niedziela, 22 grudnia 2024

Córeczka tatusia - 177

 Ojciec Michała  spędził niemal miesiąc w klinice, ale w  śpiączce farmakologicznej tylko 12  dni. Michał w tym czasie kilka  razy  rozmawiał ze wspólnikiem  ojca, który mu przekazywał w  skrócie  jak przebiega kuracja. Lekarz  nadzorujący kurację raz poświęcił  cały kwadrans   swego drogocennego czasu na  rozmowę z Michałem. I zapewnił  Michała, że gdy  tylko jego ojciec całkowicie powróci  do równowagi psychicznej to na pewno  sam do Michała  zatelefonuje. Oczywiście   Michał pytał lekarza czy ojcu dobrze  zrobiłby na psychikę przyjazd  do Polski, ale lekarz  stwierdził, że nie jest  wróżką i nie  wie jak to mogłoby  wpłynąć na ojca psychikę i że przez okres  kilku najbliższych  miesięcy na pewno  nie byłoby to  wskazane  podobnie  jak i wizyta  Michała  w Stanach, bo na razie  to trzeba ojcu oszczędzić napływu nowych wrażeń. W międzyczasie  wspólnik ojca nadesłał Michałowi kopie i  oryginały dokumentów dotyczących  zapisów majątkowych dla Michała i jego  dzieci. Ponieważ Michał wyraził  zdziwienie wspólnik ojca  powiedział, że jego zdaniem tak będzie najlepiej i....najbezpieczniej. Ten ostatni przymiotnik szalenie zdziwił Michała, ale nie  skomentował tego. Opowiadając o  tym Wojtkowi powiedział, że nie  dopytywał się co  wspólnik ojca miał na myśli, bo on osobiście nigdy  nie liczył i nadal nie liczy na jakikolwiek spadek po ojcu - ma własne zasoby  finansowe które  sam własną pracą osiągnął i nie liczy na  żaden  spadek. A to głównie  dlatego, że znając ojca  wcale  by się nie  zdziwił, gdyby kwestia przejęcia  spadku była obwarowana jakimiś specyficznymi  warunkami, których na pewno Michał nie chciałby  spełnić.  W ramach oszczędzania ojcu "napływu  nowych  wrażeń" Michał nie  telefonował do ojca  tylko do jego wspólnika. Poza tym obaj z Wojtkiem mieli jak  co roku o tej  porze masę pracy, której nie miał kto  za nich  zrobić.

Ewunia "podeptała  roczek", czyli zrobiła  swe pierwsze  kroki prawie tydzień  przed ukończeniem pierwszego roku życia. A wszystko za sprawą kojca, który małej wielce przypadł do gustu. Był "rozległy" - w jednym narożniku Marta urządziła  kącik wypoczynkowy z miejscem do poleżenia a reszta miała świetną sztywną podłogę a rozstaw szczebelków umożliwiał małej Misi wchodzenie do kojca, co się ogromnie podobało Ewuni i zdaniem Marty to wędrówki Misi po kojcu zdopingowały Ewunię do poruszania  się po kojcu- wpierw do raczkowania  a potem do ruszenia w pogoń za  psiną już na nóżkach.  Co prawda  nieco  się  dziecina   jeszcze  chwiała i zataczała  często lądując  pupką na podłożu,  ale wcale   jej to nie  frustrowało.Wśród przyjaciół Marty i Wojtka  krążyło zdjęcie Ewuni leżącej w kojcu w  swoim kąciku wypoczynkowym i obejmującej Misię - obie  spały. Teść Marty był "dumny i  blady", bo kojec był prezentem od  niego. Poza tym kojec był tak skonstruowany, że zależnie od potrzeb  mógł być większy lub  mniejszy i być albo mocno wydłużonym prostokątem  albo kwadratem. Na  dodatek była  do niego dołączona brezentowa bardzo  duża "podkładka" by mógł być rozkładany w ogrodzie oraz preparat, który odstraszał nieproszone owady. Ale ojciec  Wojtka, który już wcześniej znał wymiary kojca zamówił w stolarni składany podest  do tego kojca, więc stwierdził, że kojec będzie  zawsze  na  wakacjach stał na tej prezentowej płachcie i na  podeście. Z przyjaciół to pierwszy "wpadł"  do Wojtków Andrzej gdy  wracał z kliniki. Nakręcił  smartfonem króciuteńki filmik by pokazać go u siebie  w domu. 

A wiesz, że gdy pokażesz  ten  filmik dzieciakom  to zaraz  obaj będą  cię zamęczali by do nas  przyjechać? Zaraz  usłyszysz, że oni nigdy  nie byli w kojcu zwłaszcza  z  Misią - powiedziała Marta. Andrzej uśmiechnął  się - właśnie na  to liczę. Na  wyjeździe, dzięki obecności Ewinki, nie  będą  ciągać  wciąż moich rodziców  do lasu i oszczędzą im  tym samym nerwów i ciągłego  wypatrywania  co który  z nich wkłada do buzi. Będą  dla  nich  dwie  atrakcje - Ewa i Misia, a  to wszystko na zamkniętym na klucz terenie, z lasem na  wyciągnięcie  ręki, więc powietrze jak  należy. Co prawda  będą nas potem  zamęczać by koniecznie było jakieś zwierzątko w  domu, ale  ojciec mi powiedział, że po prostu  zaproponuje  się im jakieś "klatkowe" zwierzątko, może świnki morskie albo  miniaturowego królika. Uwielbiam waszą Ewunię i dopilnuję by była  moją  synową. Te maluśkie "księżniczki" są  cudowne, a ona  zwłaszcza. Te jej   malusie paluszki są śliczne. 

Marta popatrzyła  się na niego i powiedziała - twoi chłopcy gdy byli w jej wieku też  mieli takie  same śliczne  malusie paluszki i też  byli tak  samo  zachwycający jak teraz Ewa. Tylko ty wtedy byłeś wielce zarobiony a poza tym pomału już dostrzegałeś wady Leny, ale nie zastanawiałeś  się nad  tym wszystkim poważnie. I twoje  zastrzeżenia  względem niej jakoś obciążały  chłopców.  Przepraszam, że ci psuję  mówieniem o  tym nastrój, ale mówię prawdę. I mam też  do siebie nieco żalu, że nie polubiłam wtedy Leny, że ją w jakimś sensie  "skreśliłam", choć z początku była mi znacznie  bliższa niż Ala. 

Myślę, że i tak  masz  wiele  szczęścia, że trafiłeś na Marylę która kocha i  ciebie i chłopców i jest  dla  nich pełnowymiarową mamą. Bo ty nie jesteś  facetem łatwym na co  dzień, ja to bym  się z tobą  pół  dnia kłóciła, choć bardzo, bardzo  cię cenię i lubię. Andrzej patrzył na  nią milcząc a potem cicho powiedział - kocham cię. Marta uśmiechnęła  się - wiem o tym - by być czyimś dobrym przyjacielem trzeba go kochać - nieco inaczej niż żonę lub  męża, ale jednak trzeba go darzyć uczuciem. Dobrze, że  to  rozumiesz. I kto wie - może faktycznie będziesz kiedyś teściem  Ewy. 

A teraz weź ją na  chwilę na ręce, zobacz  jak  się wprasza  do ciebie. Po prostu usiądź w kojcu i wtedy ją na  chwileczkę weź na  ręce i  przytul do siebie. Odkryliśmy z  Wojtkiem, że wtedy ona jakoś pojmuje, że nadal  musi  być  w kojcu  a nie  będzie  noszona po mieszkaniu, co bardzo  lubi. Wiesz- to może śmieszne,  ale gdy masz  w  domu takiego  maluszka to codziennie uczysz  się czegoś nowego. 

Mój  szef  stwierdził, że dopiero przy moim pół etacie zrozumiał, że pracownicy umysłowi mogą tyle  samo pracy  wykonać na pół etacie co i na  całym. Bo to nie produkcja, której wynikiem jest jakiś fizyczny produkt, którego wykonanie pochłania konkretną i stałą ilość  czasu i im  dłużej pracujesz tym więcej sztuk tego wykonasz. Poza tym to ja  często w  domu  myślę o tym nad  czym  aktualnie  pracuję- robię sałatkę a  myślę zupełnie nie o  sałatce ale o reakcji skóry na któryś  ze  składników jakiegoś mazidła. Jak na  razie  to podzielność  uwagi mam  dobrą, dopiero raz  zapomniałam posolić to co robiłam.  Uważaj, ona  cię zaraz  ugryzie w brodę - uwielbia to. Ząbki jej idą na  potęgę, ale  gryzaka nie  chce, woli gryźć tatę lub mamę w brodę.  I walenie taty w głowę łyżką też jest jej zdaniem fajne, więc normalne  sztućce są u nas  zmienione  na plastikowe ewentualnie  drewniane, a te  drewniane  mają skrócone uchwyty, żeby  sobie  dziecko oka  nie wyjęło przypadkiem.

No patrz- przyjechałem do ciebie, bo mam wiadomość od Henia, ale jakoś tak o tym nieco zapomniałem. Bo Henio mi napisał, że chyba  nie  wróci do Polski. Bo nie jest pewien, czy jego wybranka zechce się przeprowadzić do Polski. No i już  sobie  wyobrażam co usłyszę od  szefa, gdy mu Henio złoży listownie wymówienie. Stary mnie powiesi. 

Marta  roześmiała  się - spokojna  głowa,  nie powiesi  cię, bo straciłby kolejnego dobrego chirurga. Skorzystaj z tej wiadomości i zacznij intensywnie  któregoś  z młodych  szkolić - powiedzmy  sobie szczerze- wiemy, że  są niektórzy wielce  w tym kierunku uzdolnieni, no ale to tak trudna dyscyplina, że  ci mniej zdolni po prostu dość  szybko odpadają a w zawodzie zostają ci uzdolnieni z "lekką ręką". Ale pamiętaj o  tym, że w tej specjalności ważna jest też bardzo dobra diagnostyka a nie  tylko zdolności manualne.  Teraz jest w  chirurgii podział na  specjalizacje, a kiedyś chirurg to rżnął to wszystko co należało wyciąć - musiał tak samo dobrze  wyrżnąć   migdałki jak i wyrostek lub kawał żołądka. Np. teraz kardiochirurdzy mają się za o wiele lepszych  od  wszystkich innych chirurgów i znacznie lepiej od  nich zarabiają. Jeszcze  nie  spotkałam  sympatycznego i empatycznego kardiochirurga. Są wyniośli, mają  się za lepszych. Na pocieszenie - kolegów kardiologów też nie poważają.

A jaki ja jestem?-zapytał Andrzej. Marta  chwilę milczała - chyba  zdajesz   sobie  sprawę, że moja opinia o tobie może  być  mało obiektywna, bo dla  mnie jesteś  częścią mojej  rodziny a do tego wszystkiego podobasz  mi  się jako facet - jesteś  w moim  typie. I mam  do ciebie  stuprocentowe  zaufanie. I Wojtek o tym wszystkim  wie. I jak widzę to jesteś  też w typie Ewy- nie każdy może ją wziąć na ręce i tulić do  siebie. 

Powiedz  mi a jak Milosz? Jest jeszcze w  Warszawie czy już  skończył to szkolenie?-spytała. Milosz to jeszcze jest w Polsce,  ale przeprowadził się do Konstancina i tam coś wynajmuje z kimś do spółki-wyjaśniał Andrzej. No patrz- a tata Wojtka  nic mi o  tym nie mówił. A może   dlatego nie mówi, bo mu jest jednak wygodniej  z nami mieszkać  niż samemu. Ja to nawet  wolę gdy on pomieszkuje u nas, bo mam go wtedy "na oku"  i  nie  muszę  się martwić jak  się czuje, bo go codziennie widzę. Czasami to Wojtek  się śmieje, że jego ojcu się wydaje , że jestem jego rodzoną  córką. A wiesz jak idzie Miloszowi w  tym Konstancinie?  

No wiem, bo rozmawiałem z jednym z lekarzy - idzie mu tak dobrze, że najchętniej to oni zatrudniliby go na stałe. Chłopak ćwierka już po polsku i twierdzą, że jest bardzo  zdolny i dobry  w  tym co robi. I chyba Milosz zaczyna   się zastanawiać czy aby nie przeprowadzić się do Polski. On to by  chciał, bo w pewnym  sensie ma  dość "opieki" swych teściów, bo ojciec Hanki zatrudnia ją nielegalnie, nie płaci za nią ubezpieczenia a jej daje  jakieś grosze.I Milosz teraz  intensywnie   się zastanawia jak to dalej rozegrać. A dlaczego Milosz nam o tym  wszystkim  nie powiedział? - dziwiła   się  Marta. 

No bo czeka na reakcję Hanki na  list, w którym jej napisał jak on widzi dalszy  ciąg tej sprawy. Wiesz- ten dom z ogrodem w Tatrzańskiej Łomnicy to jest tylko jego, bo był wyłączony ze  wspólnego majątku Hanki i jego. Milosz ostatnio powiedział, że czeka  na odpowiedź Hanki i jej wybór - on i Polska czy jej rodzice i Słowacja.  I rozgląda  się po Konstancinie i ogląda co jest oferowane  do sprzedaży. Z tego co  się dowiedziałem to jest  ceniony pod  względem zawodowym i lubiany  przez  pacjentów. Może zapuści tu  korzenie. Tyle  tylko, że jemu  nie opłaca  się by zamieszkać w  Warszawie, może  raczej gdzieś pomiędzy Warszawą a Konstancinem. A ziemia  w Konstancinie  na  wagę  złota- drożej miejscami niż w  Warszawie. A najlepsze, że jego rodzice stwierdzili, że może oni by się do Polski przeprowadzili z tego Brna, nawet pod Warszawę.  No i Milosz ma  w tej sytuacji o czym  myśleć. Ja  mu nic  a nic  nie  doradzę - to jego życie  nie moje. Oczywiście  jak mnie poprosi bym obejrzał jakąś lokalizację i ocenił, to oczywiście obejrzę i powiem jak  to oceniam. Mogę nawet podsunąć jakiegoś rzeczoznawcę, bo ja  się na chałupach nie  znam, ale mój ojciec ma dobrego kolegę  z tej  branży.

Ostatnio Milosz powiedział, że tęskni za  Luną a gdyby mieszkał poza Warszawą i  miał chałupę  z kawałkiem ogrodu to mógłby nadal mieć  Lunę. I tak jakoś mi przyszło do  głowy,  że może to jego małżeństwo nie  było takie  super skoro słyszę, że myśli o Lunie bardziej niż o Hance. Za  to ponoć jego rodzice  szczęśliwi, że robi  tę  fizjoterapię. Jedno  co łączyło jego rodziców i rodziców  Hanki to wściekłość na  niego, że przerwał kiedyś  studia i  zajął  się "przewodnictwem"- no bo co to za  zawód "prowadzenie po górach  turystów". Bo to, że łączył własne hobby z pracą,  za którą mu płacono jakoś żadna  ze  stron  nie brała pod uwagę. No a do was  nie dzwoni, bo jak  stwierdził to  mu głupio głowę wam zawracać. No to ja do niego zadzwonię - stwierdziła  Marta.

                                                         c.d.n.