niedziela, 8 maja 2022

Trudny wybór - 12

Gdy dojechali do  domu z ojcem, którego jedyny posiłek tego  dnia stanowiły herbatniki  zakupione w kiosku znajdującym  się w holu prywatnej  kliniki, wpierw szybko zjedli obiad, a potem zaczęli omawiać zaistniałą  sytuację. 

Oczywiście   wszyscy byli  szczęśliwi, że Piotr  nie ma  chłoniaka.  Piotr i Helena opowiadali młodym o  tym, jak koszmarnie  dużo pacjentów jest  w Instytucie, że czeka  się  godzinami w kilometrowych kolejkach by się  zapisać   na badania  lub do lekarza, że olbrzymi  parking jest zapchany  kompletnie  a cały personel jest  tu  totalnie przeciążony. Adela przypomniała  sobie, że ze trzy  lata wcześniej była tu jako osoba  towarzysząca koleżance, która była  pacjentką tzw. "chirurgii jednego  dnia", po prostu usuwali jej  znamię na skroni, na które  zwrócił uwagę jej  fryzjer, mówiąc, że chyba powinna pójść z tym do onkologa. I wtedy też  były tłumy w holu do recepcji,  ale koleżanka była już po wszystkich   badaniach i miała się zgłosić  już na oddziale. U pielęgniarki oddziałowej podpisała oświadczenie że: dostała miejsce leżące, służbowe kapcie i służbową  tunikę, a tak  naprawdę nie  dostała nic- przed  zabiegiem siedziała pod  gabinetem  zabiegowym na twardym,  drewnianym  krześle, a po zabiegu siedziała  dwie godziny w  fotelu w dawnej "świetlicy" tego oddziału, do samego  zabiegu nie dostała żadnej  tuniki, leżała na  stole w majtkach i biustonoszu, nakryta ręcznikiem. Zabieg wykonywał osobiście ordynator  oddziału, który przeprosił ją  za spartańskie  warunki, znieczulenie miejscowe było kiepskie i cały  zabieg wycinania znamienia był bardzo  bolesny. Pan ordynator powiedział jej po  zabiegu, że powinna temu fryzjerowi podziękować za wysłanie jej do onkologa, bo zmiana była już  na tyle  głęboko, że typowe dla tego zabiegu  znieczulenie tak głęboko  nie  sięgało, stąd bolało. No a jak widać to  pacjentów onkologicznych  z  roku  na rok przybywa a warunki się tylko pogarszają i nie jest  to wina  lekarzy. 

Nowy dyrektor przyjechał do biura o  zupełnie niechrześcijańskiej porze,  czyli o godzinie 8,00 rano- zaledwie w pół godziny po tym  jak  zaspani  ludzie zasiedli  przy  swoich  biurkach. Jak stwierdziła  potem sekretarka, to przez  niego nie zdążyła kwiatków w sekretariacie i jego gabinecie  podlać. No istna  tragedia!

Dobrze, że dosłownie 15 minut przed jego przyjazdem do  firmy, zaprzyjaźniona z sekretarką jedna  z pracowniczek Zjednoczenia  zatelefonowała do niej, że właśnie jedzie  do  nich  nowy dyrektor, więc przynajmniej "na  bramie" był porządek, a portierzy nieco ogarnięci.

Nowy dyrektor polecił sekretarce by na  godzinę 12,00 przyszli  do  sali konferencyjnej wszyscy  kierownicy działów  Ośrodka Badawczo Rozwojowego i Zakładu Doświadczalnego.  Hmmm, chrząknął Emil - coś mi ta godzina przypomina, 12,00, czyli spotkanie  w samo południe. Nie  znam  go, chyba  zbyt rzadko bywałem w Zjednoczeniu. No  ale dobrze, że nikt nie  wpadł  na  pomysł by awansować na to  miejsce naszego technicznego. Na  wszelki wypadek  napiję  się wcześniej  kawy,  bo  nie wiadomo jak długo nas tam  potrzyma. Wrócił po 25  minutach i  powiedział - zawodowo wydaje  mi się  niezły, chyba tylko trochę  za bardzo  sam  sobą  jest  zachwycony. Chociaż -  mam wrażenie że to poza.

Jeszcze  tego  samego dnia Adela   miała okazję ujrzeć  "nową  miotłę". Akurat rozmawiała z pełnym szacunkiem ze swym promotorem gdy po króciutkim stuknięciu otworzyły  się  drzwi i stanął w nich  nowy naczelny. Wszedł do środka i szepnął - poczekam - zamknął za sobą  drzwi i zaczął intensywnie wpatrywać  się  w Adelę i słuchać co mówi. A jedyne  co mówiła to  było "tak,  panie  profesorze,  oczywiście panie  profesorze, rozumiem panie profesorze, oczywiście, sprężę  się, tak, tak, oczywiście,  dziękuję, rozumiem,  to bardzo uprzejme z pana  strony,staram  się" i szybko coś  zapisywała  na kartce.

Gdy  skończyła rozmowę i odłożyła  słuchawkę telefonu,  niezbyt przytomnym wzrokiem obrzuciła przybyłego i  powiedziała: przepraszam, rozmawiałam z profesorem, moim  promotorem,  już  słucham  pana, w  czym  mogę  pomóc?   

Przybyły z uśmiechem powiedział - eeech,  w niczym, robię po prostu  obchód by poznać innych  pracowników, bo  kierowników już  spotkałem na naradzie.  A panią to ja  już  chyba kilka  razy  gdzieś widziałem.  Ale ja raczej pana nie widziałam, panie  dyrektorze, albo po prostu  nie  pamiętam odpowiedziała  Adela. 

Dyrektor  stał nic  nie mówiąc i  chyba  szukał w  pamięci gdzie  widział Adelę - coś mi się  w pani wyglądzie  nie  zgadza, ale  kojarzę  panią z Czechosłowacją . Chyba to jednak pani  była  asystentką dyrektora G. i protokołowała   pani naradę z Czechami. A potem jeszcze  widziałem panią  w ministerstwie. Dbała  pani o tego faceta  niczym kwoka o  pisklę, była pani ozdobą programu "asystent dyrektora". Aż  szkoda, że ta inicjatywa jakoś się mało przyjęła. 

Adela już "odzyskała teren" i powiedziała -  program  się  nie przyjął, bo niektórzy dyrektorzy uważali, że asystent dyrektora to  nowa   nazwa  kogoś kto  jest rodzajem służącej,  niańki i dziewczyny  do towarzystwa. Akurat dyrektor G. prawidłowo rozumiał moje  obowiązki, więc  się nam dobrze razem pracowało. Jego  córka jest  moją rówieśnicą.  Odeszłam  stamtąd, bo kończę studia  prawnicze i trudno było czasowo wszystko poukładać, bo  musiałam  wyjeżdżać z  dyrektorem we  wszystkie jego podróże. Właśnie po tym tygodniowym pobycie w Czechosłowacji odeszłam z ministerstwa. A w czasie tej  rozmowy  dowiedziałam się od  pana profesora G. że obrona musi być najpóźniej na  początku listopada, bo on potem  wyjeżdża z Polski na 6 miesięcy.   I jak, zdąży pani?     Muszę, bo jednocześnie robię aplikację na  rzecznika  patentowego, ale przystępując do egzaminu  muszę  mieć tytuł magistra.

Podziwiam i współczuję. A co mąż na  to? Rozumie moją  sytuację i pomaga mi, bo sam jest rzecznikiem patentowym. A gdzie ten pani mąż jest teraz? U konstruktorów, omawiają jakieś nowe urządzenie. A czy rzecznik  patentowy nie  powinien  aby mieć  wykształcenia technicznego? Adela odpowiedziała- rzecznik  patentowy musi być  albo inżynierem w  branży w której zajmuje  się ochroną patentową  albo magistrem prawa. Takie  są  wymogi. 

Czy  nie obrazi  się pani, jeśli  zadam nieco prywatne pytanie?  Adela uśmiechnęła  się - postaram  się nie obrazić. A jak  to jest być z mężem razem 24 godziny  na dobę?- spytał.  Da się to  wyrobić, jesteśmy dopiero co po ślubie - odpowiedziała  z  uśmiechem Adela. Nie jestem z nim  całymi dniami  w biurze,chodzę na kurs w Urzędzie  Patentowym, poza tym w domu piszę pracę  magisterską, mam konsultacje  z profesorem na uczelni. W biurze też  nie  siedzimy cały  czas razem, bo on musi wiele czasu  być z konstruktorami, a ja muszę wciąż przeglądać aktualności,  buszować  w  Biuletynach Urzędu Patentowego i sprawdzać co nowego opatentowano i jak to się ma do prac naszego OBR,  więc  wiele czasu spędzam  w  naszej bibliotece.   

Ufff, to jest pani  zapracowana! A jaki  ma pani temat  pracy magisterskiej?  Powiązany z moją przyszłą  pracą - piszę o  ochronie  praw autorskich.

W tym  momencie  do pokoju wszedł Emil - oooo, pan dyrektor! Właśnie wracam z Zakładu Doświadczalnego, chyba  coś opatentujemy! To byłoby świetne! - rozpromienił się dyrektor. A ja zajmuję czas  pana zapracowanej  żonie.  Adela  wstała od  biurka i  powiedziała - za chwilę zrobię  kawę, czy pana, panie dyrektorze, też mam uwzględnić?  Jak najbardziej! Przy  kawie porozmawiamy o tym  ewentualnym patencie. Po kawie,  do której Adela podała  domowe chipsy  serowe własnej  roboty dyrektor poszedł dalej poznawać personel OBR-u. Gdy wychodził Adela przekazała Emilowi "tajemnym  znakiem" wiadomość, że wszystko w porządku i facet też  w porządku.

No popatrz kochana- okazuje się, że zna  ciebie  pół Warszawy! To może  szkoda, że nie pracowałam w URM-ie - wtedy  znała  by mnie już  zapewne cała Warszawa - odgryzła  się Adela.  Gdybyś bywał w Ministerstwie i załatwiał sprawy inwestycyjne to też  byś mnie  znał już  wcześniej. Śmiać  mi się  chce, bo facet w pewnej  chwili stwierdził, że kojarzy  mnie z konferencją która  była w Czechosłowacji, tylko coś  mu się  nie  zgadza w moim  wyglądzie. Pominęłam to głębokim  milczeniem- ja po prostu wtedy miałam włosy w  zupełnie innym  kolorze. Poza tym zadał mi  pytanie jak to jest  być z własnym mężem 24 godziny na dobę, więc  mu powiedziałam, że  da się to przeżyć, bo jesteśmy  dopiero  co  po ślubie. No i przy  okazji  wpuściłam mu, że wychodzę 3 razy  w tygodniu  wczesniej, że robię aplikację na  rzecznika. 

Powiedziałabym, że to całkiem sympatyczny  facet, ciekawa jestem  jak się będzie z nim pracowało   sekretarce, bo facet robi na  mnie  wrażenie poukładanego, dociekliwego i pamiętliwego. Powiedział mi, że dbałam o swego  dyrektora  jak  kura o pisklaka.  Nie  powiedziałam  mu, że musiałam  dbać bo  facet  był cukrzykiem, który nie  chciał się  pogodzić z różnymi ograniczeniami i  wymogami jakie niesie  ze sobą  ta  choroba.  Wolałam zadbać, wysłuchać narzekań,  niż widzieć jak facet pada na glebę i trzeba szybko wzywać pogotowie modląc  się  w  duchu by na  moich oczach  nie odszedł w inny  wymiar.

Ale jeszcze  nie  powiedziałam ci najważniejszego, o czym powiedziałam  dyrekcji, bo wkitłasił  się tu gdy  akurat  rozmawiałam z promotorem- obrona  musi być najdalej w listopadzie, bo potem on wyjeżdża z Polski na dość  długo. I stwierdził, że to załatwi, nawet gdybym  miała być jedyną broniącą  swej pracy. No i mam  mu dać do  poczytania to co już napisałam. Więc wynika  z tego, że na razie  muszę odłożyć ad acta wszystkie inne sprawy i tylko tym się  zająć no i  chodzeniem na kurs. Koniec z wolnymi  weekendami dla  mnie! 

Oooo, to fajna  wiadomość. Pomogę ci we wszystkim,  nie ma  sprawy-  zapewnił  ją  Emil.

                                                                 c.d.n.