W czasie wieczornych ablucji, jak zwykle wspólnych, Teresa powiedziała do męża- trzeba przyznać Jackowi, że ma facet klasę. Ładny ten wisiorek. Czasem mi Jacka żal, bo to w sumie porządny człowiek. Nie można powiedzieć, że mu się dobrze ułożyło życie osobiste. Dobrze, że chociaż tego syna ma teraz blisko. No fakt- zgodził się z nią Kazik. Podpytywałem kolegę jak się w Akademii spisuje Paweł- facet twierdzi, że trochę z Pawła nietypowy informatyk, bo zawsze porządnie ubrany, na każde pytanie odpowiada pełnymi zdaniami i stara się wytłumaczyć laikom co mogło być lub jest przyczyną problemu ze sprzętem. No to rzeczywiście nietypowy- oni na ogół uważają resztę świata za niekumatych debili- przynajmniej ja miałam takie wrażenie u siebie w pracy.
Rozbawił mnie Jacek szalenie tym pomysłem, że każda kandydatka na synową będzie musiała się i nam podobać, nie tylko Pawłowi. A Jacuś dzięki spacerom z nami będzie potem super dziadkiem dla swojego wnuczęcia - oka nie spuszcza z Alka, gdy czasem jesteśmy na placu zabaw. Gdy nadejdzie wiosna to będę jeździła z męską grupą do Łazienek- dziadki zajmą się dzieckiem a ja posiedzę na ławce i spokojnie poczytam. I, jak mnie Jacek zapewnił, załatwi wstęp na lotnisko wojskowe, ale nie wiem gdzie, żeby mały mógł obejrzeć samoloty z bliska. Mam nadzieję, że z tego powodu nie będziemy musieli jechać aż do Nowego Dworu.
Ja mam wrażenie, że jak na razie to małemu całkiem by wystarczyła wyprawa na Okęcie, przed południem startuje sporo samolotów i naprawdę są dobrze widoczne z tarasu widokowego. I będzie też zachwycony jak samoloty lądują i pan z obsługi "gimnastykuje" się przed dziobem samolotu. I już widzę oczami wyobraźni jak nasz cudaczek będzie dawał znak "follow me".
Ej, a skąd moja nie latająca żona wie jak wygląda znak "follow me"? Podrywał cię kiedyś jakiś pilot? A skąd bym wzięła pilota - zastanów się. Po prostu bywałam wiele razy na lotnisku - Robert często odlatywał i przylatywał i jeżeli tylko nie lało to bywałam na tarasie widokowym, a tam często bywali ludzie płci męskiej znający się na rzeczy i popisywali się głośno swą wiedzą. To w sumie dość emocjonujący widok jak taki duży samolot startuje. Zawsze trzymałam kciuki, żeby się nic złego nie stało, ale nie z uwagi na Roberta. I fajnie jest gdy taka mała kropka dość wysoko na horyzoncie zmienia się w lądujący samolot.
Ale jest jeszcze coś, co mnie zawsze wprawia w wielki podziw i nie jest to Jumbo Jet a lotniskowiec i lądujące na nim samoloty. Bo z wysokości myśliwca to cały lotniskowiec wygląda jak pudełko zapałek unoszące się nierówno, w sposób wielce nieskoordynowany na powierzchni basenu olimpijskiego i każde lądowanie, które widziałam. przyprawiało mnie o zamieranie rytmu serca, zupełnie tak jakbym sama siedziała w tym myśliwcu. Nieprawdopodobna precyzja działania po obu stronach - lądującego pilota i obsługi lotniskowca. Na dodatek przebywanie na takim lotniskowcu to nic fajnego, tam jest koszmarna ciasnota. Oglądałam na Discovery całą serię tych filmów. Oglądałam też filmy dokumentalne z życia na łodziach podwodnych i treningi przyszłych "podwodniaków". W ogóle przeraża mnie życie w wojsku. I jestem niezmiernie szczęśliwa, że już nie latasz. Ja wiem, że jak się ma pecha to i w drewnianym kościele może człowiekowi cegła spaść na głowę.
Kazik przypatrywał się Teresie tak, jakby ją zobaczył po raz pierwszy w życiu a do tego w dziwacznym przebraniu. Co mi się tak przyglądasz?- spytała się Teresa. Bo się zastanawiam ile jeszcze rzeczy nie odkryłem w kobiecie, z którą mam syna i którą kocham obłędnie. Nie miałem pojęcia, że interesowały cię takie filmy. Mnie nadal interesują takie filmy, ja nie oglądam niemal wcale filmów fabularnych, oglądam głównie filmy dokumentalne. A często tak mi się składa, że oglądam jakiś film dokumentalny i potem trafiam na książkę o tym co oglądałam. Przecież jest zerowa szansa, że pojadę do Mezoameryki, że zwiedzę cały Egipt czy też Afrykę lub Chiny i Bliski Wschód. Nawet całej Europy nie zwiedzę. A film dokumentalny umożliwia mi to. Interesuje mnie archeologia, zwłaszcza teraz jest sporo nowych odkryć bo i możliwości techniczne coraz lepsze. A że nie lubię się włóczyć w tłumie ludzi to takie zwiedzanie okiem kamery, z komentarzem nie laików a specjalistów uważam za sprawę świetną. Poza tym publiczność nie jest wpuszczana do wszystkich pomieszczeń, co samo w sobie dziwne nie jest, bo przecież żaden zabytek nie przetrzymałby w całości tych tłumów turystów. Życia i środków by mi nie starczyło, gdybym chciała w naturze zobaczyć to wszystko co widziałam na filmach dokumentalnych.
Gdy już dotarli do sypialni, Kazik powiedział - kocham cię coraz więcej, jesteś nietuzinkową osóbką. Może, gdy Alek już nieco wydorośleje, to uda się nam razem pojechać w jakieś ciekawe miejsce. Zik, nawet na pewno gdzieś się z nim wybierzemy, chciałabym by był "ciekawy świata". I myślę, że będzie - powiedziała Teresa - podobno niewielu dwulatków ogląda encyklopedię zwierząt- a on ogląda i lubi gdy mu opowiadam o tych zwierzętach. Teraz zimą w ZOO będzie mógł zobaczyć żyrafy z bliska bo są w żyrafiarni - wrażenie jest ogromne, a żyrafy naprawdę piękne. Byłeś kiedyś? Kazik przecząco pokręcił głową. Raczej nie, bo bym pamiętał. Ja byłam już dość dawno - co prawda długo to się tam nie wytrzyma z powodu odoru, chociaż ich klatki są codziennie sprzątane, ale jeszcze nikt nie nauczył zwierzątek korzystania z jakiejś toalety poza klatką. I zimą można się też wybrać do akwarium - latem to jest tam stanowczo za gorąco. I będą mu się kolorowe rybki na pewno podobać. Ja to z tatą jeździłam do ZOO dość często. Bo tata jest zwierzęcolubny. Mama z nami nigdzie nie jeździła - nie miała sił i bardzo starannie ukrywała przed tatą swe dolegliwości. Pewnie gdyby choć raz z nami pojechała to wydałoby się, że jej zdrowie szwankuje.
Przez chwilę oboje wpatrywali się w śpiącego synka - mały trzymał w objęciach obie pluszowe zabawki. Ależ mu Jacek przypasował te zabawki - podziwiał Kazik. Chyba mu kupię ciężarówkę, żeby woził te zabawki. Muszę tylko się zastanowić czy taką dużą, żeby ją pchał, czy mniejszą, żeby ją ciągnął na sznurku. Kup dużą, żeby pchał -wtedy będzie miał zabawki przed nosem a jeśli będzie ciągnął ją na sznurku za sobą to zacznie tyłem chodzić i na coś wpadnie, bo będzie chciał i je wozić i patrzeć na nie. Masz rację- jak zwykle. Gdyby to była dziewczynka to kupiłbym wózek dla lalek. A chciałbyś dziewczynkę mieć? - Teresa wdrożyła śledztwo. Nie, nie chcę dziewczynki, było mi obojętne jakiej płci będzie dziecko. A drugiego dziecka nie chcę, mój prywatny oficerze śledczy - odpowiedział Kazik.
"Ateistyczna" wigilia udała się w pełni. Choinkę w tym roku Teresa kupiła gotową, przybraną w błękitne i srebrzyste ozdoby. Oczywiście gdy tylko ją przyniosła do domu choinka wzbudziła ogromne zainteresowanie Alka. Po godzinnym omówieniu każdej bombki, kokardy i każdego pasemka "sreberka" choinka została w pełni zaakceptowana przez Alka i została postawiona poza zasięgiem jego rączek. Przy swoim stryjecznym braciszku Alek czuł się niezwykle dorosły. Dwadzieścia cztery miesiące życia a dziewięć miesięcy to w tym okresie życia dzieci - niemal przepaść. Dość długo Kazik z Teresą i tatą naradzali się, jak rozmieścić 6 dorosłych osób i dwójkę maluszków. Odpadł pomysł, że mały Tadzik będzie cały czas w wózku bo wtedy musiałby być cały czas przypięty szelkami do wózka a poza tym wózek to było coś, co dopingowało z kolei Alka do tego, żeby "ustrojstwo"pchać. I Teresa przekonała tatę i Kazika, że trzeba wycofać na kilka godzin kojec, który już wywędrował do mieszkania Krystianów, ale ciągle jeszcze nie był tam wykorzystywany bo......stanowczo, zdaniem Aliny, zajmował zbyt wiele miejsca.
Teresa rozstawiła w stołowym kojec - w jednym jego końcu "urzędował" mały Tadzik, w drugim rządził się Alek.Teresa i Kazik solidnie wbili do głowy Alka, że tak musi być, bo Tadzio jest jeszcze malutki, nie chodzi, ale siedzi i raczkuje. Alek bardzo wątpił w to, co mu mówiono, że on też był taki malutki. Ale bardzo grzecznie pokazywał młodszemu swoje zabawki i o nich opowiadał. Nie mniej gdy tylko mały usiłował dotknąć Alka ten zaraz szybko umykał.
Ponieważ przy stole siedziało sześć osób a poza tym w pokoju był kojec, tym razem Alek jadł siedząc na kolanach Teresy. W nagrodę, że taki grzeczny i rozumny, dostąpił zaszczytu karmienia Tadzia z butelki. Z powodu brania leku Alina już nie karmiła synka piersią, był na modyfikowanym mleku. Alina była w całkiem niezłej formie psychicznej, co od razu miało odbicie w zachowaniu jej synka. Po zjedzeniu mieszanki został przeniesiony do wózka i Alina wstawiła wózek z dzieckiem do gabinetu Kazika, gdzie dziecko spokojnie pospało do końca pobytu Aliny i Krisa. Kojec został zlikwidowany, zaraz zrobiło się luźniej i Alek mógł spokojnie wędrować od jednego gościa do następnego. U każdego zaliczył krótką wizytę na kolanach, która zakończyła się na kolanach Jacka, u którego przesiedział resztę wieczoru.
Alina się zamartwiała, że Teresa miała strasznie dużo pracy przy szykowaniu, ale Teresa wyprowadziła ją z błędu mówiąc, że przecież sama wszystkiego nie szykowała. Ciasto upiekła piekarnia, perliczki upiekł Jacek, łosoś piekł się sam w piekarniku a stół nakrywał tata z Kazikiem. Około godziny dwudziestej dzieci zostały spolaryzowane - mały Tadzik został starannie owinięty ciepłym kocem i razem z rodzicami powędrował w wózku do swego domu, po jego wyjściu Alek został ułożony razem ze swymi zabawkami w swoim łóżeczku a przedtem ukochał Jacka i swego dziadka a Kazik zaniósł go do łóżeczka. Jacek był szczęśliwy, że mały tak bardzo się przywiązał do zabawek, które mu sprezentował. Około dziesiątej wieczorem Jacek z Pawłem też się pożegnali. Obaj zapewniali, że od lat żaden z nich nie miał tak rodzinnej wigilii. Teresa im tylko przypomniała, że następnego dnia jadą w dwa samochody do Otrębusów, wyjazd jest około godziny 13,00. Umówili się, że równo o 13,00 Jacek i Paweł podjadą pod dom Kazików. Od Krisa Kazik wiedział, że Alina nie miała ochoty by jechać do Franka i gdy Franek ich zapraszał to podziękowała mówiąc, że jeszcze nie czuje się w pełni sił. Krystian twierdził, że Alinie nagle zrobiło się tęskno za starym domem i ciągle twierdziła, że niepotrzebnie zamieniła dom na mieszkanie w Warszawie. Jakoś nie docierało do jej świadomości, że teraz, gdy jest na bezpłatnym urlopie wychowawczym z racji wynajmowania tego mieszkania na Żoliborzu dostaje więcej pieniędzy niż dostawała pracując.Więc może i lepiej, że nie chce jechać do Franka, nie będzie "rozdrapywania starych ran".
Tegoroczna zima na szczęście, jak na razie, nie obfitowała w śnieżne opady, przepowiednie meteo głosiły, że dopiero po nowym roku zaczną się opady śniegu i chwyci mróz. Przed wyjazdem do Franka Teresa przygotowywała Alka do wizyty u kolejnego wujka i cioci. Na szczęście miała zdjęcie obojga, opowiadała sporo o ich domu i o ogrodzie i że na pewno latem, gdy już będzie ciepło znów tam pojadą i Alek będzie się mógł wtedy bawić w ogrodzie. Mały bardzo się ucieszył, że wujek Jaciek też tam będzie razem z Pawłem. Kazik i Teresa cieszyli się, że Alek tak bardzo polubił i Jacka i Pawła, a Jacek był wręcz dumny z tego faktu. Teresa się śmiała, że jeszcze trochę a Jacek z tatą będą sobie Alka wyrywać z rąk. Do świadomości Jacka dotarło w pełni ile stracił przez to, że nie brał udziału w wychowywaniu Pawła. Jednocześnie podziwiał, jak dobrze Paweł został wychowany przez swoją mamę.
Poza Warszawą , w lesie, widać było resztki brudnego śniegu, ale szosa była czysta, na polach też nie było śniegu. Od ostatniej wizyty u Franka minęło już wiele miesięcy, a wiadomo - życie nie stoi w miejscu i Kazik miał kłopot, by trafić do Franka, bo przybyło nieco nowych domów po drodze. Ale po krótkiej wymianie zdań z Frankiem trafili na miejsce. Przy bramie posesji czekał na nich "komitet powitalny" , czyli Franek, jego ojciec i......duuży pies. O matko!- jęknęła Teresa- wielki i cudny pies! Zobacz syneczku, jakiego pięknego pieska ma wujek Franek!
Franek coś powiedział do psa i położył mu dłoń na łbie, a potem podszedł do samochodu, otworzył drzwi samochodu i powiedział - to jest broholmerka, cudowna łagodna psica. Muszę was wszystkich po kolei jej przedstawić, musi was obwąchać, by uznać, że jesteście "swoi". A maluszka może Kazik na razie trzymać na rękach, potem ją oddzielnie zapoznamy z dzieckiem. Jest duża, waży 40 kg, ale bardzo łagodna, zrównoważona i przyjazna. Od rana jej oboje tłumaczymy z Joanną, że przyjadą kochani goście. Już od godziny włóczy się po ogrodzie i co jakiś czas podchodzi do bramy. Dostałem ją od znajomego Duńczyka, jest u nas od 7 tygodnia życia, więc rozumie wszystkie polskie komendy, treser przychodził do nas do domu i ją "układał". Najbardziej to chyba kocha mojego tatę, bo jest z nim całymi dniami. Kazik wziął na ręce Alka i gdy podszedł do suni przykucnął. Alek szybko wyciągnął rączkę do psa mówiąc: duzi piesiek, dobly piesiek. W rewanżu sunia delikatnie liznęła jego rączkę i główkę, na której mały miał czapkę. A mały roześmiał się radośnie. No to postaw teraz małego na ziemi - powiedział Franek. Ona już go uznała za swego, pewnie nie będzie go cały czas odstępować.
c.d.n.
:-)
OdpowiedzUsuń