Przyjazd rodziców Wojtka do Warszawy opóźnił się o kilka dni i wypadł gdy Wojtek już był po zdjęciu szwów. Andrzej był zachwycony faktem, że na Wojtku "goi się wszystko jak na psie", czyli szybko i bez komplikacji. Jego zdaniem była to zasługa tego, że Wojtek prawidłowo się odżywia i prowadzi właściwy, zdrowy tryb życia.
Pogoda w mieście zrobiła się zimowa i jeśli Wojtek był zdania, że jest zbyt ślisko to sam odwoził Martę samochodem i oczywiście po nią przyjeżdżał. Mama Wojtka aż uroniła kilka łez gdy zobaczyła ślady szwów po operacji, a ojciec, stojąc za nią postukał się dyskretnie w czoło potrząsając z dezaprobatą głową. Marta przezornie wyszła z pokoju do kuchni i relację znała tylko z opowieści taty, który właśnie przyprowadził ze spaceru Misię. Najbardziej rozbawiły ją pytania teściowej, która nie mogła zrozumieć, dlaczego Wojtek nie poprosił o jakiś środek nasenny tylko wysłuchiwał "sprawozdania" lekarza z tego co robi aktualnie w trakcie operacji. Przecież to straszne słyszeć co ci lekarz w danej chwili wycina- tłumaczyła synowi. Mnie nawet nie kroili przy usuwaniu żylaków, ale byłam uśpiona i nikt mi nie mówił co robi i dlaczego.
Ojciec Wojtka nie powstrzymał się od małej złośliwości pod adresem swej żony i powiedział - uśpili cię głównie dlatego bo rozpoznali w tobie extra histeryczkę, a nasz syn to normalny facet a nie histeryk. A Wojtek z kolei powiedział, że bardzo podobało mu się, że lekarz mu opowiadał co robi, a i środek przeciwbólowy i nasenny są jednak swego rodzaju "truciznami" dla organizmu , więc lepiej, że miał tylko jedną truciznę podaną a nie dwie. Natomiast opowieści o tej klinice bardzo się jego mamie podobały - "to jednak pomału się kraj europeizuje" - stwierdziła.
Marta była w świetnym humorze, bowiem kolokwium napisała na ocenę "bdb" i tym samym nie zdawała egzaminu semestralnego. Oprócz niej jeszcze dwie osoby mogły w czasie sesji "odpocząć". Miała za to kolejną rozmowę z "doradcą" i postanowiła napisać pracę licencjacką, by "w razie czego" mieć w kieszeni tytuł licencjata. Doradca uznał ( a właściwie uznała, bo to była kobieta), że Marta bardzo logicznie myśli - wszak jest mężatką i być może po zrobieniu studiów I stopnia zakończonych pracą licencjacką przerwie naukę i być może podejmie ją później. Skontaktowała nawet Martę z jednym z laboratoriów, które zapewniło Martę, że jeżeli przerwie studia po I stopniu i podejmie pracę u nich, bez problemu będzie mogła je kontynuować później. Mało tego - doradzono jej nawet na jaki temat mogłaby napisać pracę licencjacką i zapewniono dostęp do laboratorium.
Spotkanie z rodziną Andrzeja nieco się odwlokło w czasie bo jego dzieciaki "załapały" jakąś "wirusówkę" od znajomych maluchów i nim się kolejno "wychorowały" to minęły trzy tygodnie. Andrzej się tylko pocieszał, że i tak w porównaniu do innych dzieci to jego niemal nie chorują, bowiem nie chodzą do przedszkola. Nachalną wielbicielkę Andrzej "spławił" sam mówiąc jej, że nie jest ani trochę jej osobą zainteresowany , dodając na końcu, że jeżeli jej się tu dobrze pracuje, to niech się od niego odczepi, żeby dalej tu pracować. I ten tekst poskutkował.
Przed wizytą u Andrzeja Marta miała tremę, bowiem nie spotykała się z osobami posiadającymi małe dzieci -żadna z jej koleżanek ze studiów nie miała jeszcze dzieci. Dzieci - takie małe- to była i dla niej i dla Wojtka "terra incognita".
Pati się śmiała i podarowała Marcie niewielką książeczkę o pracy z małymi dziećmi. Wynikało z niej, że .....dziecko to też człowiek i nie należy podchodzić do niego jak do jakiegoś "niewiadomego stwora". Zwłaszcza do dziecka, które już ma cztery lata i które po wakacjach pójdzie już do przedszkola. Pati wręczając jej tę książeczkę powiedziała- po prostu bądź sobą - takie czterolatki są już zazwyczaj kontaktowe , a młodszy zapewne będzie automatycznie naśladował zachowanie swego brata. Zapewniam cię, że większy stres dotyczący tego spotkania będą mieli "państwo doktorostwo", bo zawsze rodzice chcą by ich dzieci wypadły dobrze w oczach zwłaszcza nowych znajomych.
A w ramach prezentów kupcie dla obydwóch maluchów po komplecie kredek świecowych i po dwa zeszyty do kolorowania obrazków. W naszym osiedlowym sklepie papierniczym na pewnie je kupisz bez problemu.I zapewne zaraz cię dzieciaki zaprzęgną do wspólnego malowania i wszelkie lody zostaną przełamane. I nie zapomnij, że to chłopcy, więc raczej lepiej by były obrazki z samochodami, autobusami, samolotami, może z jakimiś dużymi zwierzakami. Zresztą pani w sklepie na pewno ci coś rozsądnie doradzi.
A dla pani domu weźmiecie z kwiaciarni storczyki - wczoraj je przywiozłam, dołączę do nich kartkę na temat pielęgnacji. Dla dorosłych proponuję dwie filiżanki ze spodeczkami i paczkę dobrej kawy. A filiżanki z reprodukcjami Klimta lub któregoś z impresjonistów. Mogę je jutro dla was kupić. Są naprawdę ładne, są w całkiem kulturalnej cenie nie drenującej kieszeni. Mam zamiar kupić je też dla nas - trafiłam na hurtownię. Chcę nieco wzbogacić zaopatrzenie kwiaciarni o drobne upominki. Zauważyłam już w kilku kwiaciarniach taki trend, wypróbuję jak to u nas pójdzie. A jeżeli z jakiegoś powodu czujecie się bardziej zobowiązani to kup Wojtusiu mały express do kawy - taki, na dwie filiżanki, by sobie kawę mógł sam zrobić w swoim gabinecie i nie kupuj wtedy filiżanek. Zresztą filiżanki będą u mnie w kwiaciarni, więc będzie można coś komponować.
No super- ucieszył się Wojtek, ale pod warunkiem, że od razu weźmiesz ode mnie forsę na te prezenty i na kwiatki. A jak wyglądają te storczyki?- spytała Marta - jakoś chyba ich nigdy nie widziałam. No to je przy okazji zobaczysz. To takie, które mogą być uprawiane bez ziemi, co jest dobre przy małych dzieciach. Nazywają się Vanda i są w kolorze fiołkowo-ciemno-niebieskim i są nakrapiane białymi "ciapkami". Ładne- zresztą wszystkie storczyki są ładne.
Wizyta "u państwa doktorostwa" była bardzo udana. Lena, czyli Helena była znacznie bardziej zestresowana tą wizytą niż Marta - czyli było tak, jak przewidywała Patrycja. Gdy Andrzej rozpakował swoją paczkę aż jęknął - a skąd ty wiedziałeś, że marzył mi się taki mały ekspres, tylko wciąż nie mam czasu by po niego wyskoczyć do sklepu. A Wojtek roześmiał się i powiedział - przeceniasz mnie, to moja teściowa mi podpowiedziała - to chodząca dobroć posiadająca szósty zmysł. Masz Marto wspaniałą mamę - stwierdził Andrzej. Marta uśmiechnęła się - nie mogę tylko odżałować, że dopiero od niedawna. Tata się z nią ożenił gdy ja już wyszłam za mąż. Mnie wychował tata sam, odkąd skończyłam 12 lat. Bo w sądzie, na sprawie rozwodowej powiedziałam, że chcę być u niego. I Wojtek ma rację - to chodząca dobroć, jest dla mnie i Wojtka prawdziwą mamą. A twoja rodzicielka? - spytał Andrzej. Ostatni raz to widziałam ją na rozprawie w sądzie- potem ani ja ani tata jej nie widzieliśmy ani razu. Tata uważa że ona wyjechała z Polski.
Przepraszam, że zapytałem- sumitował się Andrzej. Marta uśmiechnęła się - rozwód był z winy matki, poza tym ona wcale mnie nie chciała i ja o tym dobrze wiedziałam. I cieszę się, że tata ma teraz przy sobie kobietę która go kocha i kocha też mnie i Wojtka. I sunieczkę, którą przygarnęliśmy będąc po ślubie na króciutkim urlopie w Sopocie. Ojej, macie psa? - zainteresował się Andrzej- ja uwielbiam psy!
Wojtek czym prędzej zaprezentował kilka zdjęć Misi mówiąc- jakiś podlec wywiózł to maleństwo i porzucił na plaży w Sopocie- pewnie dlatego, że jest kundelkiem - mieszanką yorka i miniaturowego sznaucera. A że akurat trafiła na nas to ją przygarnęliśmy- nie miała jeszcze roku, jak nam powiedział weterynarz- bo od razu ją do niego wzięliśmy. I rodzice i my bardzo ją kochamy i psinka ma dwa kochające ją domy. Gdy byłem teraz w szpitalu sunia była u rodziców. Gdy nas obojga nie ma w domu cały dzień to sunia jest w kwiaciarni u mamy.
Chłopcy, zgodnie z przewidywaniem Pati, zaraz zapędzili Martę by razem z nimi kolorowała obrazki a Lena zachwycała się filiżankami z malowidłami Klimta. Młodszy zaraz wpakował się na kolana Marty pomimo napomnień mamy, żeby nie przeszkadzał. Starszy zaraz przybiegł z autobusem i poinformował, że autobus na rysunku będzie miał takie kolory jak ten jego. Lena z kolei stwierdziła, że pierwszy raz w życiu będzie miała w domu storczyki i uważnie studiowała przepis jak ma je traktować. Marta zaraz ją pocieszyła, że ona jakoś nigdy nie miała storczyków i ogólnie to jest antytalentem ogrodniczym, a większość kwiatków to więdnie i pada gdy trafią pod jej opiekę i czasem ma wrażenie że już samo jej spojrzenie na kwiatki im szkodzi. Malcy od razu ochrzcili Martę i Wojtka ciocią i wujkiem, a Lena chciała koniecznie dowiedzieć się, czy naprawdę Marta i Wojtek są parą jeszcze z podstawówki.
A wy jak długo się znacie? - spytała się Marta. My to jak pociągi ekspresowe - powiedział Andrzej- po niecałym roku znajomości wzięliśmy ślub.Doktorat robiłem już po ślubie. Medycyna, gdy się ją traktuje poważnie to wielce czasochłonna sprawa. Jest się wiecznie pod kreską czasową.
Wojtek uśmiechnął się - Marta stwierdziła, że ty to niewiele spędzasz czasu w domowych pieleszach- powiedziała, że tyle jesteś w domu co średniowieczny rycerz w służbie księcia w okresie wojen. Tak, dobrze to określiła twoja żona - stwierdził Andrzej. A do tego często nawet jak jestem fizycznie w domu to umysłowo tkwię w pracy.Chirurgia to bardzo trudna dziedzina - najprostsza nawet operacja może się źle skończyć, choć chirurg nie popełnił żadnego błędu. Każdy chirurg tak ma. Marta to na pewno dobrze rozumie, bo kosmetolog, chociaż nie ingeruje sam w ciało pacjenta musi znać wiele spraw związanych z chirurgią. Zauważyłem - stwierdził Wojtek - ostatnio miałem wykład o niciach chirurgicznych i jak na mój gust to jest ich sporo rodzajów. Zaskoczyły mnie nici produkowane z jakiegoś kwasu i metalowe. Moje rozeznanie w tej dziedzinie oscyluje wokół zera, wydawało mi się, że nici chirurgiczne są z jakichś zwierzęcych części produkowane. Były - teraz odchodzi się od nich, bo przenosiły jakieś infekcje- powiedziała Marta. Andrzej roześmiał się - dobra jesteś w te klocki! Masz rację, mogą przenosić infekcje.
A dlaczego ty nie jesteś na medycynie tylko w tej uczelni?-spytał. Marta skrzywiła się - bo jestem mało ambitna- chcę być w 100% matką gdy będę miała dziecko, chcę być z nim te pierwsze trzy lata w domu. Rozmawiałam z kilkoma lekarkami- wychodzi na to, że chcąc być pełnowartościową lekarką musisz tak naprawdę wychowanie swego dziecka scedować na kogoś innego. Jedna z nich powiedziała szczerze, że gdyby jej rodzice nie wychowali jej dziecka ona nie zrobiłaby specjalizacji, a robiła specjalizację w endokrynologii, czyli praktycznie drugie studia.
A moja znajoma lekarka-pediatra powiedziała, że ona nie umie powiedzieć matkom czemu ich maleństwo płacze, bo ona nie ma o tym pojęcia - bo wprawdzie ma córeczkę, ale do wieku przedszkolnego jest córcią zajmowały się jej babcia i jej matka. I zawsze daje matkom wielce wymijające odpowiedzi, czyli takie, jakie mogą znaleźć w książce.
Poza tym "odkryłam", że bardziej interesuje mnie chemia i wyszukiwanie nie inwazyjnych metod poprawiania urody- czyli szukanie nowych kremów, maści, toników by poprawić funkcjonowanie organizmu, zmiana odżywiania się. I nie wykluczam, że gdy posłuchałam opowieści różnych kosmetyczek i lekarzy od poprawiania urody to nigdy na pewno nie byłabym poprawiaczem urody drogą interwencji chirurgicznej. Bo co innego jest interwencja chirurga - plastyka gdy ktoś ulegnie wypadkowi i trzeba interweniować by pacjent mógł po wypadku nie straszyć swym wyglądem siebie i innych a co innego poprawiać urodę bo się komuś chce być podobnym do swego idola. Takim osobom to trzeba chyba mózg przeprogramować a nie robić operacje plastyczne. Jesteś Andrzeju jedną z nielicznych osób, która usłyszała moje poglądy w tej materii. Oczywiście moi rodzice i Wojtek znają te moje poglądy.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz