Pan właściciel okazał się być w wieku zbliżonym do wieku Roberta. Domek odziedziczył po swych rodzicach, a chce go sprzedać, bo mu niepotrzebny. Osobiście ma już dość zimnego morza, wystarczy mu fakt, że mieszka we Wrzeszczu, bo jak stwierdził "wżenił" się w willę w tej części Gdańska. Oboje z żoną wyjeżdżają na stałe z Polski, do swego syna, który mieszka w znacznie cieplejszym i łagodniejszym klimacie, bo w Nicei. Na willę miejską ma już kupca. Ten "letniskowiec" mógłby zostawić własnemu losowi, ale stwierdził, że przeważył sentyment - zamiast niszczeć niech ten domek żyje w innych rękach- on jako dziecko spędzał tu dużo czasu i zawsze mu tu było dobrze- może jestem sentymentalny, ale jakoś mi głupio zostawić to na pastwę losu.
Ceny nie będzie windował, sprzeda za tyle, za ile "chodzą tu działki", domku nie dolicza, bo wie, że dziś nikt takiego domku raczej nie chce. Przywiózł nawet dokumenty, by zobaczyli ile metrów ma posesja i jeśli są zainteresowani to oczywiście może im wnętrze domku pokazać. Ogródek za domkiem jest bezużyteczny bo rosną tam drzewa, a tu na wycięcie każdego drzewa potrzebne jest zezwolenie, poza tym trzeba by nawieźć sporo ziemi by coś urosło. Dach jest spadzisty, żeby woda deszczowa z niego dobrze spływała i zimą śnieg za długo nie zalegał. Dzięki temu jest coś w rodzaju strychu, zawsze tam był sprzęt wodniacki, 2 kajaki, leżaki i inne przydatne plażowe duperele. No to jak, chcecie państwo zajrzeć?
Oczywiście chcieli "zajrzeć". Gdy właściciel wyciągnął ze swej porządnej, skórzanej aktówki klucze, Ewę zastanowiła ilość tych kluczy i ich wielkość. Okazało się, że domek- ruina to jedna wielka niespodzianka. Niewielkim kluczem otworzył wpierw zamek pod klamką, potem drugim kluczem górny zamek. Po otwarciu tych drzwi okazało się, że są jeszcze jedne drzwi, bardzo solidne, z blokadą zamka do futryn. Po ich otwarciu wyłączył zdalnie alarm. Ale to nie był koniec niespodzianek.
Oglądając domek z zewnątrz spodziewali się ścian zrobionych z płyt MDF czy też podobnych, a tu okazało się, że ściany są z tak zwanych pół bali i są pokryte modrzewiową boazerią. To był wyraźnie dom w domu! Właściciel uśmiechnął się, widząc ich zdumienie. To nie przypadek, to przemyślana sprawa- swego czasu każdej zimy włamywano się do co lepszych domków i je okradano. Do naszego się nie włamywano, chociaż wystarczyło kopnąć w drzwi by je otworzyć. A my mieliśmy chęć wybudować coś lepszego niż ten przedwojenny niemal "letniskowiec". I wtedy znajomy leśniczy powiedział mi, żeby zbudować dom w domu. Sam dobrał mi drewno, dał ludzi i pewnej zimy zaczęła się budowa domu w domu. Tu są, jak państwo widzicie dwie sypialnie salon połączony z kuchnią, ale są suwane drzwi i można tę przestrzeń zamknąć. Jest też łazienka i toaleta. Domek jest ogrzewany, w piwnicy jest piec na olej opałowy. Domek jest ogrzewany od połowy września do połowy kwietnia. Jeden zbiornik wystarcza tu na dwie zimy. Ciepła woda jest niestety na termę przepływową. Kuchenka jest też na prąd, ale zainstalowaliśmy płytę indukcyjną. Żona ma jakiś uraz do kuchenek gazowych, podobno jedna z jej kuzynek kiedyś otruła się gazem. Tłumaczyłem, że wtedy był gaz miejski, trujący a teraz jest inny, ale dla niej gaz to jest gaz i tyle.
W tej części kuchennej jest zejście do piwnicy a w łazience, a właściwie tuż za nią, ale trzeba w tym celu jednak wejść do łazienki, wejście na strych. Pomiędzy domami jest 10-centymetrowa przestrzeń powietrzna - małe otwory do wymiany powietrza są pod okapem. Jak państwo widzicie nie ma tu wilgoci.
Gdy właściciel opowiadał o domu, Ewa cały czas szkicowała, a Zigi zapytał się, czy może zrobić kilka zdjęć, żeby mogli dobrze się nad wszystkim zastanowić.
Ależ oczywiście, tylko prosiłbym byście państwo zdecydowali się możliwie szybko - najlepiej może w czasie 1 tygodnia. Jeśli się państwo zdecydują to proszę o telefon, wtedy w Gdańsku podpiszemy umowę kupna-sprzedaży. A pani pięknie i szybko szkicuje - jest pani plastyczką?- zagadnął Ewę. Nie, nie jestem plastykiem jestem architektem, wspólniczką biura projektowego w Warszawie. Jego właścicielem jest o ten pan - i wskazała palcem na Zigi.
A czy mógłbym jeszcze zobaczyć ten strych- spytał Zigi. Ależ oczywiście, włącznik światła jest na dole, zaraz za przejściem, po prawej stronie.
Robert objął Ewę i powiedział - ale ty kochanie nie będziesz wchodziła na strych- zestawienie ty i takie strome, wąskie stopnie wzajemnie się wykluczają. A gdy Zigi poszedł na górę szepnął jej do ucha- jak Zigi nie będzie chciał to ja to kupię - zamiast tego nieużytku pod lasem obok Aliny. Bo na ten nieużytek napalił się R. i chce byś mu zaprojektowała domek letni. Zobacz co mi napisał tej nocy. A czy R. zdaje sobie sprawę z tego, że to nieopłacalna sprawa? Budowa tam to będzie bardzo droga. I to straszliwe zadupie, nic tam nie ma. To jego pomysł czy jego żony? Bo jak jego to ma facet świra, a jeśli jej to ona ma jakiś cel i nie jestem pewna czy zacny. Muszę podpytać Alinę, stwierdził Robert.
Fajny ten domek, ale trzeba to przemyśleć, bo jednak jest to uwiązanie do jednego miejsca, a ja bym chciała jeszcze trochę pojeździć z tobą w różne miejsca, a nie uwiązać się i co roku pędzić na urlop do Juraty. No chyba, że potraktujemy to jako lokatę i będziemy wynajmować. Dobrze, że jedziemy dwoma samochodami, to się przynajmniej nie będę kłócić z Zigi w drodze. Bo więcej niż pewne, że się z nim pokłócę. Niezależnie od tego czy to będzie wspólny zakup, czy tylko jednej rodziny to i tak trzeba będzie znaleźć kogoś by na ten dom poza sezonem miał oko. A jeśli się go będzie wynajmować letnikom to też ktoś to musi za każdym razem sprawdzić gdy ludzie opuszczają dom i muszą mieć komu zdać dom i klucze.
Zigi zszedł z góry zachwycony - dach jest ocieplony, czego nawet właściciel nie wiedział, ale ja to sprawdziłem. I na dobrą sprawę można by tam zrobić pokoje, tylko trzeba by zrobić okna dachowe. Ciekawe czy widać stamtąd Zatokę, ale nie mam jak tego sprawdzić bo okien nie ma. No to nie zostaje nic innego niż wypożyczenie łodzi, wypłynięcie na Zatokę i sprawdzenie, czy widać z niej ten dach - stwierdziła z bardzo poważną miną Ewa i wymownie postukała go w czoło. I to jest jedyne rozwiązanie, bo z tego co pamiętam to na tym odcinku nie ma ścieżki brzegiem zatoki. A skąd wiesz? - zdziwił się Zigi. Wiem, bo byłam w Juracie dwa razy z rodzicami i potem raz z Julasem. No co cię tak to dziwi Zigi? Przecież był moim mężem i czasem jeździliśmy gdzieś razem. A mieszkaliśmy wtedy w tym ośrodku, w którym byliśmy dziś na kawie. Tylko się wtedy jakoś inaczej nazywał, ale nie pamiętam jak. I wtedy nie było w nim kawiarni. Tyle tylko z tego pobytu pamiętam. Z góry zszedł właściciel z kilkoma workami jutowymi. Dzięki państwu je znalazłem - a ile się ich w domu naszukałem! No cóż, chyba skleroza mnie pomału dopada. Czy jeszcze jakieś informacje są państwu potrzebne?
Nie, nie, raczej wszystko już wiemy. No to świetnie, w takim razie wychodzimy. Więc teraz ja czekam na wiadomości od państwa.
Gdy wyszli stwierdzili, że są głodni, ale tu nie było żadnej godnej uwagi restauracji, więc postanowili pojechać na obiad do Jastarni, która zawsze w porównaniu z Juratą była tętniącym życiem ośrodkiem. Po obiedzie ruszyli w drogę do Warszawy.
W drodze Ewa stwierdziła, że na pewno nie ma ochoty na kupno domu w Juracie, bo nawet jako lokata to będzie jednak przysłowiowy "strup na głowie". A poza tym jakoś ją przeraża, by wciąż jeździć w to samo miejsce na wakacje. A kwestia kupna tego domu jako lokaty i wynajmowanie go letnikom to ją przerasta. Teraz to jeszcze rodzice są "na chodzie", ale za jakiś czas trzeba będzie im zapewnić opiekę, więc praca zawodowa, zorganizowanie im opieki i egzekwowanie jej, organizacja życia domowego i jeszcze wynajmowanie domu w Juracie letnikom to już jednak zbyt wiele jak dla niej. I gdyby do pokonania było do 100 km od domu, to może by się na to porwała, ale to jest jednak ponad 400. Ale jeszcze to omówią też z dziećmi - bo może, może gdyby oni się na to napalili i pomagali przy tym no to jeszcze.
Robert też nie był zbyt przekonany do tej inwestycji właśnie z uwagi na odległość. Poza tym, gdyby to było miejsce, w którym sezon trwa niemal cały rok to może by się na to warto było zdecydować, ale polskie morze ma dość krótki sezon, praktycznie czerwiec i lipiec, bo po połowie sierpnia to już jesień zagląda w oczy nad Bałtykiem. I wiesz kochanie moje - nawet chyba nie warto o tym wspominać dzieciom- stwierdził Robert. Bo się "napalą", ale to będzie słomiany ogień. A potem i tak wszystko spadnie na nasze głowy. Kiedyś zastanawiałem się nad kupnem jakiegoś domku we Włoszech, ale też doszedłem do wniosku, że to za duże obciążenie- musiałbym i tak kogoś wynająć tam na miejscu, żeby się tym opiekował i "kierował ruchem". Poza tym w Juracie jak widać nadal kiepsko ze stołowaniem się więc trzeba by tam gotować - stwierdziła Ewa. A zaopatrzenie wozić z Jastarni lub z Helu. Żadna frajda.
Robert wziął ją za rękę i ucałował - popatrz Maleńka, jak my się jednak dobrze ze sobą zgadzamy! Ciekawy jestem co postanowią Zigi i jego żona. Bo ona cały czas milczała jakby jej nie było. No bo ona jeszcze lepiej ode mnie wie jaki jest Zigi i na pewno nie da sobie wsadzić na głowę strupa w postaci domu pod wynajem. Dla mnie był to ciekawy dom tylko z powodu tego "domu w domu". Jeszcze takiego nie widziałam. Wiem, że czasem bywało tak, że ktoś budował nowy dom w starym, gdy czekał długo na zezwolenie na wybudowanie nowego. Nie wiadomo przecież jak było w tym przypadku. Nie znamy faceta. Ale mam wrażenie, że nie jesteśmy pierwsi, którzy się tym domkiem zainteresowali. Ale nie zamierzam "wdrażać śledztwa". Dobrze, że Zigi już wraca do pracy, popracuję jutro w domu. Podziwiam tę Dorotę, że z nim wytrzymuje.
A ja podziwiam ciebie , moje kochanie, że wytrzymujesz ze mną. Ewa roześmiała się - ja tylko nie bardzo wytrzymuję bez ciebie, czekam na ciebie niczym mały psiak na swego właściciela. Najszczęśliwsza jestem wtedy gdy się za nami zamykają drzwi naszego pokoju. Wtedy mam cię tylko dla siebie. Powinniśmy gdzieś wyjechać na kilka dni - sami, bez nikogo.
Może w takim razie pojedziemy zimą na tydzień na Słowację? Weźmiemy sobie narty śladowe i na nich sobie poczłapiemy? Nawet koło tego naszego Kukeczki można na śladówkach pojeździć. Nie będzie to bardziej męczące dla ciebie niż dreptanie w botkach ścieżką pod Reglami. Bo ja już nie mam ochoty pędzlować stoków. Chcę być cały czas z tobą. Skoro nie kupujemy domu w Juracie to możemy sobie kupić porządne, nowoczesne narty śladowe i wygodne do nich buty i w ogóle całe stroje. I to kupimy już teraz. A wiesz Kochany, że na śladówkach to możemy nawet w Powsinie pospacerować? No może nie jest tam takie dobre powietrze jak na Słowacji ale za to w zasięgu ręki. Ale ta Słowacja to bardzo dobry pomysł. A wiesz co, tata mi mówił, że coraz mniej pewnie się czuje za kierownicą i chce swój samochód dać Pawłowi, tylko on biedaczek nie wie, czy ty się zgodzisz.
Ewuś, ty masz bardzo fajnego tatę- nie dlatego, że chce przyszywanemu wnukowi dać samochód, ale dlatego że bardzo trzeźwo patrzy na wszystko. Na ogół starsi panowie jeżdżą tymi swoimi samochodzikami nie zdając sobie sprawy z tego, że niedowidzą, niedosłyszą i już nie mają refleksu. Na ogół to ciężko im wyperswadować, że już należy zrezygnować z tej frajdy. Patrz, a tata nie miał jeszcze żadnego dramatycznego wydarzenia a sam się orientuje, że gorzej mu idzie za kierownicą.
Bo tata się kiedyś pogubił - teraz tyle nowych ulic i osiedli, że faktycznie gdy się nie jeździ w pewne rejony miasta to można się pogubić. Ty wiesz, którego dnia popatrzyłam na jakieś zdjęcie w gazecie i czytam, że to Warszawa- a ja patrzę na zdjęcie i nie mam zielonego pojęcia gdzie to jest. A to było to nowe osiedle po lewej stronie Racławickiej jadąc w kierunku Żwirki i Wigury. Ono jest tak mniej więcej na wysokości terenu dawnego klubu Gwardii. Tam kiedyś były chyba forty wojskowe. Wojsko wyrzucili i wymodzili osiedle.
Muszę z tatą porozmawiać, bo może po prostu gorzej widzi albo gorzej słyszy i stąd to wszystko. Ja pomyślałem, że może byśmy kupili dla ciebie jakiś nowy automobil, a ten twój dali dzieciom. Jak ci się widzi ten pomysł? Nie wiem czy mi w ogóle jest potrzebny samochód, do pracy jeżdżę autobusem bo nie mam z reguły gdzie zaparkować. Ja uważam, że powinnaś jednak mieć samochód. No dobrze, porozmawiam dyplomatycznie z tatą, przepytam kiedy był ostatni raz u okulisty. Ale wg mnie to tata czyta jeszcze bez okularów i trzyma tekst we właściwej odległości od oczu. Ale okulista mu nie zaszkodzi, mogę go wziąć do siebie - rodziny lekarzy mogą się u nas badać. Tylko sprawdzę czy jest u nas okulista, bo nawet nie wiem.
Wiem tylko, że nie mamy wszystkich specjalistów.Wiem też na pewno, że nie zajmujemy się porodami. Kolega mówił mi, że taka klinika położnicza to straszny strup na głowie. Ale nie pytałem się dlaczego, mało mnie ten temat interesuje.
c.d.n.