W dwa tygodnie później rzeczoznawca obejrzał dokładnie calutki dom Aliny, opisał jego stan techniczny, pozaglądał w każdy kącik, pochwalił pomysł, by te wielkie, choć ładne meble sprzedać razem z domem. Zgodził się z opinią Krystiana, że ściągnięcie eksperta z DESA i wycena, a potem czekanie na kupca to kiepski interes. Dokładnie wymierzył calutki teren brnąc w śniegu, pochwalił, że dom jest cały czas ogrzewany, że nigdzie nie ma śladu wilgoci i wszystko idealnie funkcjonuje. Przy okazji Krystian wypytał go co on sądzi o zamianie tego na trzypokojowe mieszkanie na warszawskim Żoliborzu i wyszło na to, że to jest pomysł, "co ma ręce i nogi" i nie powinien budzić wątpliwości Urzędu Skarbowego. Podał nawet "widełki" kwoty za którą powinien ten dom pójść jak i kwoty za mieszkanie. Pan rzeczoznawca odjechał pierwszy, a Krystian jeszcze raz posprawdzał, czy wszystko jest w porządku i zadzwonił do Aliny, mówiąc jej o wyniku wyceny. Potem zatelefonował do Franka i powiedział mu co stwierdził pan rzeczoznawca i zapytał, czy w dalszym ciągu Franek jest zainteresowany kupnem tego domu, bo jeśli nie to właścicielka da ogłoszenie o sprzedaży, bo testament już został otwarty.
Franek stwierdził, że on w dalszym ciągu jest zainteresowany kupnem/zamianą i nie ma problemu z dopłatą różnicy pomiędzy jego mieszkaniem a domem Aliny. A jeśli idzie o obejrzenie jego mieszkania to mogą to zrobić nawet dziś lub następnego dnia około godziny osiemnastej i podał adres, prosząc by w ciągu dwóch godzin dali mu informację, czy dziś przyjdą. Franek właśnie poprzedniego dnia wrócił z Maroka, w którym tym razem był zaledwie tydzień. Alina powiedziała, że jej jest obojętne, czy dziś czy następnego dnia i niech Krystian zdecyduje, którego dnia woli oglądać Franka mieszkanie. Ona może wyjść z pracy z pół godziny wcześniej żeby jeszcze coś w domu przegryźć, więc może to być nawet dziś. Bardzo to pasowało Krystianowi i umówili się w domu - coś szybko zjedzą i pojadą na Żoliborz.
Bez trudu trafili pod wskazany adres - wejścia do budynków stojących wzdłuż ulicy były od podwórek. Ulica była szeroka, ponieważ jej środkiem "biegł" szeroki trawnik wysadzony po obu stronach starymi już drzewami. W niektórych częściach tego trawnika były miejsca parkingowe - nieliczne, jak zauważył Krystian. Nie feler - stwierdziła Alina- na szczęście nie jestem zmotoryzowana. Ciąg podwórek pomiędzy blokami był bardzo zadbany.
Mieszkanie Franka było na I piętrze.Były to rzeczywiście trzy pokoje , kuchnia, łazienka i oddzielne WC. A że było jeszcze sprzed wojny, to budynki nie były z "wielkiej płyty" ale z cegły i w łazience mieściła się normalnej długości wanna a nie dziwne "coś" przypominające podłużną balię. Franek, w trakcie remontu, zainstalował parawan by można było w niej brać prysznic niekoniecznie w niej kucając czy klęcząc. Armatura była nowa, z importu. Była też porządna, duża umywalka i mieściła się też w łazience nieduża pralka, taka na cztery kilogramy prania. Podobała się też Alinie podłoga wyłożona antypoślizgową terakotą. W WC była zainstalowana mała umywalka i lustro. Kuchnia była obudowana szafkami kupowanymi bezpośrednio od producenta, wszystkie "lica" szafek były kremowe, matowe, boki, listewki wykończające i półki wewnątrz były ciemno brązowe. Część szafek była typu cargo. Tu też była na podłodze terakota antypoślizgowa, płytki były cieniowane w kolorze rudo brązowym, armatura kuchenna też nowa, z importu. Zmieścił się tu nawet mały stolik i dwie osoby mogły przy nim jeść.
W przedpokoju stała trzydrzwiowa szafa i rozbudowany wieszak na wierzchnie okrycia razem z dwiema szafkami, w tym jedna na buty.Podłoga w przedpokoju też była wyłożona terakotą, która do złudzenia przypominała parkiet. Podłogi w pokojach miały parkiet. Jeden z mniejszych pokoi był obudowany szafami i regałami i stała tu tylko "sofa z funkcją spania", drugi mały pokój był sypialnią Franka z typowym podwójnym łóżkiem, "duży pokój" był tak zwanym pokojem dziennym. Meble były "współczesne", całe mieszkanie miało około 60m kwadratowych. Uwagę Aliny zwróciły parapety okienne obstawione doniczkami z różnymi roślinami i teraz przestała się dziwić, że Franek chce mieć dom z ogrodem.
Przy kawie i słodyczach made in Wedel, Franek potwierdził swe zainteresowanie zamianą ewentualnie samym kupnem domu w Otrębusach, zapytał się, czy może skorzystać z usług tego samego rzeczoznawcy, który oceniał "posiadłość" Aliny. On zgadzał się z opinią tego rzeczoznawcy co do wartości domu Aliny, powiedział jakie ceny "chodzą" przy sprzedaży takich mieszkań jak to jego i wyraził nadzieję, że transakcja dojdzie do skutku. Na koniec powiedział - mam wrażenie, że pani się dziwi widząc mój pociąg do zamieszkania poza Warszawą. Ja się "wyhodowałem" na wsi i dopiero gdy miałem iść do liceum przeprowadziliśmy się, a tak dokładnie to ja z mamą, do Warszawy. Bardzo mi brakowało ojca, który był agronomem i który za nic w świecie nie chciał ani zmienić zawodu ani miejsca zamieszkania. Opuszczony przez żonę agronom szybko znalazł "opiekę" i choć nigdy oficjalnie moi rodzice nie wzięli rozwodu nigdy też już nie zamieszkali razem.
Mama nie mogła darować tacie, że "dla dobra dziecka" nie chciał się osiedlić w mieście. Mieszka w Warszawie ze swoją kuzynką i jest na mnie obrażona, że nadal jestem kawalerem. Teraz obrazi się jeszcze bardziej, bo kupię dom pod Warszawą. Ojciec będzie zachwycony i kto wie, czy nie zechce ze mną w tym układzie zamieszkać. Pewnie tak, bo kobieta, z którą dotychczas był, zmarła w ubiegłym roku z powodu nowotworu. A była bardzo dobra i lubiłem ją, bardzo dbała o tatę. Bardzo często te nieformalne związki są znacznie bardziej udane, bo, jak mówią, więcej w nich serca niż rozumu. Gdy dorosłem nieco inaczej spojrzałem na swych rodziców i przestałem wyrzucać tacie, że nie zamieszkał w mieście. Jakoś nie dotarło widać wtedy do mamy, że agronom to raczej nie może pracować w mieście w swym zawodzie. A teraz po latach tego rozdzielenia to już nawet na święta nie zapraszam ich razem - już nie mają wspólnego języka i z reguły staram się wyjeżdżać na święta, ewentualnie tylko mówię obojgu, że nie będzie mnie w tym czasie w Polsce.
My oboje już nie mamy rodziców - moi zginęli w wyniku wypadku drogowego, zmiótł ich z drogi pijany kierowca TIRa, a Aliny rodzice odeszli z powodu chorób, których istnienie lekceważyli i sami chorzy i ich lekarz- powiedział Krystian. Ale ja mam szczęście bo mam super bratową i bardzo lubię i przyjaźnię się z jej ojcem, który do mojego brata mówi per synu a ze mną jest po imieniu. Gdy oni wyjechali na urlop byłem u niego codziennie i często nocowałem. Inne pokolenie, ale mamy mnóstwo wspólnych tematów. I mam wrażenie, że takie "rodziny z wyboru serca" a nie pokrewieństwa jakoś bardziej się sprawdzają.
Franek roześmiał się -to temat do dyskusji - partner życiowy to też teraz najczęściej wybór z serca, a patrz pan ile jest rozwodów! Mnie to nie dziwi - stwierdziła Alina. Mało kto nazywa teraz rzeczy po imieniu i z powodu zwykłego zakłamania zwykły pociąg fizyczny jest nazywany miłością. A to, że ktoś nas pociąga fizycznie to nie dowód, że gdy zamieszkają po ślubie razem to będzie to udany związek. Za mało jest po prostu szczerości pomiędzy ludźmi a za dużo narzuconych ograniczeń z szufladki z napisem "to nie wypada" i tu sporo tłumaczeń dlaczego. Dwa główne tłumaczenia to "grzech" i obawa "co ludzie powiedzą". Wścibstwo i zakłamanie to główne cechy naszego społeczeństwa.
Pan ma bardzo, ale to bardzo udaną bratową, bardzo ją lubię i cenię pod względem zawodowym. Czasem żałuję, że już nie jest wolna- stwierdził Franek. A ona też pana lubi i ceni - powiedział Krystian. Wyciągnął wizytówkę z namiarami na rzeczoznawcę, Franek zrobił sobie z niej zdjęcie i w kwadrans później opuścili mieszkanie Franka. Po wyjściu przespacerowali się jeszcze po okolicy i Alina stwierdziła, że chyba nie chciałaby tu mieszkać na stałe. No ale przecież nie będziesz tu mieszkać, będziemy mieszkać u mnie, zapomniałaś? To mieszkanie pójdzie pod wynajem. Tu będziesz tylko figurowała jako właścicielka mieszkania, a stały meldunek będziesz miała w naszym mieszkaniu tu gdzie teraz masz tymczasowy meldunek. Bo ja cię zameldowałem u siebie na pobyt tymczasowy, a dopóki nie sprzedaż domu to tam masz meldunek stały. Nie wolno mieć dwóch różnych stałych meldunków. A jest przepis, że jeżeli gdzieś będziesz dłużej niż dwa tygodnie to musisz mieć meldunek tymczasowy. Ale po co? dziwiła się Alina. No bo państwo musi wiedzieć, gdzie ma cię szukać. Wyobraź sobie, że nagle z jakiegoś powodu budynek mieszkalny wylatuje w powietrze i wtedy trzeba podać ile osób zginęło- wtedy zagląda się do administracji i spisuje kto tu miał stały meldunek, kto tymczasowy, spisuje się ocalałych bo akurat mieli fart i byli poza budynkiem i wiadomo ile osób i kto w tym budynku zginął. Trzęsień ziemi u nas nie ma, ale mimo tego zdarza się, że budynek wylatuje cały lub jego spora część w powietrze bo ktoś coś majstrował przy gazie a ten ziemny mocno wybuchowy jest.
No ale co ja zrobię, gdy tu będzie ktoś mieszkał a ty mnie wyrzucisz ze swojego mieszkania bo ja ci się już znudzę? Krystian nagle przystanął, obrócił ją twarzą do siebie i powiedział - jeżeli to miał być żart, to jest kiepski, a ja może i jestem głupi, ale nie aż tak, bym się nie orientował w swoich uczuciach oraz w tym co mówię i obiecuję. Kocham cię, chcę byśmy byli razem do końca życia. Nie zakochuję się co kwadrans w każdej spotkanej kobiecie. A może to ty nie jesteś pewna swych uczuć do mnie? To, że nie zaciągnąłem cię jeszcze do łóżka wynika tylko i wyłącznie z tego, że chcę byś miała pełny komfort i stosowała to co ci lekarz zaleci. Wszelkie barierowe zabezpieczenia nie dają kobiecie pełnego komfortu. Mówiłaś, że jutro masz wizytę u lekarza, podwiozę cię jutro i zaczekam w samochodzie na ciebie. Alina przytuliła się do niego i wyszeptała - przepraszam, wciąż nie mogę uwierzyć, że mnie kochasz. No to uwierz wreszcie, bo takie twoje wątpliwości pozbawiają mnie chęci do życia.
Wieczorem zatelefonował Franek, że następnego dnia wpadnie do niego rzeczoznawca i on po jego wizycie przekaże co ów pan stwierdził. I czy wtedy notariusza zorganizuje Alina, czy on ma się tym zająć. Wszystko jedno, jak pan woli. Ostatecznie miał być notariusz , u którego Franek już kilka razy załatwiał jakieś sprawy, jego kancelaria była na Ordynackiej. Gdy Krystian zobaczył nazwisko i adres powiedział - znam go i pójdę razem z tobą. Jako twój prawnik, nie jako chłopak. Znam tego facia i nie za bardzo poważam. Ale to prosta sprawa i mam nadzieję, że uda mu się niczego nie pokręcić. Z Frankiem spotkali się pod kancelarią notarialną i Franek wyraźnie się ucieszył z obecności Krystiana mówiąc, że ma nadzieję, że jego obecność zmobilizuje tego notariusza do dobrego załatwienia sprawy.
Pan notariusz na widok Krystiana nieco "ogłupł" i do idącego za Krystianem Franka powiedział- ja przepraszam, ale wpierw załatwię pana mecenasa, tu wymienił nazwisko Krystiana, który powiedział: spokojnie kolego, ja towarzyszę mojej klientce, która zupełnie nie orientuje się w różnych przepisach i dlatego mnie poprosiła bym z nią przyszedł. Moja klientka ma zamiar dokonać zamiany z panem Franciszkiem. Personel żeński wyszczerzył się w uśmiechu do Krystiana, który nie obdarzył jej nawet spojrzeniem. Pomimo wielu uśmiechów personel nie został nagrodzony nawet spojrzeniem Krystiana, a Franek powiedział do notariusza - a pani Jadwiga już nie pracuje? Pracuje, ale dostała sanatorium i będzie dopiero za dwa tygodnie. Ale damy radę z panią Joleczką. Mam nadzieję, mruknął Krystian. No rzeczywiście dali radę, a różnicę w gotówce, przeliczoną wpierw przez Franka a potem przez Krystiana Alina schowała do swej przepastnej torby dziękując swemu zamiłowaniu do dużych toreb skórzanych - teraz niezbyt modnych, ale wielce przydatnych. Gdy wyszli Alina spytała - jak pan przyniósł tu taką ilość gotówki? Normalnie, w plecaku. Taką ilość nie wypłacają w okienku a na zapleczu, więc nie odchodzę od okienka z nagle pełnym plecakiem. Już wcześniej mówiłem w banku ile będę pobierał i dlaczego potrzebuję gotówkę. W bardziej cywilizowanych krajach w każdym banku jest notariusz i tam się przeprowadza takie transakcje. Ale jak widzę to pani Alinka nie miała kłopotu ze schowaniem takiej ilości gotówki. Ale będę miała kłopot z zamianą jej na walutę, już czuję tę radość z odwiedzania kantorów. Pomału, pomału, jakoś się to zamieni, jest coraz więcej kantorów. A poza tym są już banki prowadzące konta walutowe i najczęściej mają własne kantory. W najgorszym razie zmieni pani po kursie NBP, co i tak się opłaca. Tylko musi pani mieć przy sobie ten akt notarialny, żeby wiedzieli , skąd ma pani tyle gotówki.Rozstali się w przyjacielskiej atmosferze, każde z nich miało już komplet kluczy do nowego lokum. Franek obiecał, że postara się zorganizować swą przeprowadzkę w najbliższy weekend, bo przecież nie zabiera stąd mebli. I oczywiście będą w kontakcie.
c.d.n.