czwartek, 10 marca 2022

Ryzykantka -41

 Personel oddelegowany na pogrzeb "ulubieńca" Ewy  wrócił z tej  smętnej uroczystości dość  rozbawiony. Wg ich opowieści wdowa wystąpiła w czarnej, wielce obcisłej  czarnej sukience dobrze podkreślającej jej walory zewnętrzne, nadającej  się  zdaniem większości na jakieś ekskluzywne party. Obie wdowie rączęta były okryte  czarnymi,  ażurowymi  matinkami, na których lśniły sporej  wagi i  wartości  pierścionki. Podobno  makijaż również był wyraźnie  wieczorowy, co o godzinie jedenastej przed  południem nawet na płci brzydkiej wywarło niekorzystne  wrażenie. Najbardziej zmartwieni odejściem pana Jerzego byli ci, co mu ostatnio nieoficjalnie pożyczyli pieniądze. Podobno jeszcze  nim trumna  została  zasypana więcej  niż połowa osób odeszła z  cmentarza. "Delegaci" Zigi i Ewy też  nie zostali do końca, zostawiając kwiaty  na  stosiku "kwiatowym". 

Zmarli odchodzą a  życie  toczy  się  dalej. Ostatnio namierzony przez  Ewę kontakt  z inwestorem okazał się  bardzo owocny. Pan inwestor  chciał, by domy nie były  wszystkie jednakowe pod względem wyglądu  zewnętrznego, miały być w  dwóch metrażach ogólnych i miały mieć praktyczne wnętrza, czyli takie, do których  zakup  mebli nie  będzie  szukaniem  igły w stogu siana. Wszystkie  miały mieć  porządne i przestronne  piwnice bo wiadomo, że musiały tam być umieszczone urządzenia grzewcze i by mogły być też  suszarnią, bo nie  było strychów. A dekorowanie tarasów suszącą  się bielizną nie było tu w  modzie.

Ewa tym razem błysnęła i to tak, że Zigi omal  nie  zemdlał, bo z pomocą swego ojca  zrobiła wpierw makietę tego osiedla ( tatko z wielką  wprawą wycinał i sklejał domki) , potem przejrzała  wszystkie dotychczasowe swoje  projekty,wybrała  pasujące do  założeń, przejrzała  również  oferty mebli dostępnych w popularnych sieciach i zebrawszy  wszystko w całość ustawiła makietę na biurku Zigi mówiąc - możesz  patrzeć, ale  nie  wolno ci tego dotykać, bo ty jesteś  straszny psuja.  Zigi  cały  dzień dreptał nerwowo koło  biurka, wypytywał o szczegóły w  końcu  zatelefonował do inwestora i  zaprosił go do ich  biura. Na ten  dzień wcisnął się  nawet  w normalne  spodnie  a nie  w dżinsy, co Ewa  skwitowała komentarzem: "wiesz  co, w normalnych  spodniach wyglądasz  bardziej sexy a ta twoja  kamizelka  zamszowa świetnie się tu komponuje". Tę  kamizelkę  dostałem kiedyś od Doroty, tylko jej nie  nosiłem. No to dobrze, że  zacząłeś, naprawdę  wyglądasz dziś jak należy! 

Najbardziej  się wszystkim w pracowni  podobało, że domki  nie  były przyklejone  do podłoża klejem a tylko specjalną masą. Ewa  wyjaśniła, że gdy już wszystko zostanie zatwierdzone i "przyklepane" to wtedy zostaną przyklejone na  stałe. Makietę niemal każdy uwiecznił w  swej komórce, Ewa i Zigi też. Poza  tym któryś sfotografował makietę w chwili gdy oboje kucali obok biurka, więc  było też  zdjęcie makiety na tle ich głów. I to zdjęcie natychmiast  powędrowało do.....Doroty z podpisem- zobacz co Ewa wymyśliła! A Ewa dopisała - a ty mogłabyś zaprojektować do tego ogródki, bo to chyba  zgodne  z Twoim kierunkiem, to wszak botanika.

Oczywiście Robert też otrzymał takie  zdjęcie, ale  w podpisie  było - wiem, że teraz operujesz, kocham  cię, Ewa.  Zigi, który jak  zwykle podglądał co Ewa  pisze pokiwał tylko   głową  i  zapytał - ile  razy  dziennie tak się  sobie  oświadczacie?  Ewa odpowiedziała krótko - tyle razy, ile  razy do siebie  piszemy. A czasem wysyłamy do siebie tylko króciutki komunikat- "kocham" i tyle. I co?- dopytywał się  Zigi. I wtedy i jemu  i mnie robi się  ciepło i miło i życie  wydaje  się  łatwiejsze. Ciekawe - muszę  spróbować jak to działa. Mam nadzieję, że Dorota nie padnie martwa z  wrażenia. Oj, dojrzewasz Zigi, dojrzewasz- zaśmiała się Ewa. 

A co z twoim leczeniem? działasz coś w tym kierunku? Tak, w przyszłym tygodniu mam pulmonologa - kobietę, sądząc z imienia. Podobno świetna w  swym fachu, choć ostra. I nieurodna. I niezbyt młoda. Same  zalety, jak widzisz. No i podobno nie jest orędowniczką zbyt pochopnych działań chirurgicznych. Wiesz Ewka - po raz pierwszy się  boję, że to może być początek  końca.

Zigi, początek  końca już się  zaczął w momencie  kiedy zaczerpnąłeś  samodzielnie  pierwszy oddech, wrzeszcząc  z oburzenia, że cię wydobyto z  zacisznego i  przyjaznego miejsca. Od tej  chwili  zmierzamy z każdą  sekundą do  swojego końca - czy się to  nam podoba  czy też  nie. Po prostu mamy  bilet w jedną  stronę. I wiesz co ? Kiedyś, podobnie  jak ty teraz przeżyłam koszmar bojąc się, że być może  mam raka i będę po kawałku umierać. I wtedy ktoś mi uświadomił, że i tak, nawet gdybym broniła się  rękami i  nogami to już i tak  jadę  pociągiem, który ma  tylko jedną  stację  docelową, ale  warto do niej  dojechać jak  najpóźniej, więc trzeba  się badać, leczyć i dbać o siebie.

Ewka,  a  pamiętasz , że miałem na  studiach długą dziekankę? Nooo, pamiętam. Plotka  głosiła, żeś  pojechał do pracy w którymś  z krajów  Europy  Zachodniej. I uważano za skandal, że masz jedną  dziekankę po  drugiej. Zigi pokiwał  głową - to właśnie  wtedy wypadłem na trochę z pociągu zwanego życiem,  cudem do  niego z powrotem wsiadłem. Byłem z moim ojcem w Alpach ( bo ojciec wtedy mieszkał w Austrii) i zawsze w  zimę brał mnie do siebie. No i oczywiście zrobiłem to, czego  nikt normalny  nie robił - zjeżdżałem nie trasą, ale "na  dziko" i  miałem  bardzo bliskie spotkanie z gruntem i pewnym drzewem. Matka  dostała  zawału, ojciec  wydał majątek na  moje leczenie, jakiś  czas leżałem w  śpiączce, ale w końcu wsiadłem do tego pociągu  jadącego w jedną  stronę. Korzyści wymierne jednak z tego były - ojciec wrócił do  matki, zostawiając inną  kobietę, która  przecież  wiedziała, że mój stary nie  ma rozwodu z polską żoną i  ma syna  w Polsce. I tak właśnie  wyglądała  moja "dziekanka", którą  mi tyle  razy wymawiano. Widocznie wtedy  za długo spałem , bo po powrocie miałem  cholerne problemy  ze spaniem, więc  się  co wieczór poiłem-  wpierw piwkiem  potem dodawałem procenty. Jakoś to wszystko przetrwałem- dostawałem  jakieś  dobre przeciwbólowce bo  miałem potrzaskane  żebra , pewnie od tego obejmowania drzewa i nabrałem zwyczaju bardzo płytkiego oddychania. 

Zigi, a Dorota o tym wszystkim  wie? Wie, bo na "dzień dobry" to wszystko jej opowiedziałem mówiąc  by  nie liczyła  na mnie  jako materiał na męża i ojca. Patrz Ewa- a jednak się  za mnie  wydała.  No więc doceń to pacanie! Ona cię kocha. I wiesz? Opowiedz tej  pani doktor o tym twoim nawyku płytkiego oddechu i skąd się to wzięło. Swoja  drogą  podziwiam  cię, bo po takich przejściach byłeś bardzo dobrym studentem.

Ale i tak mnie  nie chciałaś - pracowałaś  ze mną wpierw w tej radzie uczelnianej, potem  w tych  wszystkich biurach, ale wyszłaś  za innego. Nie  marudź Zigi - po prostu  za bardzo odbiegałeś od  mojego wyobrażenia męża i partnera - za dużo i za często piłeś,  paliłeś i podrywałeś  dziewczyny i to często takie, że aż  żal było na  nie  spojrzeć ze strachu, żeby się  czymś  nie  zarazić.  Zigi, to było, minęło, żyjemy w innym świecie. Przyjaźnimy się i tak jest dla nas obojga  dobrze. Ja po pierwszej awanturze z tobą to pewnie bym po prostu zerwała - nie lubię kłótni,  awantur na gruncie domowym. Tu się  czasem kłócimy, ale to są sprawy  zawodowe, nie  dotyczą naszego wnętrza. A Dorota przeczekiwała twoje  wyskoki i znów  wracaliście  do siebie. Jest  między  wami chemia taka jak między Robertem  a mną.

Dyskusję przerwał przyjazd inwestora - facet był w pełni  zaskoczony. Takiej  prezentacji jeszcze  nikt mu nie przedstawił. Bardzo uważnie  wysłuchał wszystkiego co na  temat tego  osiedla  mieli oboje do powiedzenia. Oni z kolei dowiedzieli się że ma  bardzo dobrych  murarzy spoza  Warszawy. Do prac wnętrzarskich Ewa i Zigi  dali mu namiary  na ludzi, z tym, że uprzedzili, że musi się powołać  na nich. 

Na  koniec  zapytał, czy mógłby dostać od  nich tę makietę - oczywiście  może za nią  zapłacić, bo to świetna  reklama tego osiedla i będzie  stała w holu jego biura,  ale oni  nie chcieli za nią pieniędzy. Dodatkowo Ewa dała  mu wykaz producentów mebli pasujących  wymiarowo do tych wnętrz. 

Dwóch  najmłodszych  pracowników dostało  polecenie  zniesienia makiety do samochodu- niestety winda w tym  wieżowcu była wiecznie "oblężona" i musieli 6 pięter pokonać na własnych  nogach. Makieta była leciutka,  ale ponieważ jej  podłoże to były tylko  dwie  warstwy bristolu była dość wiotka, więc musiały ją nieść  dwie osoby.

I Zigi i  Ewa byli  bardzo  zadowoleni z nowego inwestora. Przede  wszystkim "nie   grał  w ciemno", zakupiony przez  niego teren nie był co prawda  najtańszy pod słońcem, ale był w  dobrej okolicy, dość  blisko szosy "zimowego utrzymania  pierwszej   kolejności", ponieważ jeździł nią podmiejski  autobus i do  najbliższego stałego przystanku było około 400 metrów. Do  szkoły  podstawowej były dwa kilometry, w pobliskiej  osadzie była też "lekarzówka" i  ze dwa  sklepy spożywcze.

W kilka  dni później zatelefonował pan inwestor, że  "ugrał" od jednego z producentów  mebli, że w  zamian za udzielanie  informacji, że na  tym osiedlu pasują   meble jego  produkcji on zafunduje żywopłot  okalający osiedle z trzech   stron, a  w ogóle to przy  tym terenie postawił tablicę,   na której jest fotografia osiedla i podane są metraże  domków i.......bardzo  wzrosło zainteresowanie  inwestycją, a poza  tym uaktywnili się i  okoliczni mieszkańcy, bo  zaraz  na słupkach tablicy poprzyklejali w co i u  kogo będzie  się  można zaopatrzyć. 

Zigi się śmiał, że teraz trzeba  będzie  wciągnąć tatę Ewy na listę płac żeby "produkował" domki do makiet i że  zamiast z kartonu to lepiej  będzie je "produkować" z cienkich  arkuszy  styropianu, takiego o grubości 3 milimetrów. A styropian  się  dobrze maluje to będzie  można je robić w kolorze. Poza tym wielce dręczyło go  pytanie  skąd Ewa wzięła ten  pomysł, więc Ewa pokazała  mu jeden z internetowych  sklepów z materiałami do  dekupażu oferujący   z okazji świąt Bożego Narodzenia plansze kartonowe z domkami do wycięcia i  posklejania. No coś  podobnego -  nie  miałem  pojęcia, że jest  coś  takiego jak  dekupaż i że sporo osób się  tym bawi- niesamowite!

Nadszedł termin wizyty Zigi u pulmonologa. Pani doktor poświęciła  mu bardzo  dużo  czasu, wypytała o mnóstwo rzeczy, kiedy  na co chorował, więc  siłą  rzeczy  powiedział o swoim wypadku w górach, lekarka  ciągle  coś  notowała,  zrobiła  mu spirometrię, chwaląc jego  pojemność płuc, wyraziła  zadowolenie, że  już przestał palić, opowiedziała jakie  spustoszenia  poczyniły w jego oskrzelach papierosy i  zaproponowała  mu 3-4 dniowy  pobyt w prywatnej klinice na jego koszt, ale  badanie  na koszt NFZ. Według  niej, Zigi  po tych  wszystkich  przejściach  zdrowotnych  musi być przed  tym badaniem przebadany, bo  badanie jest inwazyjne i będzie  musiał być do  niego znieczulony i to nieco lepiej  niż to robią w  państwowym  szpitalu. I dobrze gdy po badaniu spędzi  dobę w  szpitalu. Obejrzała wyniki, które przyniósł i stwierdziła, że nie  wygląda jej ta  zmiana na  zmianę rakową, ale nie  ma  bladego pojęcia co to może  być. A nawet jeśli by to była taka  niepożądana  zmiana, to zostanie wycięta  a bez kawałka jednego płata  można żyć długo i  szczęśliwie.

Czekająca na niego pod  gabinetem Dorota widziała najczarniejszy z  czarnych  scenariuszy i niemal była zdziwiona, że wyszedł z gabinetu  żywy  i cały. Od razu napisali sms do Ewy, że Zigi ma skierowanie  do kliniki, że wpierw  porobią mu badania, bo bronchoskopia jest bardzo inwazyjnym  badaniem i że pani doktor  też nie  wie co na tej jego tomografii widać.

                                                                      c.d.n.