O ile styczeń tego roku był względnie łagodny, to luty postanowił wyrównać braki w ujemnych temperaturach. W ciągu dnia bywało po kilkanaście stopni mrozu, nocą i nad ranem temperatury spadały jeszcze bardziej poniżej zera. W tym układzie pogodowym Wela i Paweł postanowili, by z okazji jej obrony nie urządzać żadnego czekania pod uczelnią. Po prostu miał z nią pojechać tego dnia tylko Paweł, który zaczeka na nią pod salą, w której miała obronę.
Wela wiedziała dobrze, że pracę napisała dobrą, że nikt nie ma zamiaru jej odrzucić, że właściwie to czysta formalność, ot taki zwyczaj, a mimo tego była bardzo zdenerwowana, aż jej w gardle zasychało i dostała jakiejś nerwowej chrypki.
"Ciało oceniające" dobrze sobie zdawało sprawę z jej zdenerwowania więc wpierw rozmowa dotyczyła tego czy miała jakieś trudności natury organizacyjnej przy swych badaniach laboratoryjnych, pomału przeszli do meritum i w pewnej chwili Wela dowiedziała się, że właśnie już ma swój tytuł w kieszeni. A jej promotor wyjrzał na korytarz i poprosił na salę Pawła, którego znał od dwóch lub trzech lat. Ale i tak Wela opuściła salę na miękkich nogach - zmęczona tak, jakby sama posprzątała połowę Pałacu Kultury i Nauki. Stwierdziła, że musi się czegoś napić, bo zaraz padnie z odwodnienia. Nim wyszli z budynku pan promotor powiedział, że ma dla niej propozycję pracy, ale teraz wyjeżdża na dwa tygodnie na narty i pozwoli sobie do niej zatelefonować po powrocie. Zresztą praca byłaby aktualna dopiero od maja. Bardzo serdecznie się pożegnał z obojgiem, Welę cmoknął w rękę, co Paweł obśmiał potem, mówiąc w domu, że promotor chyba Welę podrywał.
A domowe uroczystości były obchodzone dopiero gdy wrócił z pracy Robert. Wela się w domu popłakała - siedziała w psim kojcu trzymając psiaka na kolanach i zwilżała jego sierść łzami. Paweł nie mógł zupełnie pojąć, czemu ona płacze, skoro jest "po wszystkim", ale babcia i Ewa kazały mu być cicho - Wela sama do siebie dojdzie. Po prostu musi zejść z niej wielodniowe i wielogodzinne napięcie.
Wieczorna obiado - kolacja była wielce uroczysta, Wela już była spokojna i uśmiechnięta. Jedyny malutki zgrzyt nastąpił, gdy Robert się zapytał, czy jej rodzice wiedzą, że już obroniła pracę, ale Wela powiedziała, że powie mamie za kilka dni, teraz nie chce sobie psuć dobrego nastroju. Poza tym to ich przecież nie za bardzo interesowały jej studia i problemy.
Robert i Ewa ufundowali Weli bardzo ładną srebrną bransoletkę robioną na zamówienie, na której w ornament była wpleciona data obrony pracy. Babcia co prawda żałowała, że nie jest to złota bransoletka, ale szybko się dowiedziała, że taką srebrną to Wela może nosić stale to raz- a dwa- Wela bardzo lubi srebrne a nie złote ozdoby.
Wieczorem Robert kolejny raz dziękował Ewie za to, że stworzyła dla niego i Pawła taki ciepły, rodzinny dom, a Ewa tłumaczyła mu kolejny raz, że taki ciepły rodzinny dom to jest po prostu wypadkową uczuć ich wszystkich razem. I to nie jest tak, że jedna osoba może stworzyć ciepły rodzinny dom, to zawsze jest "praca zespołowa".
Ewę nieco niepokoiło zdrowie Roberta - zaczął coraz częściej narzekać na zmęczenie i Ewa stwierdziła, że powinien jak najszybciej odwiedzić dobrego kardiologa. Robert się bronił przed tym, ale Ewa była uparta. Powiedziała, że jeżeli on naprawdę ją kocha, to koniecznie powinien się poddać badaniom i ewentualnym zaleceniom kardiologa. Tłumaczyła, że przecież on od lat jest ciągle poddawany stresowi, a sam przecież wie, że pomimo wielu lat rutyny to każda operacja wymaga od niego wielkiego napięcia i koncentracji co przecież odbija się na zdrowiu. A każdy stres jednak rujnuje serce. A jeżeli on ją naprawdę kocha, to powinno mu zależeć na tym, by jak najdłużej byli razem i mogli się sobą wzajemnie cieszyć.
Ubłagała go wręcz, by poszedł do kardiologa i porobił badania - zwłaszcza, że kardiolog przyjmował w tej samej klinice. W końcu Robert uległ jej prośbom - a kardiolog stwierdził, że najprościej będzie zrobić tomografię komputerową serca. I tu Robert został zaskoczony - wynik wykazał, że kiedyś przeszedł dość lekki zawał serca, o czym świadczyły blizny po zawale. Zdaniem kardiologa Robert powinien nieco mniej czasu spędzać za stołem operacyjnym, czyli maksymalnie ograniczyć, a najlepiej wyeliminować długie operacje. Nie musi jeszcze wszak odchodzić od zawodu, ale jeśli nie zadba dostatecznie o zdrowie to życie go to tego zmusi.
No i powinien codziennie spacerować - w miarę możliwości nie po centrum Warszawy, ale np. jeździć do Powsina i tam spacerować po polach i lesie. A urlopy spędzać na wędrówkach po lesie ewentualnie spacerować nad morzem. Z ograniczeń - odstawić kawę i mocną herbatę. Ograniczyć koniecznie słodycze i w ogóle raczej niedojadać niż się najadać. Ze słodyczy - można jeść gorzką czekoladę.
Robert tego wszystkiego wysłuchał i powiedział zniosę to wszystko jeśli tylko nie będę musiał rezygnować z sexu. Nie musi pan, panie kolego, z niego rezygnować nawet pacjenci po operacjach kardiologicznych nie mają zakazanego seksu. W tym momencie wyciągnął z szuflady ulotkę, opracowaną w Instytucie Kardiologii, na której czarno na białym stało, że nie muszą po operacji rezygnować z seksu, tylko zmienić nieco sposób. A mogę tę ulotkę dostać? bo nie wiem czy mi żona uwierzy. Bo to ona mnie do pana wysłała. To znaczy, że ma pan mądrą i troskliwą kobietę przy sobie.
A co do wyeliminowania tych długich operacji - muszę to mieć na piśmie, w ocenie stanu zdrowia. Zaskoczony jestem tym, że kiedyś przeszedłem zawał i nic o tym nie wiedziałem.
Bo zapewne przechodził go pan razem z grypą lub zapaleniem oskrzeli, a że na szczęście był lekki to łatwo było uznać ból w klatce piersiowej za ból spowodowany silnym kaszlem. Nie da się ukryć, że jeśli zawał nie jest rozległy a pacjent ma jeszcze w dobrym stanie naczynia wieńcowe to może nie zostać wykryty. Prawdę mówiąc to znam przypadki, że przywieziono pacjenta z ostrym bólem zamostkowym i nawet na echu serca robionym zewnętrznie niczego nie było widać, dopiero przez przełykowe echo wykazało zawał. Wyjdzie potem na koronarografii lub na tomografii komputerowej, tak jak u pana wyszło.
Napiszę panu, o tym ograniczeniu długich operacji, ale zaznaczę, że nie ma przeciwwskazań do wykonywania zabiegów ambulatoryjnych - zgoda? I mam nadzieję, że będzie pan rozsądny i będzie przestrzegać tych zaleceń. Będę, nie mam innego wyjścia- zapewnił go Robert.
Po powrocie z kliniki Robert wszystko opowiedział Ewie. Rozbawiła ją ulotka dla pacjentów po operacjach kardiologicznych i stwierdziła, że poradzą sobie ze wszystkim. Na początek Robert nie będzie jeździł samochodem do kliniki, jeśli będzie tak zwana dobra pogoda. Przejdzie się kawałek do autobusu i od autobusu do kliniki. I skończą się wieczorne obiado - kolacje, bo skoro odpadną mu długie operacje to w tym czasie będzie mógł przyjmować pacjentów w gabinecie i będzie wcześniej w domu i będzie mógł wcześniej zjeść. A wieczorem, po kolacji będą po prostu chodzili na spacery, bo gdy nastanie wiosna i tak trzeba będzie wychodzić z psem. Weekendy - będą wyjeżdżać w okolice Warszawy i błądzić wśród pól i szukać lasów. Może częściej zaczną bywać u Aliny? A może się gdzieś pobudujemy ?- spytał Robert? O nie - odrzuciła propozycje Ewa- będzie wtedy tak samo, jak jest teraz, z tą różnicą, że będziesz tkwił w w domu gdzieś w kartoflach i nie ruszysz się, bo łażenie po kretowiskach nie będzie cię wszak zachwycało czy pociągało. Popatrz na Alinę i Franka- oni przecież ciągle siedzą za kółkiem, a po własnym ogrodzie też nie łażą, bo zatrudniają do zbiorów i pracy ludzi. Dzieci do szkoły są wożone samochodem bo mają do niej daleko, Franek do swojej pracy też jeździ a nie chodzi, Alina samochodem jeździ na zakupy. I tak samo byłoby u nas. Mowy nie ma, zapomnij o takim pomyśle.
Następnego dnia Robert miał rozmowę z szefem kliniki, który stwierdził, że przez jakiś czas będą przyjmować pacjentów tylko na zabiegi ambulatoryjne, bo może nie być łatwo znaleźć "od ręki" dobrego chirurga- ortopedę. Na szczęście Robert może nadal przyjmować pacjentów, bo diagnostyka nie jest tak wyczerpująca jak operacje, a dobra diagnoza jest przecież ogromnie ważna. A zabiegów ambulatoryjnych też jest przecież sporo.
A jak się czuje pana żona? Słyszałem, że było groźnie, ale podobno opiekę miała niebywałą. Robert roześmiał się - ona już świetnie i to ona mnie zmusiła bym poszedł na badania. Gdyby nie ona nadal bym operował wszystkie ortopedyczne przypadki. Nie zdawałem sobie sprawy, że coś może być jednak z moim sercem.
Och, to zawsze tak jest, że na siebie nie spoglądamy przez szkło powiększające, ale żony i dzieci zawsze coś u nas wypatrzą- stwierdził szef. U mnie żona wypatrzyła, że każdym okiem nieco inaczej widzę - i miała rację, bo jednym okiem widzę dobrze tylko na odległość a drugim nie. Jedno oko jest "na minusie" a drugie "na plusie". Gdy zamawiam szkła u optyka zawsze się człowiek upewnia czy to prawda, że jedno szkło jest plusowe a drugie minusowe.
W kilka dni później do Roberta zatelefonował kolega, który wykładał na Akademii Medycznej, czy aby Robert nie był skłonny do prowadzenia wykładów na uczelni ewentualnie w jednej z klinik. Robert obiecał, że się zastanowi i za kilka dni, gdy zorganizuje się w swojej klinice na nowo da mu odpowiedź.
Ewa była zmartwiona faktem , że jednak nie bez powodu wysłała Roberta do lekarza. Bardzo skrupulatnie przejrzała dostępną literaturę dotyczącą diety dla osób z lekką niewydolnością serca. Swym niepokojem o zdrowie Roberta podzieliła się oczywiście z Zigi, który w każdej wolnej chwili przeglądał katalogi z wyposażeniem dla niemowląt. Sądząc z ilości przewidywanych do zakupu akcesoriów to Dorota powije dziesięcioraczki a nie tylko jedno dziecko.
Ewa obiecała mu, że przy najbliższej wizycie u Aliny skonsultuje z nią listę zakupów, którą zrobił Zigi. Poza tym obiecała mu, że w czasie jednej z przerw w pracy pójdzie z nim do sklepu z konfekcją dla maluszków i udowodni mu, że dzieci rosną niestety bardzo szybko i trzeba dla nich dokupywać ubranka na bieżąco, bo maluchy z miesiąca na miesiąc zmieniają swe wymiary i jeśli kupi teraz sześć kaftaników tego samego rozmiaru to połowa z nich nie doczeka się poznania ciała dziecka. Zigi- tłumaczyła mu Ewa- widzisz przecież, że w katalogu masz przy każdym kaftaniku podany rozmiar określony wiekiem niemowlaka- 1 miesiąc, 2 miesiące, w niektórych wielkość jest 3 do 6 miesięcy. Dzieci ani nie rodzą się jednakowe pod względem długości i wagi a potem też nie rosną pod linijkę, tylko każde we własnym tempie. Dorota - wybacz, że to powiem- nie jest w najlepszym wieku do rozrodu, podobnie jak i ty i dziecko może urodzić się malutkie, więc nonsensem jest kupować teraz kaftaniki na cały rok z góry. Zdążysz je kupić gdy już się urodzi. Masz taką pracę, że nie ma problemu byś w ciągu dnia wyskoczył do któregoś ze sklepów. Poza tym poczytaj w sieci co powinno być na wyposażeniu, poczytaj też opinie o tym wszystkim. Po prostu otrzeźwiej, nie wpadaj w histerię. My zapewne w ten weekend pojedziemy do Aliny, to się jej przepytam - to naprawdę trzeźwa dziewczyna, chociaż ma Klony. I może jeszcze niechcący ma jakąś lekturę dla początkujących rodziców, bo oni też z tej grupy ludzi, którzy książek nie wyrzucają.
c.d.n.