Andrzej skorzystał z zaproszenia i po uporządkowaniu i wywietrzeniu mieszkania pojechał do domu Marty i Wojtka. Marta z Wojtkiem taktownie nie wypytywali go o sytuację - wiadomo wszak im było, że "jest krzywo" i na pewno "prostowanie sytuacji" nie będzie łatwe. Andrzej przywiózł do nich dwie walizki - obie zawierały ważne dla niego dokumenty i część jego książek. Ojciec Wojtka wręczył mu klucz od swojego mieszkania i powiedział- masz tu synku klucz, przewieź tam to wszystko ze swoich rzeczy co uważasz za ważne i nie powinno dostać się w niepowołane ręce. I czuj się tam jak u siebie w domu. Moja propozycja wynika z faktu, że raz już Lena szukała cię tutaj a tamtego adresu na pewno nie zna i tam nie wtargnie. Mam nadzieję, że masz uporządkowane wszystkie prawa własnościowe i chyba nawet macie rozdzielność majątkową.
Tak, mamy rozdzielność, bo Lena ma majątek w postaci tej chałupy w Otwocku, bo taki był wymóg jej matki. I to ursynowskie mieszkanie jest moją własnością, podobnie jak samochód i wyposażenie mieszkania typu meble, lodówka, pralka, bo wszystko kupowałem na imienne rachunki, choć wcale nie przewidywałem jakiejś drastycznej sytuacji.
Po obiadokolacji, w czasie której bardzo mało rozmawiali, Wojtkowy ojciec pojechał z Andrzejem do swego mieszkania. Przy okazji "wdepnął" do swej sąsiadki przedstawiając jej Andrzeja i mówiąc, że on jest jego kuzynem i będzie przez jakiś czas tu mieszkać. A już myślałam w pierwszej chwili, że idzie pan ze swoim synem - bo właśnie byłam blisko okna - powiedziała. Ale z bliska to już podobieństwo mniejsze. No bo ja jednak to jestem od Wojtka sporo starszy - wyjaśnił Andrzej. Gdy już byli obaj w mieszkaniu ojciec powiedział - ona wiecznie sterczy w oknie, na moje oko to niemal całą dobę. Ona z tych bab co to żyją zawsze cudzym życiem. A kiedy zamierzasz poinformować Lenę, że już wróciłeś?
Jutro, a tu chyba będę dopiero nocować gdy Lena zjedzie do Warszawy. Nie wiem czy zjedzie czy może będzie wolała tam jeszcze być - mnie najbardziej zależało na tym żebym miał gdzie zdeponować to wszystko co dla mnie ważne w sensie dokumentów. Więc na razie ta pani sąsiadka pewnie będzie mocno niepocieszona. W każdym razie zawsze cię poinformuję, gdy będę tu rezydował lub po coś przyjeżdżał. No ale przecież nie musisz mi się meldować - tłumaczył mu Wojtkowy ojciec. Ponieważ ostatnio to ja niemal wcale tu nie bywam, to możesz czuć się tu swobodnie. Marta zarobiona po uszy, co kilka dni "konferuje" z promotorem, z uczelni gna prosto do laboratorium i późno wraca do domu, więc muszę pilnować by w ogóle coś przyzwoitego zjadała a nie tylko jogurt z migdałami. Już nawet szykuję jej drugie śniadania. Ona tak jest teraz zakręcona, że jakbym jej nie dopilnował to by nic nie jadła poza tym jogurtem. Wojtek z kolei dba o dom, żeby było zaopatrzenie we wszystko co Martusi potrzebne. Co prawda w każdą sobotę jeździmy razem po zakupy na cały tydzień, ale Marta na tych zakupach to jest głównie w sensie fizycznym, bo myślami to chyba cały czas w laboratorium. No ale nic dziwnego - gdy on pisał swoją pracę magisterską to i Marta i jej tata szalenie o niego oboje dbali. Nas tu wtedy nie było - jeszcze mieszkaliśmy w Austrii.
Wiesz, gdy Wojtek w tajemnicy przed nami zdał na Politechnikę i poinformował nas, że będzie studiował w Warszawie to byłem wściekły, a z czasem okazało się, że postąpił najmądrzej jak tylko mógł- poszedł za głosem serca i dzięki niemu mam nadal rodzinę a na dodatek cudowną synową, nadal się przyjaźnię z jej ojcem i już zupełnie przebolałem fakt, że mnie żona zdradziła. Czyli - warto jednak iść za głosem serca tak jak poszedł Wojtek.
Za głosem serca - jak echo powtórzył Andrzej. Gdybym dziś poszedł za głosem serca to zabrałbym dzieci, wynajął dla nich nianię i zażądał rozwodu. Szczerze mówiąc jak na dziś to jeszcze nie przeprowadziłem uczciwej i dokładnej analizy tego co mi moje serce mówi - jedno, czego jestem pewien - nie jestem w stanie być dłużej z Leną - nawet nie jestem na nią zły, mnie poraża jej durnota. Tyle tylko, że kiedyś mniej mi przeszkadzała a teraz mi bardzo przeszkadza a myśl o seksie z nią przyprawia mnie z lekka o mdłości. Nie mogę zostawić chłopców w jej rękach - ona ich zmarnuje. Najwygodniej to byłoby rozejść się, zostawić jej dzieci i tylko dawać na nie pieniądze. Ale nie mogę tak zmarnować własnych synów - niestety to Marta mi uświadomiła, że to są fajne dzieciaki i mają potencjał, którego nie powinno się marnować. A Lena tego nie czuje i nie rozumie. Czy wiesz, że w Londynie młodszy w nocy wywędrował z łóżka w którym spali i podreptał do Marty? Gdy go szukałem rano to go znalazłem przytulonego do Marty, a ich oboje obejmował Wojtek. Moi obaj uwielbiają Martę bo ona traktuje ich poważnie, z pełnym zrozumieniem chociaż nie ma przecież swoich dzieci. Dla niej to są zadatki na dorosłych, a dla Leny to takie przytulanki do miziania i całowania. Marta stwierdziła, że owszem, przewiduje dziecko, ale realnie myśląc to zapewne tylko jedno, a Lena to by chciała jeszcze jedno a może nawet dwoje i koniecznie żeby się urodziła dziewczynka bo można by ją tak ślicznie ubierać. No ręce opadają i mózg się lasuje gdy się coś takiego słyszy. No i czuję się cały czas jak w potrzasku. A do Leny zatelefonuję jutro rano. Gdy zajechali na parking koło budynku, w którym mieszkali Marta i Wojtek, Andrzej przesiadł się do swego samochodu i tym samym zwolnił miejsce dla ojca.
No i jak twój drugi syn? - spytała teścia Marta. No cóż - ma o czym rozmyślać - ale takie jest życie - zawsze ponosimy jakieś konsekwencje swego postępowania. Teraz pojechał do siebie i ma zamiar tę noc spędzić na rozmyślaniach. I być może jutro rano zawiadomi Lenę, że już wrócił, ale nie wiem czy powie że wrócił dziś. Przedstawiłem go pani sąsiadce, która stwierdziła, że z daleka myślała, że jestem z Wojtkiem - bo jak zawsze była "zupełnie przypadkowo" koło okna.
Ciekawe od którego roku życia człowiek płci żeńskiej zaczyna zupełnie przypadkowo bywać koło okna. Ta nad nami też zawsze akurat przypadkowo stoi koło okna - roześmiała się Marta. A co do Andrzeja - ma o czym myśleć, bo są dzieci, a ich nie da się czasowo zamrozić i rozmrozić gdy się sytuacja w jakiś sposób wyklaruje. Na razie to on pewno zachodzi w głowę, skąd jego matka wiedziała, że Lena to nie jest dobry materiał na żonę. Ciekawa jestem czy ja, gdy będę miała dorosłe dziecko też będą wiedziała czy dana osoba będzie odpowiednim materiałem na męża/żonę dla naszego dziecka. Będziesz wiedziała - zapewnił ją teść- "starzy" zawsze wiedzą. Bo i ona i on zostali chyba jednak inaczej wychowani, choć ona też tak zwanie z "dobrego domu", co prawda pojęcie "dobrego domu" ma różne odcienie. Według jednych "dobry dom" to taki, w którym nikt się codzienne nie upija, dla innych to taki w którym wszyscy mają co najmniej maturę lub wyższe studia. W każdym razie żal mi Andrzeja - jakby na to nie spojrzeć, to ma chłopak problem, bo są dzieci. Z nieba nie spadły, były zaplanowane.
Marta się roześmiała - słyszałam wersję, z której wynikało, że pierwsze było ciut za wcześnie i była to "wina" jego, a drugie, jak się pochwaliła Lena to ona już chciała drugie i zainscenizowała "wpadkę". A ostatnio to Lena jęczała, że byłoby fajnie gdyby jeszcze była córeczka, bo można te maleńkie dziewuszki tak pięknie ubrać. I było to gdy widziała Irenkę Ali i Michała. No fakt, że mała Irunia wyglądała super w towarzystwie swoich dwóch braci i widać, że chłopcy są od małego sterowani, że o dziewczyny w rodzinie to należy dbać, a oni to potem "przeniosą" na całą płeć piękną. Odniosłam wrażenie, że poczuła się "gorsza" bo ma tylko dwoje dzieci, a Ala ma troje. Tłumaczyłam jej, że oni planowali tylko jedno ale urodziło się dwoje. Lena ma jeden feler - jeśli ma czegoś mniej to się czuje niedowartościowana - i nie ważne jest czego ma mniej - nawet mniejsza ilość szczurów w jej piwnicy by ją dołowała. Ciekawa jestem co mądrego Andrzej wymyśli i jakoś nie zazdroszczę mu tego problemu. A propos problemu - zgubiłam gdzieś smarowidło do zamków w samochodzie - pewnie zamiast do kieszeni kurtki wsadziłam je obok kieszeni. No to ja ci zaraz nawciskam smarowidła do zamków, do tego od bagażnika też - stwierdził Wojtek i szybko wymaszerował z pokoju. No ale nie musisz tego teraz robić, wystarczy jak mi któryś z was da rano smarowidełko. Nie znasz się na tym, lepiej to zrobić teraz, wieczorem. W nocy może być wilgotno, to jeszcze nie wiosna, może nawet być deszcz ze śniegiem, więc lepiej żeby były zamki zabezpieczone. Jak uważasz - potulnie zgodziła się Marta - tylko weź latarkę, bo latarnia ta blisko naszego bloku się nie świeci.
Andrzej nie dawał "znaku życia" przez następne trzy dni i czwartego dnia, Marta jadąc po wykładach do laboratorium, w którym miała sprawdzić jedną z próbek stwierdziła, że trzeba do niego zadzwonić, ale chyba go ściągnęła myślami, bo gdy zaparkowała w pobliżu laboratorium odezwał się Andrzej. Wpierw się zapytał czy aby jej w czymś nie przeszkadza a potem powiedział - Lena mi się podłożyła. Jutro przed południem idę do adwokata. A gdzie teraz jesteś?- spytała. U siebie w domu i chciałbym się z wami zobaczyć, czyli do was przyjechać.Oczywiście możesz przyjechać - ja tylko muszę obejrzeć jedną z próbek co zajmie mi kwadrans i zaraz wrócę do domu. Wojtek dziś trochę później wróci, ma jakiś wykład za Michała, bo u niego dzieciaki chore, czyli horror w domu. Umówmy się zatem za pół godziny u mnie w domu. Ojca nie ma, zjesz ze mną obiad, nie będę musiała jeść w towarzystwie książki. Fajnie, a ty uważaj na naczynia laboratoryjne, jeszcze nie jestem w pracy- odpowiedział Andrzej.
Opowieść Andrzeja była "i do śmiechu i do łez". Andrzej nie zawiadomił rano Leny, że już jest w Warszawie - nie dlatego, że o tym zapomniał, ale do łóżka trafił dopiero nad ranem, bo bardzo pilnie przeglądał w sieci różne przepisy prawne. Obudził się "świtkiem koło południa", wziął poranny prysznic i gdy wreszcie zaczął się ubierać usłyszał, że w drzwiach wejściowych ktoś przekręca klucz zasuwy a potem wkłada klucz do górnego zamka i wtedy usłyszał głos swej własnej żony, która powiedziała- "cholera, znów zapomniałam zamknąć na ten górny zamek". Andrzej szybko stanął w takim miejscu, w którym zasłaniały go otwierane drzwi - do przedpokoju wszedł jakiś "ciuch" płci męskiej a za nim - Lena. I to dopiero ona zobaczyła Andrzeja, który się właśnie odsunął o krok od ściany. Lena rzuciła w przestrzeń pewne bardzo popularne acz mocno niecenzuralne słowo i szybko usiłowała wypchnąć swego gościa z mieszkania, ale Andrzej dość brutalnie ją odsunął i przytrzymał, jednocześnie zatrzaskując drzwi wejściowe. Ty zawsze tak gwałtownie wypychasz swych facetów z mieszkania? - zapytał. Może mi jednak przedstawisz swego obecnego faceta? Teraz on będzie ojcem naszych dzieci? Młodszy od ciebie sporo- jak widzę. Nie popalicie sobie dziś tutaj trawki ani sobie nie popieprzycie. Wysuwaj stąd chłopie i to nim ci buziuchnę spreparuję - otworzył drzwi i wypchnął zaskoczonego młodego za drzwi. Lena stała jak wryta z otwartymi ustami- ty, ty już wróciłeś? - wyjąkała.
Andrzej zamknął za nieco zdezorientowanym młodzieńcem drzwi na klucz, który wyciągnął z ręki Leny i schował go do kieszeni. Tak, wróciłem i to kilka dni temu powiedział. I musiałem mocno wietrzyć mieszkanie boś sobie tu urządziła palarnię. Narzekałaś przed moim wyjazdem, że za rzadko się "kochamy" - od dziś to nawet na spanie ze mną w jednym łóżku nie licz, nawet jeśli będziesz miała ujemny WR. Bo jeszcze dziś zawiozę cię na badania. Brzydzę się tobą. Tę skotłowaną pościel, którą zostawiłaś na naszym łóżku wyrzuciłem do śmieci, więc jej nie szukaj. Pójdziesz na odwyk, bo nie wiem czy pamiętasz, ale masz pod opieką dwoje dzieci i muszę im zapewnić bezpieczeństwo. I dobrze się stało, że mam świadka (nie tylko fotografie) tego jak tu wyglądało w dniu mego przyjazdu. Twoje wejście z tym ciuchem też jest już uwiecznione. I przypomnij sobie, czy aby nie schowałaś tu gdzieś jakiegoś zakazanego towaru, bo zapewne znajdzie go ekipa dochodzeniowa. A teraz pozwól mi w spokoju zjeść śniadanie - zjem i pojedziemy z tobą na badanie krwi. Potem być może odwiozę cię do Otwocka. Poza tym powiedz mi dlaczego ukrywałaś razem z matką i ciotką fakt, że masz schizofrenię a na dodatek, wbrew zaleceniu lekarza zdecydowałaś się na drugie dziecko. I powiedz dlaczego ty nie bierzesz stale, codziennie, przepisanego ci leku. Musisz go brać codziennie dopóki będziesz żyła i ty wiedząc o tym olewasz to i ciągle go odstawiasz, gdy tylko ci jest trochę lepiej. A - i jeszcze coś -jeśli chcesz rozwodu- nie ma sprawy - nie będę cię przy sobie zatrzymywał. Możemy się rozejść. Znajdź sobie kogoś innego, kto lubi tak jak ty dżointy, czy też blanty. Marihuana to też narkotyk. Od marihuany każdy ćpun zaczyna. Czy naprawdę masz za mało problemów z powodu swej schizofrenii i musisz sobie ich dowalać paląc trawkę? A na dodatek robiłaś to przy dzieciach. Bo o tym, że palisz to mi powiedziały nasze dzieci. I możesz przestać płakać, mnie twoje łzy zupełnie nie wzruszają. Zrobiłaś wszystko, żebym przestał cię kochać.
Andrzej spokojnie dokończył śniadanie i zawiózł Lenę do szpitala swego kolegi, do którego miał zaufanie, że nie wypaple nikomu o całej sprawie. Badanie krwi dotyczyło WR i obecności narkotyków. Przy okazji zatelefonował do tego kolegi, który miał załatwić termin w instytucie, a ponieważ pan profesor był ciągle zajęty to kolega Andrzeja polecił mu innego lekarza, co prawda bez tytułu profesorskiego, ale zdaniem tegoż kolegi bardzo dobrego specjalistę i wizyta mogłaby być nawet tego dnia, ale dopiero około godziny 17,00. Oczywiście byłoby dobrze, gdyby mieli ze sobą to rozpoznanie - nie istotne, że ono ma już ponad 6 lat. Andrzej kazał Lenie odszukać w dokumentach tamto rozpoznanie - jęczała, narzekała, godzinę grzebała w swoich różnych dokumentach, ale w końcu znalazła. Andrzej kazał jej zatelefonować do matki i powiedzieć, że do Otwocka przyjedzie dopiero wieczorem.
Badanie psychiatry potwierdziło poprzednią diagnozę, Lena usłyszała, że musi, jeśli nie chce wylądować na lata w jakimś szpitalu psychiatrycznym brać ten lek codziennie, niezależnie od tego jak ocenia swoje samopoczucie. I że ten lek nie daje żadnych niekorzystnych zmian, bo latami całymi są te leki ciągle udoskonalane. Oczywiście Andrzej poruszył też sprawę palenia skrętów z marihuany, więc lekarz i na ten temat z nią rozmawiał. Z kolei Andrzejowi powiedział, że ona powinna mieć pomoc w prowadzeniu opieki nad dziećmi, tak będzie lepiej i dla niej i dla dzieci. No a wieczorem odwiózł ją do Otwocka, wszystko opowiedział matce i ciotce, łącznie z tym, że dziś był z Leną u psychiatry jak i o tym, że ona paliła marihuanę i niech one pomyślą co dalej z nią będzie, bo on nie za bardzo wyobraża sobie by dalej ona była jego żoną. Dzieciakom przywiózł różne elektroniczne małe gry, więc siedziały w innym pokoju całe w wypiekach i z przejęciem grały. A na pożegnanie ponoć młodszy zapytał się kiedy ciocia Marta do nich przyjedzie.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz