niedziela, 29 października 2023

Córeczka tatusia - 33

 Przyjazd rodziców Wojtka do Warszawy opóźnił  się o kilka  dni i wypadł gdy Wojtek już był po zdjęciu szwów. Andrzej był zachwycony faktem, że na Wojtku "goi  się wszystko jak  na psie", czyli szybko i bez komplikacji. Jego zdaniem była to zasługa tego, że Wojtek prawidłowo się odżywia i prowadzi właściwy, zdrowy  tryb życia. 

Pogoda w mieście zrobiła  się zimowa i jeśli Wojtek był zdania, że jest zbyt ślisko to sam odwoził Martę samochodem i oczywiście po  nią przyjeżdżał.  Mama Wojtka  aż uroniła kilka łez gdy zobaczyła ślady szwów po operacji, a ojciec, stojąc  za nią postukał się dyskretnie  w czoło potrząsając z dezaprobatą głową. Marta przezornie  wyszła z pokoju do kuchni i relację znała  tylko z opowieści taty, który właśnie przyprowadził ze spaceru Misię. Najbardziej rozbawiły  ją pytania teściowej, która nie  mogła  zrozumieć, dlaczego Wojtek nie poprosił o jakiś środek nasenny tylko wysłuchiwał "sprawozdania" lekarza  z tego co robi aktualnie  w trakcie operacji.  Przecież to straszne słyszeć co ci lekarz w danej chwili wycina- tłumaczyła synowi. Mnie nawet nie kroili przy usuwaniu żylaków, ale  byłam uśpiona i nikt mi nie mówił co robi i dlaczego.  

Ojciec Wojtka nie powstrzymał się od małej  złośliwości pod  adresem  swej żony i powiedział - uśpili cię głównie  dlatego  bo rozpoznali w  tobie extra histeryczkę, a nasz syn to normalny facet a nie histeryk. A Wojtek z kolei powiedział, że bardzo podobało mu się, że lekarz mu opowiadał co robi, a i środek przeciwbólowy i nasenny są jednak swego rodzaju "truciznami" dla organizmu , więc lepiej, że miał tylko jedną truciznę podaną a nie dwie. Natomiast opowieści o tej klinice  bardzo się jego mamie podobały - "to jednak pomału się kraj europeizuje" - stwierdziła.

Marta była  w świetnym humorze, bowiem kolokwium napisała na ocenę  "bdb" i tym samym nie  zdawała  egzaminu semestralnego. Oprócz niej jeszcze  dwie osoby mogły w  czasie  sesji "odpocząć". Miała za to kolejną rozmowę z "doradcą" i postanowiła napisać pracę licencjacką, by  "w razie czego" mieć w kieszeni tytuł licencjata. Doradca uznał ( a właściwie uznała, bo to była kobieta), że Marta bardzo logicznie myśli - wszak jest mężatką i być może po zrobieniu studiów I stopnia  zakończonych pracą licencjacką przerwie naukę i być może podejmie ją później. Skontaktowała nawet Martę z jednym  z laboratoriów, które zapewniło Martę, że jeżeli przerwie  studia po I stopniu i podejmie  pracę u nich,  bez problemu będzie mogła je kontynuować później. Mało tego - doradzono jej nawet na jaki temat mogłaby napisać pracę licencjacką i zapewniono dostęp do laboratorium.

Spotkanie z rodziną Andrzeja nieco się odwlokło w czasie bo jego dzieciaki "załapały" jakąś "wirusówkę" od znajomych maluchów i nim się kolejno "wychorowały" to minęły trzy tygodnie. Andrzej  się tylko pocieszał, że i tak w porównaniu do innych dzieci to jego niemal nie  chorują, bowiem nie chodzą  do przedszkola. Nachalną wielbicielkę Andrzej "spławił" sam mówiąc jej, że nie jest ani trochę jej osobą zainteresowany , dodając na końcu,  że jeżeli jej  się tu dobrze pracuje, to niech się od niego odczepi, żeby dalej tu pracować. I ten tekst poskutkował.

Przed  wizytą u Andrzeja Marta miała tremę, bowiem nie  spotykała  się z  osobami  posiadającymi  małe dzieci -żadna z jej koleżanek ze studiów nie  miała jeszcze  dzieci. Dzieci - takie małe- to była i dla niej i dla Wojtka "terra incognita". 

Pati  się śmiała i podarowała Marcie niewielką książeczkę o pracy z małymi dziećmi. Wynikało z niej, że .....dziecko to też człowiek i nie należy podchodzić do niego jak do jakiegoś "niewiadomego stwora". Zwłaszcza do dziecka, które już ma cztery lata i które po wakacjach pójdzie już do przedszkola. Pati wręczając jej tę książeczkę powiedziała- po prostu bądź sobą - takie czterolatki są już zazwyczaj kontaktowe , a młodszy zapewne  będzie automatycznie naśladował zachowanie swego brata. Zapewniam cię, że większy stres dotyczący tego spotkania będą mieli "państwo doktorostwo", bo zawsze rodzice chcą by ich  dzieci wypadły dobrze w oczach zwłaszcza nowych  znajomych. 

A w ramach prezentów kupcie  dla obydwóch maluchów po komplecie  kredek świecowych i po dwa zeszyty do kolorowania obrazków. W naszym osiedlowym sklepie papierniczym na pewnie je kupisz  bez problemu.I zapewne zaraz cię dzieciaki zaprzęgną do wspólnego malowania i wszelkie lody zostaną przełamane. I nie  zapomnij, że to chłopcy, więc raczej lepiej by były obrazki z  samochodami, autobusami,  samolotami, może z jakimiś  dużymi zwierzakami. Zresztą pani w  sklepie na pewno ci coś rozsądnie doradzi.

A dla pani domu weźmiecie z kwiaciarni  storczyki - wczoraj je przywiozłam, dołączę do nich kartkę na temat pielęgnacji. Dla dorosłych proponuję dwie filiżanki ze spodeczkami i paczkę dobrej kawy. A filiżanki z reprodukcjami Klimta lub któregoś z impresjonistów. Mogę je jutro dla was kupić. Są naprawdę ładne, są w całkiem kulturalnej  cenie nie  drenującej kieszeni. Mam zamiar kupić je też dla nas - trafiłam na  hurtownię. Chcę nieco wzbogacić zaopatrzenie kwiaciarni o drobne upominki. Zauważyłam już w kilku kwiaciarniach taki trend, wypróbuję jak to u nas pójdzie. A jeżeli z jakiegoś powodu czujecie się bardziej zobowiązani to kup Wojtusiu mały express do kawy - taki, na dwie filiżanki, by sobie kawę mógł sam zrobić w  swoim gabinecie i nie kupuj wtedy filiżanek. Zresztą filiżanki będą u mnie  w kwiaciarni, więc będzie można coś komponować.

No super- ucieszył się Wojtek, ale pod  warunkiem, że od  razu weźmiesz ode mnie forsę na te prezenty i na kwiatki. A jak wyglądają te storczyki?- spytała Marta - jakoś chyba ich nigdy nie widziałam. No to je przy okazji zobaczysz. To takie, które mogą być uprawiane bez  ziemi, co jest dobre przy małych dzieciach. Nazywają się Vanda i są w kolorze fiołkowo-ciemno-niebieskim i są nakrapiane  białymi "ciapkami". Ładne- zresztą  wszystkie storczyki są ładne.

Wizyta "u państwa doktorostwa" była  bardzo udana. Lena, czyli Helena była  znacznie  bardziej zestresowana tą wizytą niż Marta - czyli było tak, jak przewidywała Patrycja. Gdy Andrzej rozpakował swoją paczkę aż jęknął - a skąd ty wiedziałeś, że marzył mi się taki mały ekspres, tylko wciąż nie mam czasu by po niego wyskoczyć do sklepu. A Wojtek roześmiał się i powiedział - przeceniasz mnie, to moja teściowa mi podpowiedziała - to chodząca dobroć posiadająca  szósty  zmysł. Masz Marto wspaniałą mamę - stwierdził Andrzej. Marta uśmiechnęła  się - nie  mogę tylko odżałować, że dopiero od niedawna. Tata się z nią ożenił gdy ja już wyszłam za mąż. Mnie wychował tata sam, odkąd skończyłam 12 lat. Bo w sądzie, na sprawie rozwodowej powiedziałam, że chcę być u  niego. I Wojtek ma  rację - to chodząca dobroć, jest dla mnie i Wojtka prawdziwą mamą.   A twoja rodzicielka? - spytał Andrzej. Ostatni raz to widziałam ją na rozprawie w  sądzie- potem ani ja ani tata jej nie widzieliśmy ani razu. Tata uważa że ona wyjechała z Polski.

Przepraszam, że zapytałem- sumitował się Andrzej. Marta uśmiechnęła się - rozwód był z winy matki, poza tym ona wcale mnie nie chciała i ja o  tym dobrze wiedziałam. I cieszę  się, że tata ma teraz przy  sobie kobietę która go kocha i kocha też mnie i Wojtka. I sunieczkę, którą przygarnęliśmy będąc po ślubie na króciutkim urlopie w Sopocie. Ojej, macie psa? - zainteresował się Andrzej- ja uwielbiam psy!

Wojtek czym prędzej zaprezentował kilka zdjęć Misi mówiąc- jakiś podlec wywiózł to maleństwo i porzucił na plaży w Sopocie- pewnie dlatego, że jest kundelkiem - mieszanką yorka i miniaturowego sznaucera. A że akurat trafiła na nas to ją przygarnęliśmy- nie miała jeszcze roku, jak nam powiedział weterynarz- bo od  razu ją do niego wzięliśmy. I rodzice i  my bardzo ją kochamy i psinka ma dwa kochające ją  domy. Gdy byłem teraz  w  szpitalu  sunia była u rodziców. Gdy nas obojga nie ma w domu cały  dzień to sunia jest w kwiaciarni u mamy.

Chłopcy, zgodnie z przewidywaniem Pati, zaraz zapędzili Martę by razem z nimi kolorowała obrazki a Lena zachwycała się filiżankami z malowidłami Klimta. Młodszy zaraz wpakował się na kolana Marty pomimo napomnień mamy, żeby nie przeszkadzał. Starszy zaraz przybiegł z autobusem i  poinformował, że autobus na rysunku będzie  miał takie kolory jak ten jego. Lena z kolei stwierdziła, że pierwszy raz  w życiu będzie  miała  w domu storczyki i uważnie studiowała przepis jak ma je  traktować. Marta zaraz  ją pocieszyła, że ona jakoś  nigdy nie  miała storczyków i ogólnie to jest antytalentem ogrodniczym, a większość kwiatków to więdnie i pada gdy trafią pod jej opiekę i czasem ma wrażenie że już samo jej spojrzenie na kwiatki im  szkodzi. Malcy od razu ochrzcili Martę i Wojtka ciocią i wujkiem, a Lena chciała koniecznie  dowiedzieć  się, czy naprawdę Marta i Wojtek są parą jeszcze z podstawówki.

 A wy jak długo się znacie? - spytała  się Marta. My to jak pociągi ekspresowe - powiedział Andrzej- po niecałym roku znajomości wzięliśmy ślub.Doktorat robiłem już po ślubie. Medycyna, gdy się ją traktuje poważnie to wielce czasochłonna sprawa. Jest się wiecznie pod kreską czasową. 

Wojtek uśmiechnął się - Marta stwierdziła, że ty to niewiele spędzasz czasu w  domowych pieleszach- powiedziała, że tyle jesteś w domu co średniowieczny rycerz  w służbie księcia w okresie wojen. Tak, dobrze to określiła twoja żona - stwierdził Andrzej. A do tego często nawet jak jestem fizycznie w domu to umysłowo tkwię w pracy.Chirurgia to bardzo trudna dziedzina -  najprostsza nawet operacja może się źle skończyć, choć chirurg nie popełnił żadnego błędu. Każdy chirurg tak ma.  Marta to na pewno dobrze rozumie, bo kosmetolog, chociaż nie ingeruje sam w ciało pacjenta musi znać wiele spraw związanych z chirurgią.  Zauważyłem - stwierdził Wojtek - ostatnio miałem wykład o niciach chirurgicznych i jak na mój gust to jest ich sporo rodzajów. Zaskoczyły mnie nici produkowane z jakiegoś kwasu i metalowe. Moje rozeznanie   w tej dziedzinie oscyluje  wokół zera, wydawało mi  się, że nici chirurgiczne są z jakichś zwierzęcych części produkowane. Były - teraz odchodzi się od  nich, bo przenosiły jakieś infekcje- powiedziała Marta.  Andrzej roześmiał się - dobra jesteś w te klocki! Masz rację, mogą przenosić infekcje.

A dlaczego ty  nie jesteś na medycynie tylko w tej uczelni?-spytał.  Marta skrzywiła się - bo jestem mało ambitna- chcę być w 100% matką gdy będę miała  dziecko, chcę być z nim te pierwsze trzy lata w domu. Rozmawiałam z kilkoma lekarkami- wychodzi na to, że chcąc być pełnowartościową lekarką musisz  tak naprawdę wychowanie swego dziecka scedować na kogoś innego. Jedna z nich powiedziała szczerze, że gdyby jej rodzice nie wychowali jej dziecka ona nie zrobiłaby specjalizacji, a robiła specjalizację w endokrynologii, czyli praktycznie  drugie  studia. 

A moja znajoma lekarka-pediatra powiedziała, że ona nie umie powiedzieć matkom czemu ich maleństwo płacze, bo ona nie ma o tym pojęcia - bo wprawdzie ma córeczkę, ale do wieku przedszkolnego jest córcią zajmowały  się jej babcia i jej matka. I  zawsze  daje matkom  wielce  wymijające odpowiedzi, czyli takie, jakie  mogą znaleźć w książce.  

Poza tym "odkryłam", że bardziej interesuje mnie  chemia i wyszukiwanie nie inwazyjnych metod poprawiania urody- czyli szukanie nowych kremów, maści, toników by poprawić funkcjonowanie organizmu, zmiana odżywiania się.  I nie  wykluczam, że gdy posłuchałam opowieści różnych kosmetyczek i lekarzy od poprawiania urody to nigdy na pewno nie byłabym poprawiaczem urody drogą interwencji chirurgicznej. Bo co innego jest interwencja chirurga - plastyka  gdy ktoś ulegnie wypadkowi i trzeba interweniować by pacjent mógł po wypadku nie straszyć swym wyglądem siebie i innych a co innego poprawiać urodę bo się komuś chce być podobnym do swego idola. Takim osobom to trzeba chyba mózg przeprogramować  a nie robić operacje plastyczne. Jesteś Andrzeju jedną z nielicznych osób, która usłyszała moje poglądy w tej materii. Oczywiście  moi rodzice i Wojtek znają te moje poglądy.

                                                                   c.d.n.