poniedziałek, 14 lutego 2022

Ryzykantka - 12

 Obiadem wszyscy byli  zachwyceni - stwierdzili, że tak pysznego indyka to jeszcze  nie jedli, bo mięso było kruche i delikatne.Nie było jako pierwszego  dania  żadnej zupy, więc do indyka  podano w stylowych kubkach czystą pomidorową. Była  bardzo pomidorowa i delikatna zarazem. Do indyka był też "bukiet z warzyw", które aż intrygowały swym kolorem, były też domowe ogórki kiszone (Alina przyznała się, że są z jej zapasów, podobnie  jak sałatka z krótko kwaszonej kapusty, której listki grubości włosa stanowiły dla Ewy istną zagadkę - jeszcze  nie widziała tak cieniutko poszatkowanej kapusty. Do indyka jako dodatek były do wyboru: kartofelki w formie  kulek o średnicy półtora  centymetra lub mini kopytka. Wszystko było tak smaczne, że nad stołem zawisła pełna skupienia  cisza- każdy jadł delektując się tym co miał na talerzu. Gdy  już półmiski zostały puste Alina zaproponowała, żeby przed deserem przejść na chwilę na taras, by kelnerzy mogli swobodnie zmienić nakrycia i porozstawiać część deserów. 

Profesor R. był bardzo ciekawy kto przygotował takie  wspaniałe jedzenie, więc Alina podała mu wizytówkę firmy cateringowej mówiąc - ta firma nie gotuje  potraw z artykułów  dostępnych w marketach,  zaopatruje się u prywatnych  wytwórców. Poza tym jej właścicielka to prawdziwa smakoszka i korzysta tylko z dobrych, sprawdzonych przepisów.  Niektóre  z potraw  robione są według przepisów sprzed II wojny światowej. Nadzwyczajne, chyba napiszę do tej pani podziękowania- to była prawdziwa uczta. Alina uśmiechnęła się -  mam wrażenie, że uda się panu osobiście jej podziękować, bo  to moja przyjaciółka i na pewno tu przyjdzie -  ona bardzo chce poznać moją  świeżo upieczoną bratową.  

R. przywołał na twarz jeden ze swych firmowych uśmiechów i powiedział - pani  brat ma  naprawdę szczęście- to bardzo mądra dziewczyna, to znaczy osoba. Tylko zastanawiam się, czy nie  za młoda dla Roberta.  Eeeee, nie-   tylko dziesięć lat od niego młodsza, a że nie utuczona i drobnej budowy to wygląda na dużo młodszą. Polubiłam ją od pierwszego spotkania. A zakochani w sobie tak jakby  mieli po 18 lat! Ogromnie się cieszę, że Robert ją spotkał na swej drodze życia. Ten jego poprzedni związek to była straszna życiowa pomyłka.  R. rozglądał się po okolicy i stwierdził - ładnie tu i tak bardzo spokojnie. Mógłbym tu mieszkać. Lubię chodzić po lesie.  

Jak dobrze pójdzie, to oni się tu pod lasem pobudują poinformowała go Alina- Ewa gdy tu była poprzednim razem to popatrzyła na ten las i stwierdziła, że mógłby tam stać jej letni domek. Tu jeszcze jest kilka działek nie wykupionych, ze trzy to na pewno. Mówiła, że jeśli się zdecydują na domek letni to założy japoński kamienny ogród, bo tu ziemia nie za bardzo nadaje się na zwykły ogród.

Och, japońskie  kamienne ogrody są niezwykłe, rzekł R. Niby  nic , ale  robią wrażenie. Ale te zwykłe, jak pani określiła,  też są piękne. Zazdroszczę trochę panu, że był pan w Japonii. To bardzo interesujący kraj. Jedyne co mnie  nie pociąga to ich jedzenie- odrzekła Alina. Oglądałam kiedyś jakiś reportaż z japońskiej restauracji - chyba bym  tam umarła  z głodu.  Za to jest tam wszystko bardzo ładnie, wręcz ozdobnie podane.

Na podwórko zajechała duża tyota avensis. Była to przyjaciółka Aliny. Ponieważ  nikogo nie  widziała z domowników włączyła klakson. Oooo, zaraz będzie pan miał okazję podziękować mojej przyjaciółce za ten naprawdę wspaniały obiad. Chodźmy, pewnie trzeba jej pomóc z przeniesieniem  deserów do domu.

Nagle na podwórku zrobiło się  niemal tłoczno.Przyjaciółka Aliny witała się wpierw z nowożeńcami, którzy jej  z kolei dziękowali za tak wspaniałą ucztę, potem Alina przedstawiła  ją  rodzicom Ewy, na końcu przedstawiła jej profesora R.  Restauratorka przyjrzała mu się uważnie i stwierdziła - już wiem, to pan opracował nowatorską metodę leczenia  złamań! R. leciutko się zaczerwienił i stwierdził, że metodę opracował wspólnie z Robertem. Ale w gazetach były tylko pańskie  zdjęcia- stwierdziła. Bo ja jestem bardzo niefotogeniczny i nie  daję się nikomu fotografować- stwierdził Robert. Alina zaczęła się śmiać - no to po co ja Ewie i tobie porobiłam tyle zdjęć na tarasie! 

Klony przestępowały  niecierpliwie z nogi na nogę, aż Robert  zapytał- a wam to co, zimno czy siku się chce, że tak drepczecie? Bo nam się chce coś słodkiego, wyszeptał jeden z nich.  Marsz stąd- zabasował Franek - jak coś dla was będzie to was zawołam, przestańcie mi się tu roić.  Robert zaczął się śmiać a  Klony obrażone pomaszerowały do dziecinnego pokoju. A mówiłem, żeby ich odstawić do moich rodziców - Franek nadal był zły na synów. Ewa dała Frankowi kuksańca- nie złość się, to jeszcze  małe dzieci. Jeżeli zawsze będziesz ich odsyłał do dziadków gdy  mają być goście to oni nigdy nie nauczą się właściwego zachowania przy gościach. No właśnie - poparła Ewę Alina. Przecież to po tobie takie narwane towarzystwo. Ty też się wiecznie  kręcisz i wiercisz. W międzyczasie Alina z przyjaciółką rozstawiły na stole pucharki z deserami. Były lody z bitą śmietaną i  owocowymi musami. Nie  zabrakło też  tortu czekoladowego, poza tym stały na stole  miseczki z różnymi bakaliami i suszonymi owocami.

Ponieważ tym razem była przy stole i przyjaciółka  Aliny, restauratorka Nina, R. tak manewrował, by zająć miejsce koło niej. Alina wysłała  swego męża po  ich synów mówiąc - nie wołaj ich, niech się uczą, że się na nikogo nie  wrzeszczy, tylko się przychodzi i zaprasza  do stołu. Franek jęknął  ale poszedł po synów.

Około siedemnastej Ewa stwierdziła, że będą już wracać, bo nie chce, by jej tata  prowadził samochód o szarówce lub już po zmroku. A tak to oni pojadą przodem, a rodzice za nimi. R. był niepocieszony, że już koniec imprezy, a że sam nie był zmotoryzowany  musiał jechać  albo z Ewą i Robertem albo  z jej rodzicami, bowiem Nina zostawała tu aż do niedzieli. Nie mniej,  jak niechcący podpatrzyła Ewa, wymienili się namiarami na siebie. W drodze powrotnej R. zapytał się Roberta, czy  pozwoli by  mógł być z Ewą na ty. Robert stwierdził, że nie jest  dobrym  adresatem takiego  zapytania i że R. powinien  sam zapytać się Ewy, czy się na to zgodzi. Ewa  zakończyła dyskusję mówiąc, że oczywiście   zgadza się i bardzo jej to pochlebia. W końcu już z jednym profesorem "jest na ty".

W drodze powrotnej  za kierownicą siedziała Ewa. Niemal całą drogę R. zachwycał się talentem kulinarnym pani Niny.   Ewa nieco studziła jego  zapał, mówiąc, że jest  mało prawdopodobne, że to wszystko ona  sama szykowała. Raczej  jest  bardziej  prawdopodobne , że  zatrudnia po prostu dobrego kucharza.Wpierw podjechali do  domu rodziców i gdy ojciec wprowadził samochód  na posesję Ewa im pomachała  i odjechała.  R. dziękował dość wylewnie Robertowi za to, że wziął go na świadka, potem przeprosił, że kiedyś zrobiono zdjęcie  tylko jemu a Roberta wymieniono tylko z imienia i nazwiska i dość długo Robert mu tłumaczył, że to stare dzieje i żadna sprawa. Na sam koniec R. życzył obojgu miłej  nocy poślubnej, co bardzo rozśmieszyło Ewę.

Gdy  zajechali na swoje osiedle Ewa  zaproponowała by jeszcze trochę pospacerowali, bo właściwie  cały dzień  spędzali w pomieszczeniach. Robert  zapytał  się czy Ewa  myśli poważnie o letnim domku w pobliżu posesji  Aliny i  Franka, ale Ewa stwierdziła, że to raczej  mało prawdopodobne. To nie jest dobry teren i koszt  budowy byłby bardzo wysoki stwierdziła.Wolałaby jednak by  ewentualnie był to teren na lewym brzegu Wisły i to raczej w kierunku południowym. A tak zupełnie poważnie, to na  starość,  na okres emerytury   bezsensowne jest osiedlanie się  daleko od  miasta. Więc będzie najlepiej by ten kawałek ziemi sobie tam był jako ewentualne  zabezpieczenie  finansowe, bo na pewno znajdzie się  ktoś chętny na to  zadupie. Pomyśl kochanie- przecież jeśli któreś z nich, Alina lub Franek, dostanie   ataku serca czy dozna jakiejś innej kontuzji wymagającej nagłej i szybkiej interwencji  medycznej to może być bardzo nieklawo. Poza tym my oglądamy służbę zdrowia z pozycji mieszkańca Warszawy,  ale poza  stolicą i kilkoma dużymi aglomeracjami jest  zupełnie  niewesoło. Jeden z moich  znajomych był z żoną i dziećmi zimą w Bieszczadach. Nie tam gdzieś w głębi w lesie, był w Baligrodzie w cywilizowanym ośrodku. Tak jakoś pechowo się wywalił, że złamał nogę. Pogotowie  nie przyjechało, bo  była raptem jedna karetka i pojechała gdzieś w teren, więc żona go zawiozła   do Sanoka, do  szpitala- oczywiście  z dwójką małych dzieci w samochodzie. Lekarz na  izbie przyjęć był w sztok zalany i stwierdził, że to tylko stłuczenie i go nie przyjął do szpitala. No więc  wrócili do Baligrodu, ona spakowała wszystkie rzeczy i  niemal całą noc wlokła się z tymi  dzieciakami i mężem do Warszawy.  Tak naprawdę to pierwszy raz w  życiu jechała nocą. Gdy dojechała do Warszawy to z pierwszego warszawskiego parkingu zadzwoniła na pogotowie i podjechali do niej i jego zabrali. I dlatego  nie  mam ochoty  zamieszkać gdzieś  daleko od cywilizacji- powiedziała  Ewa. Nie  zamieszkałabym  na żadnym z tych osiedli do których projektowałam domki, bo przez  kilka pierwszych lat niczego tam nie ma, oprócz tych domków. Nie wykluczam, że jestem dziwna, bo może powinnam była  kupić taki jeden  domek za psie pieniądze a potem go sprzedać, ale nie mam głowy do takich interesów.I jest jeszcze kwestia domku  moich rodziców. Być może, że będzie trzeba  z nimi zamieszkać - to w sumie duży domek, na górze są 3 pokoje i łazienka więc  miejsca jest sporo. No i jak mówiłam- wszystkie media są  miejskie. A to duży plus.

No popatrz, ja myślę tak samo. A na urlop to wolę pojechać nad morze lub w Bory Tucholskie albo gdzieś w świat. Chodź moja cudna żono do domu, napijemy się herbaty i się poprzytulamy. Bardzo dawno się z tobą nie tuliłem. Wiesz jak to miło mówić  " moja żono"?

Dziwne, pomyślała Ewa przed zaśnięciem. Dziś znów było inaczej, tak jakoś tkliwie, delikatnie  a jednocześnie tak bardzo bardzo oboje to przeżywaliśmy, byliśmy jacyś bardziej wyczuleni. Ja go chyba  za bardzo kocham, chyba jestem od niego w jakiś sposób uzależniona. Ale jakoś wcale  mi to nie przeszkadza. Przytuliła się do Roberta jeszcze  mocniej , a on już prawie  zasypiając wyszeptał - bez ciebie  już nie mogę żyć.

Weekendowa sobota powitała ich burzą i rzęsistym deszczem, więc całe przedpołudnie spędzili w łóżku a pierwsze śniadanie było  dopiero w południe, bo jak oboje skonstatowali- byli wyraźnie przejedzeni. Niedzielny obiad gotowali razem, ale jakoś bardzo wolno im to szło. Ewa wypytywała się Roberta o ten  ich ówczesny  nowy sposób leczenia  złamań, o którym mówiła  pani Nina i dowiedziała się, że krótko był stosowany, bo w międzyczasie wynaleziono nowe materiały opatrunkowe, które  można było stosować  zamiast gipsu. A to, że Robert nie był wtedy  sfotografowany wynikało z faktu, że on jeszcze wtedy  nie  miał tytułu profesora, choć  miał już doktorat- dopiero zaczynał robić habilitację, więc prasa uznała, że wystarczy  o nim  wspomnieć jako o współtwórcy. Gwiazdą miał być R. Wierz mi - źle wspominam tamten okres. R. wtedy bardzo intensywnie zabiegał o sławę, biegał po przyjęciach i przyjątkach, prawie go nie było w szpitalu, więc  harowałem  za niego, a  już zacząłem  robić  habilitację.  W domu miałem  bez przerwy corridę, a  zarobki wtedy były śmiesznie  niskie. Do harpii nie docierało wcale, że jeśli chcę do czegoś dojść to muszę się habilitować. Gdy dostałem zaproszenie do Francji to rozpowiadała  znajomym, że pojechałem z kochanką do Paryża i że ją notorycznie  zdradzam. A najbardziej mnie dotknęło, że mówiła tak również naszemu synowi. 

                                                                    c.d.n.