niedziela, 25 czerwca 2023

Lek na wszystko? - 147

 Lunch wszyscy ocenili na piątkę  z plusem. Na deser wjechał na  stół tort. Teresa uprzedziła, że : primo- tort nie jest profesjonalnej roboty, bo to ona  sama go wymyśliła, więc może nawet jest zbyt mało słodki, secundo: jej dziełem jest masa, którą jest przekładane ciasto, a ciasto to są krążki biszkoptowe  zakupione w pobliskiej cukierni i nasączone bezalkoholowo, żeby i  dzieci mogły załapać się na tort. Przybraniem tortu były maliny. Masa była orzechowa, osłodzona syropem daktylowym i jak  się śmiała Teresa każdy cukiernik dostałby chyba  zawału  serca słuchając jaki to tort ona  zrobiła. Ale okazało się, że  wszystkim ten tort bardzo smakował. 

Potem zastanawiano się  wspólnie  jak będą spędzać  czas na wyjeździe. Dziadkowie stwierdzili, że będą codziennie chodzić, a właściwie jeździć na grzyby i będą w związku z tym wstawać około 4 rano i jeździć w okolice Łążka, które zdaniem Jacka zawsze obfitowały  w grzyby. Ale dlaczego tak wcześnie  rano? dopytywała  się Teresa. No bo wtedy jeszcze  nie ma w lesie  zbyt wielu grzybiarzy, a las o tej porze jest piękny. No to ja bym chyba  musiała  się czołgać po ziemi i zbierać grzyby techniką macania, bo wątpię bym o tej godzinie chodziła po lesie z otwartymi oczami, ja z reguły przytomnieję  dopiero około  godziny 9 rano. Czwarta rano we wrześniu to jeszcze  ciemna noc, ja będę chodziła na grzyby w dzień.  W dzień to będziemy jeździć na wycieczki i zajmować  się dziećmi - powiedział tata. Tato, ale to nie ma  być obóz koncentracyjny tylko wyjazd, na którym ja  chcę wypocząć a nie się poświęcać by zebrać wór grzybów. Kazik  się śmiał i tłumaczył tacie, że Teresa naprawdę przytomnieje dopiero około dziewiątej  rano  odkąd już nie musi karmić  dziecka o szóstej rano. Zresztą gdy tak o  świcie karmiła to też zaraz po karmieniu  zasypiała i to jeszcze  w fotelu, w którym dziecko karmiła. Najbardziej cieszyło wszystkich, że była w pobliżu domu, w którym  mieli mieszkać,duża, profesjonalna suszarnia grzybów, a we wrześniu to już nie było niemal prawie wczasowiczów,  zapełniały się nimi ośrodki tylko w  weekendy i to głównie z soboty na niedzielę. Planowano wypad do Grudziądza, który pomału, dzięki funduszom Unijnym dojrzewał do większej dbałości o swoje  zabytki. Ale postanowiono by codziennie bywać w lesie, w którym można  było chodzić kilometrami wygodnymi, szerokimi leśnymi drogami i wentylować swe płuca żywicznym powietrzem. Teresa przypomniała o tym, by dzieciom nie wkładać jasnych skarpetek i nie prowadzić do lasu w krótkich spodenkach  i w sandałkach z uwagi na kleszcze i by zakupić koniecznie  autan, bo odstrasza nie tylko kleszcze ale i komary. Pawłowi na osobności szepnęła by na wszelki wypadek wziął opakowanie tabletek Aliny, bo jak zna życie i Alinę, to ona  weźmie tylko tyle na ile  dni wyjeżdża a jeśli jej jakaś spadnie na podłogę to potem będzie tej jednej brakować.

Wybrali najkrótszą trasę, liczącą niecałe  300 km, przez Płońsk, Sierpc, Lipno, omijając Toruń. Za kierownicami mieli siedzieć Kazik i  Paweł i umówili  się na spokojną jazdę, czyli mieli jechać nie przekraczając zbyt  często szybkości  100km na godzinę.  Jak stwierdziła Teresa to tę trasę można  zrobić bez postoju, ale ze  względu na dzieci to pewnie zaliczą z jeden parking. Po dłuższym namyśle postanowili, że wyjadą z Warszawy o 9,30, gdy już będzie  w mieście po porannym szczycie  i zajadą  do Tlenia akurat na  obiad.

Pogoda na wyjazd była dobra, nic nie padało ani nawet nie było porannych mgiełek. Teresa siedziała z przodu obok Kazika, dziadek Tadek  z tyłu z rozpartym w swoim  foteliku Alkiem. Alek cały  czas komentował co widzi, był bardzo podniecony podróżą. Dziadek cały  czas cierpliwie słuchał Alkowych opowieści, czasem mu odpowiadał na pytania  w końcu  Alek ogłosił, że chce mu  się pić, a gdy się już napił to stwierdził, że jest głodny, więc dostał swoje ulubione paluszki z makiem. Dziecię napojone i z lekko napełnionym żołądkiem aż na całe  dwadzieścia minut  zapadło w drzemkę. Za Lipnem postanowili zjechać na jakiś sympatyczny parking, co oczywiście zostało uzgodnione z drugą "ekipą" telefonicznie. Zjechali na pierwszy napotkany leśny parking i bardzo szybko  zrezygnowali z pobytu na nim, ponieważ był niesamowicie brudny, pojemniki na śmiecie były przepełnione a okalający parking mini lasek cuchnął odchodami.  Ze dwadzieścia kilometrów dalej był parking ze stacją benzynową i tu się zatrzymali. Alek był zachwycony bo parkowało tu  sporo dużych ciężarówek, które jego zdaniem były "bardzo śliczne" i "bardzo wielkie". Co do wielkości to się dorośli z Alkiem zgadzali, ale trudno było im  dostrzec ich urodę.

Gdy Kazik i Paweł stali przed jedną z tych wielkich ciężarówek z kabiny wychylił się jej kierowca i powiedział - też mam w domu takie maluchy, ale jedno to dziewuszka. Jak panowie chcą  to mogą dzieci obejrzeć kabinę. Ile latek ma ten starszy?  Ponad  cztery,  a ten mniejszy to jest ponad rok młodszy. Myślałem, że jest starszy, bo jest wysoki.  Alek tymczasem podszedł do ciężarówki i powiedział- tata, zobacz jakie tu są duże śruby. No bo tu są bardzo duże koła więc  muszą być duże i długie śruby, żeby się koło dobrze trzymało. W tej chwili  z za ciężarówki wyszły obie mamy mówiąc, że już mogą jechać dalej. Alek puścił rękę Kazika i podbiegł do Teresy nieomal wołając- mama, tam są takie wielkie śruby, musisz zobaczyć. Teresa wzięła go za rękę i powiedziała - ja wiem, jakie wielkie są śruby w kołach ciężarówek, ale już musimy jechać  dalej,  na obiad.  Kazik i Paweł pożyczyli kierowcy szerokiej i bezpiecznej drogi i razem z żonami i dziećmi poszli do  swego samochodu. Mijając tę  ciężarówkę Kazik zerknął na tablicę rejestracyjną  - rejestracja była niemiecka. Trącił Pawła łokciem i powiedział - jeszcze  trochę a u nas zabraknie całej masy pracowników w wielu branżach.

Na miejsce zajechali w  sam raz  na obiad. W  Recepcji odebrali klucze od swego domku. Był to duży drewniany dom, na parterze były dwie sypialnie i duży living room z dobrym aneksem kuchennym i dość duża łazienka z wanną, prysznic był nad wanną obudowaną przesuwanymi płytami z tworzywa, by w przypadku korzystania z prysznica  woda nie  zalewała łazienki. WC było oddzielne. Na piętrze była trzecia sypialnia, z której było wyjście na taras oraz  nieduża łazienka  z kabiną prysznicową  i WC.  W sypialniach były  podwójne łóżka i bez trudu można było z jednej ich strony wstawić turystyczne dziecięce łóżeczko. Teresa i Kazik powiedzieli, że im jest absolutnie obojętne która  sypialnia im przypadnie  w udziale, bo na wyjeździe to Alek  najchętniej śpi z nimi, bo wtedy może na ramieniu mamy ułożyć łepetynę a tatę obdarzyć  swoimi odnóżami, czasem odwrotnie, a on bardzo spokojnie śpi w nocy. Co prawda rano jest bardzo zdziwiony, że śpi w turystycznym łóżeczku. On po całym dniu spędzonym na  dworze i przetuptanym o własnych  siłach bardzo mocno śpi i przenosiny go nie  budzą a tu na pewno będzie sporo wędrował w  ciągu dnia.

Dziadkowie wybrali pokój na pięterku z uwagi na ten taras, bo planowali na nim każdego rana ćwiczyć, czym nieco rozśmieszyli Teresę, poza  tym byli zdania, że lepiej by maluchy nie kursowały po schodach. Aneks kuchenny na dole był bardzo dobrze wyposażony, była porządna duża lodówka z  zamrażarką, stały w nim też   dwa czteroosobowe stoliki z odpowiednią ilością krzeseł a w części wypoczynkowej była czteroosobowa sofa i dwa duże fotele oraz dwa okolicznościowe stoliki.  Był też odbiornik TV i radio.  W kuchennej części szklanek, kubków, talerzy, sztućców nie brakowało, były też dwie patelnie. Kuchenka była elektryczna, ale nie indukcyjna. Podłogi były wyłożone  gresem imitującym parkiet, dzięki  czemu były łatwe do utrzymania  w czystości. Na wyposażeniu był też odkurzacz i dwa mopy.

Po małym zagospodarowaniu  się poszli na obiad  do pobliskiej restauracji. Okazało  się, że Tadziś jest pierwszy raz  w prawdziwej  restauracji, ale siedział bardzo grzecznie na kolanach  Pawła rozglądając się dookoła. Dla dwójki dzieci zamówili jedną dziecinną porcję, bo ich wielkość niewiele odbiegała od porcji pełnowymiarowych. Pan  kelner poinformował tatusiów, że może przynieść dwa wysokie  dziecinne krzesełka i na pewno będzie tatusiom wygodniej.

Obiad wszystkim, łącznie  z  dziećmi, smakował. Po obiedzie Kazik i Paweł  chwilę z panem kelnerem porozmawiali, popytali gdzie stosunkowo blisko są grzyby, zapytali  się czy jest szansa by zawsze siadali przy tym samym  stoliku, bo maluchy mają to do  siebie, że najlepiej funkcjonują gdy urzędują  stale  w tym samym miejscu przy posiłku i za naprawdę niewygórowaną kwotę osiągnęli stałą rezerwację  stolika i dziecięcych krzesełek. Kazik i Paweł namówili swe żony, by zamiast kolację pichcić w domu przychodzić do tej restauracji a tylko śniadanie  robić rano w domu. Nie da  się ukryć, że w porównaniu z cenami w stolicy to tu ceny były nieomal o połowę niższe. Pan "Juleczek" (do końca pobytu nie  zdołali rozgryźć czy  "Juleczek" to imię, nazwisko czy ksywka) szalenie o nich dbał, a obaj chłopcy, o których pan Juleczek mówił  "mali mężczyźni" zachowywali  się bardzo kulturalnie i wszystko im  tu smakowało. Po trzech obiadach i kolacjach obie rodziny zdały  się w kwestii tego co wybrać do jedzenia całkowicie na pana Juleczka. Teresa konsumując kopytka, które nie  za często robiła  w domu zapytała  się Kazika, czy  aby  nie mogli by  tu osiąść na stałe, bo to fajnie jest gdy  się nie robi  zakupów, nie stoi przy garach a zawsze coś dobrego  się  zje. Apetyt im wszystkim dopisywał bo tak jak postanowili codziennie gdzieś wędrowali  lasami. Pan Juleczek "skombinował" dwie łódki, sześć kamizelek kapokowych dla dorosłych i dwie dla chłopców i jeśli tylko było pełne  słońce pływali Wdą, podziwiając jej  czyściutką  wodę. Pawłowi i Kazikowi  całkiem dobrze szło wiosłowanie a dzieciaki  siedziały w  swych łódkach jak  zaczarowane i niemal wszystko dookoła było zdaniem Alka śliczne i łaciate krowy i kury i pole już dojrzałej kukurydzy i pies ujadający na brzegu. A gdy chodzili leśnymi ścieżkami to też były same śliczne pająki i czerwone borówki i  szyszki modrzewiowe i żołędzie leżące pod  dębami. Dżdżownice też były śliczne i małe zielone  żabki także. W trakcie  tych spacerów Teresa i Alina schodziły  wciąż z drogi i z każdego spaceru przynosiły trochę grzybów, potem w domu je czyściły i suszyły przy piecach akumulacyjnych, w które były wyposażone domki. W całym domku unosił się zapach grzybów. 

Na prawdziwym grzybobraniu  Teresa była trzy razy, za każdym razem przywozili razem z Kazikiem  dwa wiadra prawdziwków i podgrzybków, które Teresa czyściła na miejscu, nim włożyła do wiadra, Dziadkowie raz byli razem z nimi a Alek został z Pawłem, Aliną i Tadzisiem, a  dziadkowie byli  dwa razy sami, ale nie o 4 rano, tylko około 6,30 i też przywieźli dużo grzybów, które  suszyli w suszarni. Z wycieczek krajoznawczych wypalił tylko Grudziądz a i to głównie dlatego, że chcieli dokupić jakieś wędliny na  śniadania, zwłaszcza, że Teresa i Alina jadły same  wędliny, bez pieczywa, więc zapas wędlin z Warszawy szybko zniknął. Wędliny, które kupili w Grudziądzu zniknęły szalenie  szybko bo były bardzo  smaczne i postanowiono, że w dniu wyjazdu do  domu "wstąpią" do Grudziądza i wypełnią  swe termo torby  wędlinami. Dwa  razy zrobili w miejscu do tego wyznaczonym ognisko, na które zaprosili też  pana Juleczka i piekli  na długich szpikulcach  bardzo zgrabne kawałki schabu przekładane plasterkami wędzonego  boczku a do tego był grzaniec z białego, lekkiego wina. Maluchy już dawno spały w  swych łóżeczkach, a oni siedzieli i się objadali. 

Było bardzo miło, ogień trzaskał, nad głową mieli rozgwieżdżone  niebo, dookoła było cicho. I wtedy przemaszerowało za płotem niewielkie stadko  dzików, chyba same lochy z młodymi. Teraz państwo wiecie dlaczego trzeba zawsze zamykać bramę - powiedział pan Juleczek- gdyby nie była zamknięta to byśmy nawiewali przed tą hołotą. Bo lochy z małymi są bardzo niebezpieczne. Teraz to jest tu przyjemnie wieczorami, jest spokój i  cisza, ale w sezonie  różnie  bywa, bo ludzie  za dużo piją i to nie takiego leciutkiego grzańca do porządnego jedzenia.

A jak tu jest zimą? Tu nad  wodą to pusto, jak zima śnieżna to samochodem się nie dojedzie. Raz tylko tu byłem, ja tu tylko latem pracuję. A stale to mieszkam w Bydgoszczy.

Dwa  tygodnie to tylko 14 dni i...koniec pobytu. Przez całe dwa tygodnie była dobra pogoda, oczywiście już było czuć jesień, poranki i wieczory były chłodne, no ale to było do przewidzenia i  wszyscy  mieli ciepłe kurtki. Tak jak planowali wstąpili do Grudziądza, zapełnili swe termo torby smaczną wędliną i ruszyli do Warszawy. Droga powrotna minęła dość  szybko i  spokojnie, od Torunia  wracali tą samą drogą którą tu dotarli. W okolicy Płońska zakupili od przydrożnych sprzedawców maliny i pomidory. Do Warszawy udało im  się wrócić  w ciągu 3 godzin i 20 minut.

Obiad był u Kazików. Przy obiedzie umówili  się, że następnej jesieni też pojadą w Bory Tucholskie, w to samo  miejsce i na pewno też będzie to miły pobyt bo już  dzieci będą starsze o rok. Ale pojadą zaraz po pierwszym  września.

                                                                      c.d.n.