W tygodniu, w czwartek, Leszek wpadł powiedzieć Adeli i Emilowi, że umówił się z panią Wandą na południowy spacer do Łazienek, po którym wpadną na lunch i kawę do nich i chce doprecyzować godzinę. Emil natomiast zaproponował, by może pojechać w dwa samochody do Wilgi i odwiedzić kilka ośrodków wypoczynkowych i coś wybrać na lato. Bo jeśli ma to być dla p. Wandy w pewnym sensie pobyt leczniczy, to chyba powinien być minimum trzytygodniowy. Niech może tak na wszelki wypadek Leszek porozmawia z tym swoim kolegą w przychodni, który zajmuje się zdrowiem p.Wandy, by dał jej jakieś skierowanie na pobyt leczniczy 28 dniowy. Może być nawet pełnopłatny- po prostu oni są tak zadowoleni z tego mieszkania, że zarówno oni jak i seniorzy pokryją jej koszty pobytu - oczywiście w wielce dyskretny sposób.
Leszek popatrzył na nich i powiedział - ja zwłaszcza czuję się zobowiązany i ja to załatwię. No dobrze, załatwimy to razem, Leszku. Bo wiesz - ja też będę spokojniejszy gdy Adela nie będzie z małą sama w ośrodku , a nie mogę wziąć w jednym rzucie całego urlopu bo jestem jednak jednoosobowym działem - stwierdził Emil. A ja spróbuję - stwierdził Leszek - ciekawe czy mi się uda. Pewnie tak, bo jednak w okresach urlopowych to jakoś ludzie dziwnym trafem zdrowieją. W czasie własnej praktyki zawsze miałem luzy czasowe od połowy czerwca do końca sierpnia. A że to jest blisko Warszawy to mogę nawet się poświęcić i np. zredukować dni przyjęć do dwóch dni w tygodniu.
Mileczku -wtrąciła Adela- musimy się też zapytać rodziców jakie oni mają plany, bo jeszcze całkiem niedawno ojciec mi mówił, że chcą pojechać do Nałęczowa do jednego ze sanatoriów i to na cały miesiąc. I chcą jechać we wrześniu, bo jak oboje twierdzą to Warszawa w okresie wakacyjnym jest całkiem miłym miastem.
W trakcie tej rozmowy Leszek siedział Milenką w kojcu. Mała coraz częściej raczkowała, nauczyła się bić brawo i robić na wezwanie "pa, pa", bezbłędnie pokazywała w swoich książeczkach pieska i kotka, a Leszek uważał ów fakt za szczyt geniuszu, bo według niego obydwa obrazki tak były podobne do kotka i pieska jak on do Zośki Loren. Bardzo lubiła wsadzać swe cieniutkie paluszki do oczu Leszka i "ukochiwać wujka Leszka" w efekcie czego Leszek miał obślinioną przez Milenkę brodę. Na hasło "daj buzi wujkowi" nadstawiała buźkę do pocałunku. Uszy Leszka też były dla małej przedmiotem studiów a dla Adeli wskaźnikiem, że już należy obciąć dziecku paznokcie. Leszek żartował, że jej cieniutkie ale mocne paluszki nadają się do przekłuwania nie tylko uszu i może Adela powinna ją wynajmować osobom szykującym ciało klienta do piercingu.
Leszek od razu zatelefonował do pani Wandy z propozycją, by sobotni spacer w Łazienkach zamienić na "wyprawę krajoznawczą" po ośrodkach wczasowych w Wildze i może się znajdzie jakieś miejsce w sosnowych lasach Wilgi i wtedy będzie można bez trudu zrealizować zalecenie, by pani Wanda pobyła nieco w dobrze zalesionych okolicach. I nie byłaby wtedy sama, bo w tym samym czasie byłaby również Adela z dzieckiem. A taki pobyt w lesie sosnowym jest i dla małego dziecka bardzo dobry pod względem klimatycznym. No i nie jest to wszak daleko, bo tylko 60 kilometrów od Warszawy.
Co prawda pod katem "atrakcji" to będzie "cieniutko", ale może będą grzyby i jagody. A Milenka nie jest raczej dzieckiem uciążliwym, o czym zapewne pani Wanda przekona się doświadczalnie, bo po wypadzie do Wilgi wszyscy wylądują na lunchu i kawie u Adeli i Emila. Transport w czasie pobytu w Wildze będzie zapewniony, bo Emil albo będzie w tym czasie w Wildze albo zostawi Adeli samochód. Pani Wanda zaczęła się nieco "certolić", że to przecież będzie kłopot dla Adeli, ale Adela zabrała słuchawkę Leszkowi i powiedziała- dzień dobry, pani Wandziu, tu Adela. Proszę mi tylko powiedzieć, czy ma pani jakieś ograniczenia dietetyczne, bo ostatnio co druga osoba jak nie bezglutenowa to bezlaktozowa albo jakieś inne uczulenie, więc muszę wiedzieć co mogę bezkarnie podać, żeby ktoś przy stole nie wymagał nagle intensywnej pomocy lekarskiej. Ja to jestem bezglutenowa ale nie dlatego, że mam celiaklię. I proszę nie myśleć, że pani obecność to jakiś kłopot, zwłaszcza, że sądząc po pani figurze to je pani niczym wróbelek. Więc proszę powiedzieć czego pani nie jada. Śledzi marynowanych- powiedziała Wanda. Oj, to bardzo dobrze, bo ja też nie. I coś mi się wydaje, że Leszek i mój mąż też tego nie jedzą. To w takim razie spotykamy się jutro.
Pani Adelko - a ja też mam pytanie - jaki jest pani stosunek do ptysi? Nooo, niestety wielce pozytywny, ale jeszcze nie nauczyłam się ich piec. No to świetnie, bo ja już się nauczyłam i przyniosę. Świetnie ucieszyła się Adela, zaczekają na nas w lodówce. Na przegryzkę w drodze i Wildze wezmę andruty przekładane masą kakaową. A więc do jutra, a ja oddaję słuchawkę Leszkowi.
Doszli zgodnie do wniosku, że wyruszą z Warszawy o 10,30. W kilka chwil później "dała głos" komórka Emila - była to wiadomość od Tomka - OBRONIŁEM!!!! W odpowiedzi Emil wysłał gratulacje i zapewnienie, że to wspaniała wiadomość i bardzo się razem z nim cieszą z tego faktu. Oczywiście do tego były dodane ucałowania dla Halinki i małej Eluni oraz pozdrowienia dla rodziców. A Adela powiedziała - no niestety, niewiele uszczkniemy z faktu, że Tomek obronił magisterkę - stąd do Zakopanego to jednak nie jest rzut beretem.
Leszku - czy ty wiesz, że pani Wandzia umie piec ptysie? I jutro je przywiezie i będą do kawusi po lunchu. Już się oblizuję na samą myśl o ptysiach. Ptysie i rurki z kremem - to moje ulubione ciastka jeszcze z okresu dzieciństwa. Mam nadzieję, że namówię panią Wandę by mnie nauczyła robić ptysie. Bo z pieczeniem ciasta to trochę tak jak z tym gulaszem - każdy przepis ma swoje drobne tajemnice.
Sobotni ranek przywitał ich bardzo ładną pogodą. Oczywiście wieczorem Emil powiedział rodzicom, że chcą się wybrać z Leszkiem i panią Wandą do Wilgi, by przepatrzeć czy będzie jakiś ośrodek, w którym mogliby wynająć coś na lato. Rodzice powiedzieli, że raczej nie pojadą z nimi, bo poprzedniego dnia Helenka skręciła sobie lekko nogę w stawie skokowym, więc będzie lepiej gdy przez weekend posiedzi w domu z okładem na kostce. A Piotr wysłał do Tomka gratulacje z okazji obronienia magisterki.
Trochę się wszyscy pośmieli, bo pani Wanda stwierdziła, że przejeżdżała przez Wilgę kilka razy, raz nawet była w tej mieścinie, ale poza kilkoma sklepami typu spożywczak, warzywniak i "cukiernia" to tam nic nie ma, parę byle jakich domów. No więc Adela jej wytłumaczyła, że w pewnym sensie są dwie Wilgi - owo "centrum", w którym nie ma ani kawałka wczasowiska i Wilga - ośrodki wypoczynkowe, w której jest coraz więcej prywatnych działek z całkiem ładnymi domami są i ośrodki wypoczynkowe różnych warszawskich zakładów pracy, jak ośrodek MSW, którego atrakcyjność bez wątpienia podnosi obecność basenu i sporej kawiarni. Co prawda jak twierdziła Adela to trudno to coś co podają jako kawę przypisać do tego gatunku używek, bo gdy ostatni raz tam piła kawę mogłaby przysiąc, że była to mieszanka kawy naturalnej z kawą zbożową a do tego zabielona mlekiem bo naiwnie zamówiła cappuccino. A to co wystała w kolejce do bufetu nawet nie stało w pobliżu cappuccino. Nie mniej jednak zajechali do tego ośrodka, bo był "po drodze". Kawiarnia była nieczynna, basen w trakcie modernizacji i całość nie wyglądała zachęcająco, więc szybko pojechali dalej.
Adela zaproponowała by zajrzeć do dawnego ośrodka rehabilitacyjnego jednej z warszawskich firm. I to był "strzał w dziesiątkę". Ośrodek wyraźnie trafił w dobre ręce - był zadbany, wyraźnie dobrze w nim gospodarowano. Nowością była hipoterapia dla dzieci. Poza tym dzieci miały tu również swój teren a dorośli mogli pograć w siatkówkę. Domki były czteroosobowe (dwie sypialnie), miały aneks kuchenny z lodówką, elektrycznym czajnikiem, płytą grzewczą, wszystkie domki miały łazienkę z wanną i prysznicem, w domku było radio, odbiornik TV, dostęp do internetu. W ośrodku można było zamówić dla siebie rehabilitację, masaże, skorzystać z sauny, był również basen. Restauracja zapewniała również wszelkiego rodzaju posiłki dietetyczne, istniał również klub muzyczny, w którym można było posłuchać koncertu. Adela była wręcz zachwycona, bo gdy kiedyś mama jej koleżanki była w tym ośrodku rehabilitacyjnym to niemal niczego z obecnych udogodnień nie było i jak mówiła po powrocie - nudą wiało z każdego kąta i zza każdego drzewa.
Zarezerwowali dwa sąsiednie domki i dwa miejsca parkingowe na cały sierpień. Najbardziej zdziwiły ich niezbyt wygórowane ceny. Postanowili, że spędzą tu cały sierpień. Cały duży teren ośrodka był ogrodzony. Część domków była o nieco niższym standardzie , bo poza sezonem w tym ośrodku były organizowane tzw. "zielone szkoły".
Gdy spacerowali po ośrodku Leszek powiedział - no, sosen ci u nas dostatek, kilka modrzewi też widziałem, ani jednej jodły no i sporo też świerków. Ładny ten teren, zadbane drzewa. No i dobrze, że są porządne ścieżki, to Adelka nie będzie się szarpać na wybojach z wózkiem. Chyba nie będzie źle wziąć z Warszawy własne foteliki turystyczne - zauważył Emil. One są lekkie i złożone zmieszczą się w koszu wózka- bo ławki są w zupełnie nieciekawych miejscach, głównie w pobliżu miejsc dla dzieci. Ale i tak jest nieźle bo jednak te miejsca zabaw nie są blisko domków. No i dzięki temu nie będę musiała nikogo zamordować. Bo ja nie jestem wcale miłośniczką ba.., to znaczy dzieci. Dostaję amoku gdy dzieci się wydzierają bez powodu. Rozumiem- potłukło się, zgubiło, pada z głodu, coś je boli, ale rzecz w tym,że większość odkryła, że wrzaskiem można coś od opiekunów wydębić. Leszek zaczął się śmiać- widać Milenka cię rozgryzła, bo nigdy nie płacze. No właściwie nie płacze. Gdy się obudzi z głodu to tak jakoś cieniutko zaczyna "ćwierkać", no ale jak tylko się tropnie, że wchodzę do pokoju to cichnie, tylko usiłuje zrobić mostek, żeby ta okropna matka szybciej wzięła na ręce.
Płakała gdy ją wyplułam z brzucha, bo nagle zrobiło się jej niemiło, a drugi raz gdy ta larwa w przychodni pediatrycznej usiłowała jej nogi z pupy wyrwać by ją zmierzyć- zupełnie jakby długość od czubka głowy do końca kości ogonowej nie wystarczała do stwierdzenia, że dziecko ma prawidłowe wymiary. W bardziej cywilizowanych krajach nikt dziecku nie prostuje na siłę nóżek w kolankach i nie wyrywa ich ze stawów biodrowych by zmierzyć dziecko od czubka głowy do pięty. Widziałeś Lesiu jak doktor L. badał małą. Miarkę to on ma w oczach. No a wiesz, że jego dzieci to są starsze od ciebie?- spytał Leszek. Facet jest tyle lat pediatrą, że wszystko ma w małym palcu. No wiem, mógłby być ojcem Emila. Ale ilekroć on tak trzymał Milenkę na swej rozczapierzonej dłoni i ją przewracał na wszystkie strony to mi się robiło słabo ze strachu, że ona mu się wymsknie z ręki. Ale mimo to go lubisz- śmiał się Leszek.
Adela spojrzała na zegarek- my tu sobie gaworzymy, a dziecko powinno dostać swoje papu. Trzeba się gdzieś zakotwiczyć, żebym ją mogła zupką nakarmić. Dziś dostanie zupkę dyniową, firmową. Mileczku, otwórz słoiczek, bo ja nie mam siły. W kwadrans później pusty słoiczek wylądował w koszu, a zadowolona Milenka coś wszystkim opowiadała niesiona przez Emila. Adela powiedziała cicho do Wandy - gdy są oni obaj, to ja małej już nie jestem potrzebna. Jeden nosi i zabawia pozwalając jej wyrywać sobie uszy i wydłubywać oczy, drugi nosi i opowiada jaka jest cudna i mądrutka a ja to jestem potrzebna o świcie by dać possać cyca. Ale w sierpniu ślicznotka kończy rok i koniec tego mordowania moich piersi. Zresztą ona bardzo chętnie pije to modyfikowane mleko dla starszych niemowląt.
c.d.n.
:-)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń