Gdy dojechali do domu z ojcem, którego jedyny posiłek tego dnia stanowiły herbatniki zakupione w kiosku znajdującym się w holu prywatnej kliniki, wpierw szybko zjedli obiad, a potem zaczęli omawiać zaistniałą sytuację.
Oczywiście wszyscy byli szczęśliwi, że Piotr nie ma chłoniaka. Piotr i Helena opowiadali młodym o tym, jak koszmarnie dużo pacjentów jest w Instytucie, że czeka się godzinami w kilometrowych kolejkach by się zapisać na badania lub do lekarza, że olbrzymi parking jest zapchany kompletnie a cały personel jest tu totalnie przeciążony. Adela przypomniała sobie, że ze trzy lata wcześniej była tu jako osoba towarzysząca koleżance, która była pacjentką tzw. "chirurgii jednego dnia", po prostu usuwali jej znamię na skroni, na które zwrócił uwagę jej fryzjer, mówiąc, że chyba powinna pójść z tym do onkologa. I wtedy też były tłumy w holu do recepcji, ale koleżanka była już po wszystkich badaniach i miała się zgłosić już na oddziale. U pielęgniarki oddziałowej podpisała oświadczenie że: dostała miejsce leżące, służbowe kapcie i służbową tunikę, a tak naprawdę nie dostała nic- przed zabiegiem siedziała pod gabinetem zabiegowym na twardym, drewnianym krześle, a po zabiegu siedziała dwie godziny w fotelu w dawnej "świetlicy" tego oddziału, do samego zabiegu nie dostała żadnej tuniki, leżała na stole w majtkach i biustonoszu, nakryta ręcznikiem. Zabieg wykonywał osobiście ordynator oddziału, który przeprosił ją za spartańskie warunki, znieczulenie miejscowe było kiepskie i cały zabieg wycinania znamienia był bardzo bolesny. Pan ordynator powiedział jej po zabiegu, że powinna temu fryzjerowi podziękować za wysłanie jej do onkologa, bo zmiana była już na tyle głęboko, że typowe dla tego zabiegu znieczulenie tak głęboko nie sięgało, stąd bolało. No a jak widać to pacjentów onkologicznych z roku na rok przybywa a warunki się tylko pogarszają i nie jest to wina lekarzy.
Nowy dyrektor przyjechał do biura o zupełnie niechrześcijańskiej porze, czyli o godzinie 8,00 rano- zaledwie w pół godziny po tym jak zaspani ludzie zasiedli przy swoich biurkach. Jak stwierdziła potem sekretarka, to przez niego nie zdążyła kwiatków w sekretariacie i jego gabinecie podlać. No istna tragedia!
Dobrze, że dosłownie 15 minut przed jego przyjazdem do firmy, zaprzyjaźniona z sekretarką jedna z pracowniczek Zjednoczenia zatelefonowała do niej, że właśnie jedzie do nich nowy dyrektor, więc przynajmniej "na bramie" był porządek, a portierzy nieco ogarnięci.
Nowy dyrektor polecił sekretarce by na godzinę 12,00 przyszli do sali konferencyjnej wszyscy kierownicy działów Ośrodka Badawczo Rozwojowego i Zakładu Doświadczalnego. Hmmm, chrząknął Emil - coś mi ta godzina przypomina, 12,00, czyli spotkanie w samo południe. Nie znam go, chyba zbyt rzadko bywałem w Zjednoczeniu. No ale dobrze, że nikt nie wpadł na pomysł by awansować na to miejsce naszego technicznego. Na wszelki wypadek napiję się wcześniej kawy, bo nie wiadomo jak długo nas tam potrzyma. Wrócił po 25 minutach i powiedział - zawodowo wydaje mi się niezły, chyba tylko trochę za bardzo sam sobą jest zachwycony. Chociaż - mam wrażenie że to poza.
Jeszcze tego samego dnia Adela miała okazję ujrzeć "nową miotłę". Akurat rozmawiała z pełnym szacunkiem ze swym promotorem gdy po króciutkim stuknięciu otworzyły się drzwi i stanął w nich nowy naczelny. Wszedł do środka i szepnął - poczekam - zamknął za sobą drzwi i zaczął intensywnie wpatrywać się w Adelę i słuchać co mówi. A jedyne co mówiła to było "tak, panie profesorze, oczywiście panie profesorze, rozumiem panie profesorze, oczywiście, sprężę się, tak, tak, oczywiście, dziękuję, rozumiem, to bardzo uprzejme z pana strony,staram się" i szybko coś zapisywała na kartce.
Gdy skończyła rozmowę i odłożyła słuchawkę telefonu, niezbyt przytomnym wzrokiem obrzuciła przybyłego i powiedziała: przepraszam, rozmawiałam z profesorem, moim promotorem, już słucham pana, w czym mogę pomóc?
Przybyły z uśmiechem powiedział - eeech, w niczym, robię po prostu obchód by poznać innych pracowników, bo kierowników już spotkałem na naradzie. A panią to ja już chyba kilka razy gdzieś widziałem. Ale ja raczej pana nie widziałam, panie dyrektorze, albo po prostu nie pamiętam odpowiedziała Adela.
Dyrektor stał nic nie mówiąc i chyba szukał w pamięci gdzie widział Adelę - coś mi się w pani wyglądzie nie zgadza, ale kojarzę panią z Czechosłowacją . Chyba to jednak pani była asystentką dyrektora G. i protokołowała pani naradę z Czechami. A potem jeszcze widziałem panią w ministerstwie. Dbała pani o tego faceta niczym kwoka o pisklę, była pani ozdobą programu "asystent dyrektora". Aż szkoda, że ta inicjatywa jakoś się mało przyjęła.
Adela już "odzyskała teren" i powiedziała - program się nie przyjął, bo niektórzy dyrektorzy uważali, że asystent dyrektora to nowa nazwa kogoś kto jest rodzajem służącej, niańki i dziewczyny do towarzystwa. Akurat dyrektor G. prawidłowo rozumiał moje obowiązki, więc się nam dobrze razem pracowało. Jego córka jest moją rówieśnicą. Odeszłam stamtąd, bo kończę studia prawnicze i trudno było czasowo wszystko poukładać, bo musiałam wyjeżdżać z dyrektorem we wszystkie jego podróże. Właśnie po tym tygodniowym pobycie w Czechosłowacji odeszłam z ministerstwa. A w czasie tej rozmowy dowiedziałam się od pana profesora G. że obrona musi być najpóźniej na początku listopada, bo on potem wyjeżdża z Polski na 6 miesięcy. I jak, zdąży pani? Muszę, bo jednocześnie robię aplikację na rzecznika patentowego, ale przystępując do egzaminu muszę mieć tytuł magistra.
Podziwiam i współczuję. A co mąż na to? Rozumie moją sytuację i pomaga mi, bo sam jest rzecznikiem patentowym. A gdzie ten pani mąż jest teraz? U konstruktorów, omawiają jakieś nowe urządzenie. A czy rzecznik patentowy nie powinien aby mieć wykształcenia technicznego? Adela odpowiedziała- rzecznik patentowy musi być albo inżynierem w branży w której zajmuje się ochroną patentową albo magistrem prawa. Takie są wymogi.
Czy nie obrazi się pani, jeśli zadam nieco prywatne pytanie? Adela uśmiechnęła się - postaram się nie obrazić. A jak to jest być z mężem razem 24 godziny na dobę?- spytał. Da się to wyrobić, jesteśmy dopiero co po ślubie - odpowiedziała z uśmiechem Adela. Nie jestem z nim całymi dniami w biurze,chodzę na kurs w Urzędzie Patentowym, poza tym w domu piszę pracę magisterską, mam konsultacje z profesorem na uczelni. W biurze też nie siedzimy cały czas razem, bo on musi wiele czasu być z konstruktorami, a ja muszę wciąż przeglądać aktualności, buszować w Biuletynach Urzędu Patentowego i sprawdzać co nowego opatentowano i jak to się ma do prac naszego OBR, więc wiele czasu spędzam w naszej bibliotece.
Ufff, to jest pani zapracowana! A jaki ma pani temat pracy magisterskiej? Powiązany z moją przyszłą pracą - piszę o ochronie praw autorskich.
W tym momencie do pokoju wszedł Emil - oooo, pan dyrektor! Właśnie wracam z Zakładu Doświadczalnego, chyba coś opatentujemy! To byłoby świetne! - rozpromienił się dyrektor. A ja zajmuję czas pana zapracowanej żonie. Adela wstała od biurka i powiedziała - za chwilę zrobię kawę, czy pana, panie dyrektorze, też mam uwzględnić? Jak najbardziej! Przy kawie porozmawiamy o tym ewentualnym patencie. Po kawie, do której Adela podała domowe chipsy serowe własnej roboty dyrektor poszedł dalej poznawać personel OBR-u. Gdy wychodził Adela przekazała Emilowi "tajemnym znakiem" wiadomość, że wszystko w porządku i facet też w porządku.
No popatrz kochana- okazuje się, że zna ciebie pół Warszawy! To może szkoda, że nie pracowałam w URM-ie - wtedy znała by mnie już zapewne cała Warszawa - odgryzła się Adela. Gdybyś bywał w Ministerstwie i załatwiał sprawy inwestycyjne to też byś mnie znał już wcześniej. Śmiać mi się chce, bo facet w pewnej chwili stwierdził, że kojarzy mnie z konferencją która była w Czechosłowacji, tylko coś mu się nie zgadza w moim wyglądzie. Pominęłam to głębokim milczeniem- ja po prostu wtedy miałam włosy w zupełnie innym kolorze. Poza tym zadał mi pytanie jak to jest być z własnym mężem 24 godziny na dobę, więc mu powiedziałam, że da się to przeżyć, bo jesteśmy dopiero co po ślubie. No i przy okazji wpuściłam mu, że wychodzę 3 razy w tygodniu wczesniej, że robię aplikację na rzecznika.
Powiedziałabym, że to całkiem sympatyczny facet, ciekawa jestem jak się będzie z nim pracowało sekretarce, bo facet robi na mnie wrażenie poukładanego, dociekliwego i pamiętliwego. Powiedział mi, że dbałam o swego dyrektora jak kura o pisklaka. Nie powiedziałam mu, że musiałam dbać bo facet był cukrzykiem, który nie chciał się pogodzić z różnymi ograniczeniami i wymogami jakie niesie ze sobą ta choroba. Wolałam zadbać, wysłuchać narzekań, niż widzieć jak facet pada na glebę i trzeba szybko wzywać pogotowie modląc się w duchu by na moich oczach nie odszedł w inny wymiar.
Ale jeszcze nie powiedziałam ci najważniejszego, o czym powiedziałam dyrekcji, bo wkitłasił się tu gdy akurat rozmawiałam z promotorem- obrona musi być najdalej w listopadzie, bo potem on wyjeżdża z Polski na dość długo. I stwierdził, że to załatwi, nawet gdybym miała być jedyną broniącą swej pracy. No i mam mu dać do poczytania to co już napisałam. Więc wynika z tego, że na razie muszę odłożyć ad acta wszystkie inne sprawy i tylko tym się zająć no i chodzeniem na kurs. Koniec z wolnymi weekendami dla mnie!
Oooo, to fajna wiadomość. Pomogę ci we wszystkim, nie ma sprawy- zapewnił ją Emil.
c.d.n.