piątek, 16 grudnia 2022

Lek na wszystko? -27

 Teresa wzięła tydzień urlopu - głównie dlatego, że chciała Kazikowi towarzyszyć w trakcie jego  wyjazdu służbowego do "braci Czechów". Zastępować miała  ją owa przyuczana na jej zastępstwo osoba. Personel Teresy był przerażony - "ta  nowa" jakoś nie przypadła im  do gustu, ale Teresa pomyślała, że będzie to dobry sprawdzian jej umiejętności. Przed urlopem porozmawiała ze swym dotychczasowym personelem, mówiąc, że ona gdy pójdzie na urlop macierzyński to potem i tak nie wróci, bo weźmie trzyletni urlop wychowawczy. Nie ma żadnej babci, która by siedziała  z dzieckiem  w domu a nie ma zamiaru hodować  dziecka  w żłobku - zresztą na jej osiedlu jest jeden żłobek  i to przepełniony. Poza tym jak się  zsumuje pensje jej i jej męża to im nie przysługuje miejsce dla  dziecka w państwowym żłobku, a najbliższy prywatny jest w dość oddalonej od  domu dzielnicy. Pani kadrowa, chociaż miała  z tego powodu "ból głowy" na linii prywatnej dobrze Teresę rozumiała. Swej zastępczyni Teresa powiedziała, by ilekroć nie jest pewna co ma  w danej chwili zrobić z dokumentami to telefonowała do "ich opiekunki", której podlegała ich  firma w "wiadomym resorcie"- będzie miała  wtedy poradę z dobrego źródła. Na zakończenie poinformowała, że nie będzie odbierała żadnych  telefonów bo nie będzie jej w Polsce. 

Tydzień spędzony w Pradze  bardzo  się Teresie podobał. Pragę przybliżała jej żona  jednego z inżynierów, z grupy  współpracującej z instytutem , w którym pracował Kazik. Żeby  było zabawniej panie najczęściej rozmawiały w języku  angielskim. Czterdziestoletnia Karolina miała dziesięcioletnią córeczkę i była na etapie podjęcia decyzji czy ma  się zgodzić na  drugie dziecko, bo córeczka marzyła o rodzeństwie, a mąż....o synu. No popatrz Tesa, jaki on głupi - przecież nie ma jak zaprogramować płci dziecka - równie dobrze mogę urodzić drugą córkę. No i jakoś nie mogę  sobie  wyobrazić siebie teraz  w ciąży. Powiedziałam, że możemy co najwyżej adoptować jakiegoś chłopczyka z Domu Dziecka, ale on się na to nie zgadza, bo nie wiadomo tak naprawdę kim byli jego rodzice. To często są dzieci spłodzone w pijanym widzie, dzieci ludzi z tak zwanego "marginesu społecznego". Teoretycznie wszystkie, które są zakwalifikowane  do adopcji nie mają żadnych obciążeń zdrowotnych, ale kto nam zagwarantuje, że tak jest naprawdę?  A wy? poprzestaniecie na jednym  dziecku?  

Teresa wzruszyła  ramionami - na razie mamy na głowie tylko to co teraz- panicznie boję się porodu, ale nadrabiam miną. Ciążę znoszę świetnie ale nikt nie jest w stanie przewidzieć jak przebiegnie poród. Lekarz mówi, że nie będzie to duży chłopak, raczej chudzina. Zresztą tak naprawdę ani Kazik ani ja nie należymy do atletów. Kazik jest bardzo szczupły, chociaż silny, zdrowy i wciąż mógłby latać. Co roku przechodzi śpiewająco wszystkie badania. Ale się bardzo cieszę, że nie lata, za każdym  jego lotem umierałabym ze strachu o niego. W ogóle jestem chyba  za bardzo do niego przywiązana, jest dla mnie całym światem. 

Mój uwielbiany przeze mnie tata spadł w rankingu na drugie miejsce. No ale na otarcie łez tata usynowił w stu procentach Kazika, to jego ukochany  "syneczek", a brat Kazika to prawie syneczek. Zresztą naprawdę z niego fajny facet, pięć lat młodszy od Kazika i niedawno się ożenił i to z moją przyjaciółką, z którą chodziłam razem do liceum. A twoja mama? Mama - mama umarła na serce-ukrywała przed nami fakt, że jej serce nie funkcjonuje jak należy, w końcu wylądowała  w szpitalu, operacja się nawet udała, wróciła do domu i w kilka miesięcy później umarła. No i od tej pory chucham i dmucham na tatę, regularnie wysyłam na badania, sprawdzam co je, włączam go do naszego życia i to daje dobre rezultaty. Wzmocnił się psychicznie, zwłaszcza gdy wyszłam za mąż za Kazika. Bo Kazik to mój drugi mąż - z pierwszym się rozwiodłam. A mojego pierwszego męża to mój tata bardzo nie lubił.

A kiedy masz rozwiązanie? Teresa roześmiała się - jakoś tak w Boże Narodzenie, albo na Nowy Rok. Ja to bym wolała dziewczynkę, ale Kazik zachwycony, bo to chłopczyk - ponoć. Przekonamy się gdy się już urodzi. Karolina dała jeszcze Teresie kilka rad odnośnie postępowania ze swym  ciałem przed porodem, razem odwiedziły sklep z konfekcją i akcesoriami dla  maluszków i po dniu spędzonym z Karoliną Teresa miała wrażenie, że znają  się co najmniej od  szkoły średniej. 

Popołudnie spędzili w czwórkę w domu Karoliny i Sławka - ich córeczka została "odstawiona" do babci, która  mieszkała dwie ulice  dalej. Sławek twierdził, że mogliby  się razem wybrać latem na Słowację. Bo dziecko Kazika i Teresy już będzie miało pół roku, będzie na pokarmie albo matczynym albo zastępczym więc nie będzie problemu z jego wyżywieniem, a oni od lat wynajmują na Słowacji na całe lato domek jednopiętrowy w miejscowości letniskowej, rzut beretem od Tatr Wysokich. Dom jest z ogrodem, więc dziecko będzie  mogło spać w  dzień na powietrzu. Kazik bardzo się do tego projektu zapalił i powiedział, że jeśli będą mieli dwa pokoje, to wezmą ze sobą tatę. Będziecie mieć nawet trzy pokoje, bo was damy na parter, żeby dziecka nie taszczyć po schodach. Kuchnia jest na poziomie 0, czyli piwnicznym i jest oczywiście wspólna- duża i można  w niej spokojnie w sześć osób jeść. A obiady można jeść w pobliskiej małej restauracyjce - zawsze są świeże i co najważniejsze- smaczne. Tłumów też tam nie ma, bo jednak do gór trzeba dojechać- samochodem lub autobusem.

Gdy wrócili do hotelu to Kazik powiedział: śmiać mi  się chciało, bo Sławek ma nadzieję, że uda mu  się po tym wspólnym pobycie namówić Karolinę na drugie  dziecko, a Karolina ma  zapewne nadzieję, że obecność dziecka zahamuje zapędy Sławka i małej na drugie  dziecko. Ale przyznasz, że oni są bardzo fajni oboje - skonstatowała Teresa. Nooo, tak. Dotychczas nie  znałem bliżej Karoliny, teraz jako poważny żonaty i  "dzieciaty" niedługo  facet dostąpiłem  zaszczytu poznania drugiej połówki Sławka. Oni na tę Słowację jeżdżą i latem i  zimą i mam wrażenie, że ten domek jest ich własny, tylko się tym przezornie nie chwalą. A zresztą może i go wynajmują - mało mnie to obchodzi. Tu jest znacznie taniej niż w naszym Zakopanem, a mniej ludzi. A Słowacy są bardzo fajnymi ludźmi. Wiesz kochanie - po raz pierwszy podoba  mi się wyjazd w delegację. Będę jeździł tylko w takie, na które mogę bez problemu zabrać ciebie. Ziku - zapominasz, że już nie będziemy sami - będzie jeszcze "ten trzeci." No fakt, ale na wszystko można znaleźć odpowiednie rozwiązanie - pocieszył głównie  siebie Kazik.

Gdy Teresa wróciła z urlopu okazało się, że kandydatka na kierowniczkę działu...złożyła wypowiedzenie. Stwierdziła, że ona w "domu wariatów" nie ma zamiaru pracować, nie chce skończyć w zakładzie psychiatrycznym. To jest chore, żeby nawet nie było czasu na zjedzenie w spokoju drugiego śniadania. Ona się do takiej pracy nie nadaje. Gdy to mówiła personel uśmiechał się dyskretnie i Teresa nabrała podejrzeń, że to podjęcia takiej decyzji przyczynił się personel, który bardzo jej nie lubił. A personel bez trudu mógł i bez "podpadnięcia" każdemu obrzydzić życie.

Jak się później okazało, to nie tylko personel zniechęcił "nową"- współpraca na linii dział, różne biura  linii lotniczych polskich i "obcych" też się do tego przyczyniła, bo nowa jakoś nie mogła pojąć, że to ona jest petentką, a nie wszelakie linie lotnicze. Branżyści  też narzekali, że niemiła, zadufana w sobie i nie potrafiła znaleźć połączeń i zapomniała dwa razy o banku i dwa wyjazdy nie doszły do skutku, bo......nie było dewiz. Dokładnie o wszystkich niedoróbach "nowej" opowiedział Teresie Franek. Po prostu "nowa" nie szanowała  branżystów, których praca, jakby na to nie spojrzeć, utrzymywała  przy istnieniu całą firmę. Teresa słuchała tego w trakcie picia czekolady (gorzkiej) u Wedla i omal się nie udusiła z hamowanego śmiechu. Franek powiedział, że gdyby ona nie złożyła sama wymówienia to oni złożyliby na nią oficjalną skargę do dyrekcji. Wszyscy wiedzą, że Teresa jest w ciąży i że musi być ktoś na jej miejsce, no ale nie takie indywiduum jak ta.  

No ale naprawdę nie wrócę po porodzie i ustawowym urlopie macierzyńskim do pracy - uświadom to wszystkim w swoim dziale. Może ktoś ma kogoś chętnego do takiej wariackiej pracy. Tu naprawdę nie trzeba nikogo genialnego, wystarczy znajomość języka polskiego i wbicia  sobie  do łba mniej niż dziesięciu przepisów. I potrzeba sporo empatii, by wysyłać bezboleśnie te rodziny do mężów, tatusiów, mamuś, mając na uwadze, że sporo tych rodzin jedzie po raz pierwszy w świat, że pierwszy raz polecą samolotem, że będą się przesiadać na inny samolot w obcym kraju często nie znając żadnego obcego języka. I trzeba też pamiętać, że samoloty nie są z gumy, nie rozciągną się i nie wynika to ze złośliwości dziewczyn pracujących  w różnych liniach lotniczych. 

Dopiero teraz Teresa zauważyła, że całe to jej "przemówienie" Franek nagrał na dyktafon. No wiesz- to było poniżej pasa, nagrałeś mnie po kryjomu, nie powinieneś.  Nie złość się, dzięki temu wyszło to super i dam tylko w swoim dziale do odsłuchania. Ja zapewne nie powiedziałbym tego tak jasno i składnie. Od razu wiadomo kogo szukać. No dobra, niech będzie, ale proszę - nie rób tego więcej. Pomyślałam,że może któraś  ze sekretarek działów mogłaby się nadawać. O tyle  dobrze, że one już znają nieco realia pracy tutaj,  a nie będą musiały pisać pism do kontrahentów. Ale one wszystkie mają nadzieję, że po jakimś czasie będą wysłane do kraju, gdzie mamy sporo specjalistów. Pracuję tu już dość długo, ale jak na razie to nigdzie nie mamy tylu specjalistów by opłacało się utworzenie tam biura i zatrudnienie sekretarki.

Personel po powrocie Teresy funkcjonował niczym szwajcarski zegarek. Nagle im rozum przebił się przez dotychczasową kołowaciznę - jak to określiła Teresa.W trakcie  drugiego śniadania zapytała  się, czy któraś z nich czuje  się na  siłach by zostać w tym dziale jego kierowniczką, gdy ona pójdzie na urlop macierzyński. Bo to byłoby w pełni logiczne. Niech one  się z tym tematem "prześpią", niech się razem poza Teresą naradzą i wtedy Teresa zacznie jedną z nich szkolić tak,  by ogarniała bez trudu całość. Zdaniem Teresy takie  rozwiązanie byłoby najlepsze - nie dostałyby osoby obcej, co też ma znaczenie. I niech nie odpowiadają na jej pytanie  dziś, ale dopiero za dwa dni, czyli w piątek. Szefowo, a pani naprawdę jest w ciąży?- zapytała któraś. Bo nadal nic nie widać. Naprawdę-odpowiedziała. A nie widać, bo mam pojemną miednicę, a dziecko nie jest duże i jakoś się wciąż jeszcze mieści. Ja już sześć kilo przybrałam na  wadze, biust mi urósł, musiałam sobie nowy stanik zafundować, co nie było proste, bo mam mały obwód pod  biustem. Taki feler i robiłam go u gorseciarki, na  zamówienie. Drogi, jakby był ze złota.

W piątek przy drugim śniadaniu (drzwi były przezornie zamknięte na klucz) Teresa  zapytała czy i co dziewczyny wymyśliły. My wybrałyśmy Krystynę, bo ona tu pracuje tyle samo czasu jak pani. Nooo, to bardzo dobra kandydatura. Krysiu, a co ty na to? Krysia  chwilę milczała, a wszystkie  wpatrywały się w nią uważnie. Nooo - odezwała  się wreszcie- chyba bym sobie z tym fantem poradziła. Ale bardzo dużo zależy od  dziewczyn, czy naprawdę będą mi w tym pomagać czy stawać okoniem. I wtedy trzeba by jeszcze jedną przyjąć do działu, żeby było nas tyle, ile jest teraz.  Więc  mogę zgłosić pani kadrowej, że mam kandydatkę na moje miejsce? - zapytała jeszcze Teresa. Tak, tak, pokiwały zgodnie głowami. No to świetnie, zaraz uraduję panią kadrową - powiedziała Teresa i wstała od biurka. Idę do kadrowej, możecie już równo o 11,00 przekręcić klucz w drzwiach.Kadrowa była wyraźnie ucieszona z takiego rozwiązania. Zawsze lepiej, gdy awansuje ktoś, kogo się zna niż gdy "przyjdzie  nowa miotła" - stwierdziła.

                                                             c.d.n.