Dość późnym popołudniem Wiesia i Leszek pomogli Adeli i Emilowi w powrocie w "domowe pielesze". Oboje ze zdziwieniem zauważyli, że mieli przypięte do swych okryć dość tajemniczo wyglądające torby. Kurtki Adeli i Emila również miały podobną dekorację.
Boszsze, co to? spytała Wiesia. Adela zbliżyła ucho do jednej z toreb i powiedziała - to chyba jest bomba zegarowa, coś tu cyka. Wolicie dziękować mistrzom suspensu dziś czy jutro? Lepiej dziś - powiedziała Wiesia i oboje z Leszkiem szybko wrócili do pokoju stołowego. Zostali wycałowani, poprzytulani i zapewnieni, że zawsze będą mile oczekiwanymi gośćmi, takimi nawet bez okazji. Wiesia aż zachrypła ze wzruszenia.
Opatuloną Milenkę niósł Emil, puste łóżeczko wiozła Adela, Leszek niósł torby całej czwórki a Wiesia otwierała drzwi i pomagała Adeli w pokonywaniu schodków przez łóżeczko. Słuchajcie, jeśli kogoś spotkamy i się zapyta co się stało to powiem, że mnie teściowa wyrzuciła z domu - powiedziała Adela. To byłby świetny temat dla kogoś zajmującego się socjologią - może szkoda, że nie skończyłam socjologii? - zamajaczyła Adela. Niestety lub "stety" nie spotkali nikogo po drodze i amatorskie badanie socjologiczne Adeli nie powiodło się. W domu Adela zabroniła gościom zaglądania do toreb, umieściła je na zewnętrznym parapecie okna mówiąc - macie sami o nich pamiętać, żeby nie trzeba było jechać z tym do waszych mieszkań. Adelko, a co tam jest- spytał Leszek. Dokładnie to nie wiem, ale na pewno jakieś narkotyki i to z tych szybko i mocno uzależniających, a oprócz tego coś na poniedziałkowe śniadanie. I wg moich podejrzeń w obu jest to samo. I przypominam, że jutro też macie tu być, muszę mieć jakąś rekompensatę za uwiedzenie lekarzy by mi wypisali recepty na opiaty. A nie boisz się, że ktoś cię może "podkablować" - Leszek podchwycił zabawę. No coś ty, czy ja wyglądam na ćpunkę? Ostatnio wyglądam tylko i wyłącznie na matkę karmiącą. Nie wiem, naprawdę nie wiem czy ja wyrobię z tym karmieniem jeszcze cztery miesiące. Mam tego po kokardkę! Za dwa tygodnie pewnie się spotkam z doktorem L. On oczywiście popiera to, żeby do roku dziecko miało pokarm matki, ale jest na tyle długo w tej specjalności lekarzem, że doskonale wie, że niezadowolona z sytuacji matka "produkuje pokarm nieco mniej wartościowy". A ja widzę, że małej smakuje to mleko modyfikowane dla starszej grupy wiekowej, wsuwa marchwiankę na mięsie i nawet już dodaję nieco ugotowanego mięsa mielonego do jej zupek i wtedy wcina je jak nakręcona. Ona faktycznie będzie w sierpniu jadła z nami z jednego garnka. Tak naprawdę to ja bardzo dietetycznie gotuję bo muszę z uwagi na własny organizm, ale dostarczam organizmowi to wszystko co mu jest do szczęścia potrzebne.
Leszek zamilkł, widać było, że czegoś poszukuje w pamięci, w końcu powiedział - chyba coś zataiłaś przede mną, bo nie łapię co masz na myśli. Oj, po prostu nie pochwaliłam się tym bo to nie miało żadnego wpływu na kwestie ginekologiczne - przechorowałam się na WZW typ B. I dlatego jadam chudziutko i nie używam alkoholu,choć lubię dobry koniak, omijam jedzenie restauracyjne. Gdy ja byłam dzieckiem wtedy jeszcze tego dzieciom nie szczepili. Szczepionek przeciw różnym dziecięcym chorobom wirusowym też nie było, ale szczepili już p. ospie prawdziwej. Czasy teraz takie, że nawet jeden rok różnicy w dacie urodzenia ma wpływ na to co dzieciakom zaszczepią. Ty i Emil też nie byliście przeciw różnym chorobom szczepieni, tylko po prostu chorowaliście, a wasze mamy umierały ze strachu czy aby wyzdrowiejecie.
I tak naprawdę mam tak zwane mieszane uczucia - z jednej strony fajnie, że są te szczepionki dla dzieci, ale gdy ich nie było istniał tak zwany dobór naturalny - do wieku rozrodczego dochodzili tylko ci najodporniejsi, którzy albo wcale nie złapali infekcji albo ją przetrzymali - organizm "wyrobił". Część przechorowywała to bez strat w stanie zdrowia, niektórzy np. po szkarlatynie, czy też płonicy jak ktoś woli, bardzo często w wieku dorosłym wcześnie tracili słuch, po przechorowaniu odry mieli problemy ze wzrokiem. Masa dzieci umierała z powodu zakażenia gruźlicą. A teraz jest na świecie sytuacja, że ratuje się dzieci, które organizm matki stara się wydalić na przykład w dwudziestym piątym tygodniu ciąży, bo jest w tej "nowej produkcji" jakiś ukryty błąd. Normalna ciąża trwa wszak trwa 40 tygodni. A trwa tyle czasu bo tyle potrzebuje organizm matki na "wyprodukowanie" nowego, zdrowego człowieka. W tym punkcie oboje, ty i ja, jesteśmy wyjątkowo zgodni, omal cię nie wycałowałam, gdy powiedziałeś że nie będziesz mi nic dawał na podtrzymanie ciąży - pomyślałam tylko, że mam szczęście, że tak myślisz, a powiedziałam ci, że to zgodne z moim punktem widzenia.
Oj szkoda, że jednak mnie nie wycałowałaś! Ale fajnie, że chciałaś! Z moich pacjentek to chyba tylko ty jedna tak myślisz. Szczęściarz z ciebie Emilu! Bo chciała ciebie wycałować? - śmiał się Emil. Ale ona mi się wtedy przyznała do tej chęci. Pewnie nie wiedziała, że ją lubisz i bała się, że ją skreślisz z listy pacjentek.
Adela zerknęła na zegarek. Muszę nakarmić małą, żeby ostatnie jedzenie wypadło o północy. Kochanie- sprawdź, proszę, co nam Helenka podłożyła na kolację. Za 20 minut dziecko będzie nakarmione. Idę na fotel Matki Polki. Jak nakarmię jakiś ochotnik może ją przewinąć w suchego pampersa. Coś mi się zdaje, że Helenka dała biszkopciki dla małej, to dostanie na deser po karmieniu. Ochotników do przewijania było dwóch a Adela stwierdziła, że całe szczęście, że dziecko ma dwie nóżki i dwie rączki, więc jeden może całować lewą nóżkę a drugi prawą. Panienka była w świetnym humorku, mała czołgała cię ochoczo od taty do wujka a w pewnej chwili podparła się na wyprostowanych rączkach, Emil uniósł jej delikatnie w górę miednicę, dziecko automatycznie przeszło do klęku a Emil zawołał : Adela-szybko! Adela mało nie dostała zawału, bo pomyślała, że coś się złego wydarzyło, wpadła do pokoju i stanęła w drzwiach- Milenka zaczęła raczkować. Nie dała rady przebrnąć całej długości łóżka i w jego połowie wróciła do pełzania, no ale metr pokonała nową dla niej techniką. W nagrodę została wycałowana, wyłaskotana. Obaj panowie byli zachwyceni, zwłaszcza Leszek, który twierdził, że to bardzo wcześnie i że mała ma świetną koordynację ruchów. Adela stała, patrzyła na to wszystko, w końcu powiedziała - trzeba kupić kojec, nasze małżeńskie łoże ma zbyt elastyczne podłoże. Podłoże nie powinno być elastyczne.
Jutro wam podrzucę kojec, o ile kolor zielony nie razi waszych oczu - stwierdził Leszek. A skąd ty masz kojec?- spytał Emil. Po synu. Kojec jest robiony na zamówienie przez mojego ojca. Jest składany, może być w trzech rozmiarach, zrobiony z bukowego drewna i może być albo kwadratem albo wąskim prostokątem. Niemal nie używany, bo się mojej nie podobał. Podobno kojec to się kupowało dla kur. Może na jej wsi tak było - stwierdziła stojąca w drzwiach Wiesia. A już myślałam, że wszystkie głupie to mieszkały i mieszkają tylko w Serocku! Pod Serockiem to kojce dla kur robi się z siatki ogrodzeniowej a z drewna bukowego piękne meble. Mam nadzieję, że ta osoba jest już dla ciebie tylko czasem przeszłym- dokonanym, jak to świetnie określa Adelka. Dla mnie jest to już tylko starożytność nie warta nawet wspominania - odpowiedział Leszek. Przydała się ta przeprowadzka, bo mi wpadł w oczy.Wygląda jakby dopiero co był zrobiony.
Adela szybko założyła małej pajacyk i powiedziała- kolacja gotowa- gdzie chcecie jeść? W kuchni- odpowiedział jej trójgłos. Adela roześmiała się - dobrze, że mamy w sumie cztery pokoje! Milenka wylądowała w łóżeczku, w którym pracowicie mamlała dość twardego herbatnika.
Na kolację była domowej roboty sałatka jarzynowa wzbogacona marynowanymi grzybkami, zielonym groszkiem, domowymi kwaszonymi ogórkami. Adela "rozrzuciła" trochę sałatki na swoim talerzu, a Emil spytał- a czego tam szukasz? Nie szukam, tylko patrzę które z nich kroiło jarzynki. A to jest jakaś różnica w smaku? Nie, nie ma różnicy w smaku. A tym razem oboje kroili, z tym, że marchewkę to na pewno tatuniek, jajka chyba jednak Helenka, kartofelki nie wiem które z nich, bo są krojone "automacikiem", pietruszkę tatuniek, grzybki Helenka. A skąd ty to wiesz?- dziwił się Emil. No bo tatuniek formuje równe kosteczki o kątach prostych bo kroi prostopadle do podłoża. A Helenka prowadzi nóż zawsze pod małym kątem w stosunku do podłoża. Mówisz poważnie? no pewnie, że poważnie. A ty jak kroisz? Byle jak kroję, bo mi obojętne, zwłaszcza, że i tak wszystko tonie w tym fajnym sosie śmietanowo- musztardowym. To nie jest majonez?- zdziwił się z kolei Leszek. Nie, ja nie lubię majonezu. Wiesia dusiła się ze śmiechu a Leszek podsumował- ale sałatka jest super! Boszsze, jak ja się tu z przeproszeniem wielkim nażeram!!! I najchętniej bym wcale stąd nie wychodził. Mnie nawet w rodzinnym domu nie było tak dobrze jak tu!
No to jak chcecie to możecie nocować u nas, w gościnnym pokoju, tam są nawet w sumie trzy spania, bo sofa to podwójne spanie a łóżko pojedyncze. Oszczędzicie na łażeniu w deszczu. Pościel już powleczoną i uniwersalne bezpłciowe piżamki znajdziecie w sofie. Ręczniki sobie wybierzecie w magazynie, szczoteczki do zębów nie używane są w handlowym opakowaniu na górnej półce w szafce nad lustrem. Kapcie macie na nogach. Arki zjadą nie wcześniej niż o 11,30 i dzień zaczniemy od kawy. My wstaniemy o 9,00, bo mała je wtedy II śniadanie. Na pierwsze to będzie mnie konsumować o 5,30 i potem zaśnie przytulona do Emila, co jest weekendowym rytuałem. Do niego przytula się łepetynką, mnie obdarowuje swymi nóżkami. Jak była malusia to spała na Emilu, teraz to już kawał dziecka.
Mileczku, to chyba trzeba to ich "zaopatrzenie" wrzucić do lodówki bo jak tam zostanie do rana to ptaszyska się zainteresują co to jest. I potem sąsiedzi powiedzą, że otruliśmy ptaki. Które pójdzie ze mną wybrać ręczniki? I uprzedzam - więcej niż dwa na głowę nie dam. Ja z tobą pójdę po ręczniki - stwierdziła Wiesia. Dziewczyny wyszły, Emil z Leszkiem poszli po "torby żywieniowe". Martwię się - powiedział Leszek, bo Wiesia jest strasznie nerwowa. Przepraszam, że śpimy u was, ale chcę z nią spędzić noc na neutralnym terenie i trochę o tym wszystkim porozmawiać. Strasznie ją ten sukinsyn skrzywdził. Paranoja, mieszkanie stoi puste a ja wam głowę zawracam. Wytłumacz mnie przed Adelką.
Nie ma takiej potrzeby, Adela to naprawdę mądra dziewczyna i rozumie was oboje - może nawet lepiej niż wy sami siebie. Bo ona choć młodsza jest ode mnie o 10 lat, ale bardzo, bardzo dużo wie o życiu- potrafi gromadzić doświadczenia nie tylko swoje i zawsze stara się uczyć na cudzych błędach. Ubóstwiam ją.
I tak trzymaj Emilu, chroń wasze uczucia. Z jednej strony cieszyłem się, że mam taką pacjentkę, a z drugiej - sprawa nie do ugryzienia bo....pacjentka. Nic tylko strzelić sobie w łeb. A potem nagle na scenie pojawiłeś się ty. Bardzo chciałem cię poznać , miałem nadzieję, że może źle wybrała- ale jednak wybrała bardzo dobrze. Teraz jestem przywiązany do was obojga. I jest jeszcze "malizna" do kochania. Taka mała cudna kruszynka. A wasi rodzice są naprawdę nadzwyczajni. Emanują takim wielkim ciepłem. Dziś nam powiedzieli, że zawsze możemy do nich wpaść gdy będziemy odczuwać taką potrzebę. Wiesia tylko głową kiwała, nie mogła głosu z siebie wydobyć. Coś w tym wszystkim jest tajemniczego.
c.d.n.