środa, 5 października 2022

Trudny wybór - 121

 Po "karnej  kolacji", jak to określił  Emil,  sam  pozaznaczał na   planie Ursynowa wiele miejsc, które zapewne będą przydatne Leszkowi, gdy uda mu  się przeprowadzić  na Ursynów. Plan  był bardzo kolorowy, bo Adela, gdy go z wielkim zacięciem sporządzała, to różnymi  kolorami  oznakowała ciągi piesze i ciągi "samochodowe".

Leszek z wielką uwagą wpatrywał się w jej "dzieło", w końcu stwierdził:  czy ty aby  nie kończyłaś kartografii? Ale wiesz,  zauważyłem, że tu nie ma drogi do mojego  gabinetu. Adela wzruszyła ramionami - a po co miałam go zaznaczać skoro trafiasz  do nas bez problemu. Pozaznaczałam to co nam  jest potrzebne, bo robiłam to dla  nas i  dla rodziców. Jak będziesz grzeczny i ładnie poprosisz to rozszerzę o taki kawałek by objęło i twój gabinet.Tyle  tylko, że wtedy to już będzie płachta.

Popatrz, tu na  dole  są odnośniki do cyferek - tłumaczył Leszkowi Emil. Na planie  dla  ciebie  nie zaznaczyłem np. zakładu fryzjerskiego,  z którego my korzystamy, sklepu , w którym można  nabyć lub  zbyć używany sprzęt dla   maluszków, nie  zaznaczyłem też przychodni dla maluszków. Ale masz tu taki punkt,  w którym można zamówić projekt np.  kuchni. Arek tam sobie  kuchnię zamawiał i przy okazji naraili  mu wytwórnię mebli, które ma  w chałupie. Z czasem to ty tu sobie pozaznaczasz różne inne tobie przydatne miejsca. Ale jest  tu punkt,  w którym można zamówić żaluzje do okien.  Leszek wpatrywał się w ten dość  oryginalny plan , w końcu zapytał - a powiedzcie mi jak ten plan robiliście?   

Nie  domyślasz  się?- zdziwiła  się  Adela. Dość prosto - uwiodłam pewnego faceta o imieniu Konrad i zeskanował mi plan Ursynowa powiększając  go potem . A dał się uwieść bo znamy się od pierwszej licealnej. Jest fotografem ( a poza  tym chemikiem), pracuje rzut beretem od nas. Nie  wnikałam w szczegóły jak to zrobił, grunt, że zrobił.  Ooo, zobacz, tu jest zaznaczony na planie jako "fotokonrad".  Facet montował dziewczynkę a wyszło mu  z tego trzech chłopców- jeden plus dwojaczki. Ale zdjęcia  robi fajne. Na wiosnę umówimy się  z nim na jakąś sesję zdjęciową  z Milenką.  Na jego zdjęciach to nawet ja chwilami wypadam nieźle.

Ten plan ma jeden feler, bo nie ma  tu podanych odległości w metrach. Ja to robiłam głównie dla siebie i cioci Helenki i wiem ile minut  mi zajmuje droga piechotką lub  samochodem. No a piechotką to znaczy na  szpilkach. Ty na  swoim planie możesz  sobie doświadczalnie to sprawdzić i nanieść sobie  czas potrzebny  tobie. Dam ci jeszcze jeden plan, taką płachtę pt. "plan Warszawy". Też skan, ale na nim Ursynów nie jest powiększony. Moim zdaniem rzecz przydatna,  bo masz  drogi dojazdowe  do Ursynowa. Niedługo i tak będzie na pewno potrzebny nowy plan Warszawy, bo miasto się niesamowicie rozrasta. Popatrz- jeszcze  trochę a Las Kabacki stanie się skwerkiem Ursynowa - przecież  końcowa czy też początkowa stacja metra jest tuż pod lasem. Mnie to trochę przeraża - bo takie miasto-moloch robi  się z Warszawy.  Przejedź się kiedyś samochodem do Konstancina - tam po drodze jest coraz  więcej nowych osiedli domków jednorodzinnych. Ci co tam już mieszkają narzekają, bo rano mają problem  by się wydostać na  szosę prowadzącą do Warszawy. Problemem jest również kwestia wyjścia z dzieckiem  w wózku na spacer - osiedle jest otoczone murem , a poza  murem szczere pole nieużytków i  nie masz  dokąd z tym dzieckiem  w wózku pójść, bo poza  murem jest tylko kawałek  asfaltu do  szosy.  Popatrz- buduje się Miasteczko Wilanów. Ani się spostrzeżemy i dotrze do Ursynowa poprzez Błonia Wilanowskie. Po obu stronach Puławskiej coraz  więcej nowych osiedli domków jednorodzinnych. Budują nawet na terenach dawnych stawów rybnych, które są  teraz  zasypane,  ale teren nie jest zdrenowany.  Pobudowane  są osiedla pomiędzy Wilanowem a Wisłą - niby fajne, ale przy wysokim  poziomie  Wisły i dużych opadach w garażach  podziemnych stoi woda.

Przez moment chcieliśmy mieć domek dla nas i rodziców, ale  tereny pod zabudowę coraz droższe, domki coraz  mniejsze a ogródki niewiele większe od  naszego. I na początku każde takie osiedle to kara za grzechy, bo masz tylko domek, nie masz na takim osiedlu niczego- ani sklepu, ani  szkoły , ani przedszkola  czy żłobka. Komunikacji miejskiej to też  z reguły  wtedy  nie ma.  I dwa razy  dziennie wpieniasz  się jadąc do śródmieścia i wracając stamtąd, w końcu kupujesz na raty drugi samochód i toniesz w długach spłacając kredyty. Mieszkamy w bloku, ale mamy wszystko niemal w zasięgu ręki. Byłoby fajnie, gdyby Arek jednak utworzył kancelarię na Ursynowie. Już sobie ze Stasią wyobrażamy jakby nam  było dobrze  wtedy.  

Emil zaczął się  śmiać - Arek już ma nawet wizję- będziecie obie zatrudnione, ale będziecie raczej na  wyposażeniu Kancelarii a nie w niej  fizycznie, Stasia  zwłaszcza, bo Arek ma dość konserwatywne spojrzenie na pracę zawodową kobiet. Jego kobieta ma być głównie  żoną i matką i ma  się nie przemęczać. Co do ciebie - marzy mu się byś była jego prawą ręką, a mnie tylko trochę wspomagała bo przecież już pracowaliśmy razem. I  z moich opowieści wie, że jednak muszę mieć wsparcie gdy się biznes rozwinie, bo się przecież nie  rozdwoję.

Oczywiście na  samym początku Ursynów nie zachwycał, nie  było sklepów, ale to była inwestycja miejska, państwowa a nie  osób prywatnych budujących na terenach wykupionych przez prywatnych dealerów. A teraz  to niemal miasto w mieście.

Leszek ciężko westchnął. Bardzo chciałbym mieszkać blisko was. Mam cichą nadzieję, że może jednak znajdzie  się coś na tym Ursynowie. Może pani Wanda wkrótce wyzdrowieje i coś się ruszy z mieszkaniem. Czeka mnie  sporo myślenia -  pociąga mnie perspektywa zaprzestania własnej praktyki, bo prawdę mówiąc to jestem  już nieco  tym zmęczony, bo wszystko jest na mojej głowie. Pracując w klinice nie będę  się musiał martwić o to, o co muszę teraz. I mam wrażenie, że finansowo nie będzie  mi  gorzej,  za to będzie mniej spraw na  mojej głowie. Teraz wszystkie  sprawy organizacyjne muszę  sam załatwiać. Bo pani recepcjonistka niestety nie jest  aż tak zorganizowaną osobą.  

Adelko,  a ty znasz tę panią Wandę?  Adela skrzywiła się - trudno powiedzieć, że ją znam,  ale w moim odczuciu to jest najbardziej kontaktową osobą z tych pań kręcących się w Spółdzielni.  My to  chyba  mieliśmy szczęście z tymi mieszkaniami, bo fakt że  sąsiadują z przychodnią lekarską zrażał wiele osób,  ale ona pokazała nam na planie budynku  jak to sąsiedztwo wygląda i jeszcze  powiedziała jacy tam specjaliści urzędują no i że wejścia do przychodni i części  mieszkalnych nie pokrywają  się. I  była na tyle  miła, że poszła z nami na ten  rekonesans. Przy okazji okazało się, że i ta  szkoła nie bruździ, bo nie jest  wcale tuż za płotem a boisko na którym ewentualnie wydzierają  się dzieciaki nie jest na  wprost naszych mieszkań. No i całkiem niezłe jest to, że tak zwane podwórko naszego bloku nie jest parkingiem i nie ma  spalin pod oknami i porannego rozruchu samochodów.

Leszku - masz  przecież namiar na jej komórkę. Jesteś lekarzem, nie  szkodzi, że nie internistą, więc możesz w ramach  troski zaniepokoić się, że tak długo choruje i dowiedzieć  się,  czy może trzeba ją do jakiegoś  speca skierować. Masz w szpitalu,  w którym pracujesz przychodnię, więc  w razie  czego poprosisz któregoś  z kolegów by ją przyjął i przebadał. Z tego co pamiętam w twoim szpitalu jest sporo oddziałów, w każdym  razie jest interna. Bo teraz bez  znajomości to  się trudno do państwowego lekarza  dostać, zwłaszcza do specjalisty. Takie wykazanie  troski w dzisiejszych  czasach jest oceniane  znacznie  wyżej niż pudło czekoladek Wedla lub flakon modnych perfum. Czekoladki  mogą  być niewypałem bo może kobieta dba o linię a dany  zapach może jej  wcale  nie urządzać, bo go nie lubi. Ja na przykład  wcale nie byłabym zachwycona perfumami, co najwyżej pomyślałabym, że będzie to tak  zwany "prezent przechodni" - przejdzie ode  mnie  w inne ręce.

Leszek spojrzał na Emila i zapytał - czy ty słyszysz co  Adela mówi? Słyszę i skorzystaj z jej rady. Słyszę również, że jaśnie panienka gada  sama do siebie.  Adela wstała  z krzesła- to ja do niej idę, a ty Mileczku przypilnuj, żeby zatelefonował do  tej  kobiety.  Idę karmić, to ostatnio moja główna rola w tym  domu.

Adela  wyszła, a Emil powiedział- to dzwoń do tej Wandy,  Niemcem nie jesteś, to może zechce z tobą rozmawiać. Leszek spojrzał na niego-  nie rozumiem o co ci idzie. O imię tej  babki - Wanda -ona    nie chciała Niemca - pamiętasz  jakiś taki dziwny wiersz czy też czytankę? A tak, już  załapałem. Tylko nie wiem dlaczego  nie chciała. Bo to dawno było - roześmiał się  Emil. Jeśli cię moja obecność peszy to mogę pójść do dziewczyn. No coś ty,  zostań. Bo inaczej  Adela  nie uwierzy, że zadzwoniłem. No ale ona ci z tego powodu nie wleje, nie uważa  bicia za metodę wychowawczą - śmiał  się Emil. Leszek jęknął - ale mogłaby mnie  skreślić z listy osób  z którymi chce  rozmawiać.  W końcu odnalazł  "namiar" na  panią ze spółdzielni i zatelefonował. Już miał zamiar uznać, że nie odbiera telefonu, ale jednak  odebrała.  Leszek przedstawił  się i przeprosił, że  zakłóca jej  spokój, ale jest  zaniepokojony, że tak długo  choruje,  więc dzwoni by się  dowiedzieć,  czy  nie trzeba jej pomóc choćby tylko w dostaniu  się do jakiegoś specjalisty. Okazało się, że pani Wanda ma zapalenie płuc, już załapała antybiotyki  w postaci zastrzyków, ma jeszcze cztery zastrzyki do przyjęcia i jeszcze  tydzień zwolnienia. Leszek się trochę "rozkręcił", bardzo dyplomatycznie  wypytał  się,  czy może jej  jakoś pomóc, na przykład robiąc zakupy, ale stwierdziła, że zakupy  to robi jej sąsiadka a siostra gotuje. Leszek udzielił jej kilku światłych  rad, między innymi prosił by robiła ćwiczenia oddechowe i  nie  leżała plackiem ale ciepło otulona siedziała. Pani  Wanda powiedziała, że jego recepcjonistka do niej telefonowała,  no ale ona już zawiadomiła recepcjonistkę, że niestety  jest  chora i  że termin  wizyty będzie  mogła uzgodnić gdy  już wyzdrowieje. Leszek poprosił by zatelefonowała  do niego bezpośrednio i wtedy on sam zdecyduje o terminie  wizyty, oczywiście poza  kolejnością. Emil podsunął Leszkowi kartkę z tekstem - powiedz, że jesteś u nas i że wciąż jesteśmy szczęśliwi, że nam te dwa  mieszkania wskazała. I pozdrów od nas.  Leszek posłusznie przekazał wpierw  pozdrowienia i potem  dopiero powiedział, że właśnie jest u nich, bo to jego dobrzy  przyjaciele. Pani Wanda pozachwycała  się całą rodziną i tym, że młodzi  chcą mieszkać  blisko rodziców co ostatnio jest raczej rzadkością  a całkiem już wyluzowany  Leszek powiedział, że rodzina  się powiększyła i jest na świecie śliczna dziewczyneczka. I że on  w tej ślicznotce, która lada dzień  skończy pół roku jest  zakochany i żałuje, że nie mieszka blisko przyjaciół, bo obserwowanie takiego maleństwa to jest wielka   frajda. 

Panie doktorze, na tej samej ulicy, ale  już  za szkołą jest jeszcze jedno mieszkanie, ale też czteropokojowe. Nie wpadłam na to, że panu by takie mieszkanie odpowiadało.  I też jest w niskim budynku, ale chyba  na czwartym piętrze. Utkwiło mi w głowie, że pan chciał trzy pokoje. To ja  zaraz jutro rano zatelefonuję do koleżanki by przyblokowała to mieszkanie, a gdy wrócę do pracy to możemy je obejrzeć. To jest dosłownie na  wprost tego bloku w którym  mieszkają  pana  znajomi, ale już  za terenem szkoły i blisko Ciszewskiego. I oczywiście jest to ta  sama wewnętrzna ulica. Na odcinku, na którym  mieszkają pana znajomi są numery parzyste tej ulicy, a nieparzyste po drugiej stronie szkoły. Leszek wymienił jeszcze z panią Wandą mnóstwo uprzejmości i  zakończyli  rozmowę.

W międzyczasie do kuchni Adela przywiozła Milenkę, która teraz najedzona i przewinięta  rozrabiała w  swoim łóżeczku, co chwila demonstrując chęć znalezienia  się na rękach taty. Ona jest niemożliwa- stwierdził Emil - najbardziej mnie  rozśmiesza gdy leży z wyciągniętymi do  góry nóżkami i rączkami,  zupełnie jak psiak gdy się bawi z człowiekiem. No a jak ci ma  powiedzieć, że chce byś ją wziął na ręce, przecież jeszcze nie mówi- śmiał się Leszek. A brzuszek ma po jedzeniu ciężki więc  nie robi mostka.

Leszku, rozmawiałeś z panią Wandą? Rozmawiałem. No i  co? Powiedziałem,  bo mi Emil kazał, że ją pozdrawiacie, że macie  córeczkę. Ona ma  końcową  fazę zapalenia płuc, bierze  zastrzyki. A gdy wróci do pracy podskoczymy obejrzeć takie jak wasze mieszkanie i żeby było śmieszniej jest na tej samej ulicy,  ale po drugiej  stronie terenu  szkoły. I najprawdopodobniej jest na  czwartym  piętrze. I najzabawniejsze-po tej waszej stronie  ulicy są numery parzyste budynków a po drugiej tylko nieparzyste. 

O kurcze! Przebili nawet Zakopane.  Ten od adresowania nie był z  Zakopanego! Może z Bukowiny  albo z Białki Tatrzańskiej- śmiała  się Adela. I zaraz  wytłumaczyła Leszkowi o co  chodzi. Leszek sobie od  razu przypomniał, że gdy był kiedyś w Berlinie to spotkał się z jeszcze  zabawniejszą numeracją - budynki były numerowane kolejno od początku ulicy do jej końca po jednej stronie i po drugiej stronie kolejno "zawracały". I Leszek tym sposobem zupełnie  niepotrzebnie przewędrował od numeru pierwszego do czwartego od końca, który był nieomal na wprost numeru 2.

No jeśli tam  zamieszkasz  będziesz miał blisko do L'Eclerca i do kina- stwierdził Emil. Przede wszystkim to będę miał do was blisko - stwierdził Leszek. Ciekawe jak  tam z miejscami do parkowania. No pewnie jak na całym Ursynowie, czyli dość kiepsko. Tu podobno mieszka sporo osób niezmotoryzowanych, ale  nie  z powodu przekonań ekologicznych  tylko z braku pieniędzy po otrzymaniu mieszkania, bo bardzo długo się budowały i  drożały  z roku na rok. Ale być może, że spodobasz  się Wandzie i ci wykombinuje, tak jak nam, jakieś miejsce.  Niekoniecznie blisko domu, my do  swojego "prostokąta" mamy około kilometra. O właśnie- muszę nasmarować  zamek  blokady, bo ciężej chodzi. Zrobię to w  sobotę rano. A w sobotę to  chyba przychodzi  do nas doktor L., o ile dobrze pamiętam. Dobrze,  kochanie,  pamiętasz. Muszę upiec jakieś ciasteczka "jednogryzowe."  Jakie? - zdziwił się Leszek. No orzechowe, na jednego gryza. Szybki proces produkcji, więc je zrobię w sobotę rano. Nie umiem piec ciasta, bo nie lubię ciast, ale lubię różne małe ciasteczka. Mam przepis na ciasteczka marchwiowe i muszę go też wypróbować. Maleństwo, a może byśmy zrobili chipsy serowe? Bo dawno już ich nie było.  Byśmy zrobili gdybyśmy  mieli 3 rodzaje  sera, najlepiej sera  już  "zwiórkowanego". Trzeba po prostu  pamiętać o  tym robiąc  zakupy. Zostawimy Milenkę z rodzicami i sami pomkniemy na  zakupy. Prawie pół roku nie byłam na  zakupach w L'Eclercu, bo albo je robię  w trakcie  spaceru gdy są rodzice ze mną na spacerze albo ty je robisz sam. Zdziczałam przy dziecku.

                                                                      c.d.n.


 

Trudny wybór - 120

 W ostatnim tygodniu  lutego wypadała wizyta  kontrolna dr. L. Kilka dni przed  wizytą Emil zatelefonował do lekarza by ustalić godzinę wizyty i jej  miejsce - oni z dzieckiem  do lekarza,  czy może lekarz  do  nich  do  domu przyjedzie. Lekarz stwierdził, że to jednak  on przyjedzie  do małej - jest  zima, dzieciaki chorują i niestety te  chore też  bywają w  jego gabinecie, więc będzie lepiej gdy to on  do nich przyjedzie i to znów w  sobotę,  bo w ten  dzień on  nie przyjmuje małych pacjentów. Dzień wcześniej przed wizytą  Leszek wpadł do nich z......wagą niemowlęcą. A skąd ty ją  wziąłeś?- dopytywał się Emil. Wypożyczyłem- okazuje się,  że teraz można  wypożyczyć  niemal cały sprzęt medyczny, nawet łóżka z osprzętem elektronicznym i sprzęt rehabilitacyjny. A dowiedział się o  tym przypadkiem od jednej ze  swoich pacjentek, której córka pracuje w takiej wypożyczalni. Emil od  razu chwycił za portfel, ale Leszek twierdził, że wypożyczenie wagi to "istne grosze" - to raz,  a dwa , że w takim razie on im  zwróci pieniądze za paellę, która dostał "na zaś".   

Adela stwierdziła, że w takim  razie za karę zje  z nimi kolację czyli pierogi. A jeśli mu będą  smakowały to dostanie adres gdzie może je kupić. A Emil dodał - i powiem ci, gdzie  można  kupić pyszne  wędliny, marynowane śliwki, domowe kopytka i cała masę dobrego żarciuszka oraz lody Grycana, czyli tego człowieka, który kiedyś  miał "Zieloną budkę",  a który przez  swą naiwność ją stracił. Adelko, kochanie moje, masz jeszcze z jeden wolny plan Ursynowa? To mu zaznaczę cyferkami gdzie co jest i napiszę "legendę"- stwierdził Emil.

A ja dziś podjęłam pewną decyzję - nastawiłam  się dziś na zrobienie dla małej marchewki, ale po długim namyśle zrezygnowałam i postanowiłam, że będę kupować  dla niej gotowe posiłki w słoiczkach. Bo nie mam nawet  bladego pojęcia jaka jest ta marchew, którą kupuję w warzywniaku. Uprzytomniłam  sobie, że za każdym razem gdy robię surówkę z marchwi muszę dodawać różne ilości przypraw, żeby była dobra. Co zabawniejsze, to nie jest tak, że np. marchew ze sklepu "A" jest smaczniejsza niż ta ze sklepu "B". W kilogramie kupionym w sklepie "A" są lepsze i gorsze smakowo marchewki. I nie mam pojęcia czy naprawdę jest to marchew wyhodowana we właściwych warunkach czyli bez pestycydów. I oczywiście  nie mam możliwości zbadania jaka jest ta marchew. A te warzywa, owoce i inne produkty używane  do produkcji posiłków dla  niemowląt są jednak kontrolowane pod  względem bezpieczeństwa. Obaj chłopcy Stasi wyhodowali się na tych słoiczkach i nigdy nie  mieli problemów jelitowych i fajne z nich dzieciaki  wyrosły.  Leszku,  a Arek rozjaśnił ci  coś w głowie? 

Co do obowiązku alimentacyjnego - oczywiście  prawo jest w tym przypadku nieco niejasne. Bo rodzic ma obowiązek łożyć na  dziecko niemal  do końca jego życia, jeżeli owo dziecko nie jest w stanie  się utrzymać. A o ustaniu obowiązku alimentacyjnego decyduje sąd. Arek namawia  mnie by zrobić jednak badania genetyczne. Bo skoro chłopak ma takie  niedorzeczne pomysły to powinienem  się ustrzec przed płaceniem alimentów gdy już będzie  dorosły a nadal nie samowystarczalny finansowo. Mdli mnie na  samą myśl o rozmowie z byłą na ten temat. Co ciekawe prawo europejskie a polskie nieco  się różnią. Polskie  nie daje możliwości automatycznego zablokowania dziedziczenia po mnie dziecku, gdy po latach okaże  się, że nie jestem jego biologicznym ojcem. 

Nie dziwię ci się - stwierdziła Adela. Ale jest jeszcze coś takiego jak testament, w którym można zastrzec, że może po tobie dziedziczyć tylko wtedy gdy jego DNA będzie zgodne  z twoim. Wtedy  nie ucierpi twoje ewentualne  dziecko z innego  związku. A dokumenty złożysz w kancelarii prawniczej, o czym oczywiście wcześniej poinformujesz byłą i  chłopaka.  Nie mniej wydaje  mi się, że powinieneś  jednak z byłą porozmawiać. Nie będzie to miłe, ale jeśli tego  nie wyjaśnisz z nią, to wcale  nie będzie  ci lżej,  to będzie  ciągle ci  chodziło po głowie. 

No a z panią Wandą się widziałeś?  Nie jeszcze, bo jakaś grypa chodzi po Warszawie i pani Wanda już drugi  tydzień złożona niemocą. W moim szpitalu wstrzymane są odwiedziny, zresztą nie tylko w moim, chyba już w  większości szpitali.  Poza tym jestem w toku rozmów odnośnie przejścia do kliniki - gdy się zdecyduję to będę sprzedawał gabinet z wyposażeniem, bo część już jest moją własnością a to co jest w leasingu przejmie nowy właściciel albo ja wykupię i wtedy sprzedam na wolnym  rynku.  Jak widzicie "dzieje się", nie jest  nudno.

A powiedzcie  mi co u małej  księżniczki?  Starzeje się- zaczęła pełzać, bardzo lubi własne paluszki u nóg ciamciać, dużo leży  na brzuszku i  sama się przewraca z plecków na  brzuszek. I gdy chce by ją wziąć na ręce to robi  mostek. Łepetynkę ślicznie trzyma i chyba jej kupimy leżaczek do karmienia, bo wygodniej będzie  wtedy karmić ją łyżeczką. No i gadułka się z niej  robi. Uwielbia obrywać nam uszy i obgryzać Emilowi brodę. A obślini  go przy tym tak, że ma biedak dodatkowe mycie. I chyba kupimy jej taką   "matę edukacyjną", którą się kładzie na podłodze i nad  dzieckiem są zawieszone różne zabawki. A rodzice już "polują" na ciepły podkład pod tą matę. Wpierw myśleli o futrzanym dywanie,  ale ja  się boję, że taki futrzak może uczulać. Gdy poczytałam o obróbce skór futrzanych to wolę, by mała  nie  miała z nimi kontaktu- strasznie  dużo chemikaliów  jest przy obróbce.  Teoretycznie ta mata edukacyjna ma taki wałeczek dookoła, by dziecko było odizolowane od podłoża, ale lada  dzień dla tej  małej wiercipięty to nie będzie przeszkodą nie do pokonania.  Wypełznie z tego. Śmiejemy się, że jeszcze  trochę a wyleci z naszej sypialni do własnego pokoju, żeby nie komentowała  tego co robimy. Gdy będzie miała rok to już będzie  mogła spać w oddzielnym  pokoju. No, jeszcze  trochę a się ocknie z głodu.

A powiedz mi jak ci się Arek widzi?  Fajny facet, rzeczowy. A ich chłopcy rewelacyjni - i tacy naprawdę grzeczni. Starszy przedstawił młodszego mówiąc "a to jest mój młodszy brat Piotruś,  ma już cztery lata, a ja jestem Paweł i chodzę już do  szkoły". I faktycznie mówią do Arka "tato". I widać, że go kochają. Stasia urzędowała w kuchni i słyszałem jak przepytywała  starszego czy wszystkie lekcje są odrobione, czy plecak spakowany i żeby sprawdził, czy spakował tylko to,  co potrzebne do szkoły i  nie brał zabawek. Adela śmiała  się - biedny Pawełek- rodzice  nie pozwalają mu brać  do szkoły kart do jakiejś gry, bo dwa razy  wziął i potem w  domu okazało się, że kart brakuje i że trzeba kupić  nowe. Nie szło o wydatek, ale o to, że dzieciak jeszcze  nie potrafi zadbać o  swoją  własność. Bo Arek nie ma węża  w kieszeni i jak  go znam to pod choinką będzie stos  zabawek.  On miał fatalnego ojca i chce  być dla  dzieci takim ojcem, o jakim on  sam  marzył- czyli zrównoważonym, pilnującym  by chłopcy mieli to co im potrzebne i to co ich interesuje i by było to zgodne z ich wiekiem, temperamentem i usposobieniem.

Lubię Arka, choć  czasami się z nim nieźle kłócę. Ale mam u niego specjalne względy, odkąd poznałam go ze Stasią,  bo szukała prawnika. Powiedział Emilowi, że dzięki mnie poznał Stasię, więc mogę od  niego żądać wszystkiego. Powiedziałam, że to nie moja zasługa, raczej tego nieudanego ojca chłopców, który się zalał i uderzył małego w buzię na  tyle  mocno, że pękł mu  wewnątrz buzi policzek. Dzieciak po nocy uciekał od ojca do  domu, całą drogę biegł, bo się bał, że ojciec go dogoni i stłucze. Stasia wezwała policję, zrobili obdukcję i pojechali do tego łachmyty, więc jest dobry protokół jako podkładka do odebrania mu praw rodzicielskich.  A Arek chce adoptować chłopców. I nagle będzie  miał dwójkę dzieci na utrzymaniu gdy ten łachmyta utraci prawa rodzicielskie.

A nasi rodzice opiekowali  się chłopcami gdy  była wielka przeprowadzka, czyli gdy  Stasia przeprowadzała  się do Arka a jej rodzice do pobliskiego budynku i mówili, że chłopcy  są bardzo, bardzo zdyscyplinowani i nie było z nimi najmniejszych kłopotów. Oni nawet  byli u nas gdy wróciłam ze  szpitala  z  małą. Trochę byli przerażeni  tym, że oni też  kiedyś  wyglądali jak lalki. Stasia się śmiała, że przez Milenkę sami dopominali  się mycia rąk. Byli  wyraźnie  wstrząśnięci widokiem kilkudniowego dziecka.

Leszek wpatrywał się  w nią - dajesz mi wciąż dużo  do myślenia.Chyba jednak odpuszczę  sobie temat czy jestem ojcem juniora.  Uporządkuję swoje  sprawy i może tylko zrobię testament z tym zastrzeżeniem o którym  mi powiedziałaś.  Bardzo wątpię w to, że była powie mi prawdę. To  już stara sprawa, niewiele  mi to  zmieni  w moim życiu. A gdzie jest Emil?  Pewnie ogląda jakiś sport w salonie albo drzemie w  sypialni czekając aż się Milenka obudzi.  Mam poważną konkurentkę do serca Emila. Leszek uśmiechnął się - kocha  was obie  tak samo. A ja się cieszę, że udało się "zmontować" dziewczynkę. Co prawda mówił, że mu obojętne jakiej płci będzie  dziecko, ale tak po  cichutku marzył żeby to była  dziewczynka.

Ja to  tylko chciałam, żeby się dziecko  nie darło w nocy, ale się cieszę, że to dziewuszka. Będziemy  miały przewagę. Bo coś mi  się widzi, że nie stać mnie psychicznie na  drugie  dziecko. Nie miałam rodzeństwa i może dlatego właśnie  mam wspaniałych przyjaciół.

Leszek, a ty jeszcze  długi masz ten leasing? Sprawdź jeszcze dokładnie tę umowę, jakie tam  są warunki dotyczące  wcześniejszego rozwiązania umowy, żebyś się  nie nadział na minę. Bo cały ten sprzęt medyczny to jest piekielnie drogi. Na mój rozum  to wszystko trzeba  sobie rozpisać i  wyliczyć. Bo może być tak, że najbardziej  korzystne  byłoby  znalezienie  chętnego na cały sprzęt, który jest w leasingu. A jak sobie policzysz ile jeszcze masz do spłacenia i ile by cię kosztowało wcześniejsze rozwiązanie umowy to dopiero wtedy pomyśl, czy aby na pewno będzie dla ciebie korzystniej przejść do kliniki. Pacjentki ci  nie odejdą gdy nieco podniesiesz  ceny, dobrych ginekologów nie ma w nadmiarze,  ty jesteś już znany w tej branży. I wszystkie twoje pacjentki zostaną nawet gdy podniesiesz ceny.  Poza tym ty masz podpisaną umowę z NFZ i wrzucasz część opłat w NFZ a niewielu lekarzy prywatnych  tak ma. I teraz, gdy masz doktorat zmień tabliczkę, niech tam  będzie dodany twój  nowy  tytuł. No i pieczątkę musisz zmienić - bo jak znam życie to jeszcze jej nie zmieniłeś. No fakt, jeszcze jej nie zmieniłem.  Nie wiem czy  wiesz, ale u ciebie są o wiele lepsze warunki niż u innych z tej branży. Bywałam u jednego pana profesora u którego czekało się na korytarzu z majtkami w garści. Już pominę fakt, że był mało sympatyczny, często się spóźniał i potem wychodziło się na ten korytarz z gołym tyłkiem i  szło się do ogólnej toalety by się ubrać. Znam go?- spytał Leszek. Na pewno, to profesor R. Gabinet miał z kimś  do spółki. A jeszcze lepsza była babka w państwowej przychodni - chyba miała sokoli wzrok bo stała zawsze z metr od pacjentki z wziernikiem.Byłam u  niej dwa razy- pierwszy i ostatni. I byłam też raz u takiego początkującego, szalenie młodego ale  miał atut - był śliczny! Wysoki, zgrabny, falujące blond włosy, fiołkowe oczęta, czarne, długie rzęsy, łapska olbrzymie i rumienił się cokolwiek mówił do pacjentki. Gabinet na Rutkowskiego.Kogoś przez jakiś czas  zastępował, potem zniknął. Był chyba dopiero  co po studiach. Niestety nie  był w moim typie, ale moja koleżanka do niego latała jak  kot  z pęcherzem. Bo jej zdaniem  był cuuuudny!

Leszek się śmiał - ty to mówisz poważnie? Nie żartujesz? No a dlaczego miałabym żartować? Wizyty u ginekologa to nic  miłego, a bywać jednak z raz do roku trzeba. Ty masz świetną opinię, bo naprawdę jesteś dobrym  fachowcem.  Michał jako położnik   też jest jak trzeba, ale on funkcjonuje tylko na podglądzie USG, to nie są badania  w strefie intymnej, to inna kategoria. Emil podziwiał, gdy Michał opowiadał co widzi na ekranie, bo Emil zupełnie tego nie mógł rozeznać  co tam  widać.

Gdy wychodziliśmy od  Michała Emil  zawsze mówił - no nie  wiem, ja tam  nic takiego  nie widziałem poza tym czymś co jest serduszkiem dziecka i się  rytmicznie ruszało. Ale i tak  tylko widział chyba  echo tego ruchu a nie  samo  serduszko. Ale ta aparatura do badań prenatalnych to jest fajna, mnie się podoba.

                                                              c.d.n.