Po czterech godzinach wizyty Marta "ocknęła" się i stwierdziła, że należy jednak dać gospodarzom nieco odpocząć. Ale tak naprawdę obie strony spotkania wcale nie paliły się do zakończenia wizyty. Z niemałym zdziwieniem razem doszli do wniosku, że dawno nie spotkali drugiej takiej pary, z którą mogli podyskutować na wszystkie tematy. Wojtek się śmiał, że jeszcze trochę, a zamarzy im się by mieszkali w jednym budynku z rodzicami Marty i rodziną Andrzeja. A dopóki nie mieszkają w jednym budynku będą się starali jak najczęściej spotykać w weekendy.
Umówili się, że następne spotkanie będzie w domu Marty i Wojtka a jego termin Wojtek i Andrzej dogadają telefonicznie. Andrzej stwierdził, że przyjadą raczej bez maluchów żeby on mógł się spokojnie nacieszyć psem. To stwierdzenie szalenie rozbawiło Martę która stwierdziła, że Misia, która z powodzeniem mogłaby mieć za swoją budę pudełko po męskich butach w rozmiarze 48, bo naprawdę jest bardzo małą psinką, gdy tylko zaakceptuje Andrzeja wprosi się do niego na kolana i spokojnie odda się drzemce. A ciężka nie jest, bo po jedzeniu waży "aż" całe trzy kilogramy. No to już ją kocham- stwierdził Andrzej. Wstępnie postanowili spotkać się już po obronie magisterki Wojtka.
W drodze powrotnej Marta i Wojtek wymieniali się wrażeniami po wizycie. Oboje stwierdzili, że dzieci są dobrze ułożone, bardzo grzeczne i na pewno Lenie nie było łatwo w chwili gdy starszy miał raptem dwa lata a drugi właśnie się urodził, chociaż "znawcy tematu" zapewniali ją, że taka różnica wieku jest idealna, bo dwulatek jeszcze nie miewa napadów zazdrości w stosunku do noworodka, całą sytuację przyjmuje w sposób naturalny. A trzylatek już niestety traktuje młodsze dziecko jako konkurenta i trudniej mu zaakceptować brata lub siostrę. Oczywiście na pewno gdy obaj już będą starsi to zapewne młodszy będzie nie jeden raz mocno nieszczęśliwy, że starszemu już coś wolno a jemu jeszcze nie. Poza tym chyba i rodzicom łatwiej traktować jednakowo dzieci przy tak niedużej różnicy wieku. Nie mniej całe szczęście, że rodzice Leny mieszkają blisko i jej mama im pomaga. I wcale się nie dziwią, że Andrzej rozgląda się za mieszkaniem w innej dzielnicy - tak naprawdę to tam nie ma w pobliżu żadnego parku, osiedle to zbiór ponurych wieżowców- mrówkowców i mieszkańcy wciąż czekają na założenie przynajmniej porządnych trawników.
Nie jest to przecież dopiero co wybudowane osiedle ale chyba zabrakło spółdzielni dwóch rzeczy na raz - pieniędzy i pomysłu. Co prawda jest dobrze skomunikowane z resztą miasta bo do głównej arterii biegnącej północ- południe jest blisko i niewiele dalej do drugiej łączącej oba brzegi Wisły też blisko, nie mniej samo osiedle jest brzydkie. A sklep spożywczy, który jest w budynku, w którym oni mieszkają, jest rajem dla okolicznych gryzoni i dokuczliwego robactwa. Więc nic dziwnego, że Andrzej rozgląda się za jakimś innym osiedlem. Przymierzał się nawet do zamieszkania pod Warszawą, ale gdy posłuchał narzekań tych, którzy z roku na rok coraz bardziej narzekają na bardzo uciążliwe dojazdy do i z pracy postanowił szukać jednak innego mieszkania w obrębie Warszawy. Bo jak na razie to jedynym atutem tego ich obecnego mieszkania jest to, że rodzice Leny mieszkają w pobliżu.
Z kolei rodzice Andrzeja mieszkają pod Warszawą, gdzie mają dom jeszcze po swoich rodzicach i są na Andrzeja śmiertelni obrażeni, że on z Leną nie chce z nimi mieszkać, zwłaszcza, że dom jest duży, piętrowy i z ogrodem. Co prawda ogród jest nieco dziwny bo, jak twierdzi Andrzej, bo jest długi i wąski. Do tego dom trzeba ogrzewać własnym sumptem co ani miłe ani tanie nie jest, a codzienne dojazdy do stolicy też są mało zabawne, bo do "eskaemki", czyli Szybkiej Kolei Miejskiej trzeba się jednak doczłapać, a tłok jest na ogół piekielny i wędrowanie jest zupełne nie zabawne gdy pada deszcz lub śnieg. A ogród stale generuje pracę czyli koszenie trawy i strzyżenie żywopłotu, co ani miłe ani zabawne. Oni chyba nie kojarzą, że ja jednak pracuję rękami i wszelkie prace domowe, których wbrew pozorom jest od metra w takim wolno stojącym budynku, mnie po prostu nie pasują- tłumaczył Andrzej. Dla niego nie ma różnicy pomiędzy krojeniem sznycla po wiedeńsku a otwieraniem pacjentowi brzucha. Poza tym my nie chcemy mieszkać z rodzicami - ani z jej ani z moimi. Na razie jestem członkiem jednej ze spółdzielni na Ursynowie i jeśli nie będzie wielkich "poślizgów" to mieszkanie będzie do zasiedlenia za rok - cztery pokoje z kuchnią. Jakby na to nie spojrzeć to Ursynów jest już dobrze zorganizowanym osiedlem, a my wybraliśmy najbardziej pożądaną wersję mieszkania czyli pierwsze piętro w bloku czteropiętrowym.
Gdy dojechali do domu Wojtek powiedział do Marty -moje mieszkanie ursynowskie będzie chyba lada moment oddane do użytku. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że metrażowo będzie miało najwyżej do pięciu lub tylko czterech metrów metrów mniej niż mieszkanie czteropokojowe. I stamtąd jest całkiem blisko do jego szpitala, nawet "jadąc na okrągło", a oglądałem plany i przez Błonia Wilanowskie, które mają łączyć Wilanów z Ursynowem będzie miał całkiem blisko do szpitala, bo będzie przebita tamtędy nowa ulica. To miejsce gdzie on ma otrzymać mieszkanie jest bliziutko Puławskiej. Mam wrażenie, że nam to nasze mieszkanie i to twoje ursynowskie całkowicie do szczęścia starczą bo nie będziemy mieli na pewno więcej niż dwoje dzieci. Tata z Pati to już raczej nie wyprodukują potomstwa i wiem, że mieszkanie , w którym teraz mieszkają przypadnie tobie. A tak ogólnie rzecz ujmując to ja nie jestem pewien czy my aby nie wyjedziemy jednak stąd. A wiem, że za nami pojadą tata z Pati. Tata ma ciebie, Pati nie ma tu nikogo bliskiego poza tatą i nami. Oczywiście z wyjazdem zaczekamy aż skończysz naukę. A w grę wchodzi albo Austria albo Szwajcaria ale nie wykluczam też Czech i Niemiec.
No dobrze, ale nie bardzo się połapałam o co ci idzie z tym twoim mieszkaniem - chyba za czymś nie nadążam intelektualnie. Aaaa - zająknął się Wojtek - no bo przyszło mi do głowy, że może by się Andrzejowi opłaciło już zamieszkać na Ursynowie w tym moim mieszkaniu, a to, w którym teraz są po prostu wynajmować - Warszawa nadal cierpi na brak mieszkań za to ma do zaoferowania sporo miejsc pracy, których brak stąd do Łodzi. Jak sama widzisz taki wynajem, nawet gdy się płaci podatek jest dość korzystnym biznesem. Twoje ursynowskie nadal będziemy wynajmować. A poza tym pan notariusz do mnie telefonował - ma u siebie dokumenty, wg których wynika czarno na białym, że ojciec zapisał testamentem to warszawskie mieszkanie( które kupił ode mnie) dla pierwszego dziecka które się nam urodzi, tudzież na mnie ich dom w Grazu, ale tylko pod tym warunkiem, że my nadal będziemy małżeństwem. Wyraziłem swe wielkie zdziwienie tymi faktami, ale pan notariusz powiedział, że w zapisie testamentowym darczyńca ma prawo dowolnie rozporządzić swym majątkiem. Mama jest z tego wyłączona, bo ona ma w Grazu własne mieszkanie w centrum. Muszę do ojca zatelefonować i dowiedzieć się co jest grane i jakimi kartami gra się toczy. Postanowiłem ci powiedzieć o wszystkim dopiero po skontaktowaniu się z ojcem. ale jak wiesz nie umiem nic przed tobą ukrywać. Ale ojciec był służbowo w Wiedniu i nie mógł ze mną rozmawiać. Dla niego jesteś ukochaną córeczką, choć podobno to tylko moja matka była zawiedziona faktem, że urodziła chłopaka.
Czegoś tu brakuje - stwierdziła Marta- życie jest okrutne i może się zdarzyć, że umrę dość wcześnie i w chwili śmierci twego ojca ty już będziesz wdowcem - i co wtedy? Przecież wtedy nie będziemy razem i co wtedy z tym domem w Grazu? Po pierwsze nie wolno ci umierać wcześniej ode mnie a po drugie ojcu szło o to, żebyśmy się nie rozstali, nie rozwiedli - wyjaśnił Wojtek. No dobrze - postaram się nie umrzeć wcześniej od ciebie - powiedziała ze śmiechem Marta. A na rozwód, jeżeli mnie nie zdradzisz to nie masz co liczyć.
W dwa dni po tak miło spędzonym weekendzie zatelefonował do Wojtka pan promotor informując go, że termin obrony jest wyznaczony na 16 lutego na godz.11,00 i podał dokładne telefoniczne namiary na osobę, która się zajmie stroną organizacyjną.Trochę się Wojtek zdziwił, bo nazwisko nie określało płci a imienia pan promotor nie podał. Kilka minut później zatelefonował do promotora z prośbą o podanie czy nazwisko, które ma podane należy do kobiety czy mężczyzny i czy może osoba o nazwisku Nolak ma jakieś imię. No ma jakieś imię a najlepiej gdy pan się do niej wybierze osobiście może jutro, ale lepiej jest się z nią wpierw umówić, bo często gdzieś krąży. Najlepiej wpaść do dziekanatu, te panie zawsze wszystko wiedzą kto, gdzie a nawet z kim jest i po co. To ostatnie zdanie pana promotora poinformowało Wojtka, że panie z dziekanatu nie należą do ulubienic pana promotora.
Do dziekanatu - powtórzył niczym echo w lesie.Nie zdarzało mu się tam często bywać i żadna kobieca twarz nie kojarzyła mu się z tym miejscem. Starzeję się - pomyślał- nawet nie wiem jakie tam babki pracują. Ostatni raz był tam chyba w końcu drugiego roku- jakoś przez te kilka lat niczego nie potrzebował z dziekanatu a dziekanat od niego też nie. Nie opuszczał zajęć, nie zawalał egzaminów, nie przekładał ich w nieskończoność, nie napalał się na działalność społeczną, której unikał jak ognia w szkole podstawowej i potem w liceum w Austrii.
W końcu postanowił wybrać się jeszcze tego dnia do dziekanatu i poszukać owej pani Nolak. Przesłał tylko wiadomość Marcie, że jedzie do dziekanatu, bo obrona ma być 16 lutego o godzinie 11,00 i musi się w związku z tym spotkać z jakąś panią, która sprawę organizuje z ramienia uczelni. Odpowiedź nadeszła natychmiast wraz z poradą by był super miły a poza tym niech poudaje nieco zagubionego w temacie jak to wygląda. W większości panie z dziekanatów mają silnie rozwinięty instynkt macierzyński i są w wieku jego mamy. I niech się przepyta w czym ma owej pani pomóc, czyli niech się wykaże dobrym wychowaniem. W odpowiedzi Wojtek napisał - uwielbiam Cię!!!!!!! Napiszę gdy stąd wyjdę żywy.
Marta miała rację - bardzo dobry student, do tego grzeczny, uprzejmy, czysto ubrany, z zadbanymi dłońmi od razu przypadł do gustu pań z dziekanatu. Od razu zapytał się w czym on może pomóc w sensie fizycznym, panie przejrzały listę Komisji i stwierdziły, że to sami kawosze, na to Wojtek stwierdził, że ma dostęp do expresu do kawy i go tu przytaszczy ze 2 dni wcześniej, ten express również mieli kawę, którą oczywiście on dostarczy. I zapytał też, czy jakieś drobne ciasteczka do kawy byłyby dobrze widziane. Pomysł był w całości zaakceptowany, a ciasteczka najlepiej by były "nieduże i koniecznie bez kremu i takie na jeden kęs, żeby panowie nie ubrudzili siebie i otoczenia". Wojtek wszystko zapisywał, zapisał też serwetki "nieco większe" pod talerzyki oraz standardowe do wycierania rąk i ust.
Wojtuś zapewnił także panie, że na pewno wciśnie się w garnitur, do listy dopisał jeszcze śmietankę do kawy i cukier, bo jednak większość osób słodzi kawę. Życie jako takie jest szkodliwe a zrezygnowanie z małej łyżeczki cukru i tak owej szkodliwości nie zapobiegnie - stwierdziła filozoficznie jedna z pań.
Co do zastawy - Wojtek obiecał, że przyniesie również filiżanki do kawy wraz ze spodeczkami i łyżeczki do kawy.
Najmłodsza z pań, wyraźnie w wieku balzakowskim zauważyła obrączkę na palcu Wojtka i powiedziała- jak widzę to pan już "zaobrączkowany" i pewnie dzidziuś już w drodze. Wojtek spojrzał na obrączkę i powiedział - tak, wzięliśmy ślub w lipcu a "dzidziuś" to będzie w drodze najwcześniej za dwa lata gdy już moja żona skończy studia. A dziewczynę, z którą się ożeniłem znam jeszcze ze szkoły podstawowej.
Pani, która nadała tak mało kulturalny tekst wyraźnie opadła szczęka i po chwili wydusiła z siebie - przepraszam, zagalopowałam się trochę, ale z pana rocznika to już kilku zrezygnowało ze studiów ewentualnie wzięło urlop dziekański.
Wojtek wzruszył ramionami - mnie nie interesuje życie prywatne innych, to już ludzie pełnoletni i mogą dokonywać różnych wyborów. Mnie nic do ich wyborów. W Polsce pełnoletność to ukończone 18 lat. A żona u nas studiuje?- spytała dociekliwa. Nie, studiuje medycynę estetyczną, będzie magistrem kosmetologiem. Już nawet wie w jakim laboratorium podejmie pracę.
c.d.n.
Podobało się 🙂
OdpowiedzUsuń