Późnym wieczorem Adela dostała sms od Arka- "przepraszam, ale mamy lekkie zawirowania- w szkole u Wojtusia jakaś epidemia albo nawet i dwie- podejrzenie jest w kierunku żółtaczki typu A ta druga to jakaś ospa wietrzna. Nawet nie wiedziałem, że jest taka choroba. Więc się nie zobaczymy. Nasi na razie zdrowi, Stasia wzięła zwolnienie na opiekę. Mamy nadzieję, że nas i rodziców niczym nie zainfekowali. Wiadoma ci osoba nęka mnie telefonami, ale nie odbieram. Zatelefonuję do was jutro". Adela pokazała Emilowi tę wiadomość mówiąc - małe dzieci mały kłopot, większe dzieci- większy kłopot.
No ale przecież dzieciaki są szczepione przeciwko żółtaczce- zdziwił się Emil. Tak, są, ale żółtaczka jest niestety w kilku odmianach, "A" to jest pokarmowa, a maluszki miały podany antygen typu "B". Jest jeszcze typ "C". Ale na "C" jeszcze nie ma szczepionki. Po prostu trzeba bardzo przestrzegać higieny. Można tylko mieć nadzieję, że ten wirus nie będzie aż tak ambitny by zaliczyć wszystkie litery alfabetu. Muszę w tym momencie pochwalić swoją matkę - od pierwszej klasy słyszałam, że nie wolno dawać koleżankom "gryza" ze swojej kanapki - można odłamać i dać kawałek, ale nie wolno od nikogo "brać gryza" ani komuś dawać ugryźć swoją. I żadnego całowania się z koleżankami. W usta zwłaszcza.
Popatrz, taki ładny i ciepły jest tegoroczny listopad, może się jutro wybierzemy gdzieś z rodzicami? Zabawne, ale trochę mi żal, że nie ma już tego sadu. Często wspominam ten nasz piknik w sadzie i to jak tata witał się z drzewami. Kocham twego tatę. Maleństwo, tata też cię kocha, jesteś od początku jego ukochaną córeczką. Zaraz podeślę mu sms z propozycją na jutro, jak znam życie to oglądają jeszcze TV.
Odpowiedź przyszła natychmiast - oczywiście, bardzo, bardzo chętnie, proponuję Konstancin i weźmiemy stołeczki turystyczne, bo tam ławek mało. Myślę, że około10,00 dacie radę? Tak, Milenka je o 9,00, więc damy radę - odpowiedział Emil.
Oooo, coś mnie ostatnio skleroza tłucze- mamy termin u doktora Z. Zobacz co mi napisał - i wyszukał w korespondencji mailowej wiadomość- "przywieź ze sobą obie swoje dziewczyny , starszą zbadam a młodszą oczy nacieszę. W gabinecie jak w domu, w razie czego można małą nakarmić i przewinąć. Kawę też mogę zrobić."
W weekend nadal była świetna pogoda i nawet całkiem ciepło. Okazało się, że rodzice ostatnio kupili nowe stołeczki turystyczne, które po złożeniu wyglądały jak parasolki i do nich była wygodna torba na dwóch dobrze się toczących kółkach. Pojechali w dwa samochody i Adela zdecydowała, że wezmą jednak głęboki wózek, a mała będzie już w ciepłym śpiworku. Na firmowym materacyku Adela położyła śnieżno białą, mięciutką jagnięcą skórę. Dwie takie nadesłali w prezencie "zakopiańczycy". Odpowiednio ułożone i spięte wg dołączonej instrukcji tworzyły coś na podobieństwo becika. Był to pomysł koleżanki Linki i Tomka. Oczywiście Emil od razu, gdy tylko przyjechali do Konstancina, zrobił kilka zdjęć "dokumentalnych", które zaraz, wraz pozdrowieniami i uściskami zostały wysłane do Zakopanego. A Emil dostał od Tomka taki liścik - "te małe kobiety wprawdzie bardzo mocno wchodzą nam w skórę, ale trzeba przyznać, że rodzą śliczne córeczki. Pomyślcie kiedy do nas przyjedziecie".
Tym razem, chociaż pogoda naprawdę była świetna, w Parku Zdrojowym było niemal pusto, tylko kilka osób obchodziło dookoła tężnię, bo za obchodzenie jej dookoła nie trzeba było płacić. Adela i Emil też zrobili dwie rundki a w tym czasie Piotr z Heleną spacerowali w pobliżu z Milenką. Najedzona Milenka spała niczym przysłowiowy suseł w porze zimowego snu. Potem rozsiedli się na "łące", na której zawsze było pełno matek z małymi, wrzeszczącymi i biegającymi dziećmi, a dziś było.....pusto. No może nie całkiem, bo było sporo wiewiórek, które bardzo blisko przybiegały do nich, wyraźnie oczekując jakiejś przekąski. Nad Milenką rozwinięto moskitierę i zrobiono wentylację budki.
Wiecie co, za niedługo będą pierwsze święta Milenki. W ramach świąt dostanie pierwsze uzupełniające "papu", czyli pierwszą marchewkową zupkę. Pomyślałam sobie, że nim dam jej taką marchwiankę to sama się nią opcham na fula, bo to będzie miało jednak oddźwięk w moim pokarmie. Jak na razie to moja kuchnia w moim pokarmie nie szkodzi jej i chyba smakuje. Zabawne, ale dopiero gdy się karmi dziecko piersią sprawdza się porzekadło, że jesteś tym co jesz.
Adelko, a kiedy wracasz do pracy?-spytał Piotr. Podjęliśmy decyzję, że Adelka weźmie trzyletni urlop wychowawczy- odpowiedział Emil, nim Adela zdążyła otworzyć usta by odpowiedzieć. Przyznam się bez bicia- nie chcę by Milenka hodowała się w żłobku. Was też nie chcę obciążać opieką nad nią, chociaż wiem, że nie odmówilibyście pomocy. Moja pensja nam wystarczy w zupełności, zresztą jak wiesz tato, mam na ten czas odłożone środki. Na pewno nie jeden raz w tym czasie poprosimy was o jakąś chwilową pomoc, ale nie wrzucimy jej wam na głowę do stałej opieki. Im starsza będzie Milenka tym więcej będzie spędzać czasu i z wami i z nami. Nauczymy ją, że może mieć do was takie samo zaufanie jak do nas. Kochamy was oboje bardzo mocno i nauczymy Milenkę by i ona was tak samo mocno kochała jak nas. Zresztą coś mi się widzi, że to będzie taka sama przylepa jak my oboje. Uznała, że zasypianie na mnie to fajna sprawa. I bardzo sobie ceni głaskanie po buźce i główce. Gdy się ją odkłada do łóżeczka to trzeba chwilę poświęcić na pogłaskanie. Najchętniej bym z nią siedział cały czas zamiast jeździć do pracy. No i całuski w brzuszek lubi - dodała Adela. Jest coraz fajniejsza. Już nawet zakupy robię po pracy by w weekend być więcej z nią - stwierdził Emil. Kąpiółki też lubi. A wy ją kąpiecie codziennie?- spytała Helena. A skąd - raz na tydzień. Pupinę myjemy przy każdym przewijaniu a ona się nie poci. W bardziej cywilizowanych krajach uznano, że wcale nie jest dla dziecka zdrowa codzienna kąpiel. Adela ją przyzwyczaiła do muzyki - słucha oczywiście w sposób nieświadomy, a my po prostu w ten sposób niwelujemy różne dziwne odgłosy wielorodzinnego bloku. Ona już urosła 10 cm, nareszcie ta wyprawka niemowlęca zaczyna być dla niej dobra na wielkość.
Synku, przecież z zakupami dla was to sprawa prosta- robimy dla nas to i dla was możemy, tylko zapiszcie co wam kupić. Dla nas to rozrywka a i świadomość, że możemy jeszcze być przydatni - stwierdził Piotr. Bo tak dokładnie to i wy i my kupujemy raczej to samo.
A ja odkryłam w czasie spacerów z Milenką, że my tu niedaleko mamy całkiem nieźle zaopatrzone sklepy spożywcze , ale nie chcę Milenki brać do sklepu, więc mogłabym wykorzystać któreś z was do zostania z Milenką przed sklepem. Może jestem histeryczką ale boję się zostawić dziecko w wózku przed sklepem. Nie jesteś histeryczką tylko masz dobrze w głowie - stwierdził Piotr. Nie powinno się zostawiać dziecka samego w wózku przed sklepem. Świrów wciąż nie brak. No to nie ma problemu, a gdzie te sklepy? No tu, w Pasażu Ursynowskim, na tyłach KEN w stronę Ratusza. Dźwigać też nie będziemy, bo mam przecież kosz na zakupy i tu dużo przecież się zmieści. Mam też taką torbę dopasowaną wielkością do niego.
A co u Arka i Stasi?- spytała Helena. Oj- nie za dobrze, bo w szkole Pawełka jakaś zaraza panuje, a może nawet dwie. Tylko tyle na razie wiemy. A nie jest to wesołe, bo podobno to żółtaczka pokarmowa a i coś Arek nadmieniał o ospie wietrznej. Więc Stasia wzięła zwolnienie na opiekę, bo jak na razie to im szkołę, albo tylko tę klasę zamknęli. Dziś pod wieczór do nich zadzwonię - sama jestem ciekawa jak tam wygląda sytuacja.
Ciociu, a czy moi rodzice wiedzą, że zostali dziadkami? Chyba nie, bo gdy ostatni raz rozmawiałam z twoją matką to doszłam do wniosku, że z niej taka sama dobra siostra jak i matka. Znów się przyczepiła do tego, że sprzedałaś mokotowskie mieszkanie zamiast się z nią zamienić. Przypomniałam jej tylko, że to było przedtem moje mieszkanie, które ja wykupiłam od miasta, a ty kupiłaś je ode mnie. Ona żyje w jakimś urojonym świecie, nadal nie dotarło do niej, że jej mieszkania nie można sprzedać, bo nie jest wykupione od miasta. Powiedziałam jej, że może pójść do banku i dowiedzieć się, czy udzieli im bank kredytu. Na to ona mi mówi, żebym jej to załatwiła. Ręce opadają. Jedno ma zapewnione - na pewno nie spędzimy razem tegorocznych świąt. Nie mam ochoty robić dobrej miny do złej gry. Oj, no to odetchnęłam - stwierdziła Adela. Bo chociaż mam niezłą wyobraźnię to jakoś nijak nie mogłam sobie wyobrazić tegorocznych świąt razem z nimi. Mamy z Emilem przecież cudowną córeńkę a od matki pewnie bym zaraz usłyszała, że na co komu córka i że będzie taką samą nieudacznicą jak ja. Chcę się cieszyć świętami tylko z wami!
No to masz to zapewnione córeczko - powiedział Piotr. Święta my zrobimy w waszym mieszkaniu, żeby Milenka była cały czas w znajomym otoczeniu. Tyle tylko, że nie dostaniesz pierogów z grzybami i kapustą, zresztą może i my wszyscy z nich zrezygnujemy, żeby ci nie było przykro, że ich nie możesz zjeść i by ich zapach cię nie drażnił. Poza tym to nam wszystkim wyjdzie na zdrowie. Zresztą całe menu omówicie wspólnie z Helenką. Dostosowane będzie do twoich potrzeb. Jesteście tatuniu niesamowici - kocham was oboje tak samo mocno - zapewniła Piotra Adela.
W pewnej mądrej książce o hodowli dzieci wyczytałam, że Milenka zna dobrze mój głos, ale ja zauważyłam że tak samo reaguje na głos Milka, Helenki i Taty. Tak sobie pomyślałam , że to pewnie dlatego, że przecież tak samo słyszała mnie jak i was.Byłam któregoś dnia na spacerze z Konradem, tym moim szkolnym kolegą - dzieciorobem. Najbardziej się ubawiłam, bo ona już ważyła wtedy nieco ponad 3 kg a jego dzieciaki w chwili porodu ważyły około 3,5 kilograma. Aż współczułam jego żonie. A Konrad dobrze przeszkolony, nie mówił gdy się nad nią pochylał a i do mnie mówił nieco przyciszonym głosem by przypadkiem nie obudzić Milenki. Umówiłam się z nim, że gdy będzie miała ze 6, 7 miesięcy to się umówimy na sesję fotograficzną.
A tak w ogóle to na każdej kontroli lekarka mówi, że ona się bardzo dobrze i szybko rozwija, nawet nieco szybciej niż przewidują tabele. I jej zdaniem będę mogła już w grudniu dać jej pierwszą marchwiankę na domowym chudziutkim rosołku najlepiej cielęcym. Jest problem z kurczakami, bo one pędzone ponoć na antybiotykach. Lekarka mówiła, żeby kupować na bazarze, więc jej powiedziałam, że to też żadna gwarancja. Poza tym ile razy byłam gdzieś tak zwanie na wsi, to drób "z wolnego wychowu" szlajał się najczęściej w przydrożnych rowach. A antybiotyki to chyba dostają wszystkie, w ramach profilaktyki. Ciotka mojej koleżanki hodowała kury - jak miała ich raptem trzy sztuki no to miały osiatkowany wybieg, ale gdy miała ich więcej to od razu miała z nimi kłopoty i w końcu też dostawały antybiotyki co jakiś czas. No niestety- nie pojedziemy gdzieś w Polskę by zamieszkać w jakiejś dziczy i nie zaczniemy nagle hodować kurczaków, krów, świniaków itp. Bo okazuje się, że hodowanie nawet na własne potrzeby to też problem.
Pewnie nie pamiętasz już tego - odezwała się Helena- ale kiedyś kupiłam na bazarze połówkę indyka i upiekłam go tak jak zawsze i podałam z tymi samymi dodatkami co zawsze.To nie był jakiś stary indor, bo na tyle to się jeszcze znam na drobiu. Mięso było twarde, łykowate i w efekcie końcowym resztę tego indyczego mięsa zmieliłam i były z niego kotlety. Potem takie samo doświadczenie zrobiłam z kurczakiem- bardzo długo go dusiłam, odkroiłam kawałek, wzięłam kęs i też skończył jako kotlet mielony. Nie wiem co taki kurczak z hodowli je, ale wiem, że drób sklepowy szybko się robi a mięso nie jest łykowate. No i jakby na to nie spojrzeć jemy to sklepowe mięso od lat i żyjemy. Myślę, że już nasze organizmy jakoś się do tego rodzaju pożywienia przystosowały.
Też tak myślę - zgodziła się z Heleną Adela. Te hodowlane to dostają ziarno i sporo kukurydzy, a te "gospodarskie" jedzą głównie robale, które uda im się wygrzebać z ziemi i bardzo mało są dokarmiane. Ja to się kiedyś nabrałam na wołowinę, którą kupiłam na bazarze i z której miał być rosół. Wszystko razem wylądowało na śmietniku -nie mam pojęcia czemu, ale woda gdy się mięso gotowało była czerwona. No to wodę wylałam, mięso wylądowało na śmietniku a ja ugotowałam coś innego. Och tak, pamiętam, mówiłaś mi o tym, gdy wróciłam wtedy z wczasów - przypomniała sobie Helena.
c.d.n.