piątek, 11 marca 2022

Ryzykantka - 42

 Zigi  spędził w szpitalu nie  trzy dni, ale znacznie  więcej, z tym , że 4 dni  na koszt własny(sam pobyt, bo badania  były na NFZ) a pozostałe  dni pobytu płacił NFZ. Zigi stwierdził, że skoro oszczędza bo nie  pali już po 30 papierosów  dziennie, to może te pieniądze spokojnie  wydać  na pobyt w  szpitalu.  Po bronchoskopii okazało się, że  to "coś"co widać na  TK jest  otorbielone i  zapadła  decyzja, że jednak powinno to być usunięte. Po wydobyciu "wdrożono śledztwo" i okazało się, że jest to mały odłamek kostny z któregoś połamanych wówczas żeber Zigi. 

Dorota bywała  codziennie  w szpitalu, Ewa i Robert byli raz. Ewa była nieco zdegustowana, bo musiała bywać  codziennie w biurze, a  "chłopcy" byli jeszcze bardziej  zdegustowani, bo.......musieli  pracować i mieli zero luzu - nawet sobie  pokląć  swobodnie  nie mogli.

Ewa  skorzystała  z nieobecności Zigi i trochę przemeblowała jego "norę", która zaczęła (niestety) przypominać cywilizowany gabinet a odmalowane  ściany pozbawiły pokój  specyficznego  zapachu zastarzałego dymu tytoniowego.  I, o zgrozo! - były w nim teraz jakieś zielone rośliny, które podobno były wielce  zdrowe- roślinami zajęła się oczywiście  Dorota, jako że była  z wykształcenia botanikiem.

Personel był kompletnie  zdegustowany - na jednej ścianie były  jakieś pnącza a w jednym  z kątów panoszył się  specjalny stojak na kwiaty. W    ich  pracowni zainstalowano na ścianach półki ,  z których  zwisały jakieś drobnolistne  "bluszczyki" jak je  nazwała Ewa.

W ramach  zaleceń jak ma się  Zigi dalej  "prowadzić" było zalecenie o corocznym pobycie nad pełnym  morzem ewentualnie nad jeziorami oraz w dużych lasach sosnowych. Ewka stwierdziła, że  w tym układzie  najlepszym  miejscem  na  urlopy w Polsce jest Półwysep Helski- z jednej strony pełne  morze, z drugiej  Zatoka Pucka  a las nadmorski jest właśnie  głównie  lasem  sosnowym. Zigi natychmiast  zapalił się do tego  pomysłu i stwierdził, ze trzeba  się rozejrzeć  albo za  działką i wybudować domek, taki  na dwie  rodziny, albo może "upolować"  jakąś  nieruchomość. Wtedy to nawet  na  weekendy będzie można tam jeździć. Co prawda nie jest to tak blisko, bo jednak nieco ponad 400 km, ale już lada  dzień  miała być otwarta  autostrada, co znacznie skracało czas podróży, choć była to droga  nieco dłuższa. Postanowili wpuścić  sprawę  swoim "połówkom", a Ewa  stwierdziła, że można by przepatrzeć też inne fragmenty wybrzeża, bo lasy nad  Bałtykiem to chyba  głównie  są  szpilkowe. Przynajmniej te, które ona  zna.Oczywiście, jak to mówią, skóra  była jeszcze na niedźwiedziu,  a oni  już się kłócili o to jaki to ma być domek i czy lepiej kupić już coś  gotowego czy lepiej tylko  działkę. 

Ewa  często bywała na Półwyspie i z niepokojem  patrzyła na to, jak na tym małym  skrawku ziemi wyrastały  wciąż  nowe domy. W końcu stwierdzili, że w któryś z weekendów  będą się  musieli wybrać na Wybrzeże, w  związku z czym zamówią  dwa pokoje w jednym z  gdyńskich hoteli. Wyjadą w piątek po pracy, spędzą dwie  noce  w hotelu, do Warszawy wrócą w niedzielę  wieczorem. Nie  mogli się  dogadać  czy pojadą w czwórkę jednym  samochodem czy dwoma- ten punkt to Ewa  chciała  by rozstrzygnął Robert. Ona jednak  wolałaby  dwoma. W końcu zwyciężyła  wersja, że pojadą  dwoma  samochodami, ale Zigi musiał  jej  przyrzec, że nie  będą to wyścigi, bo ani ona  ani Robert nie są wariatami i jeszcze im życie  miłe. Wyjechali  w dwa tygodnie później, kończąc dzień pracy o godzinie 14,00. W godzinę później byli już w drodze. Robert i Ewa  prowadzili na  zmianę, w  drugim  samochodzie cały czas  prowadziła Dorota. Ewa z przyjemnością odnotowała, że jazda nową  autostradą to wręcz  frajda. W ciągu  czterech  godzin dojechali na  miejsce, czyli do Sopotu, bo  Dorota właśnie  tam zamówiła  nocleg. Pospacerowali jeszcze po wieczornym Sopocie, o ósmej rano  pojawili się  na śniadaniu i wyruszyli w  dalszą drogę. Niestety  na drodze  na Półwysep był już poranny  korek, więc po krótkim  namyśle pojechali w  stronę przeciwną czyli do Jastrzębiej Góry.   Jastrzębią  Górę  znała tylko Ewa, która  stwierdziła, że gdyby tu  znaleźli jakiś  domek to na plażę  musieliby jeździć 6 km  w stronę Karwi, bo Jastrzębia  Góra leży na  wysokim  klifie i by dostać się  do plaży  trzeba pokonać bardzo wiele  pięter, więc o ile idzie o nią, to nie jest to duży problem, bo po prostu wsiądzie w  samochód i pokona owe 6 km by  mieć do plaży tyle co szerokość  szosy i kawałek  drogi właśnie  przez  sosnowy las. Wiec może się  wpierw  rozejrzą po Jastrzębiej a potem pojadą jeszcze w stronę Karwi i ona  pokaże im piękną, dziką plażę. 

Spacer po Jastrzębiej  Górze utwierdził ich  w przekonaniu, że nie jest to najlepsze  miejsce do zamieszkania i pojechali obejrzeć ową dziką plażę. Plaża rzeczywiście  była  puściuteńka,  szeroka, było tak pięknie, że  aż nie chciało im  się nigdzie  jechać. Dręczyła ich tylko  myśl o pozostawionych na łasce  losu samochodach na leśnym  parkingu w pobliżu drogi, więc dość  szybko skończyli  swe  zachwyty. Zajrzeli jeszcze do osławionych Dębek, gdzie królowały namiotowiska ale i to  miejsce nie  wzbudziło w nich  entuzjazmu. W końcu  zrobili  "w  tył zwrot" i pojechali  niespiesznie z powrotem.  Przejechali cały  Półwysep i pierwszy  postój zrobili  w Helu. Plaża im  się podobała, ale  sama  miejscowość nie  za bardzo. Ewa  się śmiała, od  razu wiedziała, że Hel im  nie przypadnie do gustu, więc  pojechali do Juraty.  Samochody zostawili  na płatnym, strzeżonym  parkingu przy  prywatnym, sporym ośrodku wypoczynkowym i Robert  wpadł na  pomysł by  wpaść tu na  kawę i porozmawiać z kimś z biura owego ośrodka na temat czy są tu gdzieś jakieś domy na  sprzedaż.   Cała Jurata była zbudowana właściwie  w lesie i można było do niej  dojechać z Warszawy również pociągiem. Pomysł Roberta się sprawdził - recepcjonistka  wiedziała o jednym  z bardzo  starych  domów stojących bliżej  zatoki, że jego właściciel  chce sprzedać dom i działkę , na której  stoi.  Ale to strasznie  stary dom, właściwie  ruina, proszę państwa- stwierdziła . Ooooo, to świetnie roześmiał się Zigi - w ruinach to ponoć  straszy.  Ja  państwa  zaprowadzę, tylko poproszę  koleżankę o  zastępstwo. To blisko, stąd. Właściciel  mieszka chyba w Gdańsku, albo we Wrzeszczu, ale to właściwie  to samo.

W kwadrans  później stali przy  posesji, na której  stał wyraźnie jeszcze przedwojenny  domek letniskowy - parterowy domek typu "wielosobowy domek  campingowy ze spadzistym  dachem". Ale szyby w oknach  były, trawnik na  posesji był przystrzyżony, dach wyraźnie  cały. Na drzwiach była kartka w celuloidowej okładce z  numerem telefonu, a że drzwi były  z boku budyneczku to pewnie  zbyt  wiele telefonów właściciel  nie  miał w sprawie  kupna.  Pani z recepcji odpięła  kartkę i poprosiła, ich by dali jej  znać w ciągu  trzech  dni czy skontaktowali się z właścicielem. Oczywiście  podała im też swój numer  telefonu. Jeszcze przy  niej Robert zatelefonował do właściciela i umówili się, że spotkają się jeszcze dzisiejszego dnia, bo pan właściciel przyjedzie  do Juraty. Umówili się, że o godzinie  15,30 będą koło obiektu swego zainteresowania.

Zigi i Ewa stwierdzili, że ponieważ  domek jest typu "dykta, klej,  woda" to gdy tam  wejdą to niemal zapleśnieją od  pierwszego oddechu. Ewa  stwierdziła, że w takim układzie dopóki tam się  nie otworzy   okien to Zigi nie  powinien  wchodzić. Jego narządy oddychania wymagały jednak  szczególnej troski. Na razie postanowili  posiedzieć w koszach na plaży. Do kosza ,  w którym  miał siedzieć Zigi Dorota  wzięła z  samochodu  koc campingowy, który  miał wodoodporny spód. Dzięki temu nie przewiewał go wiatr- zaziębienia też nie były dla  Zigi czymś pożądanym.  Ewa i Robert  zadowolili się  swoim  kocem, złożonym  podwójnie.

Ewa śmiała się, że ten "posiad na  plaży" to dojrzewanie do zakupu tego domu. Zastanawiali się nad opieką nad domkiem  zimą, bo każdy wolno stojący  budynek nie wietrzony i nie ogrzewany niszczeje. Te 400 km odległości to jednak nieco komplikowało sprawę. Jedno co jest pewne -  tylko oni, ewentualnie ich najbliższe rodziny będą  korzystały z tego domu, obcym  nie chcą go wynajmować. Ewa z Wojtkiem pomyśleli też o Wojtku i jego żonie z dzieckiem. Martusi byłoby tu dobrze latem. Ponieważ "Wojtki" we wrześniu mieli wpaść na kilka  dni do Warszawy, Ewa  planowała, by obie  pary jej przyjaciół poznały się. Oczywiście  zaraz podzieliła się tą myślą z Dorotą i Zigi.  

Zigi popatrzył się na Ewę i  zapytał - a ta mała nie  boi się  ciebie? Nie,  nie  boi się. No to strasznie  odporne to dziecko, skoro patrzysz się na  nią a ona nie płacze  ze strachu. Wiesz, tak się  pytam, bo chłopcy  mówią, że czasami jak się na podpadniętego  popatrzysz to wolałby dostać  czymś po łbie niż znieść to spojrzenie.

Zigi, Martusia to mała, śliczna  dziewczynusia a nie facet po trzydziestce z żałobą pod  co drugim paznokciem, w  niedopranej koszulce polo i w dżinsach, które mają  awersję do pralki. Ja naprawdę nie  wymagam  by chodzili w garniturach, pod  krawatem-  mogą i w  dżinsach, sama też  chodzę na co dzień w dżinsach, ale  moje  nie noszą śladów tego co tydzień temu jadłam na stojaka w jakimś barze  35  kategorii. I nie  wycieram  w nie brudnych rąk. Jak na krajowe warunki  nie  zarabiają źle, większość ma własne mieszkania.  Nie  wiem dlaczego ty Zigi  nie widzisz tego, że to banda niechlujów. Wiem, 3/4  z nich nie jest rodem ze stolicy, ale  litości - łazienki i pralki są też nawet na  całkiem odległej od  Warszawy prowincji. 

Kiedyś byłam w budynku Budownictwa  Lądowego i jechałam windą z kilkoma młodymi osobnikami płci męskiej - oni zwyczajnie  cuchnęli brudem. Pot dorosłego człowieka niestety nie pachnie a zwyczajnie  śmierdzi gdy przez  kilka  godzin  nie  zostanie z ciała usunięty. Nie  sprawia  mi najmniejszej  frajdy stałe opieprzanie dorosłych  ludzi, więc nie wykluczam, że dość  często patrzę na  nich po prostu z odrazą. Może przyjmując kogoś do pracy trzeba również  zadać mu pytanie w jaki sposób facet dba o siebie i czy wie jak często należy  zmieniać  ciuchy na  czyste.  Ty też często przedtem bardziej przypominałeś bezdomnego, a jesteś rodem z Warszawy, masz  mieszkanie itp. Nie jest mi miło, że muszę z tobą takie  sprawy omawiać. Jesteś naprawdę bardzo dobry pod względem zawodowym, ale chwilami mam naprawdę ochotę zmienić swoje miejsce pracy, otoczyć  się bardziej cywilizowanymi facetami niż nasz  zespół. Pamiętasz chyba, że gdy pracowaliśmy w państwowych placówkach to wszyscy  musieli tam  dbać o swój wygląd - nikt  nie przychodził brudnawy lub  wymiętoszony, nawet jeśli nie  przychodził w garniturze.

Zigi spuścił głowę- pamiętam, zwłaszcza  wszystkie dziewczyny - wszystkie umalowane i takie  jakieś nieosiągalne a jednocześnie uwodzicielskie. Wiem, muszę  z nimi porozmawiać. Ja się im  nigdy nie przyglądam, ale chyba  muszę  zacząć to robić. Ważniejsze było dla mnie jak pracują, ale  chyba ostatnio za bardzo im odpuściłem. Przepraszam  cię za to, poprawię się. Ale gabinet mi odstawiłaś taki, że już nie siedzą mi na karku bez przerwy. 

Ewa  roześmiała się - po prostu przychodzili do ciebie by razem z tobą  palić- a teraz to się  skończyło i biedacy  już nie  mogą sterczeć godzinami pod biurem fajcząc. Taki wredny numer im wycięłam. Ale  zobacz, żaden nie odszedł, tylko jeden Piotrek, który  został do tego  zmuszony.

Robert zerknął na  zegarek - kochani, idziemy na  randkę z panem właścicielem! Zbieramy się!

                                                                           c.d.n.


2 komentarze: