niedziela, 23 lutego 2014

Przeklęte szkolenie

Michalina był zła jak osa, gdy szef wytypował ją na szkolenie. Szkolenie miało
być ok. 30 km  od Warszawy, dojazd miał sobie zorganizować  każdy sam na
własną rękę. Była połowa pażdziernika, za oknem siąpił jesienny deszcz, niebo
zaciągnięte było czarnymi chmurami. A szkolenie miało być w letnim ośrodku
nad jeziorem.
Na dole woda, na górze woda a pośrodku szkolenie w psich budach, mruczała
ze złością, pakując  torbę. Szkolenie miało trwać aż 5 dni. Starała się wziąć jak
najmniej rzeczy, zastanawiała się tylko nad kaloszami. Znała ten ośrodek i
doskonale wiedziała, że na terenie nie było chodników, więc  z domków do
głównego pawilonu, gdzie była kuchnia, stołówka i sala konferencyjna trzeba
będzie wędrować po błocie, więc lepiej jednak wziąć kalosze.
Mąż odwiózł ją na dworzec autobusowy i obiecał, że w piątek przyjedzie po
nią do ośrodka.
Autobus tę zawrotną odległość pomiędzy stolicą a ośrodkiem nad jeziorem
pokonał w godzinę. Z ulgą wysiadła z wlokącego się autobusu. 
Do przejścia miała około 700 metrów. Gdy ostatnim razem tu była wydawało
się jej, że ośrodek był znacznie bliżej szosy, no ale wtedy byli tu samochodem.
Dobrze, że chociaż deszcz nie padał. Zerknęła na zegarek - była dopiero
dziewiąta, a szkolenie miało się rozpocząć dopiero o 12 w południe.
Jako osoba przezorna przyjechała wcześniej by zakwaterować się jak najbliżej
głównego pawilonu, jako że ośrodek zajmował spory teren i niektóre domki
stały  dość daleko od głównego pawilonu.
W recepcji bez trudu załatwiła sobie domek o właściwej lokalizacji - było
zaledwie kilka osób. Gdy już załatwiła  formalności w recepcji i szła się
rozpakować, zaczęły podjeżdżać samochody.
W domku obejrzała czy wszystko działa, włączyła elektryczny czajnik   i
zrobiła sobie  przywiezioną kawę, pogryzając do niej wafelki czekoladowe.
Przed dwunastą poszła do pawilonu. W holu już stali "kursanci"- wśród
nich zobaczyła kilka znajomych  twarzy. Jak zwykle przeważała płeć męska,
po prostu w tym zawodzie mało było kobiet. Niewiele kobiet kończyło
politechnikę, a zwłaszcza wydział elektryczny.
Po 3 godzinach wykładów, na których jak na razie nie dowiedziała się niczego
nowego, zaproszono wszystkich do jadalni na obiad.
Prezentem od organizatora było wolne pierwsze popołudnie szkolenia.
Michalina nawet się ucieszyła - wzięła ze sobą książkę i kilka kolorowych
czasopism-  w myślach już widziała siebie otuloną kocem, zagłębioną
w lekturze.
Po obiedzie podeszli do niej znajomi z Krakowa. Zaczęli rozmowę, a po
chwili dołączył do nich jeszcze jeden mężczyzna. Koledzy go przedstawili,
"nowy" skłonił się  niemal w pas i stwierdził, że bardzo się cieszy, że może
ją poznać osobiście, bo jak dotychczas to zna ją tylko z niektórych  jej
artykułów zamieszczonych w prasie fachowej.
Nowy miał na imię Mirosław, szopę blond włosów, nieprawdopodobnie
jasne oczy, właściwe bez żadnego koloru i wielce przenikliwe spojrzenie.
Plany Michaliny jakimś cudem uległy radykalnej zmianie i czas do kolacji
spędziła na rozmowie z krakowskimi znajomymi.
Po kolacji panowie proponowali partyjkę brydża, ale karty nie były ulubioną
rozrywką Michaliny, więc skłamała, że nieco boli ją głowa więc pójdzie
się położyć.
Panowie szarmancko odprowadzili ją do domku, zwłaszcza, że było to po
drodze.
Michalina  wychodząc z domku przezornie  włączyła piec akumulacyjny,
więc w środku panowało miłe ciepło.
Postanowiła, że położy się wcześnie  do łóżka i poczyta przed zaśnięciem.
c.d.n.