Dzień przed Sylwestrem Marta spędziła w kuchni - nikt jej nie pomagał ale i nikt nie przeszkadzał - Wojtek i ojciec byli w pracy, Misia urzędowała u Pati w kwiaciarni. Na mini kotleciki Marta przygotowała trzy rodzaje mięsa - schab karkowy, kawałek ligawy wołowej i bardzo chudy wędzony boczek, w sumie około 2 kilogramy mięsa. Pokroiła na małe kawałki i przepuściła wszystko przez zwykłe sitko maszynki do mielenia, potem przez tak zwane "pasztetowe", o drobniejszych oczkach. Doprawiła mięso, bardzo długo je mieszała rękami i uprościła sobie pracę -przypomniała sobie, że ma przecież cała masę malutkich pergaminowych foremek, więc zamiast formować kulki posmarowała foremki odrobiną oleju, potem napełniła je mięsem - wyszły dwie pełne blachy "mini babeczek" z mięsa. Upiekła je i odstawiła do ostygnięcia. Oddzielnie przygotowała do nich sos z leciutką nutą grzybową.
Następnie przygotowała ciasto na szare kluski. Tu też oszczędziła sobie pracy, bo przypomniała sobie, że ma przecież robot wielofunkcyjny, więc zamiast mozolnie trzeć kartofle pokroiła je na kawałki i wrzuciła do kielicha blendera ustawiając "machinę" tak, by nie zrobiła z kartofli soku. Nie mniej gotowanie tych kładzionych klusek zajęło jej masę czasu, bo trzeba było gotować je partiami. Gdy Wojtek dotarł do domu Marta właśnie gotowała ostatnią partię "szarych klusek". Kluski i upieczone mięsne "babeczki" wywędrowały do pokoju stołowego, a Marta zajęła się przygotowywaniem "słodkiego". Bazą było gotowe ciasto francuskie, czyli maślane. Potem zabrała się za przygotowanie dwóch kremów do przełożenia "blatów" placka kupionego w piekarni. Ponieważ Wojtek był już głodny, to nastąpiła "przerwa obiadowa" - zjedli szybko "zupę zacierkową" na bazie rosołu wołowego, który Marta zawsze miała "w zanadrzu" i po kotlecie schabowym z "szopską sałatką". Wojtek "wyżebrał" kilka szarych , świeżo ugotowanych klusek, a tłumaczenie mu, że przecież przed momentem pochłonął talerz zupy z ziemniakami i domowymi zacierkami nie miało sensu, więc Marta nie protestowała. Zresztą nadal był bardzo szczupły.
Z ciasta francuskiego Marta zrobiła 2 rolady - jedną z cukrem trzcinowym plus cynamon i nieco mielonego goździka, a druga miała masę makową z rodzynkami i czekoladą. Placek został przełożony dwiema masami - gotową kajmakową i domową masą kokosową i całość została oblana czekoladą.
Ojej-zmartwił się Wojtek - jak my to wszystko przewieziemy! No nie wiem- powiedziała Marta- ale mam pomysł - niech oni do nas przyjadą na Sylwestra - tak będzie naprawdę najprościej. Ala ma tylko sałatki do transportu, to im będzie łatwiej i barszcz lub coś w tym rodzaju i zabierze się z sałatkami w jeden duży pojemnik, a barszcz zajmie raptem dwie litrowe butelki. Dzwoń do obu chłopaków, że jest zmiana lokalizacji. Mogą, ale nie muszą przywieźć ze sobą jakieś picie - materiał na lekkie szprycerki to u nas jest i po nich to mogą prowadzić a poza tym to mogą u nas nawet spać, jeśli zachce im się coś o wyższym potencjale procentów. Gościnna pościel już wyprana i wysuszona po Bożym Narodzeniu. Odkryłam ze zdumieniem, że jeżeli nie muszę jechać na wykłady to mam zaskakująco dużo czasu na różne domowe prace. No popatrz - ja też kiedyś na to wpadłem- śmiał się Wojtek
Ty to masz głowę na karku! Idę telefonować wpierw do Michała, potem do Andrzeja. No to ja trzymam kciuki, żeby to "chwyciło"- powiedziała Marta. Pertraktacje z Michałem trwały dość długo, ale gdy Wojtek przesłał fotki tego co jest do przewiezienia Michał uległ perswazjom. Z Andrzejem poszło gładko, jemu było obojętne pod jaki adres mają przyjechać. Wojtek użył jeszcze jednego argumentu - u nich jest parter, więc nikomu nie będą tupać gdy im się zachce potańczyć kozaka lub "krzesanego". No i jest jeszcze ten plus, że obie pary gości mogą u nich nocować, bo są trzy sypialnie, a od biedy można wykorzystać też sofę w pokoju stołowym, a nawet mieszkanie jego ojca, które nie jest przecież daleko. W końcu umówili się, że zaczną wieczór około godziny 21,00.
Gdy już wszystko co Marta przygotowała było wystudzone, nastąpiło "załadowanie lodówki" i tym razem lodówka wcale nie wydawała się za duża. Marta kiedyś kupiła sporo włoskich pojemników do lodówki i tym razem "były jak znalazł"- wszystkie się przydały. Szybko razem uporali się ze sprzątaniem po tym "pichceniu".
Gdy ojciec wrócił z pracy uśmiał się serdecznie, powiedział, że on noc sylwestrową spędzi u rodziców Wojtka i albo u nich się prześpi albo przespaceruje się do własnego mieszkania. Marta została z lekka obrugana, że wszystko sama robiła, a przecież niedawno miała operację. No miałam, ale już jestem zdrowa, nic mi nie jest a jak wiesz to ja nie stoję tylko siedzę przy stole na wysokim stołku i większość "dziabaniny" robię siedząc. I nawet nie czuję się zmęczona - zapewniała ojca.
Gdy już leżeli w łóżku Wojtek powiedział - jesteśmy najmłodszą parą, z krótkim stażem małżeńskim a jak się okazuje to jesteśmy najlepiej zorganizowani. Marta zaczęła się śmiać - weź poprawkę na to, że te "gorzej zorganizowane pary" mają dzieci, więc mają o wiele więcej kłopotów i zawirowań niż my. My wciąż jeszcze jesteśmy na etapie że możemy coś zrobić lub nie, a oni z uwagi na posiadane dzieci to muszą wiele rzeczy robić niezależnie od tego czy chcą czy nie oraz robić to, na co akurat wcale nie mają ochoty. To taka drobna różnica między nimi a nami. Jutro trzeba dokupić trochę picia. Idziesz jutro na uczelnię?
Nie, jutro będą pustki, więc wcześnie rano możemy pojechać na jakieś zakupy, tylko przepytamy się rodziców czy im czegoś nie trzeba kupić i może ojciec będzie chciał z nami pojechać. Widziałem jego minę gdy zobaczył te dwie blachy tych mięsnych babeczek - aż go zatkało z wrażenia. Dobrze, że to wszystko weszło do tego rondla z sosem. One całkiem lekko wychodziły z tych foremek. No bo foremki były wysmarowane przed pieczeniem olejem. A jak je smarowałaś? Zwyczajnie - moczyłam palec w oleju i smarowałam nim foremkę w środku. Nie sądzisz chyba, że używałam do tego kroplomierza- wyjaśniła Marta. Muszę się któregoś dnia zorientować czy nie ma w handlu małych pędzelków silikonowych, bo ten, który mam jest dobry ale tylko do smarowania dużych powierzchni.
Pogoda w ostatni dzień tego roku była zupełnie nie adekwatna do pory roku. Padał deszcz, na chodnikach stała woda, trawnikom wróciła zielono-żółtawa barwa. Oj, to pewnie biedna Misia stoi na brzegu trawnika i rozpacza, że nie ma kaloszy i parasolki - powiedziała Marta. Albo wbija pazurki w kurtkę Pati lub taty, żeby tylko jej nie postawili na ziemi - dodał Wojtek. Zadzwonię do nich, że za pół godziny do nich wpadniemy- powiedziała Marta. I od nich pojedziemy na zakupy. Rodzice śmiali się z tego, że w końcu Sylwester będzie u Wojtków i że pewnie "wdepną" do nich na moment gdy będą Misię namawiali do wieczornego spaceru.
Mieszkańcy osiedla podjęli szeroko zakrojoną akcję by na terenie osiedla nikt nie szalał z fajerwerkami i po osiedlu mieli spacerować "dyżurni" by pilnować porządku. A że na osiedlu większość mieszkańców to byli ludzie starsi, a na dodatek całkiem spora ilość mieszkańców to byli dawni, lub obecni pracownicy MSW, to była była szansa, że nie będzie szaleństw fajerwerkowych. Na ostatnie w tym roku zakupy wybrał się z Martą i Wojtkiem tata Marty. Ależ jest paskudnie ! - narzekał- coś im nie wypaliło w tym prognozowaniu pogody - miał być wzrost ciśnienia i lekki mróz do -5 stopni. Pewnie będzie, ale dopiero wtedy gdy ludzie będą z lekka znieczuleni wracać nad ranem lub rano z zabaw - już sobie wyobrażam radość dziewczyn, które wybiorą się na Sylwestra od razu w szpiluniach, bo przecież będą jechały samochodzikiem - prorokowała Marta. A jak to wszystko elegancko zamarznie to nawet przejście 100 metrów będzie problemem.
Dla nas by nie było to problemem - powiedział Wojtek - po prostu bym wpierw podjechał pod samo wejście, potem cię przeniósł na klatkę schodową i wrócił do samochodu by go odholować na miejsce. Tata uśmiechnął się lekko - zapominasz synuś, że nie wszyscy mogą podjechać pod samo wejście do budynku no i sporo osób nie wybiera się na Sylwestra samochodem, bo chce "godnie" pożegnać stary rok i powitać nowy spełniając wiele toastów nie tylko leciutkim winkiem. No fakt - zgodził się Wojtek. My to jakoś mało "tradycyjnie" obchodzimy różne okazje.
Późnym popołudniem Pati wraz z tatą przynieśli do mieszkania Wojtków kilka doniczek kwiatów, które "nie zeszły" przed zamknięciem kwiaciarni, a wiadomo było, że na pewno w Nowy Rok nie będzie chętnych na kwiatki i zaraz był weekend, więc szkoda, by stały w kwiaciarni i marniały. Pati wnioskowała by każda para gości zabrała do domu ze sobą kwiatek i dodała nawet "otulenie" na drogę.
Gdy Pati poustawiała kwiaty Marta stwierdziła, że pokój stołowy nabrał odświętnego wyglądu i bardzo długo tuliła się do Pati, dziękując jej cichutko za to, że jest dla niej i Wojtka tak troskliwą i kochającą mamą. Pati śmiała się, że bez chodzenia w ciąży i bez nieprzespanych nocy ma dwoje wspaniałych dzieci, z których jest ponadto dumna i które ogromnie kocha. A my do was jeszcze dziś przed północą zajrzymy i to zapewne w komplecie, czyli z okazji wieczornego spaceru z Misią - na razie Wiesław nie wpuszcza nas do kuchni i nie mam nawet bladego pojęcia co on tam robi - powiedziała Pati. Podobno obiado - kolację. Chyba nie może wybaczyć Martusi, że sama wszystko szykowała bez jego udziału. I cały czas powtarza, że ma nadzieję, że naprawdę nic ci nie dolega po tym szykowaniu "stosu żarcia".
Obie pary przyjaciół Marty i Wojtka przyjechały punktualnie.Wieczór rozpoczął się od konsumpcji- wszyscy byli bez kolacji. Panie od razu po kilku pierwszych kęsach poprosiły o przepis i były wielce zdumione, że owe mięso to najzwyczajniejsze w świecie kotleciki mielone, a szare kluski to zwykłe kluski kładzione o zupełnie prostym składzie i że zamiast trzeć kartofle na tarce można je zblendować. No coś podobnego! Nie wpadłabym na ten pomysł - zapewniała Lena.
Ja wpadłam, bo jestem okrutnie leniwa i wysilam stale mózg by jak najkrócej być w kuchni i każdą czynność maksymalnie uprościć - wyjaśniła Marta. I czasem wcale to moim daniom nie wychodzi na dobre, ale lenie tak mają. Gdy byłam sama, bo tata był na jakimś wyjeździe to wcale nie gotowałam sobie obiadów, no i miałam figurę modelki. Czyli głównie skórę i kości - dodał Wojtek. I tata starał się wcale nie wyjeżdżać, bo wiedział o tym. I zawsze potem zostawiał w lodówce gotowy obiad i kupił kuchenkę mikrofalową, żeby Marta jednak jadła coś ciepłego. Jesteś skarżypytą - śmiała się Marta. Nie było cię w Polsce gdy byłam w liceum. No nie było, ale mój ojciec tu bywał i się wtedy nasi ojcowie widywali. Do dziś się przecież przyjaźnią.
A mój ojciec to Martę ubóstwia - stwierdził Wojtek. Co Marta powie to jest niemal święte. Zwłaszcza od czasu gdy go zmobilizowała by odwiedził Andrzeja i podjął leczenie. Często mam podejrzenie, że chętnie by się ze mną zamienił rolą- śmiał się Wojtek.
No ale to jest piękne- zauważył Michał. Nawet nie masz pojęcia jak ważna jest akceptacja naszych wyborów przez naszych rodziców. Spójrz jak jest u nas - teściowie Ali są dla niej stokroć lepsi niż jej rodzeni rodzice i mnie właściwie też zaadoptowali. Marta spojrzała na Michała i powiedziała - nie wyobrażam sobie, że może być na świecie ktoś, kto cię Michale nie lubi. No to sobie jednak wyobraź, bo jednak jest trochę takich osób - stwierdził Michał.
Andrzej, który dotychczas milczał powiedział - masz rację Michale. Moi rodzice nie zaakceptowali, jak dotąd Leny. Wzięło się to głównie stąd, że wymyślili sobie, że powinienem poślubić córkę ich przyjaciół. Nie docierało do nich, że ani mnie do niej nie ciągnęło ani jej do mnie. I, wyobraźcie sobie, że nie tylko Leny nie zaakceptowali - swą niechęć do Leny przenieśli i na nasze dzieci - nie widzieli żadnego z nich w naturze, nie odwiedzają ich, zupełnie tak jakby chłopcy nie istnieli. I wiem, że to się nie zmieni bo oni i ja mamy zupełnie różne poglądy. Po pierwsze to zrobiłem nie takie studia jakie wybrał mi ojciec, potem z Leną zamiast być na weselu, którego sobie wcale nie życzyliśmy, o czym mówiliśmy głośno i wyraźnie otwartym tekstem, my wskoczyliśmy do samolotu i polecieliśmy do Bułgarii i to za moje pieniądze, nie ich. A na dodatek nie chciałem mieszkać pod Warszawą w domu razem z nimi i codziennie się tłuc do i z Warszawy. I sytuacja jest taka, że ja od chwili naszego ślubu nie widziałem się z rodzicami. Początkowo mnie to dołowało, ale dawno już mnie to nie dotyka. Nie mam rodziców, ale mam Wojtka, którego uważam za brata, bo mamy identyczne spojrzenie na 99% spraw, mam bratową, którą kocham tak jak Wojtka a moi chłopcy mają ciocię Martę, którą obaj uważają za prawdziwą ciocię. Do ojca Wojtka mówię "tato" i jest mi z tym wszystkim dobrze. Jedyne co mi przeszkadza to nadmiar pracy i zbyt mało wolnego czasu dla dzieci i Leny. Lena uśmiechnęła się - ale nie jest źle, dzieciaki jeszcze nie pytają się kim jest ten pan, który ich często wieczorem kąpie a potem śpi ze mną w jednym łóżku.
Ja już dawno odkryłam, że więzy krwi niewiele znaczą - powiedziała Marta. I że nie do końca jest prawdą, że dziecku potrzebna jest głównie matka. Mnie od zawsze do życia był potrzebny ojciec i Wojtek. I tak jest nadal, choć mi się rodzina nieco rozszerzyła o teścia i żonę (od niedawna) mego ojca. I zapewne dlatego tak cenię przyjaciół, czyli was wszystkich. I mam nadzieję, że nasza przyjaźń przetrwa tak długo jak długo my będziemy istnieć.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz