jakieś picie - materiał na lekkie szprycerki to u nas jest i po nich to mogą prowadzić a poza tym to mogą u nas nawet  spać, jeśli zachce im  się coś o wyższym potencjale procentów.  Gościnna pościel już wyprana i  wysuszona po Bożym Narodzeniu. Odkryłam  ze  zdumieniem, że jeżeli nie  muszę jechać na  wykłady to mam zaskakująco dużo czasu na różne  domowe prace.  No popatrz - ja też kiedyś na to wpadłem- śmiał się Wojtek

Ty to masz głowę na karku! Idę telefonować wpierw do Michała, potem do Andrzeja. No to ja trzymam kciuki, żeby to "chwyciło"- powiedziała Marta.  Pertraktacje z Michałem trwały dość długo, ale gdy Wojtek przesłał fotki tego co jest do przewiezienia Michał uległ perswazjom. Z Andrzejem poszło gładko, jemu było obojętne  pod jaki  adres mają przyjechać. Wojtek użył jeszcze jednego argumentu - u nich jest parter, więc nikomu nie będą tupać gdy im się  zachce potańczyć kozaka lub  "krzesanego".  No i jest jeszcze ten plus, że obie  pary  gości mogą u  nich nocować, bo  są trzy  sypialnie, a od  biedy można  wykorzystać  też sofę w  pokoju stołowym, a nawet mieszkanie jego ojca, które nie jest przecież  daleko.  W końcu umówili  się, że zaczną wieczór około godziny 21,00.   

Gdy już  wszystko co Marta przygotowała  było wystudzone, nastąpiło "załadowanie lodówki" i tym razem lodówka wcale nie wydawała  się za  duża. Marta  kiedyś kupiła sporo włoskich pojemników  do lodówki i tym razem "były jak znalazł"- wszystkie się przydały. Szybko razem uporali  się ze  sprzątaniem po tym "pichceniu".

Gdy ojciec  wrócił  z pracy uśmiał  się serdecznie, powiedział, że on noc sylwestrową spędzi u  rodziców Wojtka i albo u nich się prześpi albo przespaceruje  się do własnego mieszkania. Marta została  z lekka obrugana, że wszystko sama robiła, a przecież niedawno miała operację. No miałam, ale już jestem  zdrowa, nic mi nie jest a jak wiesz to ja nie stoję tylko siedzę przy stole na wysokim stołku i większość "dziabaniny" robię siedząc. I nawet  nie  czuję się zmęczona - zapewniała ojca.

Gdy już leżeli w łóżku Wojtek powiedział - jesteśmy najmłodszą parą, z krótkim stażem małżeńskim a jak  się okazuje to jesteśmy najlepiej zorganizowani. Marta zaczęła  się śmiać - weź poprawkę na to, że te "gorzej zorganizowane pary"  mają dzieci, więc mają o wiele  więcej kłopotów i zawirowań niż my. My  wciąż jeszcze jesteśmy na etapie  że możemy coś zrobić lub  nie, a oni z uwagi na posiadane  dzieci to muszą wiele rzeczy robić niezależnie od tego czy chcą czy nie  oraz  robić to, na co akurat  wcale nie mają ochoty. To taka drobna różnica między nimi a nami. Jutro trzeba dokupić trochę picia. Idziesz jutro na uczelnię?  

Nie, jutro będą pustki, więc wcześnie rano możemy pojechać na jakieś zakupy, tylko przepytamy się rodziców czy im  czegoś nie trzeba kupić i może ojciec będzie  chciał z nami pojechać. Widziałem jego minę gdy zobaczył te  dwie blachy tych mięsnych babeczek - aż go zatkało z wrażenia. Dobrze, że to wszystko weszło do tego rondla z sosem. One  całkiem lekko wychodziły  z tych foremek. No bo foremki były wysmarowane przed pieczeniem  olejem. A jak je  smarowałaś?  Zwyczajnie - moczyłam palec w oleju i smarowałam nim foremkę w środku. Nie  sądzisz chyba, że używałam do tego kroplomierza- wyjaśniła  Marta. Muszę się któregoś dnia zorientować czy nie ma w handlu małych pędzelków silikonowych, bo ten, który mam jest dobry  ale tylko do smarowania  dużych powierzchni.

Pogoda w ostatni  dzień tego roku była zupełnie nie  adekwatna do pory  roku. Padał deszcz, na chodnikach stała  woda, trawnikom wróciła zielono-żółtawa  barwa.  Oj, to pewnie  biedna Misia stoi na brzegu trawnika i rozpacza, że nie ma  kaloszy i parasolki - powiedziała Marta. Albo wbija pazurki w kurtkę Pati lub taty, żeby tylko jej nie postawili na ziemi - dodał Wojtek. Zadzwonię do nich, że za pół godziny do nich wpadniemy- powiedziała  Marta. I od  nich pojedziemy na  zakupy. Rodzice śmiali się z  tego, że w końcu  Sylwester będzie u Wojtków i że  pewnie "wdepną" do  nich na moment gdy będą Misię namawiali do wieczornego spaceru. 

Mieszkańcy osiedla podjęli  szeroko zakrojoną  akcję by na terenie osiedla nikt nie  szalał z fajerwerkami i  po osiedlu mieli spacerować "dyżurni" by pilnować porządku. A że na osiedlu większość mieszkańców to byli ludzie  starsi, a na dodatek całkiem  spora ilość mieszkańców to byli dawni, lub obecni pracownicy MSW, to była  była  szansa, że nie będzie szaleństw fajerwerkowych. Na ostatnie  w tym roku  zakupy wybrał  się  z Martą i Wojtkiem tata Marty.  Ależ jest paskudnie ! - narzekał- coś im nie  wypaliło w tym prognozowaniu pogody - miał być wzrost ciśnienia i lekki mróz do -5 stopni.  Pewnie  będzie, ale dopiero wtedy gdy ludzie będą z lekka znieczuleni wracać nad  ranem lub rano z  zabaw - już  sobie  wyobrażam radość dziewczyn, które wybiorą się na Sylwestra od  razu w szpiluniach, bo przecież będą jechały samochodzikiem - prorokowała Marta. A jak to wszystko elegancko zamarznie to nawet przejście 100 metrów będzie problemem. 

 Dla nas by nie było to problemem - powiedział Wojtek - po prostu bym wpierw podjechał pod  samo wejście, potem  cię przeniósł na klatkę schodową i wrócił do samochodu by go odholować na  miejsce.  Tata uśmiechnął się lekko - zapominasz  synuś, że nie  wszyscy mogą podjechać pod  samo wejście do budynku no i sporo osób nie wybiera  się na Sylwestra samochodem, bo chce "godnie" pożegnać stary rok i powitać nowy spełniając  wiele toastów nie tylko leciutkim winkiem. No fakt - zgodził się Wojtek. My to jakoś mało "tradycyjnie" obchodzimy różne okazje.

Późnym popołudniem Pati  wraz  z tatą przynieśli do mieszkania Wojtków kilka doniczek kwiatów, które "nie zeszły" przed zamknięciem kwiaciarni, a wiadomo było, że na pewno w Nowy Rok nie będzie chętnych na kwiatki i zaraz  był weekend, więc szkoda, by stały w kwiaciarni i marniały. Pati  wnioskowała by każda  para  gości zabrała do domu ze sobą kwiatek i dodała nawet  "otulenie" na  drogę.

Gdy Pati poustawiała kwiaty Marta  stwierdziła, że pokój stołowy nabrał odświętnego wyglądu i bardzo długo tuliła  się do Pati, dziękując jej cichutko za to, że jest dla niej  i Wojtka tak troskliwą i kochającą mamą.  Pati śmiała  się, że bez  chodzenia w ciąży i bez nieprzespanych  nocy ma  dwoje  wspaniałych  dzieci, z których jest ponadto  dumna i które ogromnie  kocha. A my do was jeszcze dziś przed północą  zajrzymy i to zapewne w komplecie, czyli z okazji wieczornego spaceru z Misią - na razie Wiesław nie wpuszcza nas do kuchni i nie mam nawet bladego pojęcia co on tam robi - powiedziała  Pati. Podobno  obiado - kolację. Chyba  nie może wybaczyć Martusi, że  sama wszystko szykowała bez jego udziału. I cały czas powtarza, że ma  nadzieję, że naprawdę  nic  ci nie dolega po tym szykowaniu "stosu żarcia".

Obie pary przyjaciół Marty i Wojtka przyjechały punktualnie.Wieczór rozpoczął się od konsumpcji- wszyscy byli bez kolacji. Panie od  razu po kilku pierwszych kęsach poprosiły o przepis i były wielce zdumione, że owe  mięso to najzwyczajniejsze w  świecie kotleciki mielone, a szare kluski to zwykłe kluski kładzione o zupełnie prostym składzie i że zamiast trzeć kartofle na tarce można je zblendować. No coś podobnego! Nie wpadłabym na ten pomysł - zapewniała  Lena.  

Ja wpadłam, bo jestem okrutnie leniwa i wysilam stale mózg by jak najkrócej być w kuchni i każdą czynność maksymalnie uprościć - wyjaśniła  Marta. I czasem wcale  to moim daniom nie wychodzi na  dobre, ale lenie tak mają. Gdy byłam sama, bo tata był na jakimś wyjeździe to wcale nie gotowałam sobie obiadów, no i miałam figurę modelki. Czyli głównie skórę i kości - dodał Wojtek. I tata starał się wcale nie wyjeżdżać, bo wiedział o tym. I zawsze potem zostawiał w lodówce  gotowy obiad i kupił kuchenkę mikrofalową, żeby Marta  jednak jadła coś ciepłego.  Jesteś skarżypytą - śmiała  się Marta. Nie  było cię  w Polsce gdy byłam w liceum.  No nie  było, ale mój ojciec  tu bywał i się wtedy nasi ojcowie widywali. Do dziś  się przecież przyjaźnią. 

A mój ojciec to Martę ubóstwia - stwierdził Wojtek. Co Marta powie to jest niemal święte. Zwłaszcza od  czasu gdy go zmobilizowała by odwiedził Andrzeja i podjął leczenie. Często mam podejrzenie, że chętnie  by  się ze mną zamienił  rolą- śmiał  się Wojtek. 

No ale to jest piękne- zauważył Michał. Nawet nie masz  pojęcia jak ważna jest akceptacja naszych wyborów przez naszych rodziców. Spójrz jak jest u nas - teściowie Ali są dla niej stokroć lepsi  niż jej rodzeni rodzice i mnie właściwie też zaadoptowali.  Marta spojrzała na Michała i powiedziała - nie wyobrażam  sobie, że może być na świecie ktoś, kto cię Michale nie lubi.  No to sobie jednak wyobraź, bo jednak jest trochę takich osób - stwierdził Michał. 

Andrzej, który dotychczas milczał powiedział - masz rację Michale. Moi rodzice nie  zaakceptowali, jak dotąd Leny. Wzięło się to głównie stąd, że wymyślili sobie, że powinienem poślubić córkę ich przyjaciół. Nie docierało do nich, że ani mnie do niej nie ciągnęło ani jej do mnie. I, wyobraźcie  sobie, że nie  tylko Leny nie  zaakceptowali - swą niechęć do Leny przenieśli i na nasze  dzieci - nie widzieli  żadnego z nich w naturze, nie odwiedzają ich, zupełnie tak jakby chłopcy nie istnieli. I wiem, że to się nie  zmieni bo oni i ja mamy zupełnie różne poglądy. Po pierwsze to zrobiłem nie takie  studia jakie wybrał mi ojciec, potem  z Leną zamiast być na  weselu, którego sobie  wcale nie życzyliśmy, o czym mówiliśmy głośno i wyraźnie otwartym tekstem,  my wskoczyliśmy do samolotu i polecieliśmy do Bułgarii i to za moje pieniądze, nie ich. A na dodatek nie  chciałem mieszkać pod Warszawą w domu razem z nimi i codziennie  się tłuc do i z Warszawy.  I sytuacja jest taka, że ja od  chwili naszego ślubu nie widziałem  się z rodzicami.  Początkowo mnie to dołowało, ale  dawno już mnie to nie  dotyka. Nie mam rodziców, ale mam Wojtka, którego uważam za brata, bo mamy identyczne spojrzenie na 99% spraw, mam bratową, którą kocham tak jak Wojtka a moi chłopcy mają ciocię Martę, którą  obaj uważają za prawdziwą ciocię. Do ojca Wojtka mówię "tato" i jest mi z tym wszystkim dobrze.  Jedyne co mi przeszkadza to nadmiar pracy i zbyt mało wolnego czasu dla dzieci i Leny. Lena uśmiechnęła  się - ale nie jest źle, dzieciaki jeszcze  nie pytają się kim jest ten pan, który ich często wieczorem kąpie a potem śpi ze mną w jednym łóżku.

Ja już dawno odkryłam, że więzy krwi niewiele znaczą - powiedziała Marta. I że nie do końca jest prawdą, że dziecku potrzebna jest głównie matka. Mnie od  zawsze do życia był potrzebny ojciec i Wojtek. I tak jest nadal, choć mi się rodzina nieco rozszerzyła o teścia i żonę (od niedawna) mego ojca. I zapewne dlatego tak cenię przyjaciół, czyli was wszystkich. I mam nadzieję, że nasza przyjaźń przetrwa tak długo jak długo my będziemy istnieć.

                                                                   c.d.n.