Rodzice Wojtka dotarli bardzo późno - ojciec pozostał tylko kilkanaście minut i wypożyczonym samochodem pojechał do hotelu, w którym już czekał na niego szef. Mama była przybita i nie bardzo wiadomo dlaczego miała pretensje do Wojtka, że "zaniedbał ciocię". Z kolei Wojtek nie czuł się winny, mówiąc, że szanowną ciocię to widywał tylko wieczorami - opiekunka przychodziła o 7 rano i najczęściej była do godziny 19,00, bo przed wyjściem szykowała ciocię do snu.
Przecież ci mówiłem, że ciocia coś nie za bardzo kontaktuje, a ty mi powiedziałaś, że to normalne na starość a poza tym za mało z ciocią przebywam. A ja nigdzie wieczorami nie wychodziłem gdy wychodziła już ta opiekunka. Ja się nie znam na chorobach - jak się czuła gorzej bo miała katar lub kaszel to wzywałem lekarza i wtedy opiekunka nocowała w jej pokoju. Równie dobrze może się każdy dziwić, że ojciec wcześniej nie załatwił bardziej fachowej opieki dla cioci lub nie wziął jej do Austrii by mieszkała razem z wami. Mnie już tam dawno nie ma i macie przecież spore mieszkanie. Zresztą ciocia jest tylko 5 lat starsza od taty. Nie pięć, ale osiem - to jej wymysł, że jest tylko 5 lat starsza - powiedziała ze złością mama. Chyba wiesz ile w Austrii kosztuje opieka - tu jest znacznie taniej. Mam nadzieję, że będziesz odwiedzał ciocię w tym Wiśniewie.
Nie sądzę - zaczynam pisać pracę magisterską i nie będę miał czasu na jeżdżenie do cioci. W weekendy też będziesz zajęty?- dziwiła się mama. W weekendy będę odpoczywał a odwiedzanie niekontaktującej starszej osoby trudno nazwać odpoczynkiem. Poza tym to ona naprawdę słabiutko kontaktuje. Myślisz, że była w pełni świadoma tego, że przyjechał jej brat z żoną ? A może ucieszyła się, że będzie teraz miała opiekę w zakładzie sióstr? Ciocia już od ponad roku prawie nie kontaktuje, powtarza głównie to co usłyszy od swego rozmówcy.
No ale przez całe studia u niej mieszkałeś, nie w akademiku.
Chciałem mieszkać w akademiku, to tata szybko zapisał to mieszkanie na mnie. Mamo, proszę cię- oboje wiemy, że kochana ciocia Helenka nigdy nie była ulubienicą rodziny i była uważana za dziwoląga, bo nigdy nie wyszła za mąż. Zupełnie tak, jakby wyjście za mąż było nobilitacją a stan wolny jakąś skazą. Z uwagi na ciocię to cieszę się że będzie teraz pod fachową opieką. Mam nadzieję, że zawiadomiliście tę panią opiekunkę, że udało się załatwić zakład. Oczywiście, zaczekała na nas do chwili naszego powrotu i nawet pomogła w pakowaniu rzeczy cioci. Tata nawet dał jej jakąś gratyfikację. No i fajnie - podsumował Wojtek- rozrywkowego życia przy cioci to nie miała.
Dobrze, że już kończysz studia, bo nie da się ukryć, że ten zakład kosztuje, nie wystarczy na niego to co ciocia dostaje z ZUS-u. No to się jeszcze uciesz, z tego, że nie chcemy żadnego wesela i wystawnego ślubu, bo to dopiero w tym kraju kosztuje.
Zrobiłeś się synku złośliwy. Wojtek wzruszył ramionami - zawsze taki byłem, tylko od kilku lat widujemy się sporadycznie i krótko to tego nie zauważyłaś. Poza tym to mamy specjalny fundusz na twoje małżeństwo- zawsze chcieliśmy być miał dobry start - informowała go mama.
Marta, która była zaskoczona całą tą rozmową włączyła się i powiedziała - najważniejsze w starcie młodego człowieka jest jego wykształcenie by mógł dzięki temu znaleźć dobrą pracę. A Wojtek kończy taki kierunek, że bez trudu znajdzie dobrze płatną pracę. No i tak jak to uzgodniliśmy z Wojtkiem- nie chcemy żadnego wesela i wystawnego ślubu.
A kiedy chcecie wziąć ten ślub? No na pewno nie teraz / zaraz, jeszcze nawet z Wojtusiem nie rozmawialiśmy o tym szczegółowo. Na pewno wszystko będzie podporządkowane faktowi, że musi wpierw znaleźć promotora i napisać pracę, co może potrwać nawet rok. Nie znam się na kierunku, który on ukończy- w czerwcu będzie miał ostatnie egzaminy, ale z tego co wiem od różnych koleżanek i kolegów to na niektórych kierunkach pisanie pracy może trwać wiele miesięcy, nawet rok, jeżeli są potrzebne jakieś wyniki prowadzonych z tej okazji badań czy doświadczeń. Mam na SGGW koleżankę - absolutorium zrobiła w ubiegłym roku, zaraz zaczęła pisać swą pracę magisterską, ale jeszcze jej nie ukończyła, bo przeprowadza różne doświadczenia i nie może skończyć pisać dopóki nie będzie miała wszystkich wyników tych badań. A ja mam jeszcze przed sobą 2 semestry na I stopień i potem 4 semestry na ukończenie studiów II stopnia. I nie ma jak tego przyspieszyć. Ale o tym wszystkim to Wojtuś wie.
No to kiedy wy będziecie mieć dzieci?!- nieomal wykrzyknęła mama.
Mamo - a gdzie jest powiedziane czy zapisane, że musimy mieć dzieci? Czy twoim zdaniem ludzie tylko po to biorą ślub by produkować dzieci?- spytał Wojtek. Gdyby nie całe tony durnych przepisów, które wręcz do rozmnażania się zachęcają to 3/4 osób żyłoby sobie dobrze i spokojnie bez ślubów. W wielu krajach jest uznawany konkubinat, ale Polska zawsze była jest i będzie zacofana pod tym względem. W tym kraju dziecko urodzone w konkubinacie ma przechlapane i ma etykietkę nieślubnego dziecka. W innych krajach, które uznają instytucję konkubinatu, jeśli jest on zgłoszony jako forma związku, partner nie może bezkarnie wyrzucić partnerki z ich wspólnego mieszkania, a tu może- wszak to nie jest ślubna żona. Sama wiesz jak jest w Austrii - tam przecież uznają konkubinat. Polska jest w grupie 11 krajów europejskich, które nie uznają konkubinatów.
Marta, którą cała ta rozmowa nieco wytrąciła z równowagi, poszła do kuchni w której siedział tata i miał przed sobą krzyżówkę. Marta przytuliła się do niego i cichutko powiedziała - czuję się tak jak jeż, który odkrył swą pomyłkę złażąc ze szczotki ryżowej. Nigdy więcej nie pojadę z wizytą do Austrii - teraz rozumiem dlaczego Wojtek wolał być w Warszawie niż w Grazu. Zawsze mnie to dziwiło - teraz przestało.
Tata uśmiechnął się - nigdy nie mów nigdy. Na pewno pojedziecie tam z Wojtkiem nie jeden raz, jakby na to nie spojrzeć to jest jego matka. Wojtek "poszedł" w tatę, choć ostatnio po Wieśku widać nieco wpływ szanownej małżonki. Wiesz jak mówią - z kim przestajesz takim się stajesz. Gdy ci ktoś codziennie wkłada do głowy, że jesteś bardzo wysoki, to po jakimś czasie, choć jesteś konusem to zaczyna ci się wydawać, że masz 2 metry wzrostu, tylko lustro źle odbija. A Wojtek ostatnio tak wygląda jakby zdobył Everest a nie dziewczynę. Przyprowadź tu Wojtka pod jakimś pretekstem - porozmawiam z nim chwilę, a ty zajmij swą teściową jakąś babską rozmową- najlepiej o ciuchach. Oni już w poniedziałek wieczorem wyjeżdżają, przetrzymasz. Tym łatwiej, że oboje macie zajęcia na swoich uczelniach, a ja jestem odporny na jej "wielkopaństwo". Wyciągnę ją na miasto, czasem dobrze jest mieć nienormowany czas pracy. Pociąg mają w poniedziałek wieczorem. A jutro możemy się wybrać na jakieś "ukulturnienie", może do muzeum albo do Centrum Nauki - nie będzie mogła gadać. Nooo, do tego Centrum Kopernika to bym nawet chętnie poszła, a do Muzeum Narodowego też bym poszła - stwierdziła Marta.
W niedzielę pojechali razem zwiedzić Zamek, bo okazało się, że teściowa jeszcze nigdy nie widziała jego wnętrz. W którejś z sal Wojtek, który cały czas obejmował Martę powiedział jej do ucha, że nie jest pewien czy to był dobry pomysł, bo matce może się zachcieć umeblować mieszkanie w Grazu "podróbkami z epoki". Obiad zjedli w jednej ze staromiejskich restauracji i jeszcze przedreptali trochę po uliczkach Starego Miasta.
Przyszłej teściowej udało się nieco zszokować Martę, bo powiedziała, że wprawdzie mieszka w Grazu wiele lat, ale ani razu nie zwiedzała tam żadnego zabytkowego obiektu, bo nie czuła takiej potrzeby. Do muzeum też nie chodzi - przecież lepiej wszystko widać na ekranie telewizora. No i to dreptanie po salach jest bardzo męczące. A ja lubię zwiedzać zabytkowe obiekty- powiedziała Marta.To prawda- chodzenie po takich salach jest męczące, ale ci co w tych wnętrzach żyli, codziennie musieli się całkiem sporo nachodzić. Gdy już opuścili Zamek mama stwierdziła, że wyrobiła chyba aż dwuletni limit zwiedzania. Dopytywała się, czy jest jeszcze w Warszawie giełda staroci, bo ona by chętnie na taką giełdę poszła, bo tak często można kupić "za psie pieniądze" jakieś starocie. Marta spojrzała na zegarek i powiedziała - szkoda ,że wcześniej nie powiedziałaś ciociu o tym, że masz chęć odwiedzenia tej giełdy. O tej porze to tam już nikogo i niczego nie ma, bo tam bardzo wcześnie rano zaczyna się sprzedaż, podobno już od siódmej rano ludzie rozkładają się z towarem. Ale podobno tam jest sporo podróbek, rzeczy są postarzane.
Jeżeli chce się kupić coś starego i oryginalnego a nie podróbkę to trzeba się wybrać do DESY, bo oni nie skupują podróbek. Ale ceny tam takie, że oko bieleje. Ciocia mojej koleżanki miała w domu niedużą szafkę- biblioteczkę, która na dole miała dwie szafki, których drzwiczki były ozdobione chińskimi malowidełkami - mebelek był śliczny, sprzedała go bardzo drogo, a stał w DESIE chyba z rok no bo taki mebel musi być w pokoju, w którym reszta będzie się z nim komponowała. Widziałam też u niej szafę z hebanu i drzwi tej szafy były rzeźbione - przedstawiały sceny z jakichś bitew. To było piękne, ale nikt tego nie kupił i mam podejrzenie, że szafa albo do dziś stoi albo wymontowano same drzwi i były jako ozdoba ścienna. Ta szafa była pioruńsko ciężka bo te deski miały grubość 7 cm i nawet w kilka osób trudno było tę szafę ruszyć z miejsca.
A w ubiegłym roku sprzedawano w Warszawie meble z Indii. Były z litego drewna i na przykład odsunięcie krzesła od stołu wymagało całkiem sporego wysiłku. Szafy były dziwne i śmieszne, bo drzwi miały ażurową kratkę. Były też olbrzymie kufry, w takim jednym to byśmy się obie spokojnie mogły schować. Dość długo te meble były, w końcu zniknęły i więcej już nikt nie importował mebli z Indii. Moja koleżanka "upolowała" tam wtedy składany drewniany parawan i też wcale nie był lekki- no ale przynajmniej był bardzo stabilny. Do przeniesienia go trzeba było wziąć solidny wózek platformowy i na ten wózek to go wstawiało trzech krzepkich facetów. Bardzo ładny był jedwab, który był przymocowany do tych kratek parawanu - taki mglisto zielony a na nim ciemno zielone listki. Według opisu to był tkany ręcznie, nie maszynowo, bo to była zabytkowa tkanina. Cena tego parawanu po dwóch przecenach nadal mogła przyprawić człowieka o atak serca, ale ona go kupiła. No ale ona mieszkała w domu wolnostojącym i jej sypialnia to miała ze 25 metrów kwadratowych. A najlepszy numer to był z jego transportem, bo musieli wynająć samochód z windą i tych trzech facetów, którzy potem go wtaszczyli do ich domu na pierwsze pięterko.
A po co kupiła ten parawan? - spytała prawie teściowa. No bo się jej podobał, a nie cierpiała na brak gotówki. Ja to bym tego nawet darmo nie wzięła. Podobał mi się tylko ten kawałek jedwabiu- byłaby z tego ładna bluzeczka.
A w czym ty masz zamiar iść do ślubu? Marta wzruszyła ramionami - jakoś jeszcze nie myślałam o tym. Trudno myśleć o tym w co się ubrać, gdy się nawet jeszcze nie wie kiedy to będzie. Mam w domu dwa odpisy swojej metryki i nie można ich użyć, bo wyszło zarządzenie, że odpis metryki jest ważny tylko trzy miesiące. W związku z tym w tym archiwum są codziennie kilometrowe kolejki. Przychodzisz, pobierasz numerek i siedzisz aż twój numerek się pokaże na tablicy. Tyle tylko, że jest jakaś określona ilość numerków wydawana w dwóch rzutach, bo jest dwugodzinna przerwa w ciągu dnia. Ktoś mi mówił, że trzy razy "podchodził" nim mu się udało załapać numerek. Ale ponoć dobrze jest wziąć z domu ten stary odpis, bo na nim są jakieś znaki tajemne według których łatwiej jest paniom urzędniczkom znaleźć księgę, w której jest wpisana dana metryka. Może z czasem zdigitalizują i wtedy będzie łatwiej odnaleźć wpis do księgi.
Nie ma lekko, wszystko jest problemem ciociu. A gdy już się wydostanie te metryki to od chwili złożenia dokumentów obowiązkowo trzeba odczekać 30 dni by wziąć ślub. Z góry wiadomo, że naród przesądny, więc w miesiącach z literą "R" może być kłopot z załapaniem pasującego delikwentom terminu. Soboty to chyba już do końca świata są zajęte.
Do lekarza państwowego też trzeba wpierw odstać w kolejce do zapisu, a potem odsiedzieć lub odstać w dniu wizyty. Bo to, że ma się kartkę, z datą i godziną nie znaczy, że będzie się o tej godzinie przyjętym. Do wielu specjalistów czeka się i rok na wizytę, chociaż na skierowaniu jak byk jest napisane CITO. No więc ja chodzę do prywatnego lekarza i już się zapisałam do prywatnej przychodni. Jest o tyle dobrze, że część badań pokrywa ZUS rozliczając się z tą prywatną placówką. Moja znajoma, która ma już tylko jedną nerkę to do nefrologa jest zapisana na wizytę za rok.
Wiesz Martusiu słucham tego jak bajki o żelaznym wilku- nie miałam pojęcia, że tak się wszystko tu posypało. Muszę powiedzieć Wieśkowi, że mieliśmy szczęście, że udało się Helenkę umieścić w tym prywatnym domu opieki. Udało się "od ręki". No bo pewnie któraś z pensjonariuszek odeszła w lepszy wymiar i zwolniło się miejsce - cicho powiedziała Marta.
c.d.n.