sobota, 29 grudnia 2018

Małżeństwa bywają różne

Małżeństwa bywają niczym dziurki w serze , czyli różne. Zasadniczo jest
to związek dwóch osób usankcjonowany prawnie, zobowiązujący obie
strony do wierności fizycznej i duchowej.
Sądząc po ciągle dużej ilości rozwodów, nie jest to idealna forma związku.
I na zdrowy, nieskażony filozofią przysłowiowy chłopski rozum, nie może
być.
Najczęściej małżeństwa zawierają ludzie młodzi.
Każde z nich hodowało się w nieco bardziej lub mniej odmiennych
warunkach, mając zupełnie różne wzorce zachowań, kształtowane przez
rodziców czy też opiekunów. I nagle, gdy tak naprawdę jeszcze posiadają
dość nikłe pojęcie o tym jakie trudy niesie z sobą dorosłość, biorą ślub i
w obecności wielu osób przysięgają sobie miłość dozgonną, wzajemne
podporządkowanie i tym podobne bzdury.
Z całą świadomością piszę, że są to bzdury, bo tak naprawdę żadne z nich,
mając jak najlepsze chęci nie ma pojęcia, czy trudom życia pod jednym
dachem sprosta.
Wyszłam za mąż bardzo młodo, w pewnym sensie była to ucieczka
z domu, w którym wciąż musiałam się spowiadać z kim idę, dokąd, po co,
na co, choć skończyłam 18 lat. Wg prawa byłam pełnoletnia przecież!
W dniu ślubu byłam pewna, że "wyszłam za mąż-zaraz wrócę", ale jakimś
cudem jesteśmy razem do dziś. No jakoś się udało;)
Żyję już długo, poznałam wiele mniej lub bardziej ciekawych osób i chyba
ich opowieści i zwierzenia pomogły mi uniknąć dużych błędów życiowych.
Zawsze lepiej uczyć się na cudzych błędach.
Kiedyś zszokowała mnie opowieść jednej z koleżanek z którą pracowałam.
Wiedziałam, że jest mężatką, dzieci jeszcze nie mieli.
Któregoś dnia zaskoczyła mnie informacją, że się.....zakochała.
Zdębiałam -przede wszystkim dlatego, że mi to powiedziała a po drugie, że
obiekt jej fascynacji był z 10 lat od niej młodszy.
Apogeum mego zdziwienia wywołała wiadomość, że o wszystkim powiedziała
mężowi, a ten przyjął to spokojnie do wiadomości. Mało tego, powiedział, że
nic nie stoi na przeszkodzie by z obiektem swego pożądania spędziła noc.
Normalnie mnie z lekka zatchnęło ze zdumienia i rzuciłam - "żartujesz?"
I wtedy powiedziała mi, że jej związek jest małżeństwem otwartym i każde
z nich może " skoczyć w bok", bez oszukiwania, kręcenia itp.
Nie wytrzymałam i zapytałam czy jej mąż też ma dodatkowo jakąś panią
na boku.
-Miał i ja nawet wiem kto to był.Twierdził, że po prostu musiał się z nią
przespać, bo tak go pociągała.
Daję słowo, moje zdumienie rosło z każdym jej słowem.
No cóż, wiedziałam, że miłość i pożądanie wieczne nie są, że wszystko mija,
no ale nie wyobrażałam sobie takiego układu.
Moje dobre maniery (z tego zdumienia) poszły się gdzieś paść, i już bez
skrupułów zaczęłam ją wypytywać po co w takim razie są nadal
małżeństwem, skoro raz jedno a raz drugie sypia  z kimś innym. Co ich
właściwie łączy w takim razie?
Popatrzyła na mnie zdziwiona- jesteśmy naprawdę dobrym małżeństwem!
Mamy mnóstwo wspólnych zainteresowań, seks też nam wychodzi choć
ja nie zawsze  szczytuję. Lubimy być razem, ale to nie powód by być
sobie wiernym w sensie fizycznym! To tylko cielesne doznania, one
są mniej ważne, ważniejsza jest nasza sfera intelektualna, a my pod tym
względem świetnie się dobraliśmy. Wymiękłam!
Byłam już wtedy mężatką  od kilku lat i nagle poczułam się w tym
temacie zielona jak limonka.
Pomyślałam wtedy, że to przypadek jeden na milion albo na dziesięć
milionów.
Marta, bo tak owa "otwarta mężatka" miała na imię, wytłumaczyła mi, że taki
otwarty związek eliminuje obłudę i kłamstwo. I gdyby ludzie byli sami ze
sobą szczerzy, to zauważyliby, że takie "normalne" małżeństwo oparte jest
głównie na  wzajemnym zniewoleniu. Bo nagle okazuje się, że oboje muszą
to samo lubić, wszędzie razem chodzić, a na dodatek nie wolno im się
sobą znudzić. A przecież w każdym małżeństwie po jakimś czasie nadchodzi
czas przesytu tym ciągłym byciem razem, tymi samymi wciąż rytuałami i
dlatego tyle jest rozwodów. Przecież każde z małżonków miało przed ślubem
własne zainteresowania, własny krąg przyjaciół i nagle to wszystko ma iść
w niebyt, bo np. mąż uwielbia łowić ryby, sterczeć pół nocy w woderach
a potem uwalić się w namiocie a jego żona naprawdę nienawidzi namiotu,
komarów, sprawiania ryb, sterczenia przy ognisku. Oczywiście żona też ma
jakieś swoje zainteresowania, swoje towarzystwo i też  dla dobra sprawy
musi z wielu rezygnować, co jej radości nie przysparza.
Oczywiście, w pierwszym okresie oboje najczęściej rezygnują z tych swoich
zainteresowań i towarzystwa, ale gdy minie już ten pierwszy okres fascynacji
coś zaczyna im dokuczać. No ale klamka zapadła, są po ślubie, przysięgę
małżeńską składali. Na dodatek najczęściej już jest dziecko i sprawa robi się
coraz  bardziej pochyła. On znudzony, ona przemęczona, seks się  psuje,
coraz więcej kłótni. W końcu najczęściej mąż szuka pocieszenia w ramionach
innej kobiety i jeśli sprawa nie ujrzy światła dziennego, on ją spokojnie
zdradza, a ona albo naprawdę nie wie, albo udaje, że nie wie, bo przecież
jak wychowa sama dziecko lub już nawet dwoje?
Słuchałam z zainteresowaniem, bo sporo było w tym prawdy. Może gdyby
wszyscy młodzi ludzie obu płci byli inaczej wychowywani, bez pruderii,
to może rzeczywiście byłoby mniej rozwodów. Może gdyby przed ślubem
pomieszkali z rok lub dwa pod jednym dachem i lepiej się poznali to
byłoby to dla ich przyszłości lepsze?
Marta przed ślubem z rok mieszkała ze swym mężem. Od razu bardzo
szczerze porozmawiali o tym jak sobie ułożą wzajemne relacje, co
każde z nich lubi a czego nie, co będzie zawsze wspólne, co odrębne.
Bo,jak twierdziła Marta, każde z małżonków ma pewien zbiór własnych
nawyków, upodobań, zainteresowań i nie ma naprawdę powodu dlaczego
ma z tego rezygnować. I każde z nich ma swoje tajemnice, które chce
zachować tylko dla siebie i nie ma w tym nic złego.
Po prostu trzeba wcześniej, jeszcze przed ślubem ustalić te sprawy.
Oooo, ucieszyłam się - ja już coś takiego wprowadziłam - przestałam
jeździć na korty bo nie gram w tenisa a oglądanie jak się morduje mój
mąż nie sprawiało mi najmniejszej nawet przyjemności. I odpuściłam
sobie towarzyskie spotkania z jego kolegami i ich żonami, uznałam
bowiem, że mi szkoda na to czasu. Wolę w tym czasie iść na aerobik.
No widzisz- powiedziała Marta- pomału dojrzewasz, zobaczysz sama
jak dłużej pobędziesz mężatką.
Marta, a które z was wpadło na ten pomysł "otwartego małżeństwa"?
-Ja, bo przed laty przyłapałam swego ojca jak się migdalił w kinie
z jakąś dziewczyną. Miałam ochotę już w tym kinie zrobić mu aferę,
ale odczekałam aż wrócił wieczorem do domu, taki biedny zapracowany
tatuś, który ciągle pracuje po godzinach. Gdy mama była w łazience
zapytałam się go jak mu się film podobał. Gdyby wzrok zabijał to
juz dawno byłabym trupem, tak się na mnie spojrzał i wycedził
przez zęby, że mam przywidzenia.
No ale twój mąż też cię przecież zdradza- powiedziałam.
A ty informujesz swego męża,że się w kimś zakochałaś i on cię wysyła
do jego łóżka. Dla mnie to jakieś dziwne, no ale widać, że wam taki
układ pasuje.
Przynajmniej się wzajemnie nie oszukujemy, to chyba też coś warte.
Przespał się z tamtą babką dwa razy i sprawa zmarła śmiercią naturalną.
Zaspokoił swą ciekawość i ta zabawka wcale mu się nie spodobała.
Wiesz, zakazany owoc zawsze kusi -podany na tacy- niekoniecznie.
A nie boisz się, że za którymś razem ten nie zakazany owoc jednak
bardziej zasmakuje i on inną pokocha i odejdzie od ciebie?
Marta uśmiechnęła się- a jaką ty masz gwarancję, że twój mąż nie
zakocha się w jakiejś kobiecie i nie zacznie cię zdradzać a w końcu
poprosi o rozwód?
Mój przynajmniej nie musi kłamać, a twój najprawdopodobniej
nie przyjdzie i nie powie ci, że się zakochał, tylko cichutko cię zdradzi.
No niby racja- przyznałam niezbyt chętnie.
I pomyślałam o kilku kolegach z pracy, którym wydawało się, że
biblioteka to taki duży konfesjonał a bibliotekarka to spowiednik.
Oni wszyscy jęczeli w kółko jacy są biedni, niezrozumiani przez te
okropne żony, stłamszeni,zmuszani do wszystkiego, na co nie
mieli ochoty.
Nie opowiedziałam mojemu mężowi o Marcie i jej nieco
nietypowym małżeństwie.
Rozszerzyłam tylko nieco listę tego czego nie musimy robić razem.

piątek, 28 grudnia 2018

Uzależnieni- II

No i co dalej??? Opowiadaj!!!- jędze poganiały Igę. Bo przecież fajnie jest
słuchać opowieści o początkach znajomości. Zawsze początki bywają miłe,
ciekawe, obiecujące.
Iga przyniosła następny dzbanek kawy i kontynuowała opowieść.
Postawiłam sobie masaż, zaszalałam za całe 30€, bowiem masażysta
stwierdził, że same nogi to wyrzucony pieniądz i zrobił  "całość".
Odpuściłam sobie kolację, odświeżyłam włosy, zminimalizowałam make up,
wcisnęłam się w sukienkę na ramiączkach by było mi mniej gorąco, do
samego wyjścia leżałam z nogami na ścianie, cały czas zastanawiając się
czemu mi tak odbiło. Bo facet owszem, miły, ale urodą nie olśniewa.
Super tańczy, to wszystko przez ten taniec. No ale przecież ja nigdy nie
miałam hopla na punkcie tańca!
Zjechałam z tego naszego 7 piętra do holu- rzeczywiście- umówiona ze mną
żyrafa stała przy recepcji. Patrząc na niego pomyślałam - ma zgrabny tyłek.
I fajną koszulę, kurczę, to chyba jedwab!
Podeszłam do recepcji, oddałam klucz od pokoju , recepcjonista wziął go
ode mnie i jakoś dziwnie  na mnie spojrzał, jakby chciał mnie zapamiętać.
Bałem się czy przyjdziesz- tymi słowami powitał  mnie Dominik. Wyglądałaś
na bardzo zmęczoną i zastanawiałem się nawet jak cię w tym hotelu odnaleźć,
gdybyś jednak nie przyszła.
Do dyskoteki dotarliśmy żółwim krokiem podziwiając po drodze spokojne morze.
Dominik poinformował mnie, że zarezerwował dla nas stolik, żebyśmy mieli gdzie
w spokoju chwilę odpocząć, napić się czegoś i posłuchać muzyki, bo będzie grał
jakiś meksykański zespół.
A zejście  na dół, na parkiet wcale nie  będzie dla nas męczące, bo to tylko 20
schodków.
Coś na kształt kelnera przyszło zapytać się co podać i nim zdążyłam  otworzyć
dziób Dominik zamówił dzbanek sangrii z całą furą owoców w środku.
Ku memu zaskoczeniu przeprosił, że nie dał mi dojść do słowa, ale on wie, że to
co zamówił jest pyszne, lekkie, a alkoholu ma  mniej niż piwo.
Długo nie posiedzieliśmy przy tym stoliku, muzyka ściągnęła nas na parkiet.
Byliśmy jedną z nielicznych par, które tańczyły w dość ścisłym objęciu, nawet
piruety kręciłam w oddaleniu co najwyżej 20 cm od Dominika, zawsze chroniona
jego ręką.
Po kilku tańcach, gdy  kołysaliśmy się w rytmie jakiegoś swingu pomyślałam:
"o kurczę, to nawet lepsze niż seks!". Czułam jak przez nasze ciała przechodzą
wibracje, idealnie w rytm tego co grają, a ja odpływam myślami gdzieś w Kosmos.
Przez cały ten czas słyszałam tylko muzykę, czułam jakieś upojenie i spokój.
Na Ziemię sprowadził mnie głos didżeja i zmiana rytmu.
A Dominik nieco mocniej mnie objął i .......niemal czystą polszczyzną powiedział-
cudownie się z tobą tańczy! Omal nie wypadłam z rytmu z wrażenia.
Jędze siedziały  zasłuchane, ale wiadomość, że ten świetny tancerz odezwał się
po polsku, wywołała wielogłos- to on nasz rodak?
Iga roześmiała się - w połowie rodak.  Wyszliśmy nieco wcześniej z dyskoteki.
Poszliśmy do sąsiedniego ogródka kawiarnianego, gdzie  było dobrze słychać
to, co grali w dyskotece. Dominik zamówił dla nas kawę, tapas, wino.
Gdy już zaspokoiliśmy głód, stwierdził, że jeżeli pozwolę to on mi pokrótce
powie kilka słów o sobie, bo bardzo chce by nasza znajomość potrwała nieco
dłużej niż pobyt na wakacjach.
Część opowieści była po polsku, jak brakowało słów uzupełniał opowieść
angielskim. Może nie była to wesoła opowieść, no ale nie każdy ma wesołe
życie od narodzin do śmierci.
To on umarł?- zapytała idiotycznie Danka.
Iga spiorunowała ją wzrokiem -jak wiesz lepiej to dokończ za mnie, a jak
nie wiesz to się zamknij.
I popłynęła opowieść o Dominiku. Dominik był wynikiem grzesznej ale bardzo
gorącej miłości  swych rodziców. Poznali się na jakimś międzynarodowym
obozie studenckim. Ona była Polką, on Hiszpanem.
Cztery tygodnie obozu, trochę "krzakoterapii", łzy rozstania, a w Polsce okazało
się, że dziewczyna jest w ciąży. Pomimo próśb i gróźb nie wyjawiła kto jest
ojcem dziecka. Mały Dominik miał w metryce jakieś zmyślone imię ojca i
panieńskie nazwisko matki. I pewnie nigdy nie poznałby swego ojca gdyby nie
choroba jego matki.
Wiedziała, że choroba może skrócić jej życie w każdej chwili i wtedy napisała
do ojca swego dziecka. Odpowiedzi nie było bardzo długo, ale pewnego wieczoru,
kilka dni po 10 urodzinach Dominika zjawili się w ich domu dwaj panowie -ojciec
i dziadek Dominika. Z pomocą prawnika, sądu i licho wie kogo jeszcze zrobiono
Dominikowi badania genetyczne za granicą, które potwierdziły ojcostwo Hiszpana.
Hiszpan co prawda miał narzeczoną i wyznaczony termin ślubu, ale narzeczona
która chyba była bardzo mądrą osobą, stwierdziła, że w tej sytuacji ona nie widzi
powodu do zrywania zaręczyn i w razie potrzeby zajmie się dzieckiem swego
męża. I dziesięcioletni Dominik wraz z nowopoznanym ojcem i swym dziadkiem
wyjechał do Hiszpanii. Był to ostatni moment, bo w dwa miesiące później jego
matka zmarła. W Hiszpanii jego dziadek zażądał by dziecko urzędowo usynowić,
dając mu nazwisko ojca.
Macocha była bardzo przejęta jego losem i traktowała jak własne  dziecko.
W dwa lata później rodzina powiększyła się o dziewczynkę.
I tym sposobem Dominik został Hiszpanem. Ojciec zapewnił mu dobre warunki,
Dominik ukończył medycynę i zaraz po ukończeniu studiów zajął się robieniem
doktoratu. W Polsce bywał rzadko.
A jego wzrok przykuł w jadalni widok  pozbawionej buta stopy Igi, którą wybijała
pod stolikiem rytm granego utworu. Pomyślał, że ktoś, kto tak wybija stopą dość
skomplikowany rytm pewnie dobrze tańczy. I nie pomylił się. Trochę ją śledził ,
 czy chodzi sama czy z kimś, podpatrzył, że idzie na dyskotekę i poszedł za nią.
Zupełnie jak jakiś małolat, ale słowo- zaintrygowałaś mnie - dokończył.
W ramach wymiany opowieści rodzinnych opowiedziałam mu o swoim wielce
krótkim  epizodzie małżeńskim i powiedziałam, że jest raczej mało  realne bym
ponownie zdecydowała się na jakieś małżeństwo.
A tak poza tym to on jest ode mnie młodszy - o całe pięć lat.
Iga, a jak długo go znasz? - Marzena zawsze była wielce dociekliwa.
Trzy lata, a widujemy się w czasie naszych urlopów i wtedy z reguły bywamy
w Portugalii, bo taniej, we wszystkie święta spotykamy się we Włoszech
a czasem on przyjeżdża do Polski. I teraz też jest w Polsce.
Słuchajcie, sprawa wygląda tak, że on chce byśmy się pobrali a ja boję się
małżeństwa niczym diabeł święconej wody!
A trzecia jędza, dotychczas milcząca powiedziała cicho-  nie widzę problemu.
Ale widzę, że jest ci z nim dobrze, ukrywałaś jego istnienie nawet przed nami,
a teraz usiłujesz ukryć sama przed sobą fakt, że go kochasz.
Szkoda, że sama siebie nie słyszysz gdy o nim opowiadasz - to jest normalny
"hymn miłości".
Iga, chociaż bała się wyjazdu na stałe z Polski zgodziła się jednak zostać żoną
Dominika.
Miesiąc miodowy spędzili w Meksyku, słuchając ulubionej muzyki i tańcząc
do całkowitego zmęczenia.
Ojciec Dominika w ramach prezentu ślubnego podarował im apartament na
Costa Blanca, niedaleko dyskoteki gdzie się poznali.
Taniec nadal jest ich żywiołem, a Iga gdy kiedyś wpadła na kilka dni do kraju
nad Wisłą i spotkała się z jędzami stwierdziła, że taniec i seks są w wykonaniu
jej męża bezbłędne.
Wniosek - należy znaleźć faceta, który naprawdę świetnie tańczy.

                                     KONIEC

czwartek, 27 grudnia 2018

Uzależnieni

Iga, jedna z czterech jędz w wieku balzakowskim, zwołała sabat.
I teraz cztery jędze siedziały u  Igi w domu przy czterech małych stolikach
dziwnie przypominających taborety, z namysłem przebierały w miseczkach
z bakaliami, sącząc kawę i curaso.
Kobieta będąc w wieku balzakowskim ma już pewne doświadczenie życiowe
i najczęściej wie, że małżeństwo jest czasami średnią frajdą, bo jest instytucją
w której jest zdecydowanie zbyt mało pracowników. I bardzo często wie, że
 łatwo pomylić pożądanie z miłością no a potem - rozczarowanie i płacz i
burza myśli co dalej z tym fantem zrobić. Trwać w związku dla dobra dziecka
czy może jednak rozejść się na dobrych warunkach?
Iga była już dawno po rozwodzie, jej małżeństwo przetrwało zaledwie 2 lata, bo
uroczy, słodki mąż zbyt często zaglądał do kieliszka, zwłaszcza w drugim roku
trwania małżeństwa. Nie było awantur, jakiejś przemocy domowej czy czegoś
w tym stylu, ale średnio co drugi dzień docierał do domu ledwie przytomny.
I cały czas był zdania, że nie jest nałogowcem, bo : "ja cały czas wiem ile wypiłem,
wiem z kim piłem, a piję bo mi koniak smakuje".
No fakt, nie upijał się zwykłą wódą, ale niezłym  gatunkowo koniakiem.
Rozwód przebiegł bezboleśnie i przy okazji Iga dowiedziała się, że "biedaczka
rozpili koledzy na studiach, bo mieszkał w akademiku a tam strasznie pili ci
studenci" jak w dzień po rozwodzie powiedziała  jego matka.
Teściowa dodała jeszcze, że miała nadzieję, że Iga wyciągnie "biedaczka" z nałogu,
a że tego nie zrobiła to pewnie dlatego, że go nie  kochała.
Na szczęście mieszkanie było własnością rodziców Igi, którzy wprawdzie mieli je
przepisać na Igę, ale nieco zwlekali z tym krokiem.
Wystarczyło więc spakować dobytek "biedaczka" w kilka pudeł i walizek  i wysłać
na  adres teściowej.
Drugim szczęściem było to, że nie mieli dziecka. Iga odetchnęła i postanowiła,
że nigdy więcej nie zwiąże się żadnym węzłem małżeńskim.
Przez długi czas nie spotykała się z nikim, potem krótko spotykała się z pewnym
całkiem sympatycznym blondynem, ale znajomość zmarła śmiercią naturalną
gdy Iga wytłumaczyła człowiekowi, że mogą się spotykać, ale ona nie jest
zainteresowana seksem. Sympatyczny blondyn zwinął żagle, włączył silnik
i odpłynął.
Pozostałe jędze były zamężne, dwie nawet zdobyły się na urodzenie dziecka, a
trzecia jakoś wymigała się jak na razie od macierzyństwa, twierdząc, że dziecko
jest czynnikiem konfliktogennym w małżeństwie.
Tę opinię z wielkim przekonaniem powtarzał jej mąż.
Iga nie często zwoływała sabat, więc jędze tak naprawdę usychały z ciekawości
po co je na ten  sobotni wieczór zwołała.
Wreszcie Iga powiedziała: muszę się wam do czegoś przyznać - wpadłam (tu na
moment zawiesiła głos) w uzależnienie.
Jędze oniemiały i wytrzeszczyły oczy próbując spojrzeniem odgadnąć o co idzie.
No co was tak zatkało?  Nie zaczęłam pić ani palić ani nie dostałam świra na
punkcie seksu - ja tylko uzależniłam się od..... tańca.
I żeby było "jaśniej", posłuchajcie tego, to tylko 6 minut

Po sześciu minutach jędze zarzuciły Igę pytaniami. Primo powątpiewały czy
to jest muzyka do tańca. Były też sugestie, że zakochała  się w Carlosie, ale nawet
ta co to powiedziała zaraz odrzuciła  tę ewentualność  bo dzisiejszy widok Carlosa
Santany ranił oczy tych, które go pamiętały z czasów Woodstock .
Wreszcie jedna zapytała całkiem przytomnie: sama tańczysz te  kawałki czy z kimś
czy też może zapisałaś się do jakiejś formacji tanecznej?
Iga roześmiała się- nie tańczę sama, tańczę z facetem. Nie zapisałam się do żadnej
szkoły tańca ani do żadnego klubu, tańczymy bo lubimy tańczyć. Sama jestem
tym wszystkim zadziwiona, nawet nie wiedziałam, że tak bardzo lubię tańczyć.
Z moim mężem tańczyłam raptem trzy razy, czyli o trzy razy za dużo. Nie lubił
tańczyć, bo po prostu nie umiał. Polscy panowie mawiają o sobie "my nie tańcory,
my jebce", ale tak naprawdę są kiepscy w obu dyscyplinach.  Zero wdzięku, zero
kurtuazji, zero wirtuozerii, zero troski o partnerkę. I w tańcu i w seksie.
Czy to znaczy, że tańczysz z jakimś "zagranicznikiem"? - zapytała Marzena.
Nie, on z pochodzenia jest  Polakiem, ale wychował się i studiował w Europie.
Iga, powiedz wreszcie co jest grane! Rzucasz jakieś ochłapy wiadomości i nie
bardzo wiadomo jak to razem w całość połączyć- jędze   naciskały na Igę.
Kto jest tym ideałem? No powiedz wreszcie!
No facet- po prostu facet. Nienachalnej urody, szczupły,190 cm wzrostu. Szatyn
o niebieskich oczach. Doktor medycyny. Poznałam go w Hiszpanii, na dyskotece.
Zaprosił mnie  do tańca i przy pierwszym "kawałku"   omal nie dostałam zawału
ze zdziwienia- pierwszy raz trafił mi się taki tancerz - czułam jakoś podświadomie
jak mam tańczyć, czułam niemal jak krąży jego krew, prowadził delikatnie ale tak
jakoś bardzo stanowczo. Jest wysoki, więc nawet moje wysokie szpilki i 170 cm
wzrostu nie ułatwiały mi zerknięcia na jego twarz.
"Cudownie pani tańczy, czy  pozwoli pani, że spędzimy ten wieczór na parkiecie
razem?" - zapytał całkiem zgrabną angielszczyzną.
A ja, totalna debilka, zgodziłam się. Przetańczyliśmy calutką noc, niewiele
odpoczywając na tarasie, akurat tyle, by wypić dwa razy po lampce  sangrii.
W pewnej chwili podeszła do mnie koleżanka z którą mieszkałam w pokoju by mi
powiedzieć, że ona wraca do hotelu, bo następnego dnia jedzie  na wycieczkę, ale
nie jest pewna, czy mam swój klucz, więc się  melduje. Oczywiście mówiła to
wszystko po polsku, mój tancerz nawet okiem  nie mrugnął,  że wie co ona mówi.
Gdy juz odchodziła powiedział tylko do niej po angielsku, że on odprowadzi mnie
do hotelu, gdy już skończymy tańczyć.
I faktycznie odprowadził- byłam zmęczona, nogi  mnie bolały, oczy mi się kleiły
a ten kilometr do hotelu wydawał mi się pięciokilometrową odległością.
Po drodze przyjrzałam mu się- facet nie olśniewał urodą, ale miał dobrą figurę,
wzrost siatkarza,  ręce trzymał przy sobie, cały czas rozmawialiśmy o muzyce,
o tym czego lubimy słuchać -oczywiście niemal tego samego, z małymi wyjątkami.
Dowiedziałam się, że na imię ma Dominik  i jest na urlopie.
 Zapytał się, czy dam się namówić na inną dyskotekę, tam jest sporo muzyki
latynoamerykańskiej, poza tym tamta jest jeszcze bliżej od mojego hotelu bo tylko
pół kilometra. Umówiliśmy się na wieczór, na 21,00- będzie czekał  obok recepcji.
Pomyślałam, że zapewne nie będzie koło recepcji więcej takich żyraf, bo nawet nie
bardzo wiedziałam czy go rozpoznam.
Spałam do obiadu, gdy schodziłam do jadalni wydawało mi się, że widzę Dominika
wychodzącego z holu hotelu do ogrodu. Mam omamy, pomyślałam, po obiedzie
pójdę na basen, po basenie na masaż, w końcu młódką nie jestem i po tak męczącej
nocy muszę się zregenerować.
                                                       ciąg dalszy nastąpi