wtorek, 25 października 2022

Trudny wybór - 137

 W tygodniu, w czwartek, Leszek wpadł powiedzieć Adeli i Emilowi, że umówił się z panią Wandą na południowy spacer  do Łazienek, po którym wpadną  na lunch i kawę do nich i chce  doprecyzować godzinę. Emil natomiast  zaproponował, by może  pojechać  w  dwa  samochody do Wilgi i odwiedzić kilka  ośrodków wypoczynkowych i coś  wybrać  na  lato. Bo jeśli ma to  być dla p. Wandy w pewnym  sensie pobyt leczniczy, to  chyba powinien być minimum trzytygodniowy.  Niech  może tak na  wszelki wypadek Leszek porozmawia z tym swoim kolegą w przychodni, który zajmuje  się zdrowiem p.Wandy, by dał jej  jakieś  skierowanie na pobyt leczniczy 28 dniowy. Może być nawet pełnopłatny- po prostu oni są tak zadowoleni z tego mieszkania, że zarówno oni jak i  seniorzy pokryją jej koszty pobytu - oczywiście  w wielce dyskretny sposób. 

Leszek popatrzył na nich i powiedział - ja zwłaszcza czuję  się zobowiązany i ja to załatwię. No dobrze, załatwimy  to razem, Leszku. Bo wiesz - ja też będę spokojniejszy gdy Adela nie będzie z małą  sama w ośrodku , a nie mogę wziąć w jednym rzucie całego urlopu bo  jestem jednak  jednoosobowym działem - stwierdził Emil. A ja  spróbuję - stwierdził Leszek - ciekawe czy  mi się uda. Pewnie  tak, bo jednak w okresach  urlopowych to jakoś ludzie  dziwnym trafem zdrowieją. W czasie własnej praktyki zawsze  miałem luzy czasowe od połowy czerwca  do końca  sierpnia. A że to jest blisko Warszawy to mogę nawet się poświęcić i np. zredukować dni przyjęć do dwóch dni w tygodniu. 

Mileczku -wtrąciła  Adela- musimy się też  zapytać  rodziców jakie oni  mają plany, bo jeszcze  całkiem niedawno ojciec mi mówił, że chcą  pojechać do Nałęczowa do jednego ze sanatoriów i to na cały  miesiąc. I chcą jechać we  wrześniu, bo jak  oboje  twierdzą to Warszawa w okresie wakacyjnym jest całkiem miłym miastem.

W trakcie tej  rozmowy Leszek siedział  Milenką w kojcu. Mała  coraz  częściej raczkowała, nauczyła  się bić  brawo i robić na wezwanie "pa, pa", bezbłędnie pokazywała   w swoich książeczkach pieska i kotka,  a Leszek uważał ów fakt  za szczyt geniuszu, bo według  niego obydwa obrazki tak  były podobne do kotka i  pieska  jak on do  Zośki Loren. Bardzo lubiła  wsadzać  swe cieniutkie paluszki do oczu Leszka i "ukochiwać  wujka  Leszka" w efekcie  czego Leszek   miał obślinioną przez Milenkę  brodę. Na hasło "daj buzi wujkowi" nadstawiała buźkę  do pocałunku.  Uszy Leszka też były dla małej przedmiotem studiów a dla Adeli wskaźnikiem, że już należy obciąć dziecku paznokcie. Leszek żartował, że jej cieniutkie ale mocne  paluszki nadają  się do przekłuwania nie tylko uszu i może Adela powinna ją  wynajmować osobom szykującym ciało klienta  do piercingu.

Leszek od  razu zatelefonował do pani Wandy z propozycją, by sobotni  spacer w Łazienkach zamienić na "wyprawę krajoznawczą" po ośrodkach  wczasowych  w Wildze i może się znajdzie jakieś miejsce w sosnowych lasach  Wilgi i wtedy będzie  można  bez trudu zrealizować zalecenie, by pani Wanda pobyła  nieco w dobrze  zalesionych okolicach. I nie byłaby  wtedy  sama, bo  w tym samym  czasie byłaby również Adela z dzieckiem. A taki pobyt w lesie  sosnowym  jest i dla małego  dziecka bardzo dobry pod  względem klimatycznym. No i nie jest  to wszak daleko, bo tylko 60 kilometrów od Warszawy. 

Co prawda pod katem "atrakcji" to będzie "cieniutko", ale może będą grzyby i jagody. A Milenka nie jest raczej dzieckiem uciążliwym, o  czym  zapewne pani Wanda przekona się doświadczalnie, bo po wypadzie  do Wilgi wszyscy wylądują na lunchu i kawie u Adeli i Emila. Transport w czasie pobytu w Wildze będzie zapewniony, bo Emil albo będzie  w tym  czasie w Wildze  albo zostawi Adeli samochód. Pani Wanda  zaczęła  się nieco "certolić", że to przecież będzie  kłopot dla Adeli, ale Adela zabrała słuchawkę Leszkowi i powiedziała- dzień dobry, pani Wandziu, tu Adela. Proszę mi tylko powiedzieć,  czy ma  pani jakieś ograniczenia  dietetyczne, bo ostatnio co druga osoba jak nie  bezglutenowa to bezlaktozowa albo jakieś inne  uczulenie, więc muszę  wiedzieć co mogę bezkarnie podać, żeby ktoś przy  stole nie  wymagał nagle  intensywnej pomocy  lekarskiej. Ja to jestem bezglutenowa ale nie  dlatego, że mam celiaklię. I proszę nie myśleć, że pani obecność to jakiś kłopot, zwłaszcza, że sądząc po pani  figurze to je pani niczym  wróbelek. Więc proszę powiedzieć czego pani nie jada. Śledzi marynowanych- powiedziała  Wanda. Oj, to bardzo  dobrze, bo ja też  nie. I coś mi się  wydaje, że Leszek i mój mąż też  tego nie jedzą. To  w takim razie spotykamy  się  jutro.  

Pani Adelko - a ja też mam pytanie - jaki jest pani stosunek  do ptysi? Nooo, niestety wielce pozytywny, ale  jeszcze nie  nauczyłam  się ich  piec. No to świetnie, bo ja  już się nauczyłam i przyniosę. Świetnie ucieszyła  się Adela, zaczekają na  nas w lodówce.  Na przegryzkę w drodze i Wildze wezmę andruty przekładane masą kakaową. A więc do jutra, a ja oddaję słuchawkę Leszkowi.

Doszli zgodnie  do  wniosku, że wyruszą z Warszawy o 10,30. W kilka chwil później  "dała  głos" komórka  Emila - była to wiadomość od Tomka - OBRONIŁEM!!!!  W odpowiedzi Emil wysłał gratulacje i zapewnienie, że to wspaniała  wiadomość i bardzo się razem z nim cieszą z tego faktu. Oczywiście  do tego były dodane  ucałowania dla Halinki i małej  Eluni oraz  pozdrowienia dla rodziców. A Adela powiedziała - no niestety, niewiele uszczkniemy  z faktu, że Tomek obronił magisterkę - stąd  do Zakopanego to jednak nie jest  rzut  beretem. 

Leszku - czy ty wiesz, że pani Wandzia umie piec ptysie? I jutro je przywiezie i będą do kawusi po lunchu.  Już  się oblizuję na  samą myśl o ptysiach.  Ptysie i rurki z kremem - to moje ulubione ciastka  jeszcze  z okresu dzieciństwa. Mam nadzieję, że namówię panią Wandę by  mnie nauczyła robić ptysie. Bo z pieczeniem ciasta  to trochę tak jak z tym gulaszem - każdy przepis ma swoje drobne tajemnice.

Sobotni ranek przywitał ich bardzo ładną pogodą. Oczywiście wieczorem Emil  powiedział rodzicom, że chcą  się wybrać z Leszkiem i panią Wandą do Wilgi, by przepatrzeć  czy będzie jakiś ośrodek,  w którym mogliby wynająć coś na lato. Rodzice powiedzieli, że raczej nie pojadą z nimi, bo poprzedniego dnia Helenka skręciła  sobie lekko  nogę w stawie skokowym,  więc będzie lepiej gdy przez weekend posiedzi w domu  z okładem na kostce. A Piotr wysłał do Tomka gratulacje z okazji obronienia  magisterki. 

Trochę się wszyscy pośmieli, bo pani Wanda stwierdziła, że przejeżdżała przez Wilgę kilka  razy, raz nawet była w tej mieścinie,  ale poza kilkoma sklepami typu spożywczak,  warzywniak i "cukiernia" to tam  nic  nie ma, parę byle  jakich domów. No więc Adela jej  wytłumaczyła, że w pewnym  sensie  są dwie Wilgi - owo "centrum", w którym  nie ma  ani kawałka  wczasowiska i Wilga - ośrodki wypoczynkowe,  w której jest coraz  więcej prywatnych działek  z całkiem  ładnymi domami są i ośrodki  wypoczynkowe różnych  warszawskich zakładów pracy, jak ośrodek MSW, którego  atrakcyjność bez  wątpienia podnosi obecność basenu i sporej kawiarni. Co prawda jak twierdziła  Adela to trudno to coś co podają jako kawę przypisać  do tego gatunku używek, bo gdy ostatni raz tam piła kawę mogłaby przysiąc, że była to mieszanka kawy naturalnej  z kawą zbożową a do tego zabielona mlekiem bo naiwnie  zamówiła cappuccino. A to co wystała  w kolejce do  bufetu nawet nie  stało w pobliżu cappuccino. Nie mniej jednak  zajechali do tego ośrodka, bo był  "po drodze".  Kawiarnia była nieczynna, basen w trakcie modernizacji i całość nie  wyglądała   zachęcająco, więc  szybko pojechali  dalej. 

Adela zaproponowała  by zajrzeć do dawnego ośrodka rehabilitacyjnego jednej  z warszawskich  firm. I to był "strzał w  dziesiątkę".  Ośrodek  wyraźnie trafił  w dobre  ręce - był zadbany, wyraźnie  dobrze  w nim  gospodarowano. Nowością była hipoterapia  dla dzieci. Poza tym dzieci  miały tu również  swój teren  a dorośli  mogli pograć w siatkówkę. Domki były czteroosobowe (dwie sypialnie), miały  aneks  kuchenny z lodówką, elektrycznym  czajnikiem, płytą grzewczą, wszystkie  domki  miały  łazienkę  z  wanną i prysznicem, w domku było radio,  odbiornik TV, dostęp  do internetu. W ośrodku  można  było  zamówić dla  siebie  rehabilitację, masaże,  skorzystać  z  sauny, był również  basen. Restauracja   zapewniała również wszelkiego  rodzaju posiłki dietetyczne, istniał  również klub muzyczny,  w którym  można  było posłuchać koncertu. Adela  była wręcz  zachwycona, bo gdy kiedyś mama jej koleżanki była  w tym ośrodku rehabilitacyjnym to niemal niczego z obecnych  udogodnień  nie  było i jak mówiła po powrocie - nudą  wiało z każdego kąta i zza każdego drzewa. 

Zarezerwowali dwa sąsiednie domki i dwa  miejsca parkingowe na  cały sierpień. Najbardziej zdziwiły ich niezbyt  wygórowane  ceny. Postanowili, że spędzą  tu cały  sierpień. Cały  duży teren ośrodka  był ogrodzony. Część domków była o nieco  niższym standardzie , bo poza sezonem w tym ośrodku były organizowane tzw. "zielone   szkoły". 

Gdy spacerowali po ośrodku Leszek  powiedział - no, sosen  ci u nas  dostatek,  kilka modrzewi też widziałem, ani jednej jodły no i  sporo też świerków. Ładny ten  teren, zadbane drzewa. No i dobrze, że są porządne  ścieżki, to Adelka nie będzie   się szarpać na  wybojach  z wózkiem. Chyba nie będzie  źle wziąć z Warszawy własne foteliki turystyczne - zauważył Emil. One  są lekkie i złożone zmieszczą  się  w koszu wózka- bo ławki są w  zupełnie nieciekawych miejscach, głównie w pobliżu miejsc dla  dzieci. Ale i tak jest nieźle bo jednak te miejsca  zabaw nie są blisko domków. No i  dzięki temu nie będę  musiała  nikogo zamordować. Bo ja  nie jestem wcale miłośniczką ba.., to znaczy dzieci. Dostaję  amoku gdy dzieci się wydzierają bez  powodu. Rozumiem- potłukło się, zgubiło, pada  z głodu, coś je  boli, ale rzecz  w tym,że większość odkryła, że  wrzaskiem można  coś od opiekunów wydębić. Leszek zaczął się śmiać- widać Milenka cię rozgryzła, bo nigdy nie płacze. No właściwie  nie płacze. Gdy się obudzi z głodu to tak jakoś cieniutko zaczyna  "ćwierkać", no ale jak tylko się tropnie, że wchodzę do pokoju to cichnie,  tylko usiłuje zrobić mostek, żeby ta okropna  matka  szybciej  wzięła na ręce.

Płakała gdy ją wyplułam z brzucha, bo nagle zrobiło się jej niemiło, a drugi raz gdy ta larwa w przychodni pediatrycznej usiłowała jej nogi z pupy wyrwać by ją zmierzyć- zupełnie jakby długość od  czubka głowy do końca kości ogonowej nie wystarczała do stwierdzenia, że dziecko ma prawidłowe  wymiary. W bardziej cywilizowanych krajach  nikt  dziecku nie prostuje  na siłę nóżek w kolankach i nie  wyrywa ich ze stawów biodrowych by  zmierzyć dziecko od czubka  głowy do pięty. Widziałeś Lesiu jak doktor L. badał małą. Miarkę to on  ma w oczach. No a wiesz, że jego dzieci to są starsze od ciebie?- spytał Leszek.  Facet jest tyle lat  pediatrą, że wszystko ma w małym palcu. No wiem, mógłby być ojcem Emila. Ale ilekroć on tak trzymał Milenkę na  swej rozczapierzonej  dłoni i  ją przewracał na wszystkie strony to  mi się robiło słabo ze strachu, że ona mu  się wymsknie  z  ręki. Ale mimo to go lubisz- śmiał  się Leszek.

Adela spojrzała na  zegarek- my tu sobie  gaworzymy, a dziecko powinno dostać swoje  papu.  Trzeba się gdzieś zakotwiczyć, żebym  ją mogła zupką nakarmić. Dziś dostanie  zupkę dyniową, firmową. Mileczku, otwórz słoiczek, bo ja nie mam siły.  W kwadrans później pusty  słoiczek wylądował w koszu, a zadowolona Milenka  coś wszystkim opowiadała niesiona przez  Emila. Adela powiedziała  cicho do Wandy - gdy są oni obaj, to ja  małej już  nie jestem potrzebna. Jeden nosi i  zabawia pozwalając jej wyrywać  sobie  uszy i wydłubywać oczy, drugi nosi i opowiada jaka jest cudna i mądrutka a ja to jestem potrzebna o świcie by dać possać cyca. Ale w sierpniu ślicznotka kończy  rok i koniec tego mordowania moich piersi. Zresztą ona bardzo chętnie pije to modyfikowane mleko dla starszych niemowląt.

                                                               c.d.n.