sobota, 31 sierpnia 2013

Święta Celina- cz.V

Przez Celiną, Kaśkę i Marka nauczyłam się robienia na drutach czapki ściegiem
pętelkowym. Tym sposobem dołączyłam do grona młodych kobiet paradujących
w czapce z pętelkami. Ale nauka szybko  poszła w las, dziś już nie potrafię zrobić
nic takim ściegiem.
Śmiertka, gdy już nauczyła Kaśkę, potem i mnie tego dziwnego ściegu, w wielkiej
tajemnicy "puściła farbę" na temat Marka. Najwięcej wiedziała o jego chorobie,
bo przecież oglądała każde jedno zwolnienie lekarskie a poza tym miała wykaz
 numerów statystycznych chorób. Co z tego, że lekarz wpisywał tylko numer
choroby - każdy dział kadr miał wykaz numerów chorób. Wychodziło na to, że
Marek wciąż miał jakieś dolegliwości układu trawiennego  - a to dolegliwości
wątroby, a to zapalenie trzustki lub błony śluzowej żołądka  lub inne dolegliwości
gastryczne.
Marek był podobno już po rozwodzie, żona już się od niego wyprowadziła i
ponoć nie pozwalała Markowi widywać się z dzieckiem bez jej obecności, więc
Marek walczył o prawo zabierania dziecka na spacery i do siebie na niedzielę
przynajmniej raz w miesiącu. Chłopiec miał już cztery lata, więc obecność matki
w trakcie  "widzeń" chyba nie była konieczna.
"Banalna sprawa- powiedziała Kaśka- facet samotny, zimne puste łóżko, stos
koszul do prania i prasowania, więc zapewne poszuka sobie szybko kogoś.
A Celina, ze swą pasją do pomagania innym wpasuje się w tę rolę szybko".
Kaśka , która już dobiegała czterdziestki, poczuła się nagle powołana do ochrony
Celiny przed  Markiem. Usiłowałam jej wytłumaczyć, że to raczej nie jest jej
sprawa, że Celina  to już duża, pełnoletnia dziewczynka  i ma prawo robić ze swym
życiem co się jej podoba i z kim się jej podoba, a nam nic do tego.
My poinformowałyśmy przecież  Celinę, że Marek jakiś dziwnie chorowity i że ma
skomplikowaną sytuację  rodzinną. Co Celina  z tym zrobi to już nie nasza sprawa.
Gdy po powrocie do pracy Marek przyszedł do biblioteki, Kaśka pod pretekstem
pokazania mu  jakiegoś nowego czasopisma, zaciągnęła go między regały.
Jak potem twierdziła powiedziała mu tylko, że Celina jest jeszcze bardzo młoda i
byłoby dobrze, żeby Marek nie narażał jej na jakieś rozczarowania, bo szkoda
dziewczyny.
Co naprawdę powiedziała- nie wiem, ale  Marek wyszedł stamtąd wyraznie zły-
 poszedł do czytelni , porwał w objęcia czasopisma, wypełnił kartę i zabrał je do siebie.
Kaśka była z siebie wyraznie dumna .
Po wyjściu Marka powiedziała mi, że to dowód na to, że miał wobec Celiny nieczyste
zamiary, więc się dlatego wyniósł.
Pomyślałam tylko, że może nic dziwnego, że Kaśka wciąż jeszcze nie znalazła
chętnego który by z nią był na stałe.
Marek wpadał jednak co parę dni do nas, buszował w katalogowych fiszkach , sporo
czasu spędzał w czytelni i ciągle nas obdarzał jakimiś zleceniami - a to potrzebował
norm, których aktualnie u nas nie było, a to jakieś    kopie  "na cito", a że byłam tu
tylko "personelem" Kaśki, narobiłam się setnie.
Pewnego pięknego dnia spotkałam koleżankę, która naraiła mi nową pracę - była
 znacznie lepiej płatna od dotychczasowej i bliżej mego miejsca zamieszkania.
Po sześciu latach wynudzania się w bibliotece wyprawiłam "kawę pożegnalną" dla
zaprzyjaznionych  ze mną osób, wyściskałam się z Kaśką i jeszcze kilkoma osobami,
odebrałam od Śmiertki życzenia powodzenia w nowym miejscu i zapewnienie, że
w każdej chwili mogę tu wrócić, Celinie i Kaśce  zostawiłam kontakt do mojej nowej
pracy i z wielka ulgą wyszłam tego dnia z Biura., pozostawiając ten grajdoł zawsze
pełen plotek, śmiesznych układów i romansów.
W nowym miejscu wpadłam w niesamowity kocioł - pracy było naprawdę bardzo,
bardzo dużo, a od  maja do  końca listopada  w dziale, w którym pracowałam był
kłopot by znalezć czas na pójście do toalety. Nawet w czasie naszej oficjalnej
przerwy śniadaniowej musiałyśmy się zamykać na klucz bo interesanci zupełnie
nie zauważali olbrzymiej kartki  z czerwonymi dużymi literami, na której jak byk
stało,  że od godz.11,00 do 11,30 jest przerwa.
Na jakiś czas urwał mi się kontakt z dziewczynami z poprzedniej pracy, zresztą nie
wiem czemu, ale nie tęskniłam za nimi.
Mniej więcej po 7 lub 8 miesiącach  zadzwoniła do mnie Celina. Jak zwykle nie
miałam czasu rozmawiać, tłum się kłębił przy barierce, kolejka stała pod drzwiami,
więc tylko szybciutko umówiłam się z nią na kawę po pracy.
Spotkałyśmy się w  dość obskurnej śródmiejskiej kafejce, szarobrązowej od dymu,
ale kawę dawali tam dobrą. I pyszne, chrupiące rurki z kremem, dziś już takich nie ma.
Po prostu kiedyś , w czasach PRLu nikt nie dodawał tyle chemii do śmietany ani do
 mąki.
Celina wyglądała ładnie, miała dobrze i modnie ostrzyżone włosy, przestała być
nijaka- bo taką właśnie ją zapamiętałam z poprzedniej pracy. Okazało się,  że ona
też zmieniła pracę, pracowała nawet całkiem niedaleko mojej centrali.
Ponieważ to spotkanie był ad hoc, po szybkim wypiciu kawy zakończyłyśmy spotkanie
i umówiłyśmy się za dłuższe pogaduchy za dwa dni.
"Bo dziś nic nie mówiłam, że będę pózniej w domu, a nie chcę by się mój denerwował"-
powiedziała Celina.
To zupełnie jak ja- odpowiedziałam.
Zapłaciłyśmy  za swoje kawy z rurkami, cmoknęłyśmy powietrze w pobliżu naszych
policzków i każda z nas pożeglowała w swoją stronę.
Dopiero w domu do mnie dotarło, że Celina użyła wyrażenia "mój" o kimś, kto na nią
czekał w domu. Chyba nadmiar pracy obniżał wyraznie moją bystrość umysłu.
c.d.n.