Ojciec Michała spędził niemal miesiąc w klinice, ale w śpiączce farmakologicznej tylko 12 dni. Michał w tym czasie kilka razy rozmawiał ze wspólnikiem ojca, który mu przekazywał w skrócie jak przebiega kuracja. Lekarz nadzorujący kurację raz poświęcił cały kwadrans swego drogocennego czasu na rozmowę z Michałem. I zapewnił Michała, że gdy tylko jego ojciec całkowicie powróci do równowagi psychicznej to na pewno sam do Michała zatelefonuje. Oczywiście Michał pytał lekarza czy ojcu dobrze zrobiłby na psychikę przyjazd do Polski, ale lekarz stwierdził, że nie jest wróżką i nie wie jak to mogłoby wpłynąć na ojca psychikę i że przez okres kilku najbliższych miesięcy na pewno nie byłoby to wskazane podobnie jak i wizyta Michała w Stanach, bo na razie to trzeba ojcu oszczędzić napływu nowych wrażeń. W międzyczasie wspólnik ojca nadesłał Michałowi kopie i oryginały dokumentów dotyczących zapisów majątkowych dla Michała i jego dzieci. Ponieważ Michał wyraził zdziwienie wspólnik ojca powiedział, że jego zdaniem tak będzie najlepiej i....najbezpieczniej. Ten ostatni przymiotnik szalenie zdziwił Michała, ale nie skomentował tego. Opowiadając o tym Wojtkowi powiedział, że nie dopytywał się co wspólnik ojca miał na myśli, bo on osobiście nigdy nie liczył i nadal nie liczy na jakikolwiek spadek po ojcu - ma własne zasoby finansowe które sam własną pracą osiągnął i nie liczy na żaden spadek. A to głównie dlatego, że znając ojca wcale by się nie zdziwił, gdyby kwestia przejęcia spadku była obwarowana jakimiś specyficznymi warunkami, których na pewno Michał nie chciałby spełnić. W ramach oszczędzania ojcu "napływu nowych wrażeń" Michał nie telefonował do ojca tylko do jego wspólnika. Poza tym obaj z Wojtkiem mieli jak co roku o tej porze masę pracy, której nie miał kto za nich zrobić.
Ewunia "podeptała roczek", czyli zrobiła swe pierwsze kroki prawie tydzień przed ukończeniem pierwszego roku życia. A wszystko za sprawą kojca, który małej wielce przypadł do gustu. Był "rozległy" - w jednym narożniku Marta urządziła kącik wypoczynkowy z miejscem do poleżenia a reszta miała świetną sztywną podłogę a rozstaw szczebelków umożliwiał małej Misi wchodzenie do kojca, co się ogromnie podobało Ewuni i zdaniem Marty to wędrówki Misi po kojcu zdopingowały Ewunię do poruszania się po kojcu- wpierw do raczkowania a potem do ruszenia w pogoń za psiną już na nóżkach. Co prawda nieco się dziecina jeszcze chwiała i zataczała często lądując pupką na podłożu, ale wcale jej to nie frustrowało.Wśród przyjaciół Marty i Wojtka krążyło zdjęcie Ewuni leżącej w kojcu w swoim kąciku wypoczynkowym i obejmującej Misię - obie spały. Teść Marty był "dumny i blady", bo kojec był prezentem od niego. Poza tym kojec był tak skonstruowany, że zależnie od potrzeb mógł być większy lub mniejszy i być albo mocno wydłużonym prostokątem albo kwadratem. Na dodatek była do niego dołączona brezentowa bardzo duża "podkładka" by mógł być rozkładany w ogrodzie oraz preparat, który odstraszał nieproszone owady. Ale ojciec Wojtka, który już wcześniej znał wymiary kojca zamówił w stolarni składany podest do tego kojca, więc stwierdził, że kojec będzie zawsze na wakacjach stał na tej prezentowej płachcie i na podeście. Z przyjaciół to pierwszy "wpadł" do Wojtków Andrzej gdy wracał z kliniki. Nakręcił smartfonem króciuteńki filmik by pokazać go u siebie w domu.
A wiesz, że gdy pokażesz ten filmik dzieciakom to zaraz obaj będą cię zamęczali by do nas przyjechać? Zaraz usłyszysz, że oni nigdy nie byli w kojcu zwłaszcza z Misią - powiedziała Marta. Andrzej uśmiechnął się - właśnie na to liczę. Na wyjeździe, dzięki obecności Ewinki, nie będą ciągać wciąż moich rodziców do lasu i oszczędzą im tym samym nerwów i ciągłego wypatrywania co który z nich wkłada do buzi. Będą dla nich dwie atrakcje - Ewa i Misia, a to wszystko na zamkniętym na klucz terenie, z lasem na wyciągnięcie ręki, więc powietrze jak należy. Co prawda będą nas potem zamęczać by koniecznie było jakieś zwierzątko w domu, ale ojciec mi powiedział, że po prostu zaproponuje się im jakieś "klatkowe" zwierzątko, może świnki morskie albo miniaturowego królika. Uwielbiam waszą Ewunię i dopilnuję by była moją synową. Te maluśkie "księżniczki" są cudowne, a ona zwłaszcza. Te jej malusie paluszki są śliczne.
Marta popatrzyła się na niego i powiedziała - twoi chłopcy gdy byli w jej wieku też mieli takie same śliczne malusie paluszki i też byli tak samo zachwycający jak teraz Ewa. Tylko ty wtedy byłeś wielce zarobiony a poza tym pomału już dostrzegałeś wady Leny, ale nie zastanawiałeś się nad tym wszystkim poważnie. I twoje zastrzeżenia względem niej jakoś obciążały chłopców. Przepraszam, że ci psuję mówieniem o tym nastrój, ale mówię prawdę. I mam też do siebie nieco żalu, że nie polubiłam wtedy Leny, że ją w jakimś sensie "skreśliłam", choć z początku była mi znacznie bliższa niż Ala.
Myślę, że i tak masz wiele szczęścia, że trafiłeś na Marylę która kocha i ciebie i chłopców i jest dla nich pełnowymiarową mamą. Bo ty nie jesteś facetem łatwym na co dzień, ja to bym się z tobą pół dnia kłóciła, choć bardzo, bardzo cię cenię i lubię. Andrzej patrzył na nią milcząc a potem cicho powiedział - kocham cię. Marta uśmiechnęła się - wiem o tym - by być czyimś dobrym przyjacielem trzeba go kochać - nieco inaczej niż żonę lub męża, ale jednak trzeba go darzyć uczuciem. Dobrze, że to rozumiesz. I kto wie - może faktycznie będziesz kiedyś teściem Ewy.
A teraz weź ją na chwilę na ręce, zobacz jak się wprasza do ciebie. Po prostu usiądź w kojcu i wtedy ją na chwileczkę weź na ręce i przytul do siebie. Odkryliśmy z Wojtkiem, że wtedy ona jakoś pojmuje, że nadal musi być w kojcu a nie będzie noszona po mieszkaniu, co bardzo lubi. Wiesz- to może śmieszne, ale gdy masz w domu takiego maluszka to codziennie uczysz się czegoś nowego.
Mój szef stwierdził, że dopiero przy moim pół etacie zrozumiał, że pracownicy umysłowi mogą tyle samo pracy wykonać na pół etacie co i na całym. Bo to nie produkcja, której wynikiem jest jakiś fizyczny produkt, którego wykonanie pochłania konkretną i stałą ilość czasu i im dłużej pracujesz tym więcej sztuk tego wykonasz. Poza tym to ja często w domu myślę o tym nad czym aktualnie pracuję- robię sałatkę a myślę zupełnie nie o sałatce ale o reakcji skóry na któryś ze składników jakiegoś mazidła. Jak na razie to podzielność uwagi mam dobrą, dopiero raz zapomniałam posolić to co robiłam. Uważaj, ona cię zaraz ugryzie w brodę - uwielbia to. Ząbki jej idą na potęgę, ale gryzaka nie chce, woli gryźć tatę lub mamę w brodę. I walenie taty w głowę łyżką też jest jej zdaniem fajne, więc normalne sztućce są u nas zmienione na plastikowe ewentualnie drewniane, a te drewniane mają skrócone uchwyty, żeby sobie dziecko oka nie wyjęło przypadkiem.
No patrz- przyjechałem do ciebie, bo mam wiadomość od Henia, ale jakoś tak o tym nieco zapomniałem. Bo Henio mi napisał, że chyba nie wróci do Polski. Bo nie jest pewien, czy jego wybranka zechce się przeprowadzić do Polski. No i już sobie wyobrażam co usłyszę od szefa, gdy mu Henio złoży listownie wymówienie. Stary mnie powiesi.
Marta roześmiała się - spokojna głowa, nie powiesi cię, bo straciłby kolejnego dobrego chirurga. Skorzystaj z tej wiadomości i zacznij intensywnie któregoś z młodych szkolić - powiedzmy sobie szczerze- wiemy, że są niektórzy wielce w tym kierunku uzdolnieni, no ale to tak trudna dyscyplina, że ci mniej zdolni po prostu dość szybko odpadają a w zawodzie zostają ci uzdolnieni z "lekką ręką". Ale pamiętaj o tym, że w tej specjalności ważna jest też bardzo dobra diagnostyka a nie tylko zdolności manualne. Teraz jest w chirurgii podział na specjalizacje, a kiedyś chirurg to rżnął to wszystko co należało wyciąć - musiał tak samo dobrze wyrżnąć migdałki jak i wyrostek lub kawał żołądka. Np. teraz kardiochirurdzy mają się za o wiele lepszych od wszystkich innych chirurgów i znacznie lepiej od nich zarabiają. Jeszcze nie spotkałam sympatycznego i empatycznego kardiochirurga. Są wyniośli, mają się za lepszych. Na pocieszenie - kolegów kardiologów też nie poważają.
A jaki ja jestem?-zapytał Andrzej. Marta chwilę milczała - chyba zdajesz sobie sprawę, że moja opinia o tobie może być mało obiektywna, bo dla mnie jesteś częścią mojej rodziny a do tego wszystkiego podobasz mi się jako facet - jesteś w moim typie. I mam do ciebie stuprocentowe zaufanie. I Wojtek o tym wszystkim wie. I jak widzę to jesteś też w typie Ewy- nie każdy może ją wziąć na ręce i tulić do siebie.
Powiedz mi a jak Milosz? Jest jeszcze w Warszawie czy już skończył to szkolenie?-spytała. Milosz to jeszcze jest w Polsce, ale przeprowadził się do Konstancina i tam coś wynajmuje z kimś do spółki-wyjaśniał Andrzej. No patrz- a tata Wojtka nic mi o tym nie mówił. A może dlatego nie mówi, bo mu jest jednak wygodniej z nami mieszkać niż samemu. Ja to nawet wolę gdy on pomieszkuje u nas, bo mam go wtedy "na oku" i nie muszę się martwić jak się czuje, bo go codziennie widzę. Czasami to Wojtek się śmieje, że jego ojcu się wydaje , że jestem jego rodzoną córką. A wiesz jak idzie Miloszowi w tym Konstancinie?
No wiem, bo rozmawiałem z jednym z lekarzy - idzie mu tak dobrze, że najchętniej to oni zatrudniliby go na stałe. Chłopak ćwierka już po polsku i twierdzą, że jest bardzo zdolny i dobry w tym co robi. I chyba Milosz zaczyna się zastanawiać czy aby nie przeprowadzić się do Polski. On to by chciał, bo w pewnym sensie ma dość "opieki" swych teściów, bo ojciec Hanki zatrudnia ją nielegalnie, nie płaci za nią ubezpieczenia a jej daje jakieś grosze.I Milosz teraz intensywnie się zastanawia jak to dalej rozegrać. A dlaczego Milosz nam o tym wszystkim nie powiedział? - dziwiła się Marta.
No bo czeka na reakcję Hanki na list, w którym jej napisał jak on widzi dalszy ciąg tej sprawy. Wiesz- ten dom z ogrodem w Tatrzańskiej Łomnicy to jest tylko jego, bo był wyłączony ze wspólnego majątku Hanki i jego. Milosz ostatnio powiedział, że czeka na odpowiedź Hanki i jej wybór - on i Polska czy jej rodzice i Słowacja. I rozgląda się po Konstancinie i ogląda co jest oferowane do sprzedaży. Z tego co się dowiedziałem to jest ceniony pod względem zawodowym i lubiany przez pacjentów. Może zapuści tu korzenie. Tyle tylko, że jemu nie opłaca się by zamieszkać w Warszawie, może raczej gdzieś pomiędzy Warszawą a Konstancinem. A ziemia w Konstancinie na wagę złota- drożej miejscami niż w Warszawie. A najlepsze, że jego rodzice stwierdzili, że może oni by się do Polski przeprowadzili z tego Brna, nawet pod Warszawę. No i Milosz ma w tej sytuacji o czym myśleć. Ja mu nic a nic nie doradzę - to jego życie nie moje. Oczywiście jak mnie poprosi bym obejrzał jakąś lokalizację i ocenił, to oczywiście obejrzę i powiem jak to oceniam. Mogę nawet podsunąć jakiegoś rzeczoznawcę, bo ja się na chałupach nie znam, ale mój ojciec ma dobrego kolegę z tej branży.
Ostatnio Milosz powiedział, że tęskni za Luną a gdyby mieszkał poza Warszawą i miał chałupę z kawałkiem ogrodu to mógłby nadal mieć Lunę. I tak jakoś mi przyszło do głowy, że może to jego małżeństwo nie było takie super skoro słyszę, że myśli o Lunie bardziej niż o Hance. Za to ponoć jego rodzice szczęśliwi, że robi tę fizjoterapię. Jedno co łączyło jego rodziców i rodziców Hanki to wściekłość na niego, że przerwał kiedyś studia i zajął się "przewodnictwem"- no bo co to za zawód "prowadzenie po górach turystów". Bo to, że łączył własne hobby z pracą, za którą mu płacono jakoś żadna ze stron nie brała pod uwagę. No a do was nie dzwoni, bo jak stwierdził to mu głupio głowę wam zawracać. No to ja do niego zadzwonię - stwierdziła Marta.
c.d.n.