niedziela, 14 lipca 2024

Córeczka tatusia - 143

 Pogaduszki  z  sąsiadem zajęły  pani Małgosi oraz obu  ojcom niemal  dwie  godziny, bo pan sąsiad musiał się pochwalić  i oczywiście  nakarmić  gości własnoręcznie zapeklowaną  a następnie uwędzoną  szynką, pokazał również ile  to ma słoików z domowymi dżemami i konfiturami, jak również chwalił  się zawekowaną włoszczyzną, która  jego zdaniem jest super  wynalazkiem.  

W ramach uczczenia  tak  miłego spotkania ojciec  Wojtka dostał sok z malin, kilka  słoików różnych kompotów, słoik włoszczyzny i nawet słoik marynowanych grzybków. Panowie już się umawiali na wyprawy na grzyby, bo sąsiad był zapalonym  grzybiarzem i jak twierdził, to znał miejsca "grzybodajne".

Pan Maciek - bo takie imię mu rodzice na  chrzcie dali, miał ogromny żal  do swego syna, że wcale  do nich nie przyjeżdża, że wyśmiewa  się z ojcowskich pasji  do  "udawania wieśniaka" i promowania  w rodzinie  i wśród  znajomych różnych  wyrobów  domowych. Panowie oczywiście  wymienili  się  numerami telefonów, ojciec  Wojtka  zapewnił  pana  Maćka, że  ilekroć będzie miał coś  do załatwienia  w Warszawie to ojciec zapewni mu noclegi w  swoim mieszkaniu. I nawet  gdybym  przyjechał z żoną?- dopytywał  się pan Maciek.  No jasne, zapewniał go ojciec - ja wtedy  będę nocował u  dzieci a wy będziecie mieli do dyspozycji moje  mieszkanie. Tam  są dwa pokoje  z kuchnią. Bo ja często śpię u  dzieci, nie u  siebie. Po prostu moja synowa  wymusiła  na  mnie, że ilekroć niezbyt dobrze się  czuję, albo pogoda niezbyt  dobra to wtedy zostaję u  nich - mam nawet  u nich swój mały pokoik. Bo od kiedy  wiadomo, że miałem  kiedyś  nierozpoznany  zawał serca to ona tak zarządziła. A poza tym, chociaż ona naprawdę  dobrze  gotuje,  to ja im gotuję - chociaż  w ten  sposób mogę im pomóc, bo przecież oni oboje  pracują po 8 godzin. Ja to tylko na pół etacie jestem - żeby   nie  zdziczeć  zupełnie.  

Szczęściarz z  ciebie-podsumował  Wojtkowego ojca   pan  Maciek - masz  cały czas kontakt ze  swoimi dziećmi. Ojciec tylko ręką  machnął - po prostu od  wielu  lat przyjaźnię się z ojcem  mojej Martuni - Wojtek i Marta  chodzili razem do podstawówki, tam  się poznaliśmy osobiście. Bo było tak  zabawnie,że pracowaliśmy  w tej  samej instytucji a  wcale  się nie  znaliśmy. No i  się  zaprzyjaźniliśmy, bo nasze  dzieci już się wtedy znały.  A mogę ci zadać niedyskretne  pytanie - spytał pan Maciek.  Możesz - podejrzewam, że chcesz  się spytać o moją żonę. Pan  Maciek kiwnął głową i spytał - jak  na  to  wpadłeś? Wojtkowy tata roześmiał się - jestem rozwodnikiem  od kilku lat - moja żona  "zagustowała" w innych facetach. Na początku w  starszym ode  mnie, ale  "nadzianym",  a potem w sporo młodszych ode mnie. I właściwie mogę powiedzieć, że dzięki temu jestem szczęśliwym ojcem i teściem. Wiem tylko tyle o niej, że nie  mieszka w  Polsce . A że kontakty  z nią podnosiły  mi  wyraźnie   ciśnienie to syn  zabronił jej by przyjeżdżała bez  uprzedzenia do niego, bo ja jestem u nich codziennie. 

Wiesz, kontynuował pan Maciek - czasem mi brak Warszawy- chodziliśmy z żoną  do Filharmonii i z raz na dwa miesiące  do Opery, poza  tym do teatru. Teraz to cała  wyprawa. I syn  krzywo patrzy gdy zjedziemy do  nich na nocleg. A ile się nasłucham, że mieszkanie  ciasne bo to M-3 a do tego daleko od centrum bo na  Piaskach. A to, że  nie  musiał na nie ani złotówki wyłożyć to pomija głębokim milczeniem. A pracuje w  Hucie Warszawa, więc ma  blisko do pracy.  Boś go rozwydrzył - świata poza nim nie widziałeś, to teraz  masz  -  podsumowała Maćkowa żona. 

Wiecie co - z biletami do teatru i do opery to wcale nie jest w Warszawie teraz  lekko - stwierdził ojciec Wojtka- w efekcie  kupuje  się je  z wielkim wyprzedzeniem a przecież  nikt  z nas nie ma gwarancji że za  miesiąc na 100% będzie  mógł iść  do teatru  czy  opery. No i  wtedy, jeśli spektakl jest "chodliwy" to bez  problemu  można je sprzedać, no  ale  trzeba  wtedy ruszyć tyłek   z  domu do teatru  lub opery. Bardzo dużo przyjeżdża do Warszawy wycieczek  i wtedy  często jednym  z punktów programu  wycieczki jest spektakl w operze. Filharmonia ma  znacznie mniejsze "wzięcie" wśród wycieczkowiczów. Przejrzyj  Maćku  spokojnie repertuar na internecie  i dasz mi  znać  co chcielibyście zobaczyć. I może tak się złoży, że i ja  dotrzymam wam  towarzystwa.

W pewnej chwili rozległo się pukanie do drzwi i pan Maciek powiedział - to pewnie moja  druga połowa  się  dobija -  pewnie  się do domu  nie może  dostać, bo jak  zwykle nie bierze  kluczy  gdy ja z nią nie jadę. A jaka bystrota się  z niej  zrobiła -zobaczyła  państwa  samochody i od  razu wiedziała, gdzie ma  mnie szukać. Pati podeszła  do drzwi i z uśmiechem na twarzy otworzyła je mówiąc - jeśli szuka  pani pana Macieja to go pani  znalazła- jest właśnie u nas. Proszę  wejść chociaż na  trochę.  Kobieta  przecząco pokręciła  głową - nie  mogę  w tej chwili, bo mam w  siatce  dwie żywe ryby, chcę je  wrzucić  do wody. Miały  być  sprawione i przyprawione  a  mam żywe i najchętniej  cisnęłabym je  do Narwi! Pan Maciek  uśmiechnął się do obecnych przepraszająco i powiedział - muszę państwa na  chwilę opuścić i pomóc żonie z tymi rybami- nie  rozumiem tylko po co je Zosiu wzięłaś żywe- miały  być przecież tak przygotowane żeby je  tylko na patelnię  wrzucić.   A co to za ryby - zainteresowała  się Marta-  niestety nie takie  jak zamawiałam-  miał być  porządny  szczupak a są pstrągi - wyjaśniała żona  pana Maćka. No ale przecież pstrągi to też są jadalne - stwierdziła Marta. 

No są- zgodziła  się pani Zosia- ale mnie jakoś lepiej udaje  się  szczupak. Pstrągi to mi jakieś  suche wychodzą. Ale te to są  zapewne  z hodowli  a nie łowione  w górskim  strumieniu, więc na pewno są nieco tłuściejsze, bo są regularnie  karmione a nie żywią  się  tylko tym co same upolują- stwierdziła  Marta. A  według  tego  co  wiem, dodał ojciec Marty - do końca  kwietnia jest okres ochronny na  szczupaki i połowy to się zaczynają dopiero  w maju.  

Małgorzata tymczasem podreptała  do łazienki, napełniła wodą niemowlęcą  wanienkę, która  dotąd wisiała   na  ścianie i zawołała - chodźcie  tu z tymi rybami, bo zemrą z uduszenia się i nie będą smaczne. Pstrągi na  szczęście  jeszcze były  całkiem żwawe i jak stwierdził pan  Maciek to im podróż nie  zaszkodziła. A czy ty kochana żono wiesz, że pojechałaś bez  dowodu rejestracyjnego? Miałaś szczęście, że cię żadna  drogówka nie  dopadła.  Pani Zosia skrzywiła  się - ja  zawsze  jeżdżę bocznymi drogami, na których żaden przytomny  policjant  nie  bywa, bo zdechłby z nudów i braku kandydatów na mandaty. Jest weekend  to cała  drogówka obstawia tylko główne drogi.

Pan  Maciek wyjął z rąk żony siatkę z rybami i posłusznie wniósł ją do łazienki i wypuścił ryby do wanienki. Przez chwilę  wszyscy w milczeniu przyglądali  się pstrągom. Całkiem spore  te pstrągi- zauważyła Marta. Ale ja wolę ryby morskie a najbardziej pod  słońcem to nie lubię karpi. A morskie  to najbardziej  lubię .....wędzone. Tylko jakoś nie mogę wybaczyć  rybom, że mają ości. Małgosia wypytała  się wszystkich komu zrobić kawę  a komu herbatę, dokroiła ciasta i następna godzina upłynęła  w miłej,  sąsiedzkiej atmosferze. 

Pani  Zofia była  zachwycona perspektywą częstszego niż dotąd bywania w stolicy jak i tym, że w wakacje a  może i w pogodne  weekendy będą tu bywać warszawiacy. Na początku  trochę nie  mogła  się "połapać" w powiązaniach  rodzinnych  nowych  sąsiadów, ale pomału, pomału "załapała" kto  z kim jest spokrewniony. Szalenie  wzruszyła się, gdy dowiedziała  się, że Pati tak naprawdę  nie jest rodzicielką Marty, ale Marta jednak  uznaje ją  za  swą matkę, bo jej zdaniem  Pati  traktują ją tak, jakby była rodzoną  córką. Bardzo też się cieszyła  z faktu, że latem tego  roku będą tu "letnicy".

Wszyscy  się zastanawiali jacy będą  nowi mieszkańcy kolejnej posesji i wszyscy  mieli nadzieję, że nie będzie zgrai nieletnich dzieci wrzeszczących od rana do nocy ani też ujadającego psa. My- powiedziała pani  Zofia- nawet własnych wnuków nie zapraszamy tu na  wakacje- bo tak prawdę mówiąc to tu nie ma  żadnych rozrywek  dla dzieci - oni by  tu  wyli  z nudów, bo  są przyzwyczajeni do sporej  ilości  swych rówieśników wokół siebie - obaj się hodowali wpierw  w  żłobku, potem w przedszkolu, bo synowa  stwierdziła, że nie  zamierza  być kuchtą i niańką  w domu. Syn jest straszne  na  nas obrażony bo miał nadzieję, że ja będę się zajmowała  dziećmi. Nie ukrywam- nie  żywię żadnych ciepłych uczuć  do swojej synowej. I tak naprawdę  to nie mogę pojąć co Paweł w niej  zobaczył- ani urodna ani wykształcona  ani mądra. 

Marta  zaczęła się śmiać - widocznie  miała walory  ukryte. Mam wrażenie, że większość matek zastanawia  się ogromnie  co ich syn  zobaczył w dziewczynie, z którą się chce żenić. Moja teściowa też zapewne  do  dziś się zastanawia co Wojtek we mnie zobaczył. Na szczęście rzadko się  widujemy i rzadko ze  sobą rozmawiamy, więc ma sporo czasu  na rozmyślania.

Panowie natomiast  zastanawiali się jaki to będzie ten gotowy dom stawiany na płycie betonowej. Ten wasz dom ma fundamenty w  ziemi, tyle  tylko, że nie jest wybetonowane podłoże, ale jakby ktoś   bardzo  chciał to można zrobić tu piwnicę taką jak u  mnie i wstawić tam piec  do ogrzewania całego domu- przekonywał pan Maciek.  Póki co, to ogrzewanie  gazowe jest tańsze niż elektryczne. Wiemy o tym, tyle  tylko, że jak na  razie nikt z nas  nie chce wyprowadzać  się z Warszawy a jak  sam widzisz to ten  dom stoi pusty - tłumaczyła Maćkowi  Pati.  Małgosia ma ładne   mieszkanie w Warszawie w pobliżu Parku Łazienkowskiego na Dolnym Mokotowie, my mieszkamy raptem 200 metrów od Marty i Wojtka, ojciec  Wojtka też  mieszka w pobliżu bo tylko kilometr od  nich. A gdy nam lat przybędzie to na pewno się nie przeniesiemy  poza Warszawę. Mam wrażenie, że  zimą jest  tu raczej mało zabawnie. 

My tu jeszcze  nie mieszkaliśmy zimą- przyznał się Maciej. Ostatnią zimę  mieszkaliśmy  u brata Zosi, bo oni wyjechali na rok do Iraku- on podłapał  roczny kontrakt, więc  się dogadaliśmy i mieszkaliśmy w ich mieszkaniu, a tu "wpadaliśmy" sprawdzać jak tu wygląda. Ta zima nie była  zbyt śnieżna , ale i tak były kłopoty  z dojazdem bo tu nikt nie mieszkał, więc drogi  nikt  nie odśnieżał. A ja- powiedziała pani Zofia- najchętniej  bym ten dom sprzedała i kupiła  2 lub 3 pokoje w Warszawie i możliwie daleko od  mieszkania syna. Mam nawet dogadane ze  znajomą, że odkupię od  niej jej mieszkanie na Solcu, bo oni się zamierzają przeprowadzić na Ursynów, bo na Ursynowie mieszka ich córka. Na razie jeszcze tego budynku na Ursynowie  nie oddano do użytku. Wiem, część rodziny obwoła  nas wrednymi ludźmi,  ale mnie to nie przeszkadza. Nie widzę powodu dla którego mam pomagać synowi w jego życiu osobistym- daliśmy  mu wykształcenie, dostał za darmo dwa pokoje z kuchnią - czas by już żył na  własny rachunek za własne pieniądze. Najbardziej mnie wścieka gdy nasza  synowa mówi, że pan Bóg daje  dzieci to i na dzieci da. I kiedyś gdy synuś do mnie zadzwonił z pytaniem  czy mogę im pożyczyć kilka tysięcy bo się "szarpnęli" na jakiś  drogi sprzęt do gier, to powiedziałam, żeby sobie  porozmawiali z panem Bogiem lub poszli do Kościoła, skoro Bóg daje   dzieci i na  dzieci. No i przez  pół roku się nie odzywał do nas. Oboje pracują, jeśli jadą gdzieś na  wakacje to najczęściej do jakiegoś ośrodka zakładowego, tyle  tylko, że teraz tych ośrodków jest  coraz  mniej, bo nagle się tropnęli, że takie ośrodki nie generują żadnych  zysków  a tylko i wyłącznie  generują koszty. A moja synowa do ubogich z domu to nie należy i rodzice wyprawili  córuni weselisko na 150 osób. Dawno nie  widziałam takiego  hucznego wesela. Kościół tonął w kwiatach. Suknię to miała z jakiegoś importu całą obszytą jedwabnymi różami, podobno z Japonii ktoś to cudo  przywiózł. Czuliśmy  się tam z Maćkiem jak bardzo, bardzo ubodzy krewni. Mój brat  to  się  do łez  zaśmiewał gdy mu opowiadaliśmy o tym weselu.

A gdzie pracuje pani synowa? - spytała  Marta. Nie wiem gdzie ostatnio pracuje - przez jakiś  czas była kasjerką  w aptece, potem załapała  się w jakiejś przychodni lekarskiej jako recepcjonistka  a może rejestratorka.  Ona dość sporo jest na  zwolnieniach lekarskich w ramach opieki nad  dziećmi, bo te ich  dzieci sporo chorują.  I mam wrażenie, że chyba  co jakiś  czas  ją zwalniają  z pracy w ramach  redukcji, bo na  co komu rejestratorka  czy recepcjonistka  która  wiecznie jest nieobecna.  Oj tak- to jest spory  problem- stwierdziła  Marta- wiemy  coś o  tym, bo dzieci naszych  przyjaciół więcej  do przedszkola nie  chodziły  niż  chodziły. Najgorsze było to, że to było prywatne przedszkole - przedszkole było nieczynne bo była jakaś epidemia, a opłatę nadal pobierano, bo przecież  lokal  był  wynajęty.

                                                                      c.d.n.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz