Obiadem wszyscy byli zachwyceni - stwierdzili, że tak pysznego indyka to jeszcze nie jedli, bo mięso było kruche i delikatne.Nie było jako pierwszego dania żadnej zupy, więc do indyka podano w stylowych kubkach czystą pomidorową. Była bardzo pomidorowa i delikatna zarazem. Do indyka był też "bukiet z warzyw", które aż intrygowały swym kolorem, były też domowe ogórki kiszone (Alina przyznała się, że są z jej zapasów, podobnie jak sałatka z krótko kwaszonej kapusty, której listki grubości włosa stanowiły dla Ewy istną zagadkę - jeszcze nie widziała tak cieniutko poszatkowanej kapusty. Do indyka jako dodatek były do wyboru: kartofelki w formie kulek o średnicy półtora centymetra lub mini kopytka. Wszystko było tak smaczne, że nad stołem zawisła pełna skupienia cisza- każdy jadł delektując się tym co miał na talerzu. Gdy już półmiski zostały puste Alina zaproponowała, żeby przed deserem przejść na chwilę na taras, by kelnerzy mogli swobodnie zmienić nakrycia i porozstawiać część deserów.
Profesor R. był bardzo ciekawy kto przygotował takie wspaniałe jedzenie, więc Alina podała mu wizytówkę firmy cateringowej mówiąc - ta firma nie gotuje potraw z artykułów dostępnych w marketach, zaopatruje się u prywatnych wytwórców. Poza tym jej właścicielka to prawdziwa smakoszka i korzysta tylko z dobrych, sprawdzonych przepisów. Niektóre z potraw robione są według przepisów sprzed II wojny światowej. Nadzwyczajne, chyba napiszę do tej pani podziękowania- to była prawdziwa uczta. Alina uśmiechnęła się - mam wrażenie, że uda się panu osobiście jej podziękować, bo to moja przyjaciółka i na pewno tu przyjdzie - ona bardzo chce poznać moją świeżo upieczoną bratową.
R. przywołał na twarz jeden ze swych firmowych uśmiechów i powiedział - pani brat ma naprawdę szczęście- to bardzo mądra dziewczyna, to znaczy osoba. Tylko zastanawiam się, czy nie za młoda dla Roberta. Eeeee, nie- tylko dziesięć lat od niego młodsza, a że nie utuczona i drobnej budowy to wygląda na dużo młodszą. Polubiłam ją od pierwszego spotkania. A zakochani w sobie tak jakby mieli po 18 lat! Ogromnie się cieszę, że Robert ją spotkał na swej drodze życia. Ten jego poprzedni związek to była straszna życiowa pomyłka. R. rozglądał się po okolicy i stwierdził - ładnie tu i tak bardzo spokojnie. Mógłbym tu mieszkać. Lubię chodzić po lesie.
Jak dobrze pójdzie, to oni się tu pod lasem pobudują poinformowała go Alina- Ewa gdy tu była poprzednim razem to popatrzyła na ten las i stwierdziła, że mógłby tam stać jej letni domek. Tu jeszcze jest kilka działek nie wykupionych, ze trzy to na pewno. Mówiła, że jeśli się zdecydują na domek letni to założy japoński kamienny ogród, bo tu ziemia nie za bardzo nadaje się na zwykły ogród.
Och, japońskie kamienne ogrody są niezwykłe, rzekł R. Niby nic , ale robią wrażenie. Ale te zwykłe, jak pani określiła, też są piękne. Zazdroszczę trochę panu, że był pan w Japonii. To bardzo interesujący kraj. Jedyne co mnie nie pociąga to ich jedzenie- odrzekła Alina. Oglądałam kiedyś jakiś reportaż z japońskiej restauracji - chyba bym tam umarła z głodu. Za to jest tam wszystko bardzo ładnie, wręcz ozdobnie podane.
Na podwórko zajechała duża tyota avensis. Była to przyjaciółka Aliny. Ponieważ nikogo nie widziała z domowników włączyła klakson. Oooo, zaraz będzie pan miał okazję podziękować mojej przyjaciółce za ten naprawdę wspaniały obiad. Chodźmy, pewnie trzeba jej pomóc z przeniesieniem deserów do domu.
Nagle na podwórku zrobiło się niemal tłoczno.Przyjaciółka Aliny witała się wpierw z nowożeńcami, którzy jej z kolei dziękowali za tak wspaniałą ucztę, potem Alina przedstawiła ją rodzicom Ewy, na końcu przedstawiła jej profesora R. Restauratorka przyjrzała mu się uważnie i stwierdziła - już wiem, to pan opracował nowatorską metodę leczenia złamań! R. leciutko się zaczerwienił i stwierdził, że metodę opracował wspólnie z Robertem. Ale w gazetach były tylko pańskie zdjęcia- stwierdziła. Bo ja jestem bardzo niefotogeniczny i nie daję się nikomu fotografować- stwierdził Robert. Alina zaczęła się śmiać - no to po co ja Ewie i tobie porobiłam tyle zdjęć na tarasie!
Klony przestępowały niecierpliwie z nogi na nogę, aż Robert zapytał- a wam to co, zimno czy siku się chce, że tak drepczecie? Bo nam się chce coś słodkiego, wyszeptał jeden z nich. Marsz stąd- zabasował Franek - jak coś dla was będzie to was zawołam, przestańcie mi się tu roić. Robert zaczął się śmiać a Klony obrażone pomaszerowały do dziecinnego pokoju. A mówiłem, żeby ich odstawić do moich rodziców - Franek nadal był zły na synów. Ewa dała Frankowi kuksańca- nie złość się, to jeszcze małe dzieci. Jeżeli zawsze będziesz ich odsyłał do dziadków gdy mają być goście to oni nigdy nie nauczą się właściwego zachowania przy gościach. No właśnie - poparła Ewę Alina. Przecież to po tobie takie narwane towarzystwo. Ty też się wiecznie kręcisz i wiercisz. W międzyczasie Alina z przyjaciółką rozstawiły na stole pucharki z deserami. Były lody z bitą śmietaną i owocowymi musami. Nie zabrakło też tortu czekoladowego, poza tym stały na stole miseczki z różnymi bakaliami i suszonymi owocami.
Ponieważ tym razem była przy stole i przyjaciółka Aliny, restauratorka Nina, R. tak manewrował, by zająć miejsce koło niej. Alina wysłała swego męża po ich synów mówiąc - nie wołaj ich, niech się uczą, że się na nikogo nie wrzeszczy, tylko się przychodzi i zaprasza do stołu. Franek jęknął ale poszedł po synów.
Około siedemnastej Ewa stwierdziła, że będą już wracać, bo nie chce, by jej tata prowadził samochód o szarówce lub już po zmroku. A tak to oni pojadą przodem, a rodzice za nimi. R. był niepocieszony, że już koniec imprezy, a że sam nie był zmotoryzowany musiał jechać albo z Ewą i Robertem albo z jej rodzicami, bowiem Nina zostawała tu aż do niedzieli. Nie mniej, jak niechcący podpatrzyła Ewa, wymienili się namiarami na siebie. W drodze powrotnej R. zapytał się Roberta, czy pozwoli by mógł być z Ewą na ty. Robert stwierdził, że nie jest dobrym adresatem takiego zapytania i że R. powinien sam zapytać się Ewy, czy się na to zgodzi. Ewa zakończyła dyskusję mówiąc, że oczywiście zgadza się i bardzo jej to pochlebia. W końcu już z jednym profesorem "jest na ty".
W drodze powrotnej za kierownicą siedziała Ewa. Niemal całą drogę R. zachwycał się talentem kulinarnym pani Niny. Ewa nieco studziła jego zapał, mówiąc, że jest mało prawdopodobne, że to wszystko ona sama szykowała. Raczej jest bardziej prawdopodobne , że zatrudnia po prostu dobrego kucharza.Wpierw podjechali do domu rodziców i gdy ojciec wprowadził samochód na posesję Ewa im pomachała i odjechała. R. dziękował dość wylewnie Robertowi za to, że wziął go na świadka, potem przeprosił, że kiedyś zrobiono zdjęcie tylko jemu a Roberta wymieniono tylko z imienia i nazwiska i dość długo Robert mu tłumaczył, że to stare dzieje i żadna sprawa. Na sam koniec R. życzył obojgu miłej nocy poślubnej, co bardzo rozśmieszyło Ewę.
Gdy zajechali na swoje osiedle Ewa zaproponowała by jeszcze trochę pospacerowali, bo właściwie cały dzień spędzali w pomieszczeniach. Robert zapytał się czy Ewa myśli poważnie o letnim domku w pobliżu posesji Aliny i Franka, ale Ewa stwierdziła, że to raczej mało prawdopodobne. To nie jest dobry teren i koszt budowy byłby bardzo wysoki stwierdziła.Wolałaby jednak by ewentualnie był to teren na lewym brzegu Wisły i to raczej w kierunku południowym. A tak zupełnie poważnie, to na starość, na okres emerytury bezsensowne jest osiedlanie się daleko od miasta. Więc będzie najlepiej by ten kawałek ziemi sobie tam był jako ewentualne zabezpieczenie finansowe, bo na pewno znajdzie się ktoś chętny na to zadupie. Pomyśl kochanie- przecież jeśli któreś z nich, Alina lub Franek, dostanie ataku serca czy dozna jakiejś innej kontuzji wymagającej nagłej i szybkiej interwencji medycznej to może być bardzo nieklawo. Poza tym my oglądamy służbę zdrowia z pozycji mieszkańca Warszawy, ale poza stolicą i kilkoma dużymi aglomeracjami jest zupełnie niewesoło. Jeden z moich znajomych był z żoną i dziećmi zimą w Bieszczadach. Nie tam gdzieś w głębi w lesie, był w Baligrodzie w cywilizowanym ośrodku. Tak jakoś pechowo się wywalił, że złamał nogę. Pogotowie nie przyjechało, bo była raptem jedna karetka i pojechała gdzieś w teren, więc żona go zawiozła do Sanoka, do szpitala- oczywiście z dwójką małych dzieci w samochodzie. Lekarz na izbie przyjęć był w sztok zalany i stwierdził, że to tylko stłuczenie i go nie przyjął do szpitala. No więc wrócili do Baligrodu, ona spakowała wszystkie rzeczy i niemal całą noc wlokła się z tymi dzieciakami i mężem do Warszawy. Tak naprawdę to pierwszy raz w życiu jechała nocą. Gdy dojechała do Warszawy to z pierwszego warszawskiego parkingu zadzwoniła na pogotowie i podjechali do niej i jego zabrali. I dlatego nie mam ochoty zamieszkać gdzieś daleko od cywilizacji- powiedziała Ewa. Nie zamieszkałabym na żadnym z tych osiedli do których projektowałam domki, bo przez kilka pierwszych lat niczego tam nie ma, oprócz tych domków. Nie wykluczam, że jestem dziwna, bo może powinnam była kupić taki jeden domek za psie pieniądze a potem go sprzedać, ale nie mam głowy do takich interesów.I jest jeszcze kwestia domku moich rodziców. Być może, że będzie trzeba z nimi zamieszkać - to w sumie duży domek, na górze są 3 pokoje i łazienka więc miejsca jest sporo. No i jak mówiłam- wszystkie media są miejskie. A to duży plus.
No popatrz, ja myślę tak samo. A na urlop to wolę pojechać nad morze lub w Bory Tucholskie albo gdzieś w świat. Chodź moja cudna żono do domu, napijemy się herbaty i się poprzytulamy. Bardzo dawno się z tobą nie tuliłem. Wiesz jak to miło mówić " moja żono"?
Dziwne, pomyślała Ewa przed zaśnięciem. Dziś znów było inaczej, tak jakoś tkliwie, delikatnie a jednocześnie tak bardzo bardzo oboje to przeżywaliśmy, byliśmy jacyś bardziej wyczuleni. Ja go chyba za bardzo kocham, chyba jestem od niego w jakiś sposób uzależniona. Ale jakoś wcale mi to nie przeszkadza. Przytuliła się do Roberta jeszcze mocniej , a on już prawie zasypiając wyszeptał - bez ciebie już nie mogę żyć.
Weekendowa sobota powitała ich burzą i rzęsistym deszczem, więc całe przedpołudnie spędzili w łóżku a pierwsze śniadanie było dopiero w południe, bo jak oboje skonstatowali- byli wyraźnie przejedzeni. Niedzielny obiad gotowali razem, ale jakoś bardzo wolno im to szło. Ewa wypytywała się Roberta o ten ich ówczesny nowy sposób leczenia złamań, o którym mówiła pani Nina i dowiedziała się, że krótko był stosowany, bo w międzyczasie wynaleziono nowe materiały opatrunkowe, które można było stosować zamiast gipsu. A to, że Robert nie był wtedy sfotografowany wynikało z faktu, że on jeszcze wtedy nie miał tytułu profesora, choć miał już doktorat- dopiero zaczynał robić habilitację, więc prasa uznała, że wystarczy o nim wspomnieć jako o współtwórcy. Gwiazdą miał być R. Wierz mi - źle wspominam tamten okres. R. wtedy bardzo intensywnie zabiegał o sławę, biegał po przyjęciach i przyjątkach, prawie go nie było w szpitalu, więc harowałem za niego, a już zacząłem robić habilitację. W domu miałem bez przerwy corridę, a zarobki wtedy były śmiesznie niskie. Do harpii nie docierało wcale, że jeśli chcę do czegoś dojść to muszę się habilitować. Gdy dostałem zaproszenie do Francji to rozpowiadała znajomym, że pojechałem z kochanką do Paryża i że ją notorycznie zdradzam. A najbardziej mnie dotknęło, że mówiła tak również naszemu synowi.
c.d.n.