W ostatnim tygodniu lutego wypadała wizyta kontrolna dr. L. Kilka dni przed wizytą Emil zatelefonował do lekarza by ustalić godzinę wizyty i jej miejsce - oni z dzieckiem do lekarza, czy może lekarz do nich do domu przyjedzie. Lekarz stwierdził, że to jednak on przyjedzie do małej - jest zima, dzieciaki chorują i niestety te chore też bywają w jego gabinecie, więc będzie lepiej gdy to on do nich przyjedzie i to znów w sobotę, bo w ten dzień on nie przyjmuje małych pacjentów. Dzień wcześniej przed wizytą Leszek wpadł do nich z......wagą niemowlęcą. A skąd ty ją wziąłeś?- dopytywał się Emil. Wypożyczyłem- okazuje się, że teraz można wypożyczyć niemal cały sprzęt medyczny, nawet łóżka z osprzętem elektronicznym i sprzęt rehabilitacyjny. A dowiedział się o tym przypadkiem od jednej ze swoich pacjentek, której córka pracuje w takiej wypożyczalni. Emil od razu chwycił za portfel, ale Leszek twierdził, że wypożyczenie wagi to "istne grosze" - to raz, a dwa , że w takim razie on im zwróci pieniądze za paellę, która dostał "na zaś".
Adela stwierdziła, że w takim razie za karę zje z nimi kolację czyli pierogi. A jeśli mu będą smakowały to dostanie adres gdzie może je kupić. A Emil dodał - i powiem ci, gdzie można kupić pyszne wędliny, marynowane śliwki, domowe kopytka i cała masę dobrego żarciuszka oraz lody Grycana, czyli tego człowieka, który kiedyś miał "Zieloną budkę", a który przez swą naiwność ją stracił. Adelko, kochanie moje, masz jeszcze z jeden wolny plan Ursynowa? To mu zaznaczę cyferkami gdzie co jest i napiszę "legendę"- stwierdził Emil.
A ja dziś podjęłam pewną decyzję - nastawiłam się dziś na zrobienie dla małej marchewki, ale po długim namyśle zrezygnowałam i postanowiłam, że będę kupować dla niej gotowe posiłki w słoiczkach. Bo nie mam nawet bladego pojęcia jaka jest ta marchew, którą kupuję w warzywniaku. Uprzytomniłam sobie, że za każdym razem gdy robię surówkę z marchwi muszę dodawać różne ilości przypraw, żeby była dobra. Co zabawniejsze, to nie jest tak, że np. marchew ze sklepu "A" jest smaczniejsza niż ta ze sklepu "B". W kilogramie kupionym w sklepie "A" są lepsze i gorsze smakowo marchewki. I nie mam pojęcia czy naprawdę jest to marchew wyhodowana we właściwych warunkach czyli bez pestycydów. I oczywiście nie mam możliwości zbadania jaka jest ta marchew. A te warzywa, owoce i inne produkty używane do produkcji posiłków dla niemowląt są jednak kontrolowane pod względem bezpieczeństwa. Obaj chłopcy Stasi wyhodowali się na tych słoiczkach i nigdy nie mieli problemów jelitowych i fajne z nich dzieciaki wyrosły. Leszku, a Arek rozjaśnił ci coś w głowie?
Co do obowiązku alimentacyjnego - oczywiście prawo jest w tym przypadku nieco niejasne. Bo rodzic ma obowiązek łożyć na dziecko niemal do końca jego życia, jeżeli owo dziecko nie jest w stanie się utrzymać. A o ustaniu obowiązku alimentacyjnego decyduje sąd. Arek namawia mnie by zrobić jednak badania genetyczne. Bo skoro chłopak ma takie niedorzeczne pomysły to powinienem się ustrzec przed płaceniem alimentów gdy już będzie dorosły a nadal nie samowystarczalny finansowo. Mdli mnie na samą myśl o rozmowie z byłą na ten temat. Co ciekawe prawo europejskie a polskie nieco się różnią. Polskie nie daje możliwości automatycznego zablokowania dziedziczenia po mnie dziecku, gdy po latach okaże się, że nie jestem jego biologicznym ojcem.
Nie dziwię ci się - stwierdziła Adela. Ale jest jeszcze coś takiego jak testament, w którym można zastrzec, że może po tobie dziedziczyć tylko wtedy gdy jego DNA będzie zgodne z twoim. Wtedy nie ucierpi twoje ewentualne dziecko z innego związku. A dokumenty złożysz w kancelarii prawniczej, o czym oczywiście wcześniej poinformujesz byłą i chłopaka. Nie mniej wydaje mi się, że powinieneś jednak z byłą porozmawiać. Nie będzie to miłe, ale jeśli tego nie wyjaśnisz z nią, to wcale nie będzie ci lżej, to będzie ciągle ci chodziło po głowie.
No a z panią Wandą się widziałeś? Nie jeszcze, bo jakaś grypa chodzi po Warszawie i pani Wanda już drugi tydzień złożona niemocą. W moim szpitalu wstrzymane są odwiedziny, zresztą nie tylko w moim, chyba już w większości szpitali. Poza tym jestem w toku rozmów odnośnie przejścia do kliniki - gdy się zdecyduję to będę sprzedawał gabinet z wyposażeniem, bo część już jest moją własnością a to co jest w leasingu przejmie nowy właściciel albo ja wykupię i wtedy sprzedam na wolnym rynku. Jak widzicie "dzieje się", nie jest nudno.
A powiedzcie mi co u małej księżniczki? Starzeje się- zaczęła pełzać, bardzo lubi własne paluszki u nóg ciamciać, dużo leży na brzuszku i sama się przewraca z plecków na brzuszek. I gdy chce by ją wziąć na ręce to robi mostek. Łepetynkę ślicznie trzyma i chyba jej kupimy leżaczek do karmienia, bo wygodniej będzie wtedy karmić ją łyżeczką. No i gadułka się z niej robi. Uwielbia obrywać nam uszy i obgryzać Emilowi brodę. A obślini go przy tym tak, że ma biedak dodatkowe mycie. I chyba kupimy jej taką "matę edukacyjną", którą się kładzie na podłodze i nad dzieckiem są zawieszone różne zabawki. A rodzice już "polują" na ciepły podkład pod tą matę. Wpierw myśleli o futrzanym dywanie, ale ja się boję, że taki futrzak może uczulać. Gdy poczytałam o obróbce skór futrzanych to wolę, by mała nie miała z nimi kontaktu- strasznie dużo chemikaliów jest przy obróbce. Teoretycznie ta mata edukacyjna ma taki wałeczek dookoła, by dziecko było odizolowane od podłoża, ale lada dzień dla tej małej wiercipięty to nie będzie przeszkodą nie do pokonania. Wypełznie z tego. Śmiejemy się, że jeszcze trochę a wyleci z naszej sypialni do własnego pokoju, żeby nie komentowała tego co robimy. Gdy będzie miała rok to już będzie mogła spać w oddzielnym pokoju. No, jeszcze trochę a się ocknie z głodu.
A powiedz mi jak ci się Arek widzi? Fajny facet, rzeczowy. A ich chłopcy rewelacyjni - i tacy naprawdę grzeczni. Starszy przedstawił młodszego mówiąc "a to jest mój młodszy brat Piotruś, ma już cztery lata, a ja jestem Paweł i chodzę już do szkoły". I faktycznie mówią do Arka "tato". I widać, że go kochają. Stasia urzędowała w kuchni i słyszałem jak przepytywała starszego czy wszystkie lekcje są odrobione, czy plecak spakowany i żeby sprawdził, czy spakował tylko to, co potrzebne do szkoły i nie brał zabawek. Adela śmiała się - biedny Pawełek- rodzice nie pozwalają mu brać do szkoły kart do jakiejś gry, bo dwa razy wziął i potem w domu okazało się, że kart brakuje i że trzeba kupić nowe. Nie szło o wydatek, ale o to, że dzieciak jeszcze nie potrafi zadbać o swoją własność. Bo Arek nie ma węża w kieszeni i jak go znam to pod choinką będzie stos zabawek. On miał fatalnego ojca i chce być dla dzieci takim ojcem, o jakim on sam marzył- czyli zrównoważonym, pilnującym by chłopcy mieli to co im potrzebne i to co ich interesuje i by było to zgodne z ich wiekiem, temperamentem i usposobieniem.
Lubię Arka, choć czasami się z nim nieźle kłócę. Ale mam u niego specjalne względy, odkąd poznałam go ze Stasią, bo szukała prawnika. Powiedział Emilowi, że dzięki mnie poznał Stasię, więc mogę od niego żądać wszystkiego. Powiedziałam, że to nie moja zasługa, raczej tego nieudanego ojca chłopców, który się zalał i uderzył małego w buzię na tyle mocno, że pękł mu wewnątrz buzi policzek. Dzieciak po nocy uciekał od ojca do domu, całą drogę biegł, bo się bał, że ojciec go dogoni i stłucze. Stasia wezwała policję, zrobili obdukcję i pojechali do tego łachmyty, więc jest dobry protokół jako podkładka do odebrania mu praw rodzicielskich. A Arek chce adoptować chłopców. I nagle będzie miał dwójkę dzieci na utrzymaniu gdy ten łachmyta utraci prawa rodzicielskie.
A nasi rodzice opiekowali się chłopcami gdy była wielka przeprowadzka, czyli gdy Stasia przeprowadzała się do Arka a jej rodzice do pobliskiego budynku i mówili, że chłopcy są bardzo, bardzo zdyscyplinowani i nie było z nimi najmniejszych kłopotów. Oni nawet byli u nas gdy wróciłam ze szpitala z małą. Trochę byli przerażeni tym, że oni też kiedyś wyglądali jak lalki. Stasia się śmiała, że przez Milenkę sami dopominali się mycia rąk. Byli wyraźnie wstrząśnięci widokiem kilkudniowego dziecka.
Leszek wpatrywał się w nią - dajesz mi wciąż dużo do myślenia.Chyba jednak odpuszczę sobie temat czy jestem ojcem juniora. Uporządkuję swoje sprawy i może tylko zrobię testament z tym zastrzeżeniem o którym mi powiedziałaś. Bardzo wątpię w to, że była powie mi prawdę. To już stara sprawa, niewiele mi to zmieni w moim życiu. A gdzie jest Emil? Pewnie ogląda jakiś sport w salonie albo drzemie w sypialni czekając aż się Milenka obudzi. Mam poważną konkurentkę do serca Emila. Leszek uśmiechnął się - kocha was obie tak samo. A ja się cieszę, że udało się "zmontować" dziewczynkę. Co prawda mówił, że mu obojętne jakiej płci będzie dziecko, ale tak po cichutku marzył żeby to była dziewczynka.
Ja to tylko chciałam, żeby się dziecko nie darło w nocy, ale się cieszę, że to dziewuszka. Będziemy miały przewagę. Bo coś mi się widzi, że nie stać mnie psychicznie na drugie dziecko. Nie miałam rodzeństwa i może dlatego właśnie mam wspaniałych przyjaciół.
Leszek, a ty jeszcze długi masz ten leasing? Sprawdź jeszcze dokładnie tę umowę, jakie tam są warunki dotyczące wcześniejszego rozwiązania umowy, żebyś się nie nadział na minę. Bo cały ten sprzęt medyczny to jest piekielnie drogi. Na mój rozum to wszystko trzeba sobie rozpisać i wyliczyć. Bo może być tak, że najbardziej korzystne byłoby znalezienie chętnego na cały sprzęt, który jest w leasingu. A jak sobie policzysz ile jeszcze masz do spłacenia i ile by cię kosztowało wcześniejsze rozwiązanie umowy to dopiero wtedy pomyśl, czy aby na pewno będzie dla ciebie korzystniej przejść do kliniki. Pacjentki ci nie odejdą gdy nieco podniesiesz ceny, dobrych ginekologów nie ma w nadmiarze, ty jesteś już znany w tej branży. I wszystkie twoje pacjentki zostaną nawet gdy podniesiesz ceny. Poza tym ty masz podpisaną umowę z NFZ i wrzucasz część opłat w NFZ a niewielu lekarzy prywatnych tak ma. I teraz, gdy masz doktorat zmień tabliczkę, niech tam będzie dodany twój nowy tytuł. No i pieczątkę musisz zmienić - bo jak znam życie to jeszcze jej nie zmieniłeś. No fakt, jeszcze jej nie zmieniłem. Nie wiem czy wiesz, ale u ciebie są o wiele lepsze warunki niż u innych z tej branży. Bywałam u jednego pana profesora u którego czekało się na korytarzu z majtkami w garści. Już pominę fakt, że był mało sympatyczny, często się spóźniał i potem wychodziło się na ten korytarz z gołym tyłkiem i szło się do ogólnej toalety by się ubrać. Znam go?- spytał Leszek. Na pewno, to profesor R. Gabinet miał z kimś do spółki. A jeszcze lepsza była babka w państwowej przychodni - chyba miała sokoli wzrok bo stała zawsze z metr od pacjentki z wziernikiem.Byłam u niej dwa razy- pierwszy i ostatni. I byłam też raz u takiego początkującego, szalenie młodego ale miał atut - był śliczny! Wysoki, zgrabny, falujące blond włosy, fiołkowe oczęta, czarne, długie rzęsy, łapska olbrzymie i rumienił się cokolwiek mówił do pacjentki. Gabinet na Rutkowskiego.Kogoś przez jakiś czas zastępował, potem zniknął. Był chyba dopiero co po studiach. Niestety nie był w moim typie, ale moja koleżanka do niego latała jak kot z pęcherzem. Bo jej zdaniem był cuuuudny!
Leszek się śmiał - ty to mówisz poważnie? Nie żartujesz? No a dlaczego miałabym żartować? Wizyty u ginekologa to nic miłego, a bywać jednak z raz do roku trzeba. Ty masz świetną opinię, bo naprawdę jesteś dobrym fachowcem. Michał jako położnik też jest jak trzeba, ale on funkcjonuje tylko na podglądzie USG, to nie są badania w strefie intymnej, to inna kategoria. Emil podziwiał, gdy Michał opowiadał co widzi na ekranie, bo Emil zupełnie tego nie mógł rozeznać co tam widać.
Gdy wychodziliśmy od Michała Emil zawsze mówił - no nie wiem, ja tam nic takiego nie widziałem poza tym czymś co jest serduszkiem dziecka i się rytmicznie ruszało. Ale i tak tylko widział chyba echo tego ruchu a nie samo serduszko. Ale ta aparatura do badań prenatalnych to jest fajna, mnie się podoba.
c.d.n.
:-)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń