niedziela, 20 lutego 2022

Ryzykantka - 22

 Pobyt na Słowacji był bardzo udany, wszyscy byli  zadowoleni. Mamcia była zachwycona porządkiem i czystością. Pawłowi wszystko się podobało i stwierdził, że jeszcze nie jeden raz tu przyjedzie. Bo wszystko jest tu frontem do turystów, a na dodatek jedzonko smaczne, czyściutko podane i porcje "słuszne". 

Mamcia była zachwycona, że bez trudu  może się  dogadać z miejscowymi i z właścicielem domu ucinali sobie nawet dość długie  pogawędki. I tak się oswoiła, że bez obaw została z dziadkiem obok schroniska  na czas krótkiego wypadu Roberta, Ewy i Pawła na symboliczny cmentarz tych  wspinaczy, którzy  zginęli w górach. Była  bardzo wzruszona  faktem, że ktoś  wpadł na taki pomysł, by w ten sposób uwiecznić pamięć o tych, których umiłowanie gór doprowadziło do śmierci i to nawet w zupełnie innych górach  niż Tatry. Jest tu upamiętniony również Mieczysław Karłowicz- kompozytor, który zginął w lawinie,  Klemens Bachleda-zasłużony ratownik górski, alpinista  Jerzy Kukuczka, Długosz i wielu innych polskich  alpinistów i słowackich. 

A na jednej z tablic są nazwiska 24 pasażerów samolotu, który w 1944r. rozbił się  mając na pokładzie ochotników chcących wesprzeć słowackie  powstanie. Ten symboliczny  cmentarz  ofiar gór powstał pod Osterwą  z inicjatywy Otokara Staffa, czeskiego taternika, malarza i narciarza, który również  zaprojektował małą kamienną kapliczkę, stojącą pośrodku tego cmentarzyka usytuowanego na stoku góry. Na  ścieżkach prowadzących  po cmentarzu stoją bardzo  malownicze kolorowe  drewniane krzyże wykonane przez rzeźbiarzy z Detwy. A pamiątkowe tablice są przymocowane do  wystających z podłoża fragmentów skał i kamieni.  

Jak powiedziała Ewa góry to wielce  zaborcza kochanka - pozbawia  życia tych, którzy te  góry bardzo mocno ukochali i nie wyobrażają sobie życia bez ich  zdobywania. A dzięki nowoczesnej technice wszystko to co oni  zobaczyli i sfotografowali  mogli natychmiast pokazać rodzicom, którzy czekając na nich podziwiali panoramę rozpościerającą się wokół Popradzkiego Stawu, nad którym oni siedzieli. Przed wyruszeniem w drogę powrotną zjedli obiad w schronisku zachwycając się daniem o nazwie "popradzka róża". Rodzice  bez trudu pokonali drogę powrotną do  samochodu zostawionego na parkingu w pobliżu stacji elektrycznej  kolejki. 

Tym razem  wszyscy jechali jednym samochodem. Robert stwierdził, że najbardziej  zazdrości Słowakom tej elektrycznej kolejki kursującej wzdłuż  pasma gór, co bardzo ułatwia turystom dotarcie w góry. Ewa była oczarowana panoramą Popradzkiego  Stawu- widziała ją już raz zimą, ale ta letnia  panorama była o niebo piękniejsza. A i widok Popradzkiego Stawu od  strony Osterwy też był piękny.

Bardzo podobał się jej ten symboliczny cmentarz, nie mniej również  zasmucił, bo wśród tych upamiętnionych było bardzo wielu wspinaczy młodszych od Pawła, którzy odeszli, bo jeden nieostrożny krok lub nagłe załamanie pogody uniemożliwiające powrót wysłał ich w nicość. A przecież żaden z nich nie chciał odejść tak  młodo, każdy marzył by zdobywać kolejne  szczyty i każdego opłakiwali rodzice. Mamcia podsumowała dyskusję - jakie to szczęście Pawełku, że ty  nie wdrapujesz się na żadne góry! Jak dobrze, że nikt ci ich wcześniej nie pokazał, nie namówił do takich  grożących wypadkiem wycieczek. 

A Ewa dodała- i jak dobrze, że tatuś nie  zafundował mu motocykla  na 18 urodziny! Jeden z moich kolegów, z pozoru bardzo poukładany facet, wpadł na pomysł  żeby synkowi sprawić na 18 urodziny motocykl. No i sprawił a w niecałe dwa  lata później zmiatano resztki Młodego z  szosy. A zrozpaczony ojciec dwa lata spędził na oddziale psychiatrycznym i do dzisiaj miewa przerwy  w życiorysie na leczenie  depresji. I ze trzy  miesiące  temu odeszła od  niego żona - nie była w stanie wytrzymać tego, że syn  nie żyje a mąż co jakiś czas ląduje w psychiatryku. A Zigi i ja odwalamy za niego rozpoczętą robotę. I tak chodząc dziś po tym cmentarzyku pomyślałam o tych matkach i żonach, które nagle  zostały same. 

Ten twój Zigi to bardzo porządny facet - stwierdził Robert. Tak - porządny, choć  czasem wygląda jak ostatni niechluj i jakby do pięciu nie umiał zliczyć, ale to naprawdę porządny facet. Zobacz- nie zredukował mnie do 1/2 etatu, bo to by potem  źle wyglądało przy emeryturze. Tylko premię mam mniejszą. Stwierdził, że to jego firma i może robić tak, jak mu pasuje. I takich fajnych  ludzi mi do remontu domu naraił.

Ej, to może on się w tobie podkochuje- podśmiewał się Robert. Nooo, na pewno, bo bardzo się cieszył gdy wzięłam rozwód i identycznie był zachwycony gdy wzięłam z tobą ślub. On jest  zakochany w mojej pracy i w tym, że rozumiem co on ma na myśli gdy cedząc półsłówka  rysuje  coś  w powietrzu. Znamy się tyle lat, że głowa mała. Od chwili gdy ukończyłam studia  pracujemy razem - wpierw mnie  ściągnął do biura w którym pracował i pracowaliśmy w jednym zespole, potem razem przelecieliśmy kilka biur a gdy stworzył to własne też mnie  zaraz  ściągnął. Ktoś kiedyś powiedział, że jestem dla niego jak ulubione wieczne pióro. 

A że czasem się na siebie  złościmy i to tak, że przysłowiowe wióry lecą dookoła, jakoś nam w pracy  nie przeszkadza. Jak było w firmie  krucho z forsą  to nawet za kreślarkę robiłam i to docenił- po prostu  swoje  projekty sama wykreślałam. Podobno kupił dla mnie jakieś specjalne krzesło ortopedyczne, żeby odciążać kręgosłup skoro mam problemy z siedzeniem. Czasem się śmiejemy, że zapewne kiedyś , kiedyś, w innej rzeczywistości, byliśmy rodzeństwem.

W czasie tego pobytu na Słowacji mamcia tylko raz się głośno zastanawiała jak tam w  domu "pozostawionym na pastwę losu". Ależ "kruszynko", on nie jest zostawiony na pastwę losu, jest wszak pod ochroną  firmy ochroniarskiej, włączony jest alarm, wszędzie są czujniki. Ja to się tylko  boję żeby jakaś mysz  nie włączyła któregoś z czujników. Co prawda jeszcze  ani razu nie  znalazłem w piwnicy żadnej myszy, no ale  wszystko wszak się zdarzyć może- tłumaczył "kruszynce"  mąż. 

No ale  wtedy, dziadku, uruchomi się  alarm i zaraz przyjadą ochroniarze  i sprawdzą co się stało - tłumaczył Paweł. Przecież mają  klucze od  bramy i klucze od  domu, wejdą i sprawdzą która czujka  zadziałała. Poza tym ja opuściłem i zabezpieczyłem kłódkami żaluzje od strony ogrodu.  Ojej, dałeś radę?- zdziwił się  dziadek. No dałem, one trochę ciężko chodzą, ale dałem radę. Po powrocie trzeba będzie zajrzeć do firmy, która je instalowała- podejrzewam, że trzeba tam w środku gdzie one są zwinięte coś posmarować albo i je oczyścić. No patrzcie, ja na to nie wpadłem, jednak młoda głowa lepiej  myśli. Starzeje  się człowiek i coraz bardziej głupieje  na starość.

To nie tak, dziadku. Po prostu gdyby one były często używane to lepiej by to wszystko działało. To nie ma nic wspólnego ze starością, naprawdę. Dziadek wziął rękę Pawła i delikatnie  ją    przycisnął do swego policzka mówiąc - mądre i dobre z ciebie  dziecko. Dziadku, jak na dziecko to chyba już jestem za stary, skończyłem  już 25 lat! No to co- podsumowała  babcia - dla mamy, taty i dla nas  zawsze będziesz dzieckiem.  Babciu, znam takich co w moim  wieku to już byli  żonaci  i  mieli dziecko w  drodze.

Ale im to per saldo na  zdrowie  nie wyszło- dokończyła Ewa. Ale w końcu spotkał ten młody głupek dobrą wilczycę i zdjęła  z niego zły czar - włączył się do opowieści Robert.  Nie  słyszałam takiej  bajki- stwierdziła  z wielkim przekonaniem babcia, coś się wam pokręciło. Bo to nie bajka- to żywa prawda, więc nie mogłaś takiej bajki słyszeć babciu - powiedział Paweł, całując  babcię w policzek.

W drodze powrotnej do Warszawy znów się  zatrzymali w Krakowie, tym razem przespacerowali się plantami a obiad zjedli w jednym z  moteli już  za Krakowem. Ledwo znaleźli miejsca do zaparkowania, tak dużo było na parkingu ciężarówek. A, to dobry  znak- powiedziała Ewa. Zigi, który ciągle się szlaja po drogach twierdzi, że kierowcy ciężarówek wiedzą najlepiej gdzie jest smaczne i świeże jedzenie. Jeżeli parking jest zastawiony ciężarówkami to  znak, że tu dobrze i smacznie  dają jeść. I rzeczywiście- wszystko było świeże i smaczne.

Zgodnie z przewidywaniami w domu było wszystko w porządku, Paweł wyłączył alarm i powiadomił  dyżurnego pracownika  dozorującej  firmy, że już wrócili i wyłączyli  alarm i że wszystko jest w porządku. W pół godziny później patrol przywiózł im  klucze od  mieszkania i posesji.

Ewa zajęła się szykowaniem dla wszystkich  kolacji, w czym pomagał jej Paweł, rozmrażając już gotowe, wcześniej przygotowane dania, dziadek poszedł sprawdzić jak ogród zniósł jego nieobecność,  a Robert zatelefonował do Aliny, że już wrócili cali, zdrowi i  bardzo  zadowoleni. Umówili się,  że jeśli nic się nie wydarzy przynajmniej ich trójka przyjedzie do Aliny i  Franka w weekend. Bo nie wykluczone, że starsi państwo zechcą pozostać w domu, w którym nie byli obecni przez  calutkie  dwa tygodnie. 

Babcia ze  zdziwieniem  stwierdziła, że przez te  dwa tygodnie wcale  mieszkanie nie  zarosło kurzem a  biała ściereczka wcale nie poszarzała od wycierania nią kurzu. Kruszynko, przecież przez 2 tygodnie były na  mur zamknięte okna i nikt tu w  butach  nie  spacerował. I popatrz- okna też nie  zakurzone, bo były zaciągnięte   żaluzje antywłamaniowe, więc kurz z elektrociepłowni też nie wlatywał. Więc odłóż tę ściereczkę i wyciągnij się wygodnie w  fotelu z  nogami na pufie, bo tyle godzin siedziałaś z nogami  w dół. A prosiłem , żebyś usiadła w poprzek i położyła nogi na moich  kolanach! Mogłaś nawet leżeć sama  na tylnym siedzeniu a ja mogłem się przesiąść do przodu, koło Ewy.

No i znowu niestety wraca  codzienność- zauważył smętnie Robert. Oooo, to znaczy, że urlop był zbyt krótki- stwierdziła Ewa. Ale ty masz podobno sporo  niewykorzystanego urlopu, więc możemy jeszcze gdzieś się wybrać. Ja mogę sobie  wymyślać projekty wszędzie, wystarczy, że wezmę  ze sobą  założenia. Byle bym nie  wyjechała poza Europę, bo połączenia  by mnie  zrujnowały.

Możecie  śmiało gdzieś sobie jeszcze pojechać - stwierdził Paweł. Ja  muszę być w Warszawie, bo nie za wiele  napisałem na tej Słowacji. Poza tym muszę wpaść kilka razy na uczelnię. Ale generalnie będę cały czas na miejscu więc dziadkowie  nie  zostaną  sami. Będziemy się  sobą wzajemnie opiekować. Na ogół nie będę  poza  domem dłużej niż 4, może 5 godzin a i to  nie  codziennie. Zakupy zrobię dla dziadków i siebie bez problemu. A  co do  Świerczewskiego - ponieważ jest to centrum miasta  z dobrą komunikacją we wszystkich  kierunkach to można je  zgłosić do bazy hotelowej, bo oni podobno poszukują mieszkań, które mogą być wykorzystywane dłużej niż  7 dni. Przy okazji się zorientuję jak to wygląda i jak wrócicie to już coś  pewnie będę wiedział. A jak to nie wypali, to mogę dać ogłoszenie  na uczelni - ciągle ludzie  poszukują mieszkań. A tych łebków z uczelni łatwo sprawdzić, bo uczelnia  ma ich wszystkie dane. To też ważne. Jak  zawiśnie ogłoszenie, że jest do wynajęcia kawalerka z wyposażeniem to kolejka chętnych będzie stała  aż do parteru.

No świetnie synku, zorientuj się, ale pamiętaj, że  twoja  magisterka  ważniejsza od kwestii wynajęcia tego  mieszkania. To teraz  najważniejsze.  Nie jestem pewien, czy uda mi się od razu dostać następny urlop, choć mam  zaległego jeszcze ze trzy tygodnie plus ten  bieżący, co w sumie daje  7 tygodni. Ale jeszcze by  mi się trochę odpoczynku przydało -takiego słodkiego lenistwa z późnym wstawaniem i włóczeniem się  gdzieś po lesie lub  ze spacerami brzegiem  morza. I ta świadomość, że niczego  nie muszę. Ani wyglądać przyzwoicie ani się gdzieś spieszyć ani gadać z ludźmi. Mdli mnie na samą  myśl o kontakcie  z pacjentami.

No to pojedźmy do Szwajcarii Kaszubskiej, znam tam fajny ośrodek -  las dookoła, obok jezioro, a gałęzie sosen włażą na balkony. I można kilometrami chodzić i nikogo nie spotkać. Śniadanie  wydają do 10 rano i jest to systemem szwedzkiego stołu, obiad też tym systemem od 16 do 18, kolacja już płatna oddzielnie-  można tam, można gdzieś  (ale chyba tylko do Kościerzyny) podjechać. Można robić przejażdżki bryczką po lesie, można pojeździć konno, można  kajakiem po jeziorze się powłóczyć. Nie masz jakiegoś kolegi, który dał by ci zwolnienie lub wskazał, że urlop ci jest  niezbędny bo jesteś wypalony  zawodowo?  Bo wydaje  mi się, że ostatnio miałeś jednak zbyt dużo pracy a  może i za dużo wrażeń osobistych i stąd to wszystko. Bo przecież działo się u nas sporo, prawda? Nie wmówisz  mi, że to wszystko czego się dowiedziałeś od Pawła spłynęło po tobie jak woda po gęsi. Ale możesz również też sam gdzieś pojechać- zrozumiem to, naprawdę. 

                                                                         c.d.n.


Ryzykantka - 21

 Tak jak planowali, na Słowację pojechali dwoma  samochodami. Ewa  samochodem Roberta wiozła rodziców, a Paweł w roli kierowcy jechał z Robertem jej samochodem. Ewie  zależało na tym,  by Paweł mógł mieć przez cały dzień ojca tylko dla siebie i mogli sobie  porozmawiać. W okresie przedurlopowym Robert bywał od rana do późnego wieczora w klinice bo nieco zmieniali dotychczasowe metody funkcjonowania.

Nie da się bowiem ukryć, że nie jest łatwo funkcjonować na zasadach pełnopłatnej  kliniki w kraju, którego obywatele  nie uginają się pod  ciężarem dźwiganych w kieszeniach pieniędzy i nie opływają w dostatki, a wyceniane przez państwową służbę  zdrowia  różne procedury  medyczne nie dbały właściwie  ani o personel medyczny ani o pacjentów. W wielu placówkach bardziej dbano o to, czy dany zabieg jest opłacalny z punktu widzenia  placówki a nie  czy pomoże pacjentowi.

A  na świecie wciąż powstawały nowe metody badań, powstawała nowa skomplikowana i bardzo droga aparatura, która  na dodatek musiała być serwisowana przez firmy specjalistyczne, których pracownicy  byli  szkoleni u producenta danego sprzętu medycznego i te szkolenia  wcale a wcale  nie były darmowe. Diagnostyka  stawała się coraz droższa a tym samym rosły  koszty leczenia.

Skończyły się czasy, gdy do naprawy sprzętu "uniwersalny pan Kazio" mógł użyć kawałka drutu i zardzewiałych  płaskoszczypów, a resort zdrowia tego nie  dostrzegał.  Skończyła się też diagnostyka "na oko" i liczenie np. ilości czerwonych lub  białych  krwinek "na piechotę". Teraz  wszystko było skomputeryzowane, wynik  badania  mógł być odczytany  natychmiast.  Państwowe placówki  zdrowia ordynowały tylko najtańsze procedury, a lekarze wciąż  mieli po kilka etatów żeby zarobić nieco więcej pieniędzy.  I choć Robert nieźle w tej klinice lądował finansowo pomału  miał dosyć pracy w polskiej służbie  zdrowia. 

Nie on jeden  marzył o tzw. "świętym spokoju w pracy", czyli o przepisach ułatwiających pracę a nie ją komplikujących. Miał kilku kolegów w różnych  krajach Unii Europejskiej i utrzymywał  z nimi dość serdeczne kontakty. I najprawdopodobniej gdyby  nie  spotkał na swej  drodze Ewy już by się  przymierzał do opuszczenia  Polski, albo i nawet już pracowałby w innym kraju.  Ale teraz "obrósł" rodziną i nie chciał za nic  w świecie rozdzielić się z Ewą lub odzyskanym synem. Zdawał sobie też sprawę z faktu, że najprawdopodobniej Ewa nie zostawiłaby w Polsce  swych rodziców  samych. Była jedynaczką, więc  cały trud opieki nad starzejącymi się rodzicami spadał na  nią. Na razie byli jeszcze  samowystarczalni, ale to wszystko mogło w  każdej  chwili  się zmienić.

I właśnie o tych sprawach  każde  z nich chciało porozmawiać w drodze. Najmniejszy problem był z Pawłem - skończył dobry kierunek  studiów, pracę magisterską na pewno obroni, absolwenci tego kierunku byli wszędzie  poszukiwani a jest jeszcze  młody i drugi język obok angielskiego na pewno szybko opanuje.

Co do rodziców to Ewa  miała spore wątpliwości. Mamcia była typową "panią domu", której głównym  zajęciem było dbanie o domowników. Nigdy sama nie wyjeżdżała jeżeli nie jechał razem z nią mąż.  Wakacje  Ewa spędzała głównie w ogródku koło  domu lub na wczasach pracowniczych, jeżeli ojcu udało się je  załatwić i jechali na nie  we troje. Dla  mamci całym światem był dom i ogródek koło  niego. Ojciec był bardziej  ciekawy świata, ale wyjeżdżał służbowo tylko do krajów socjalistycznych, "zgniłego kapitalizmu" nigdy  nie oglądał w naturze tylko w różnych czasopismach. Miał co prawda  brata w Anglii, ale ani tamten  nie przyjechał po wojnie  ani razu do Polski, ani nie  zaprosił nigdy do Anglii swego brata. Ewa nie wiedziała nawet czy on jeszcze żyje.

Ewa już omawiała z Robertem ten problem i stwierdzili, że trzeba  mamcię nieco na świat otworzyć, stąd wziął się pomysł wspólnego wyjazdu, na początek niedalekiego. I Ewa i Robert  nieźle  znali  Słowację, Ewa bywała tu w studenckich czasach a Robert zimą obtłukiwał tutejsze stoki. Oboje lubili Słowację choćby tylko za to, że miała znacznie  lepszą infrastrukturę  niż Zakopane a Słowacy byli naprawdę milsi od zakopiańskich gazdów i potrafili znacznie lepiej wykorzystywać unijne fundusze.

Ponieważ  mamcia  nigdy jeszcze  nie była w Krakowie to właśnie tam zjedli obiad i zrobili objazd Krakowa. Podjechali też pod  Kopiec Kościuszki i zrobili nieduży  spacer. W czasie  spaceru Robert powiedział, że pomysł wyjazdu z Polski  Paweł akceptuje, ale tylko w układzie, że pojadą  wszyscy, bo on nie chce znów być bez rodziny, dosyć już był "bezprzydziałowy". Bo tak ogólnie jest za tym, żeby się już nie rozdzielać. Rozumie, że może nie pojadą wszyscy na raz, no ale chce by ten okres rozłąki był jak najkrótszy. 

Ewa się roześmiała- ja go rozumiem, bo mamcia dba o niego jak o młodego księcia. Teraz, gdy Paweł wciąż  siedzi przy komputerze ona dba by jadł i pił, ciągle mu coś  podsyła na górę przez tatę, by to "biedne dziecko " coś przegryzło a minimum raz dziennie idzie sama na górę i zawsze go przytuli i pogłaszcze po głowie. Ona  go  całkowicie  zaadoptowała, niewątpliwie jest jej wnuczkiem. Ale ty też go Ewuś  zaadoptowałaś -stwierdził Robert- gdy do mnie mówi coś o tobie to już nie mówi  "mama Ewa" a tylko mama. I wiesz, jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy, chociaż nadal mam żal do siebie, że tak łatwo z niego zrezygnowałem, bo wszystko przesłaniała  mi moja  nienawiść do Harpii. Nie umiałem sobie  z tym wszystkim poradzić. Nienawidziłem siebie,  nienawidziłem  swego apodyktycznego ojca, Harpii i niczemu nie winnego dzieciaka.

A Paweł powiedział mi też ostatnio, że jesteś bardzo równa i nowoczesna i zaakceptowałaś jego nowy image i on już ma swojego fryzjera i że włosy ma ostrzyżone tak, by razem z tym zarostem tworzyły  całość. A namiary na tegoż fryzjera dostał od ciebie. A nie powiedział ci że ten zarost ma pod wpływem nie  moim a siostry swego kolegi? Ja to mu tylko  powiedziałam, że pielęgnowanie takiego zarostu jest bardziej kłopotliwe niż codzienne  golenie się i stwierdziłam, że nieźle z tym wygląda. I poleciłam mu fryzjera, do którego lata  cały  personel naszego biura  projektowego - wszyscy się tam strzygą a jeden ma właśnie taką brodę. Zwróciłeś uwagę jak ma  zadbaną linię wąsów nad górną wargą? Wszystkie  włosy są 1,5 mm nad linią ust.  On ma teraz 2 maszynki do golenia, ale to wiem od personelu, bo personel lubi opowiadać o sobie i swojej  dziewczynie, która ma co tydzień inny kolor  włosów. Czasem mnie kusi by spytać, czy wszędzie. Bo kiedyś w SPA widziałam panienkę z fioletowymi włosami łonowymi. Na głowie też był fiolet. A co ty Ewuś robiłaś w SPA?  Brałam maskę czekoladową na całe ciało ale nie zauważyłam by mi od tego wypiękniało  ciało. Koleżanka mnie na to namówiła. Jej też nie pomogło, ale przyjemnie się leży chłonąc  zapach  czekolady.

No to wsiadamy i jedziemy dalej - Robert zapędził towarzystwo do samochodów. Około godziny 18,00 wylądowali  na swej kwaterze. Mieli dla siebie piętrowy domek.  Na piętrze był pokój jednoosobowy,  z małą łazienką i niedużym balkonem, na parterze były dwa pokoje dwuosobowe i spora  łazienka z wanną i kabiną prysznicową. Na poziomie -1 była duża kuchnia z  aneksem jadalnym. Okazało się, że śniadania są wliczone  w cenę wynajmu i codziennie  rano przychodzi pani, która przynosi świeże bułeczki z piekarni i szykuje śniadanie - jest kozi ser pleśniowy i  świeży, są wędliny, kawa, herbata i mleko - krowie i kozie. Obiad i kolacje  we własnym  zakresie, w małej restauracyjce , 5 minut jazdy samochodem od  tego domu. Do dyspozycji jest ogród, w ogrodzie altana, w schowku przy kuchni są leżaki. 

Właściciel dał im 2 komplety kluczy od domu i furtki. Powiedział, że obok telefonu, który jest w kuchni jest  numer kontaktowy do niego i jakby tylko im coś było potrzebne to niech dzwonią. Ale on i tak zawsze pod wieczór  wpada tu sprawdzić czy goście mają  to wszystko co im potrzebne.  W kuchni był też  spory odbiornik TV.

Gdy wyszedł mamcia stwierdziła, że bardzo  miły ten pan tylko "tak jakoś śmiesznie  mówił po polsku i ona nie wszystko zrozumiała". Była bardzo  zdziwiona, że był to język słowacki, a nie polski.

Ponieważ mieli jeszcze  zapas jedzenia  nie pojechali na  kolację, tylko ją tu zrobili. Po kolacji stwierdzili, że dobrze będzie trochę przed snem pospacerować. Okazało się, że jest to całe osiedle domów jednopiętrowych. Nie były na szczęście takie  same, właściwie nie było dwóch jednakowych. Samochód Ewy zostawili przed bramą wjazdową, a samochód Roberta wprowadzili na posesję. Tak im zresztą doradził właściciel domu.

Powietrze było tu rzeczywiście czyste, było cicho i spokojnie a nad wszystkim rozpościerało się czyste, bardzo rozgwieżdżone niebo. Ewa westchnęła - tu jest cudnie, tak cicho,  spokojnie  i czuję się trochę tak, jakbym była w planetarium, nad  Warszawą nie widziałam  tylu gwiazd. 

Paweł "zamieszkał" na pięterku, parter zajęły dwa małżeństwa. Zaraz po godzinie 22,00 w domku zaległa  cisza - wszyscy poszli spać.

Tuląc w objęciach Ewę Robert powiedział - a czy ty wiesz, że to jest osiedle romskie? I nasz  gospodarz też jest Romem. No coś ty, wcale nie wygląda na Cygana. Nie wygląda  ale jest, całe to osiedle  zostało dla  nich wybudowane. A nieco dalej od osiedla mają swoje pola. Oni wszyscy są członkami  spółdzielni rolniczej i w niej pracują. Udomowieni Romowie. I nie mów o nich  Cyganie, to ich obraża. Są Ludem Romskim. Pomału wtapiają się w tą społeczność Słowaków, są już mieszane małżeństwa. Skąd o tym wszystkim wiesz? Bo byłem tu  kiedyś, w sąsiedniej  miejscowości na konferencji  międzynarodowej, właśnie  z tym kolegą, który mi podał adres do tego naszego gospodarza. On tu był już kilka razy zimą. Ale tu nie ma żadnych gór do zjeżdżania. No nie ma, ale można w kilkanaście  minut  dojechać do dobrych tras  narciarskich i biegowych i  zjazdowych. Można też pojechać na Chopok, gdzie masz  tylko dwanaście tras  zjazdowych a nie  musisz jak  u nas "pędzlować" tylko jeden stok. I nie ma tu kolejek do wyciągów, bo wyciągów i różnych tras  zjazdowych, o bardzo zróżnicowanej skali trudności jest multum. A obok drogi, którą tu dojeżdżaliśmy jest  zimą "ośla łączka" dla  dzieciaków. No to coś dla mnie- stwierdziła Ewa- w sam raz  na  moje umiejętności. Nie martw się - pocieszył ją Robert - moje  osiągnięcia w tej dziedzinie też marnieńkie. Wolę biegówki lub narty śladowe. Tyle  tylko, że moi kumple są fanami nart  zjazdowych i zawsze patrzyli na mnie  z odrazą gdy ryłem tyłkiem na zjazdówkach. I wiesz Ewuś- jeżeli tylko ci się tu spodoba, to możemy tu przyjechać  zimą i człapać sobie we własnym tempie na  nartach. Kupimy sobie   narty  śladowe i będziemy na nich dostojnie  spacerować.

                                                                    c.d.n.