Lena przypatrywała się Marcie i swej młodszej latorośli - Marta coś mu cichutko tłumaczyła, a mały kiwał potakująco główką, potem Marta wzięła w swoją dłoń jego rączkę "uzbrojoną" w kredkę i prowadziła jego rączkę po rysunku samochodu i cały czas coś mu cichutko tłumaczyła. W ten sposób pomału pokolorowali wspólnie karoserię samochodu czerwoną "świecówką" nie wychodząc poza kontury rysunku. Potem dziecko samo odłożyło kredkę do pudełka, a Marta zadała mu pytanie jaką kredką pomalują koła samochodu i malec wybrał czarną kredką, Marta znów wzięła jego rączkę z kredką w swoją dłoń i koła były czarne, karoseria czerwona. I znów kredka wróciła do pudełka a Marta zapytała się czy szyby w samochodzie też mają być kolorowe i jeżeli tak, to niech wyjmie z pudełka kredkę, którą chce pokolorować szyby. Jacuś długo przyglądał się kredkom, potem wziął rękę Marty i wsadził ją do pudełka z kredkami mówiąc "ciocia". Marta zapytała się go jeszcze, czy to ona ma wybrać kolor szyb i gdy Jacuś pokiwał główką na tak, powiedziała, że szyby będą niebieskie, bo nie ma tu białej kredki, zresztą z daleka takie szyby wyglądają niebiesko.
Gdy tak wspólnie cichutko malowali przy stole zrobiło się cicho, a Andrzej powiedział do Wojtka - twoja pani powinna zmienić zawód- zaczarowała nam dziecko. Marta słysząc to powiedziała - w ten sposób tata nauczył mnie jak malować kredkami by nie wychodzić poza kontury i tym samym pojęłam, że wiele rzeczy trzeba robić pomału, z namysłem. I muszę wam powiedzieć, że Jacuś to bardzo rozumne dziecko a przecież ma tylko dwa lata a gdy tata mnie tak nauczał to ja już chodziłam do pierwszej klasy. Więc jestem tak naprawdę zdziwiona, że dał się tak poprowadzić w tym kolorowaniu. Zadziwił mnie też tym że będąc takim maluszkiem tak dobrze potrafi zastosować kolory, co oznacza, że już jest bystrym obserwatorem.
Ja zupełnie nie mam kontaktu z małymi dziećmi i przyznam się szczerze, że miałam ogromną tremę gdy do was jechaliśmy. Mówiłam o tym mamie, a mama dała mi książeczkę o pracy z dziećmi i tam wyczytałam, że dziecko to też człowiek i żeby traktować dziecko jako istotę rozumną a nie durnotę bo jest malutki. I że powinniśmy pamiętać, że tak naprawdę każde niemowlę jest geniuszem, bo uczy się wszystkiego głównie na podstawie obserwowania dorosłych.
A my- powiedziała Lena byliśmy w strachu, że nas maluchy skompromitują. I wiesz - to co wyczytałaś to prawda- ty jesteś bardzo opanowana i twój spokój udzielił się chłopcom. Wojtek tylko przewrócił oczami i powiedział półgłosem - mogę cię Lenko zapewnić, że nie jeden szewc mocno wzbogacił by swoje słownictwo gdyby posłuchał jej repertuaru gdy się zeźli. Żeby było zabawniej, starszy - Piotruś- powiedział, że on też by chciał by mu ciocia Marta poprowadziła rękę z kredką.
Marta tylko uśmiechnęła się i powiedziała, że nie ma problemu, ale trzeba się zapytać młodszego, czy teraz może na kolanach Marty rozsiąść się Piotruś by też się nauczyć jak ładnie kolorować obrazek. Jacuś, który był zgodnym dzieckiem, poszedł usiąść na kolanach taty i jego miejsce zajął Piotruś. Był pełen zapału i Marta musiała mu tłumaczyć , że gdy się koloruje pomału to wtedy łatwiej jest utrzymać się w granicach konturów obrazka a szybko to się koloruje gdy się już ma więcej lat i jest się w szkole. Ale wpierw trzeba to robić pomału i dokładnie, żeby nabrać wprawy.
Po "lekcji kolorowania" chłopcy zostali "spolaryzowani" przez mamę Leny, która miała przyjść wcześniej i zająć się nimi by dorośli mieli spokój, ale coś się jej godziny pomyliły i dotarła dopiero teraz. Chłopcy razem z babcią poszli do swego pokoju, żeby oglądać jakąś kreskówkę.
Gdy wyszli Lena powiedziała, że po raz pierwszy dzieciaki stanęły na wysokości zadania i były grzeczne a poza tym Marta jest pierwszą "nieznaną ciocią" której Jacuś władował się na kolana.
Potem Lena wypytywała się o pobyt w Sopocie, bo właściwie od chwili wyjścia za mąż siedzi cały czas w Warszawie. Bardzo się obojgu podobał fakt, że można tam wynająć "normalne mieszkanie" z całym wyposażeniem, bo przy dwojgu małych dzieciach to znacznie wygodniejsze niż jakiś ośrodek wczasowy.
Wojtek od razu dał Andrzejowi namiary na firmę, która zajmuje się wynajmowaniem tych kwater zainteresowanym. Marta opowiadała czego się uczy na tych studiach, a Lena stwierdziła, że równouprawnienie kobiet w pracy to mrzonka. Ona pracowała w trakcie pierwszej ciąży, którą wyjątkowo źle znosiła, była nawet propozycja by ją przerwać bo na zmianę miała albo same mdłości albo mdłości i torsje i schudła, po połowie było nieco lepiej, ale więcej była na zwolnieniach lekarskich niż w pracy. Wzięła trzyletni urlop wychowawczy i ponieważ w trakcie jego trwania zaszła w drugą ciążę to już nie wróciła do pracy i po upływie tych trzech lat rozwiązała umowę o pracę. Wojtek stwierdził, że po raz pierwszy zobaczył wtedy na własne oczy, że medycyna bywa bezsilna. Nikt nie wiedział czemu Lena tak szalenie źle znosiła ciążę. Andrzej opowiedział jak miał ochotę pobić jednego z lekarzy, który wysnuł wniosek, że dlatego Lena tak źle znosi ciążę bo była to ciąża nieplanowana.
Marta zaczęła się śmiać i powiedziała, że gdyby to ich dotyczyło to zapewne jakiś geniusz by powiedział, że to skutek tego, że nie mają ślubu kościelnego. Ale my mieliśmy- powiedziała Lena - nie dlatego że chcieliśmy, ale nasze rodziny były wyraźnie napalone na ten kościelny cyrk. My prosto z kościoła pojechaliśmy do Bułgarii, tyle tylko, że zdążyliśmy się przebrać w coś bardziej praktycznego - śmiała się Lena. Tak dokładnie to tylko ja się przebrałam.
Wszyscy byli tak napaleni na ten kościelny ślub i wesele, że nawet nie zauważyli chyba że nas na tym weselu nie ma- opowiadała Lena. Rodzice Andrzeja to byli tak obrażeni, że nawet nie chcieli z nami przez dwa lata rozmawiać. A my przecież od samego początku mówiliśmy, że nie chcemy ani wesela ani ślubu kościelnego, w końcu się zgodziliśmy na ten ślub, bo ojciec Andrzeja ma siostrę- zakonnicę, ale nadal mówiliśmy, że nie chcemy wesela. No to jego ojciec stwierdził, że on nam zafunduje wesele, skoro Andrzej najwyraźniej skąpi. W jego pojęciu to przecież wesele jest czymś najfajniejszym pod słońcem. Moi rodzice podobno ich powstrzymywali mówiąc, że przecież jesteśmy dorośli i że jeżeli my nie chcemy, to nie ma sensu urządzać wesela. Moi rodzice chcieli jego rodziców i tę ciotkę zakonną zaprosić na jakiś wystawniejszy obiad po tym kościele. No a my cichutko się ulotniliśmy przez zakrystię, bo na tyłach kościoła czekał na nas w samochodzie kolega Andrzeja z naszymi ciuchami na drogę. Ja się wydostałam z sukienki w samochodzie a Andrzej poleciał w ślubnym garniturze - przynajmniej w samolocie wyglądał elegancko. No ale mieliśmy chociaż fajne dwa tygodnie w Słonecznym Brzegu. Warto było uciec. To z was też niezłe ziółka - śmiał się Wojtek.
No a my w tym Sopocie byliśmy właśnie po ślubie i dzięki temu mamy psa- powiedział Wojtek. A w którym miejscu w Sopocie są te kwatery ?- spytała Lena. Bardzo blisko Wyścigów Konnych i z oddali widać było z okien tą Halę Arena- to są te tereny w prawo, w stronę Jelitkowa. To znaczy w prawo od wejścia na molo sopockie.W niedużej odległości od tego miejsca, w którym było wejście na plażę tam gdzie mieszkaliśmy, zaczynało się już Jelitkowo. Sklepów to tam niemal nie ma, ale samochodem jest bliziutko do Lidla, piechotką można dotrzeć na bazar i zaopatrzyć się w zieleninę, jajka, biały ser. No i jest blisko do stacji kolejki elektrycznej. My w domu to głównie śniadania robiliśmy a obiady jedliśmy w restauracji. Bo i taki przejaw cywilizacji tam jest. I jest sporo barów już na plaży- takie bary smażalnie ryb. Wieczorami jest gdzie iść potańczyć, ale my nie chodziliśmy do tych klubików.
Tam się ogromnie zmieniło w porównaniu do tego co my kiedyś z tatą widzieliśmy bywając tam wcześniej. Sporo ludzi wykupiło tam mieszkania w tych blokach właśnie jako lokatę. Na szczęście dla nich jest firma zarządzająca tymi nieruchomościami. Te większe mieszkania to mają i garaże w podziemiach budynku. Te budynki są też zamieszkiwane przez cały rok, tylko część mieszkań jest zgłoszona pod wynajem na czasowe pobyty. Fajne są takie bloczyska z których do plaży masz z najbardziej oddalonego od niej bloku pół kilometra. To jak rzut beretem. Dopóki będziecie mieli dzieci jeszcze nie w szkole to możecie jeździć na wakacje nie w typowo wakacyjnym okresie. My to akurat byliśmy w wakacyjnym, bo ślub braliśmy w końcówce lipca i.... w poniedziałek. I po ślubie mieliśmy właśnie obiadek w restauracji Hotelu Europejskiego i wymyśliłam, dzięki podpowiedzi koleżanki, żeby z góry nie ustalać menu a tylko zarezerwować ilość miejsc i godzinę. I wtedy , właśnie z okazji naszego ślubu, poznałam Patrycję - obecną żonę mego taty.
A macie jakieś zdjęcia?- dopytywała się Lena. Zdjęcia???...... ja nie mam, ale Wojtek to ma na pewno- powiedziała Marta. Ja w ogóle mało fotografuję, on robi często jakieś zdjęcia "z ukrycia" i potem ja się awanturuję by je usunął bo się sobie nie podobam na którymś ze zdjęć.
Obaj panowie wybuchnęli zgodnym śmiechem, a Andrzej powiedział - bo wy, dziewczyny, chcecie zawsze wyglądać idealnie, a większości facetów ten wasz idealny wygląd wcale nie jest potrzebny do tego by was kochać. Dla mnie rozczochrana i spocona Lenka jest piękna tak samo jak Lenka odsztafirowana na jakąś extra imprezę. Byłem przy obu porodach w czasie których Lenka na szczęście nie miała dostępu do lustra i według kryteriów salonowych w niczym nie przypominała "ślicznotki" - spocona, mokra, wystraszona i zapłakana a dla mnie i tak była i nadal jest najpiękniejsza i bardzo dzielna. I dzień w dzień jestem jej wdzięczny za to, że ze mną jest, że wytrzymuje moje stosunkowo małe zaangażowanie w życie domowe i mój notoryczny stan typu "obecny - nieprzytomny", bo mam wciąż w głowie aktualny grafik i już myślę nad kolejną operacją. Dobrze że nie widzi mnie zaraz po jakimś bardzo skomplikowanym zabiegu gdy pacjent zaczyna mi odchodzić pod nożem a mimo tego udało się go jednak uratować. Któregoś takiego dnia zobaczyłem w lustrze nie siebie a obcego, starego dziada. To był dla mnie prawdziwy szok.
Przepraszam, że o tym mówię, ale wy oboje macie w sobie coś, co mnie do tego ośmieliło. I to mnie - stuprocentowego realistę bez odchyleń w stronę romantyzmu lub mistycyzmu. I do dziś nie bardzo wiem dlaczego w ostatniej chwili złożyłem dokumenty na medycynę - jako dzieciak panicznie bałem się lekarzy, nigdy nie marzyłem o tym zawodzie, nie mam żadnego lekarza w rodzinie. W szkole ani chemia ani biologia nie były moimi ulubionymi przedmiotami. Tak naprawdę nie bardzo miałem pojęcie jaki zawód chciałbym wykonywać w przyszłości. Marzyły mi się dalekie podróże co wcale nie sprawiło bym miał same piątki z geografii.
No to, że nie miałeś piątek z geografii to mnie wcale nie dziwi. To czego uczy szkoła to raczej mało kogo skusi by podjął studia na tym kierunku zapewnił go Wojtek. Dość długo Brno, Berno i Berlin to było jedno i to samo miejsce dla mnie. Taki był ze mnie geograficzny geniusz. Marta parsknęła śmiechem i powiedziała - kiedyś w podstawówce wyleciał z klasy gdy się zdziwił, że Berno i Berlin to nie jest to samo miasto tylko dwa różne a na dodatek w różnych krajach. I jeszcze za drzwi go geograficzka wystawiła , bo była przekonana, że on się wygłupia. A na dodatek to nie mógł pojąć, że na każdej wydrukowanej mapie cztery strony świata są zawsze tak samo usytuowane i zawsze strasznie długo szukał północy i pozostałych kierunków. Ale teraz on umie się posługiwać kompasem a ja nie- śmiała się Marta. Tyle tylko, że raczej nie chodzę nigdzie sama do lasu, zwłaszcza do takiego, którego nie znam.
c.d.n.
Podobało się :)
OdpowiedzUsuń