W trzy godziny później Teresa otrzymała wiadomość tekstową - powinienem być za 2 godziny w domu, teraz jadę do lekarza po świadectwo zdrowia. Mam nadzieję, że wypisze mi od ręki bo badania miałem robione w końcu grudnia. Teresa przeczytała wiadomość i pomyślała, że coś się kochanemu mężowi pomajtoliło, bo badania robili razem przed wyjazdem w Bory Tucholskie. Wyniki oboje mieli dobre, więc może Kazik przekona lekarza , że nadal jest bardzo zdrowy.
Faktycznie Kazik dotarł w dwie godziny później i to w całkiem dobrym humorze. Witając się z Teresą powiedział- gdybym tylko chciał , ale mi się nie chce, to mógłbym latać. Odebrałem swoje grudniowe wyniki z WIML-u.
Mam etat pracownika badawczo-dydaktycznego. Zajęcia ze studentami 4 razy w tygodniu przez 30 tygodni, semestr trwa 15 tygodni. Poza tym będę prowadził i będę uczestniczył w badaniach naukowych, brał aktywny udział w konferencjach, doskonalił swe kwalifikacje, czyli jednak będę się habilitował. Wysłuchałem mnóstwo pochwał i gdyby pan profesor był kobietą pomyślałbym, że się we mnie zakochał. Mam stanowisko adiunkta badawczo-dydaktycznego i jak mnie pan profesor zapewnił widzi mnie jako swoją prawą rękę. Zastanawiam się tylko czy podołam jego oczekiwaniom. I nadal nie wiem jak on mnie wynalazł. Może się kiedyś dowiem. Więc na razie będziemy tu gdzie teraz jesteśmy. A z półsłówek wywnioskowałem, że się z moim promotorem przyjaźnią na gruncie prywatnym. Muszę chyba do niego zatelefonować i zaprosić gdzieś na dobrą kolację. Aż szkoda, że nie ma Młodego w kraju, on zawsze na bieżąco wiedział gdzie dobrze karmią.
Mogę ci podpowiedzieć - z wystawniejszych miejsc to Europejski i Bristol, z mniej wystawnych a jednocześnie dobrze karmiących to "Honoratka" u rzemieślników na Starówce lub "Kuźnia" w Wilanowie. Tylko trzeba odpowiednio wcześnie rezerwować miejsca. No i jeszcze "Konstancja" w Konstancinie, ale tam z reguły w soboty i niedziele są przyjęcia weselne. To wszystko to wiem właśnie od Młodego. Możesz się też podpytać Franka, on teraz częściej niż kiedyś bywa na takich ekskluzywniejszych wyżerkach. Ja nieco wypadłam z kursu bo nikt już mnie nie podrywa prowadząc na wyżerkę w nadziei, że z pełnym żołądkiem będę bardziej ponętna lub szybciej coś załatwię.
Zgadnij co dziś jest na obiad. Kazik uśmiechnął się- co by nie było to najważniejsze, że ty to zrobiłaś a ja lubię wszystko co ty gotujesz. A gdzie jest tata? Na spacerze z Alkiem, Jackiem, Aliną i Tadziem. Pewnie zaraz wrócą. Mieli wracając kupić w cukierni faworki - mają ogromne powodzenie w obu domach. No powiedz co dziś pysznego dostanę na obiad, proszę. No dobrze - dziś będzie rosołek grzybowy i sznycle cielęce, ale nie takie cienkie jak w Berlinie, tylko takie moje z minimalną ilością panierki za to z dobrym mięskiem. A jutro w związku z rosołkiem będą pierogi z grzybami i mięsem w środku, mam nadzieję, że też będą wszystkim smakowały. A do popitki pierogów będzie barszcz czerwony. No to ja ci pomogę lepić pierogi. A ty jutro nie pracujesz? Nie, ja nie pracuję w soboty, jako prawa ręka jestem tylko na studiach stacjonarnych. Jestem bardzo ciekawy jak mi się będzie pracowało z tym profesorem. Nie wygląda na furiata. I skądś wie o moich patentach. Poczułem się doceniony. Ja cię cały czas doceniam, nie zauważyłeś tego? Ty to mnie przeceniasz i rozpieszczasz. Dbasz o mnie pod każdym względem i jest mi z tobą po prostu cudownie. Zupełnie nie wiem jak to robisz, ale zawsze wiesz o czym w danej chwili myślę i jesteś dla mnie najcudowniejszą istotą.
Potok wyznań został przerwany powrotem ze spaceru taty z Alkiem. Alek błyskawicznie ściągnął botki i jeszcze w kombinezonie zawisł na szyi Kazika. Kazik postawił go na podłogę i pomógł w zdejmowaniu kombinezonu pytając się jak było na spacerze. Szukaliśmy takiego pana co naprawia buty i nie znaleźliśmy go. Chyba już go na osiedlu nie ma. A dziadek mówi, że może on tylko jest chory, bo teraz dużo ludzi choruje na grypę. Nooo, może tak być- zgodził się z dzieckiem Kazik. No to pewnie trzeba będzie pojechać na Sadybę. A komu ten szewc jest potrzebny? Cioci Ali. Głodny jestem. A faworki kupiliście? Tak i dziadek kupił też takie grube patyki, kręcone z makiem. Bo ja je bardzo lubię z masełkiem albo z białym twarożkiem. Wolę taki patyk z makiem niż bułkę.
No to świetnie, że jesteś głodny zaraz będziemy jeść. Dziś jest rosołek grzybowy z domowymi kluskami i kotlecik taki jak bardzo lubisz. Do kotlecika jest dziś czarna kasza. A rosołek jest na tych grzybach, które zbieraliśmy w Tleniu i okolicach- zapowiedziała Teresa.
W pięć minut później sama siebie skarciła za nadmierną gadatliwość, bowiem Alek zaczął intensywnie wpatrywać się we własny talerz, potem wstał i pozaglądał w talerze mamy, taty i dziadka, w końcu powiedział - ja tu żadnych grzybów nie widzę!- na co Kazik wstał od stołu, wziął małego za rękę i pociągnął go do kuchni mówiąc- ten rosołek to powstaje na skutek gotowania razem mięsa, warzyw i grzybów. Takie ugotowane w całości suszone grzyby byłyby niesmaczne, ale rosołek ci chyba smakuje. Tak, ja lubię taki rosołek- zapewnił ojca Alek. W kuchni obejrzał odcedzone grzyby, warzywa i mięso i biegiem wrócił do pokoju by dokończyć rosołek. Przy drugim daniu już nie wypytywał się o żadne szczegóły kulinarne, ale poinformował Teresę, że ta kasza nie jest czarna, ona jest ciemna, ale nie czarna. W ramach wymiany informacji na temat kaszy dowiedział się, tym razem od dziadka, że ta kasza to jest gryczana, ale zależnie od miejsca, w którym jest konsumowana ma różną nazwę - w jednych miejscach nazywają ją czarną kaszą, w innych kaszą gryczaną bo to są nasionka rośliny nazywanej gryka, ma też nazwę "kasza tatarczana" lub "tatarka". A ja lubię tę kaszę i lubię gdy mama daje do niej takie smażone, rumiane kawałeczki mięska. Pewnie skwareczki masz na myśli? - dociekał dziadek. Tak, skwareczki- potwierdził Alek. No popatrzcie - Alek lubi to samo co ja! - ucieszył się dziadek. A te skwareczki to są z chudego, wędzonego boczku - dodała Teresa. Tata, a ty też lubisz taką kaszę ze skwareczkami? - dopytywał się Alek. Też lubię. Ja lubię wszystko co mama gotuje i daje nam do jedzenia - zapewnił synka Kazik. A Teresa powiedziała do Alka - tata też świetnie gotuje, a jak będziesz już trochę starszy to będziesz pomagał mi czasami w kuchni i też się nauczysz gotować. To wcale nie jest trudne. Tym bardziej, że teraz niemal na każdą potrawę można znaleźć przepis w internecie.
Przy poobiedniej kawie Kazik opowiedział swemu teściowi o rozmowie ze swym szefem i zdaniem taty powinno się tam Kazikowi pracować nieźle. A jak się czułeś wchodząc do budynku, w którym kiedyś byłeś studentem a teraz to ty będziesz studentów uczył?
Tam się sporo pozmieniało w sensie rozmieszczenia i wystroju, więc czułem się jak w każdym mało mi znanym wnętrzu. Regularne prowadzenie zajęć ze studentami to będę miał od nowego roku akademickiego. Teraz to raczej będą tak zwane "zatkaj dziury" i praca naukowa. Do habilitacji muszę spłodzić minimum osiem publikacji. I będę musiał brać udział w wielu konferencjach nie tylko w kraju. Ten punkt to mi najmniej pasuje, nie przepadam za turystyką konferencyjną. Ale odniosłem wrażenie, że głównie będę jeździł na te, na które i on jeździ.
Zabawne, ale nadal nie wykluczam wyjazdu- najbliższe pół roku rozstrzygnie ostatecznie sprawę. Myślę, że bardziej realna to będzie przeprowadzka do Berlina. Bo w ciągu tygodnia można jeden z pokoi przerobić na dwie sypialnie, czyli na sypialnie dla nas i dla Alka, dla taty już jest tam pokój i jest jeden jako living room. Poza tym Berlin jest kosmopolitycznym miastem, dzieciaki w szkołach są przyzwyczajone, że sporo jest w tych niższych klasach dzieci z innych krajów i to w dużej części krajów spoza Europy. Na razie zacznę uczyć Alka niemieckiego.Teresa przy okazji też się nieco poduczy. Dobrze, że przyjedzie niedługo Kurt, będę miał z nim wiele spraw do omówienia. Czasem się śmiejemy, że byłoby dla nas obu najlepiej gdybyśmy mieszkali my w Słubicach a oni we Frankfurcie nad Odrą. Do pokonania byłby tylko most nad Odrą. No ale w tym Frankfurcie ani w Słubicach to nie ma dla nas pracy.
Słubice to żyją głównie z tego, że Niemcom opłaca się tam robić zakupy żywnościowe i nabierać benzynę oraz korzystać z usług typu fryzjer, kosmetyczka, dentysta. Z Berlina do Słubic jest tylko 105 km no i można dojechać pociągiem regionalnym do Frankfurtu a potem autobusem z Frankfurtu do Słubic. Z tego co pamiętam to ma nawet rozkład jazdy. A jeśli ktoś ma lepszą kondycję to z Frankfurtu do do Słubic przetupta sobie spacerem. Nie wiem jak jest teraz, ale wtedy gdy byłem w Niemczech to we Frankfurcie było bardzo dużo wolnych mieszkań i ceny ich wynajęcia były bajecznie niskie w stosunku do cen wynajęcia mieszkania w Berlinie lub każdym innym większym mieście tzw. Zachodnich Niemiec. To wszak dawniejsza powojenna "miejscówka" NRD i zaraz po zjednoczeniu Niemiec sporo Niemców opuściło Frankfurt nad Odrą.
Kurt miał przyjechać do Warszawy "lada moment" a przyjechał dopiero za dwa tygodnie. Tak jak było zaplanowane nocował u Kazików w gabinecie Kazika. Rób tę habilitację, jako profesor doktor habilitowany będziesz miał po prostu bardzo dobrą pensję.U nas się ceni takie tytuły- powiedział Kurt. A my się przymierzamy do spółdzielni, która buduje domki jednorodzinne. Są zdecydowanie większe od domków jednorodzinnych w Polsce, bo i rodziny u nas z reguły większe. Ci wszyscy, którzy z racji wykonywanego zawodu więcej zarabiają czują się w obowiązku posiadania trójki dzieci. Powiedziałbym, że to należy do tak zwanego "dobrego tonu" - więcej zarabiasz to masz więcej dzieci i zapewniasz państwu większą ilość obywateli.
Kazik się śmiał i powiedział- a niektórzy wcale nie myślą tak państwowo - twórczo a uprą się by mieć córeczkę i mają trzech fajnych chłopaków. I właściwie to masz Kurt szczęście, bo odnoszę wrażenie, że hodowla dziewczynek jest znacznie mniej opłacalna, zwłaszcza od chwili gdy zaczynają sobie zdawać sprawę, że "jednak strój zdobi kobietę". Chłopcy to nie są tak wrażliwi na swój wygląd jak dziewczynki.
Kurt wysłuchał dokładnie opowieści Kazika o jego nowym miejscu pracy i powiedział - mam jednak nieodparte wrażenie, że tu się mniej ceni tych bardziej zdolnych i myślących - wciąż pokutuje tu model rodem z waszego PRL- równanie wszystkiego w dół a nie w górę. Więc tylko pamiętaj, że zawsze u nas będziesz doceniony bo u nas się ceni tych co wiedzą więcej w swojej dziedzinie. Wiem, a nawet to rozumiem, że chciałbyś byście mieli koło siebie i resztę rodziny, ale ich jako fachowców to nie znam. Znam tylko ciebie od tej strony. Nie jestem w stanie ocenić czy Paweł jest bardzo dobrym informatykiem bo się na tym nie znam. Dla mnie to terra incognita. A sądzisz, że on chce stąd wyjechać? U nas nie będzie od ręki miał takiego samodzielnego stanowiska jak tu. Nie myśl Kaz za innych. Jasne jest dla mnie, że bierzesz żonę, dziecko i teścia, ale inni to już nie rodzina. To oddzielne byty. Bert ze Stuttgartu się o ciebie dopytywał. Miał nadzieję że cię skusi. I pewnie do ciebie wkrótce zatelefonuje - źle sobie zapisał twój numer i denerwował innych swoim dzwonieniem. To tyle w kwestiach zawodowych. Ty, nawet jeśli nie zaczniesz pracować w Berlinie nadal będziesz naszym serdecznym przyjacielem, tak samo i twój ojciec, Teresa, dziecko. W tym roku chcemy jechać na Rugię. Daj mi znać w ciągu 2 tygodni czy wy też z tatą przyjedziecie. Jechalibyśmy mniej więcej od 10 lipca.
Kazik westchnął i powiedział- nie bierzcie nas pod uwagę, bo ja jeszcze nie znam dokładnie swojego rozkładu zajęć. Będę jednak nieco uzależniony od swego szefa, bo już mi zapowiedział, że w lipcu to będziemy na dwóch konferencjach w tym jedna krajowa, druga nie wiem gdzie. Ja mam etat naukowo- dydaktyczny, a na dodatek mam być "prawą ręką szefa", który chyba sobie wymyślił by mnie kreować na swój "wynalazek" i tak prawdę mówiąc coraz mniej mi się to podoba. Nie mówiłem o tym Teresie, bo zaraz się zdenerwuje. Zaczekam jeszcze cierpliwie, zaliczę te 2 konferencje i wtedy pomyślę nad tym co dalej. Mam takie wrażenie, że obaj z profesorem "macamy się" w celu rozpoznania z kim mamy do czynienia. Być może, że ja histeryzuję, ale jest możliwe, że dostaniesz sms ode mnie, że bez żalu przejdę do was. Bo to trochę jest dziwne - ja nie interesowałem się pracą na Politechnice, to oni mnie znaleźli i zaproponowali pracę u nich. A że ostatnio nic ciekawego ani nowego się nie działo - przeszedłem. Staszek zapewne głęboko odetchnął, bo gdybym zaczął się przymierzać do habilitacji to byłbym dla niego zagrożeniem. Już cierpiał bo wie, że mam przecież staż u was, a wy jesteście placówką naukowo-badawczą i tak na dobrą sprawę mógłbym się starać o tytuł profesora bez habilitacji. I pewnie bym dostał.
c.d.n.